Sądy Laokrytów
Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Sądy Laokrytów | |
Pochodzenie | Przegląd Prawa i Administracyi: rozprawy i zapiski literackie 1907 s. 984-1004 | |
Data wyd. | 1907 | |
Druk | Drukarnia Ludowa | |
Miejsce wyd. | Lwów | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
Pod tym, co powyżej, tytułem umieścił w roczniku niniejszego czasopisma, wydanym na rok 1906 rozprawkę Dr. Rafał Taubenschlag (tom XXXI. str. 895—904). Rozprawka ta jest chybioną od początku do końca, a złożyły
się na nią nieumiejętna i niekrytyczna interpretacya źródeł, wysoce niewłaściwe korzystanie z literatury, niedostateczna znajomość przedmiotu, zbyt śmiałe wypowiadanie bezpodstawnych hypotez podawanych za pewniki, nie dość usprawiedliwione wprowadzanie rzymskich zasad prawnych w sądowe stosunki ptolemejskiego Egiptu. Choć wiem, że podobnymi tematami niewielu ludzi zajmuje się dzisiaj u nas, jednak dla dobra nauki polskiej i jej godności poczuwam się do obowiązku w tymże samym czasopiśmie raz poruszoną przez Dra T. kwestya ponownie rozpatrzyć, wykazać popełnione przezeń błędy i prostować. Autor widocznie za wcześnie wziął się do rzeczy, która wymaga o wiele większego przygotowania, i więcej dobrej woli, aniżeli on ich swoją rozprawa wywedle sił swych je nakazał.
Prace swa dzielę na dwie części: w niniejszej pierwszej poddam rozprawkę Dra T. dokładnemu rozbiorowi; w drugiej będę się starał dać ponowne opracowanie tego niewątpliwie zawiłego zagadnienia. Czytelnikom ,Przeglądu prawa i administracyi“ pozwalam sobie przedłożyć oto część pierwszą. Część druga, w
której rozprawki Dra T. już nie uwzględniam, a daję w niej odrębne ujęcie i przedstawienie kwestyi, ukaże się niebawem w Rozprawach krakowskiej Akademii Umiejętności.
Chcąc sobie wyrobić sąd o wartości pracy, do której podstawę stanowią źródła w tym, co nasze, rodzaju i o sposobie, w jaki pracuje ten lub ów autor, staje krytyk przed nastepującemi czterema elementarnemi pytaniami:
I. Czy się autor obchodzi ze źródłowymi tekstami według zasad nauki?
II. Czy je uwzględnia wszystkie?
III. Czy je wyzyskuje krytycznie?
IV. Czy wyczerpuje literaturę?
Na te to cztery pytania w zastosowaniu do wymienionej rozprawki Dra T. będę się starał dać odpowiedzi, przedstawiając wyniki, do których doszedłem na mocy dokonanej rewizyi.
I. Czy się autor obchodzi z tekstami według zasad o sposobie, w jaki pracuje ten lub ów autor, nauki?
Z wyjątkiem jednego tekstu (str. 903 na dole) zachodzą we wszystkich przez Dra T. cytowanych tekstach zmyłki i uchybienia i co do greczyzny i przedewszystkiem co do znaków, które się zawsze dla zasady i to zasady ściśle przestrzeganej podaje, ku zaznaczeniu, co w tekście istotnie czytelne, a co jest uzupełnieniem wydawcy lub rozwiązaniem sygli. Nie chcę popadać w drobiazgowość, nie będę więc wszystkich tych uchybień po kolei wyliczał, podkreślam tylko, że zaniedbanie znaków tych nabrało poważniejszego znaczenia w dwóch razach:
I. W tekście Pap. Tebtynis V., zacytowanym na str. 897 wiersz 4 z góry, drukuje Dr. T. ὴ Αίγυπτίων πρός Αίγυπτίους. W tekście zaś istotnie w odnośnem miejscu (w. 209) czytamy ή Αίγυ(πτίων) πρός Έλληνας. Dopiero z komentarza na str. 55-tej wydawnictwa dowiadujemy się, że wydawcy uważają owo Έλληνας za błąd i że niewątpliwie słusznie, jak ze związku wynika, proponują owo Έλληνας zamienić na Αίγυπτίους. Należało więc albo według tekstu drukować ή Αίγυ(πτίων) πρός Έλληνας — tak czynią wydawcy. — i dać odnośną notę; albo, przyjmując już wydawców konjekturę za pewna, drukować ή Αίγυ(πτίων) πρός [Αίγυπτίους] i dać również objaśniającą uwagę. Ten sposób zaś, którym
się kieruje Dr. T., wprowadza czytelnika w błędne o tekście pojęcie.
2. Dr. T. operuje w całej tej rozprawce wyrazem κοινοδίκαιον i tak go wszędzie, z wyjątkiem jednego razu, gdzie kawałek tekstu przytoczył (str. 895 uw. 3), drukuje bez podania jakichkolwiek znaków. Tymczasem owego κοινοδίκαιον dotychczas w żadnym z papirusowych tekstów całego nie znaleziono. W papirusach wykopanych we Fayoum we wsi Magdola, a wydanych w Bulletin de Correspondance Hellénique, tom 26 i 27, czytamy albo κοινο (Magd. Nr. 21) albo κοινοδί (Magd. Nr. 23) albo zgoła tylko κο. (Magd. Nr. 28). Owo zovodi(zatov) jest hypotetycznem, bardzo wątpliwem rozwiązaniem francuskich wydawców; sami oni tutaj przestrzegają: „l'interprétation des sigles est fort incertaine“. Nie można przeto pisać κοινοδίκαιον, brać je za pewnik i niem operować.
II. Czy autor uwzględnia wszystkie teksty?
1. Jako źródła do rozprawy zatytułowanej „Sądy Laokrytów“ wymienia autor zaraz we wstępie następujące trzy grupy źródeł:
Papirus turyński I. pag. 7.
Pap. Tebtynis V. wiersz 206—220.
Papirusy z Magdoli, opublikowane: 1) w Bull. de Corr. Hell. tom 26 i 27, teksty Nr. 21, 23, 28, 2) w Mélanges Nicole (Genewa 1905) na str. 282/3.
Tymczasem o Laokrytach mówią z powyższych tekstów tylko Pap. Turyński, Pap. Tebtynis i z Magdoli ten, co opublikowany w Mélanges Nicole. Pozostałe trzy, opublikowane w Bull. de Corr. Hell., mówią natomiast o owem przez Dra T. za pewnik przyjętem κοινοδί(καιον). Czy Dr. T. słusznie sądy Laokrytów z owem κοινοδί(καιον) zaraz z góry utożsamił i źródła do jednego się odnoszące na jednej linii zestawił ze źródłami do drugiego, o tem będę mówił pod punktem III-cim. Tu muszę jeszcze podnieść, że z dawien dawna znanem, klasycznem niejako źródłem do organizacyi sądowej w Egipcie, w szczególności do rodzimych sądów egipskich jest rozdział u Diodora I. 75. Tam czytamy o sedziach egipskich zwanych z grecka κοινοί δικασταί). Dr. T. ustępu tego nie uwzględnił, chociaż tyle mówi o κοινοδί(καιον), narzucało się więc samo przez się porównanie.
2. Dr. T. rozprawkę swą określa w tytule jako „przyczynek do historyi recepcyi prawa greckiego w Egipcie“; z rozprawki samej jednakże wynika, że Dr. T. nie dochodził wcale, czy instytucye podobne tym, o których mówi, jako o istniejących w Egipcie za Ptolemeuszów, istniały też gdziekolwiek w Grecyi. Nie zwrócił bowiem wcale uwagi na kilka inskrypcyi greckich, przedewszystkiem i na tę najważniejszą z Krety, wydaną w Corp. Inscript. Graec. II. 2556 (i w kilku podręcznych zbiorach Michel, Hicks i i.), z której się dowiadujemy o istniejącem na Krecie w epoce hellenistycznej τό κοινον δικαστήριον i o kretyjskich prawie, τό κοινοδίκιον. Nie uwzględnił też Dr. T. do owego kretyjskiego κοινοδίκιον (czy κοινοδίκαιον?) odnoszącej się wiadomości u Polibiusza 23, 18 chociaż wydawcy papirusów z Magdoli na nią zwracają uwagę i do niej odsyłają.
III. Czy autor teksty wyzyskuje krytycznie?
1. Oświetliłem już powyżej (patrz str. 5.) nieścisłość, jaką Dr. T. popełnił, przyjmujac owo κοινοδί(καιον) za pewnik i zakwestyonowałem już (II. 1), czy słusznie to swoje κοινοδί(καιον) utożsamił z λαοκρίται. Nad tym ostatnim punktem wypada mi teraz bliżej się zastanowić: Na poparcie zrównania swego κοινοδί(καιον) = λαοκρίται podaje Dr. T. następujące dwa motywy:
a. „We wszystkich wypadkach, w których strateg skargi temu sądowi (to znaczy κοινοδί(καιον)) przekazuje, pozwani do egipskiej narodowości należą“, tak mówi Dr. T. (na str. 895 u dołu). Że zaś sąd laokrytów był w piewszej linii dla Egipcyan, więc wynikałoby może, że i owo κοινοδί(καιον), przed które się sprawy pozwanych Egipcyan odsyła, było identycznem z λαοκρίται. Tak mniejwięcej chciałby dalej rozumować Dr. T. Tu jednakże muszę stwierdzić, że Dr. T. najpierw najnieodpowiedniej i niekrytycznie zużytkowuje tutaj znaną zasadę rzymskiego prawa: actor sequitur forum rei, z wszystkiego, co o sądownictwie ptolemejskiem wiemy, nic nas nie uprawnia do wniosku, aby tam ona obowiązywała inaczej niż miejscowo; dalej Dr. T. niema żadnego dowodu na to, że „we wszystkich wypadkach.... do egipskiej narodowości należą“. Bo z trzech tekstów, które tu powinien był przytoczyć, w dwóch tylko (Magd. 23 i 28), imiona pozwanych są egipskie, a więc pewno i pozwani byli Egipcyanami; w trzecim jednakże tekście Magd. 21, którego Dr. T. tu nie przytacza (str. 896 uw. 1), imiona i pozwanych i powoda już wcale nie zachowane, więc o narodowości stron nic wiedzieć nie możemy. To też słowa Dr. T.: pozwani do egipskiej narodowości należą“, są tylko jego twierdzeniem. Wsród tekstów mających poprzeć to jego twierdzenie cytuje Dr. T. (p. str. 896 uw. 1) natomiast ów tekst opublikowany w Mél. Nicole; w tym jednakże strateg sprawę laokrytom oddaje, nie sądowi κοινοδί(καιον), nie może go więc Dr. T. przytaczać tutaj, jako dowód na to, że strateg pozwanych egipskiej narodowości przed κοινοδί(καιον) odsyła — Ten motyw więc upada.
b) „Κοινοδί(καιον) identyczne jest z λαοκρίται, jest zatem innem określeniem tej samej instytucyi, skoro κοινόν oznacza to samo, co λαός lud, społeczeństwo, zaś δίκαιον to samo co κριταί, sąd“; tak dosłownie pisze Dr. T. na str. 896 u góry. Na to odpowiedź: τό κοινόν używa się ku określeniu całości zbiorowej, ku podkreśleniu właśnie jej różnych składników, użyte więc w znaczeniu społeczności zaludniającej Egipt za Ptolemeuszów mogłoby tylko oznaczać jej różne pierwiastki, dajmy na to etniczne, a więc Egipcyan, Greków, Żydów, Persów i te cała tamtejszą mozaikę narodowościową; lub warstwy ekonomiczne, bogatych, zamożnych, biednych. Ό λαός zaś oznacza „lud“, „tłum“ jako jedną wielką całość; w greczyźnie zaś ptolomejskiej zarówno w papirusach jak i w Septuagincie oznacza przedewszystkiem gmin, proletaryat, biedną ludność wiejską i miejską, że zaś owa biedna ludność była przeważnie egipską, więc ό λαός znaczy tam zazwyczaj po prostu „lud egipski“. W żadnym więc razie nie można twierdzić, że „κοινόν to samo, co λαός“. A i zrównania „δίκαιον to samo co κριταί“ nie można niczem poprzeć.
Owe „dwojakie względy“, na mocy których Dr. T. zawyrokował, iż „κοινοδί(καιον) identyczne jest z λαοκρίται“, ostać się nie mogą. Trudno dzisiaj przesądzać, chociaż przy rewizyi niniejszej pracy wpadłem na zdaje się dość wyraźne poszlaki wskazujące, że λαοκρίται a κοινοδί(καιον) były to dwa różne kolegia sądowe, może z materyału, jaki nam jeszcze przyszłość przyniesie, wyniknie, że λαοκρίται i κοινοδί(καιον) było to istotnie to samo[1]. W każdym razie, kto to będzie chciał wykazać, musi dać inne na to dowody, niż te, które przytoczył Dr. T. Prawda, że Dr. T. zrównanie te swoje nazywa raz (str. 895)„przypuszczeniem“, potem swoją hypotezą“ (str. 896 jeżeli nasza hypoteza jest słuszną“; n. b. pod punktem IV. wykaże, że hypoteza ta nie jest wyłączną własnością Dr. T.), jednakże na tej to „swojej hypotezie“ jako podsta wie i na płynącej z niej konfuzyi źródeł odnoszących się do laokrytów ze źródłami do κοινοδί(καιον) buduje Dr. T. po części dalsze swoje wywody. W tem jest zasadniczy błąd, w samej podstawie rozprawki. W dalszych jej wywodach znajdują się jeszcze następne objawy braku krytycyzmu, zupełnie niezależne od tego podstawowego błędu. Będziemy musieli pójść strona za stroną!
2 Na str. 896 w samym początku rozdziału I-go mówi dr. T., opierając się na Pap. Teb. V. 210—220: „kompetencya sądu laokrytów rozciąga się na wszystkie spory prawnoprywatne pomiędzy Egipcyanami nienależącymi do królewskich rolników, dzierżawców monopolów rządowych, jak w ogólności do osób związanych ze systemem podatkowym“. Tu jest nie dość krytyczne wyzyskanie tekstu, nie dość jasne zrozumienie tego, co tekst opiewa; tam bowiem w 210/12 czytamy: ....πλήν τών γεω(ργούντων) βα(σιλικήν) γήν καί τών ύποτελών καί τών άλλων τών έπιπεπλεγμένων ταίς προσύδοις. To znaczy: (kompetencya sądu laokrytów rozciąga się na spory prawnoprywatne między Egipcyanami) z wykluczeniem tych wszystkich, którzy dzierżawią królewskie grunta lub monopole i wszystkich innych, którzy z dochodami królewskimi są bezpośrednio związani. Przez ludzi „z dochodami królewskimi bezpośrednio związanych“ (έπιπεπλεγμένων ταίς προσόδοις) edykt królewski może rozumieć tylko tych, którzy z poborem podatków są bezpośrednio związani, t. j. tych, którzy od fiskusa królewskiego za pewną z góry wypłaconą kwotę prawo poboru podatków nabyli, t. zw. άρχώναι, jeszcze tychto głównych „dzierżawców podatkowych“ spólników i podrzędnych funkcyonaryuszów, różnych poborców, celników i t. p. Zaś „w ogólności osoby związane ze systemem podatkowym“, jak chce Dr. T., są to wszyscy do opłaty podatków zobowiązani poddani króla egipskiego. Wyrażenie Dr. T. pozwala tedy przypuszczać, że edykt wyklucza tylko tych, którzy mocą przywileju od opłaty podatków są zwolnieni. Taka interpretacya edyktu zaś byłaby błędną.
3. Na str. 897 u dołu mówi Dr. T. o tem, że kompetencya laokrytów W pierwszej linii spory o własność między Egipcyanami obejmować musiała“ i na poparcie tego oświadcza, że „sprawy, które stanowią treść tekstów Grenfell I. 11 i Amherst 30, należały w rzeczywistości do kompetencyi laokrytów i tylko na podstawie „prorogatio fori“ przez inne władzy rozstrzygnięte być mogły“. Przytoczenie tych dwóch tekstów tutaj jest zupełnie dowolne i bez wewnętrznego związku. Owe „raporty“ 1) Amherst 30 i 2) Grenfell I. 11 odnoszą się do prawa własności 1) domu prywatnego, 2) gruntu, który zdaje się pierwotnie należał do królewskiej domeny. Czy dwa te „raporty“ miały w tym razie służyć i czy my je dziś zawdzięczamy organom administracyjnym, czy też któremu kolegium sądowemu (i któremu?), tego zgoła z tekstu wywnioskować nie można. To pewna, wszystkie spory o własność między Egypcyanami z reguły iść były powinny przed sąd laokrytów; dlaczego Dr. T. tutaj właśnie te dwa teksty przytacza, o których jeszcze wątpliwe, czy z rozpraw sądowych pochodzą, tego nie wiem. Wiem natomiast, że że Dr. T. niema słuszności twierdząc dalej, że dwie te sprawy „tylko na podstawie prorogatio fori przez inne władze rozstrzygnięte być mogły“. Tu bowiem należało wprzódy zastanowić się nad zasadniczą kwestya: Czy Egipt ptolemejski znał „fori prorogatio“ w rzymskiem zrozumieniu. Kwestya ta jest dotąd zgoła niepewną, zaledwie mimochodem poruszaną, a właśnie w Pap. Tebtynis, który Dr. T. dla rozprawki niniejszej zużywa, są implicite zawarte wskazówki zabraniające takiego przypuszczenia; niesłusznie więc Dr. T. zaraz apriorystycznie pojęciem i praktyką rzymską o „fori prorogatio“ poczyna operować w kwestyach prawnych Egiptu, jak czynnikiem utartym. Ale przypuśćmy nawet na chwile z Dr. T., że w Egipcie ptolemejskim „prorogatio fori“ miała to samo, co w Rzymie, znaczenie, jeszcze i wtenczas nie będziemy mieli prawa twierdzić, że dane sprawy „tylko“ na podstawie „prorogatio fori“ przez inne władze, nie przez laokrytów, rozstrzygnięte być mogły. Bo wiadoma, że obok laokrytów istniał w ptolemejskim Egipcie, prócz innych jeszcze organów sądowych, i sąd grecki chrematystów, wiadoma, że tento sąd dla celów politycznych starał się działalność egipskiego sądu laokrytów stłumić i często sprawy przed tamtych należące samowolnie przed swoje brał forum i rozstrzygał nie na podstawie „fori prorogatio“, a więc własnej wolnej zgody stron obu, lecz na podstawie państwowej siły, która szła przed prawem. Niejeden z Ptolemeuszów, uprawiających politykę hellenizującą, to gwałcenie praw ludności egipskiej tolerował, aż dopiero Ptolemej IX, który począł uprawiać politykę egiptofilską, wydał (w r. 118 przed Chr.) ów dekret z Pap. Tebtynis V., którym sądom laokrytów dawne jego prawa powrócić, a zapędy chrematystów poskromić się silił. Μή έπισπάσθαι τούς mówi dekret królewski w. 217/8. „Niech chrematyści nie wloką (więc widocznie bezprawnie!) przed swoje forum“ n. b. spraw Egipcyan z Egipcyanami! O tem Dr. T. zdaje się wie, toż o owem wdzieraniu się chrematystów w kompetencye laokrytów także mowi (str. 898); nie rozumiem więc zgoła, skąd tu, sięgnąwszy naraz po Grenfell I. 11 i Amh. 30, o których wogóle nie pewna, czy są to rozprawy sądowe, mówi jak o pewniku o owej watpliwej jeszcze w Egipcie „prorogatio fori“.
4. To, co Dr. T. mówi na str. 898 u góry: „Pozatem rozciąga się kompetencya laokrytów na wszystkie spory, których przedmiotem są roszczenia oparte na pisemnych kontraktach egipskich i greckich“, stoi w zupełnej sprzeczności z tem, co opiewa, a z którego Dr. T. powyższe swoje orzeczenie wysnuł. Zdanie to miałoby tylko wtenczas i to tylko warunkową wartość, gdybyśmy w niem zamiast „wszystkie spory“ powiedzieli „wszystkie między Egipcyanami toczące się spory“. Zdaje się, że to Dr. T. miał i na myśli, bo cały ten rozdział I-szy bodajnie sprawom między Egipcyanami się rozgrywającym poświęca; byłaby to więc tylko pospolita nieścisłość we wyrażeniu się. Ale i po zaprowadzeniu powyższej poprawki zdanie owo wvtenczas dopiero będzie zgodne z duchem dekret dekretu, jeżeli na końcu jego skreślimy jeszcze owo „i greckich“. Tej możliwości bowiem, aby Egipcyanie między sobą zawierali kontrakty greckie i co więcej z greckimi kontraktami szli przed sądy egipskie, edykt królewski nigdzie nie przewiduje! była ona snać zupełnie wykluczona, dlatego wszystko to, co Dr. T. na str. 898 mówi, a czem zapełnił większą połowę strony od słów: „że jednakowoż kompetencya tego sądu obejmuje i spory... na kontraktach greckich oparte“ i t. d. aż do słów: „treść postanowienia jest jasna“, są zupełnie bezprzedmiotowe, a jasnem z nich jest tylko to, że polegają na zupełnem niezrozumieniu dekretu królewskiego i na własnej Dr. T. fikcyi, która stoi w bezpośredniem przeciwieństwie z tem, co orzeka dekret.
5. Na str. 899 zapoznał Dr. T. znaczenie pożyczki, która przyszła do skutku διά χειρός. Sądzi on, że pożyczka διά χειρός jest to to samo, co pożyczka zaciągnięta bez spisania kontraktu (άσύγγραφος) i oba te pojęcia jako równoznaczne przeciwstawia kontraktom spisanym. Tymczasem określenie διά χειρός nic nie ma wspólnego z tem, czy kontrakt spisano lub nie. Przeciwstawieniem do negotium zawartego διά χειρός, t. zn. przy wypłacie kwoty gotówka „z ręki do ręki“ są negotia załatwiane „διά τραπέζης“, to jest „przez bank“, przy wypłacie dokonanej za pośrednictwem banku na przekaz, weksel lub t. p. Mamy cała ilość spisanych kontraktów o negotiach załatwionych διά χειρός, a odnoszących się do pożyczki lub sprzedaży przy wypłacie na miejscu dokonanej (patrz. Pap. berlińskie 13, 71, 101, 177 i t. d. kilka pap. Amherst i lipskich i wiele wiele innych). Wszędzie więc tam, gdzie Dr. T. pisze διά χειρός, wstawmy „bez spisania kontraktu“, a wtenczas jeszcze mamy w tymże rozdziale do zarzucenia zaraz następny punkt:
6. W tymże samym związku (str. 899) mówi Dr. T. — polemizując z Wengerem — o prawach pożyczkowych nadanych Egiptowi pono przez króla Bokchorisa, faraona z końca VIII-go wieku przed Chr., o których wiadomość mamy u Didora I. 79, a mówi o nich Dr. T. temi oto słowy: „pozostawałoby tylko do rozwiązania pytanie: czy uznanie to (scil. uznanie kontraktów niespisanych) rozciagało się li tylko na niepisemne kontrakty pożyczki, czy też i na wszystkie umowy niepisemne“. Pytania tego Dr. T. nie rozpatruje, uważa, że przez samo jego stawienie już je rozstrzygnął, skoro w następnem zaraz zdaniu: „Ustawa króla Bokchorisa i temu drugiemu przypuszczeniu nie stałaby na przeszkodzie“, wysnuwa dalsze przypuszczenie. Przyjrzyjmy się przeto bliżej tekstowi Diodora I 79 czego Dr. T. zaniechał zrobić aby się przekonać, czy Dr. T., „pozostawiając tylko do rozwiązania pytanie“ i to pytanie podstawowe miał prawo wysnuwać dalsze swoje przypuszczenia z przypuszczeń:
Diodorus I. 79:
Τοὺς δὲ περὶ τῶν συμβολαίων νόμους Βοκχόριδος εἶναί φασι. προστάττουσι δὲ τοὺς μὲν ἀσύγγραφα δανεισαμένους, ἂν μὴ φάσκωσιν ὀφείλειν, ὀμόσαντας ἀπολύεσθαι τοῦ δανείου, πρῶτον μὲν ὅπως ἐν μεγάλῳ τιθέμενοι τοὺς ὅρκους δεισιδαιμονῶσι.
Prawa pożyczkowe pochodzą podobno od króla Bokchorisa. Rozporządzają one: aby ci, co ciągnąwszy pożyczkę bez spisania kontraktu, zaprzeczaliby dług swój, zaprzysięgli i tem uwolnili się od długu; a to przedewszystkiem w tej myśli (scil. tak król rozporządził), aby — jako że bardzo szanują przysięgi — lęk ich i strach przed krzywoprzysięstwem zdjął.
Tu więc wyraźnie jest mowa tylko o prawie pożyczkowem. W dalszym zaś ciągu rozdziału tego mówi Diodorus, jakie etyczne i społeczne znaczenie do przysięgi przywiązywał prawodawca egipski, „który całą wiarę w uczciwość ludzką łożył i chciał podniecić wszystkich do troskliwości nad charakterami swymi, aby o nich nie krzyknięto, że na wiarę nie zasługują“. czem podaje Diodorus rozporządzenie prawodawcy co do wierzycieli, wypożyczających na kontrakt spisany (μετά συγγραφής), co do wysokości procentu i co do prawa egzekucyi wyrosłego wierzycielowi na dłużniku niewypłacalnym. Cały ten rozdział u Diodora odnosi się przeto tylko do prawa pożyczkowego; o tem, aby Bokchoris, czy który inny faraon był wydał podobne rozporządzenie i co do innych zobowiązań, niema mowy ani u Diodora ani w żadnem innem źródle. Ostatecznie taki dowód ex silentio jeszczeby zupełnie przekonywającym nie był; ale nietrudno dopatrzyć się i wewnętrznej przyczyny, dla której ów król właśnie w prawie pożyczkowem — ale też tylko w niem — odstąpił od zasady prawa egipskiego, wymagającej przy zawarciu kontraktu spisania tegoż, uważającego spisanie za „essentiale negotii“. Pożyczka to najpospolitsze i najczęstsze w życiu negotium, dokonujące się i dziś często bez żadnej formalności, zwłaszcza wśród ludzi niezamożnych. Krępować ich, dodajmy do tego ludzi niepiśmiennych przy zaciąganiu drobnych pożyczek obowiązkiem spisywania kontraktu, a wiec często szukania dopiero kogoś, coby umiał pisać (w papirusowych tekstach niezmiernie często występują niepiśmienni άγράμματοι, w których imieniu zastępca czyto prywatny czy oficyalny pisze), znaczyło tyle, co utrudniać im załatwienie codziennych spraw, często może nader naglących. I dlategoto w dobrem zrozumieniu potrzeb swoich poddanych uwolnił ich w prawie pożyczkowem od obowiązku spisywania kontraktu — przecież nie po to, by dać oszustom wolne pole do wyzysku — a przysięgę jako środek dowodowy na plan pierwszy wysunął — by wierzycieli w każdym razie przed wyzyskiem ochronić — ów król Bokchoris, który wnikał w codzienne potrzeby życia swoich poddanych.
Przypuszczenie Dr. T., zawarte w pytaniu: czy uznanie to rozciągało się... też i na wszystkie umowy niepisemne i samem że pytaniem rozstrzygnięte, jest więc bezpodstawne i stoi w sprzeczności z podanym przez Diodora tekstem, bardziej może jeszcze z duchem ustawy króla Bokchorisa. W jakiej mierze następne zdania od słów: „Ustawa króla Bokchorisa“ aż do słów: „zwyczajne środki dowodowe“ mają być dalszym wątkiem czy nawet poparciem poprzedniego, nie mogę się w żaden sposób dopatrzyć, nawet po odpowiedniej zmianie owego διά χειρός (według tego, co górą zaznaczyłem). I choćbym zmienił zaraz zatem: „inne kontrakty pisemne“ na niepisemne (bo chyba to tylko mógł Dr. T. mieć tutaj na myśli) i wówczas jeszcze owej myśli nie chwytam, a słyszę tylko pustą igraszkę słowami.
7. Na tejże str. 899 w końcowym ustępie „polemizuje“ Dr. T. dalej z Wengerem w ten sposób: „Wenger wyraził wkońcu przypuszczenie, iż w epoce Lagidów odjęto jurysdykcyę karną laokrytom i przeniesiono ją na chrematystów. I ta hipoteza nie jest słuszną. Najlepszym dowodem Magd. 21.“ Tak pisze Dr. T. Jakiż to „najlepszy dowód?“ Pomijam już to, że chcąc udowodnić coś o laokrytach, powołuje się autor na tekst, w którym mowa o κοινοδί(καιον), bo jest to już tylko prostą konsekwencyą dokonanego raz pomięszania. Ważniejsza to, że Magd. 21 wcale sprawy karnej, a więc i jurysdykcyi karnej nie dotyczy; (zawiera on tylko pozew o wynagrodzenie szkody, jest więc prostą sprawą cywilna). Ale chociażby i ów tekst był tutaj przytoczony najwłaściwiej, jeszczeby on niczego nie dowodził na zbicie hypotezy Wengera; bo tekst ten pochodzi z drugiej połowy trzeciego wieku przed Chr. czyli z pod końca pierwszego wieku rządów Ptolemeuszowych w Egipcie. Dynastya ta zaś jeszcze dwa wieki w Egipcie panowała; którykolwiek z następnych panujących mógł więc snadnie laokrytom jurysdykcyę karną — jeżeliją kiedykolwiek mieli! o czem dotąd ani śladu — odebrać. Kwestya kompetencyi laokrytów wach karnych jest jeszcze nader wątpliwa, w żadnym razie nie rozstrzyga jej Magd. 21, który tu Dr. T, za za swój „najlepszy dowód“ podaje. Ale tego, co tu Dr. T. pisze, nie potrzeba wcale brać na seryo. Dr. T. bowiem albo sam nie wie, co pisze, albo przynajmniej sam nie wierzy w to, co pisze. Tu bowiem w „polemice“ z Wengerem na str. 899 czytamy: „laokryci w ogólności jurysdykcye karną wykonywali“, a na str. 904 tejże rozprawki, gdzie Dr. T. rekapilituje niby swoje wywody, czytamy: laokryci.. z biegiem czasu... tracą jurysdykcyę w sprawach karnych. A więc dosłownie to co twierdzi Wenger i co Dr. T. poprzednio zbijał! Tak wygląda Dra. T. polemika z Wengerem. Będą inne lepsze!
Tak więc cały rozdział I-szy (str. 896—899), w którym autor chciałby określić kompetencye laokrytów w sprawach między Egipcyanami się toczących, jest wskutek niekrytycznego wyzyskania źródeł, nieumiejętnego obejścia się z niemi, równającego się zupełnemu ich niezrozumieniu, doszczętnie chybiony. Dosłownie to samo muszę orzec o rozdziale II-gim, w którym autor niby to rozpatruje kompetencye laokrytów w sporach między Grekami a Egipcyanami. Trzeba się przyjrzeć temu rozdziałowi bliżej.
8. Zaraz w początku II-go rozdziału orzeka Dr. T., że „obejmowała kompetencya laokrytów cały szereg procesów cywilnych między Grekami a Egipcyanami. I tak w pierwszej linii spory o własność i posiadanie wytoczone przez Greka przeciw Egipcyaninowi" i t. d. Dajmy na to! Ale na potwierdzenie tego swego orzeczenia, które tak ogólnikowo tu ujęte, wiele sensu nie ma, i niema dlań poparcia w źródłach, powołał się Dr. T. na Pap. turyński I., to znaczy na sprawę, którą wytoczył Grek Egipcyanom, pozywając ich raz i drugi raz przed forum chrematystów, dalej przed forum magistratu zwanego έπιστάτης τού νομού potem przed wszystkie inne najróżniejsze fora, ale nigdy nie przed laokrytów. A przykleja Dr. T. do powołania się w tym związku na ten tekst cytat z Mitteisa, temi oto słowy: Mitteis słusznie podnosi: „dass in diesem Prozess immer von der Voraussetzung ausgegangen wird, dass die sachliche Zuständigkeit für das Laokritengericht ebenso vorhanden gewesen wäre“ i zaraz zatem stwarza sobie Dr. T. polemikę — i to polemikę pozornie zwycięską — z Mitteisem, mówiąc: „ale nie ma bynajmniej powodu twierdzić, iż laokryci tego sporu ze względu na charakter osób w grę wchodzących rozstrzygać nie mogli“. Otóż konstatuje, że Mitteis tego nie twierdził, ani tam, gdzie autor podaje (Reichsrecht u. Volksrecht str. 48 uw. 6) ani nigdzie indziej; nie znajduję też u Mitteisa ni ubocznego wyrażenia, któreby taką myśl i potrzebę polemiki z nią nasuwało. Wszystko więc to, co Dr. T. mówi dalej na str. 900 od słów: „Wykluczenie laokrytów“... aż do samego końca tejże strony, zbijając owo rzekome twierdzenie Mitteisa, jest bezprzedmiotowe i upada z własną autora fikcyą.
9. Jak niesłusznie bierze Dr. T. na str. 901-ej za podstawę wywodów swych z umów obligacyjnych, zasadę rzymskiego prawa: „actor rei forum sequatur“, wynika ze wspomnianego już dekretu królewskiego Pap. Teb. V. Tekstu tego Dr. T. nie wyzyskał, nie uwzględnił go niemal wcale, wspomina go tylko raz i drugi mimochodem wsród innych najobojętniejszych, na które nie wiedzieć właściwie czemu się powołał. Aby więc wobec wywodów Dr. T. módz zająć stanowisko, trzeba tekst ten przytoczyć.
Pap. Teb. V. w. 211-217:
Τούς μέν καθ Έλληνικα σύμβολα συνηλλαχότας Έλλησιν Αίγυπτίους ύπέχειν καί λαμβάνειν τό δικαιον έπί τών χρηματιστών.
Όσοι δέ Έλλήνες όντες συγγραφόμενοι κατ Αίγύ(πτια) συναλλάγματα ύπέχειν τό δικαιον έπί τών λαοκριτών κατά τούς τής χώρας νόμους.
Egipcyanin, zawarłszy umowę z Grekiem na mocy greckiego kontraktu 1) daje i 2) bierze sprawiedliwość przed sądem chrematystów (t. z. staje przed nim 1) jako reus, 2) jako actor).
Każdy zaś Grek zawarłszy umowę na mocy egipskiego kontraktu, daje sprawiedliwość przed sądem laokrytów według praw krajowych (to zostaje jako reus). A więc dekret królewski stwarza te sytuacye:
Z greckim kontraktem Egipcyanin actor rei forum graecum sequitur.
Z greckim kontraktem Grek actor non rei forum aegyptium, sed suum graecum sequitur.
Z egipskim kontraktem Egipcyanin actor non rei forum graecum, sed suum aegyptium sequitur.
Czwartej możliwości, by Grek jako powód na mocy egipskiego kontraktu Egipcyanina przed sąd pozywał, dekret dziwnym sposobem nie wymienia, niema bowiem w tekście odnośnego λαμβάνειν. Dlaczego? tego do dzisiaj nikt przekonywająco nie wytłómaczył. Z powyższych zestawień jednakże wynika, że jedynie język, w którym kontrakt był spisany, decydował o kompetencyi sądu, a nie narodowość stron, w szczególności
pozwanego. Wprowadzanie więc tutaj rzymskiej zasady, „actor sequitur forum rei“ jako znajdującej zastosowanie, stoi w żywej sprzeczności z tekstem źródłowym. Wszystko to, co Dr. T. mówi dalej na str. 901 od słów: „Pierwszy wypadek“ aż do „mianowicie t. z. κοινοδίκαιον“ jest dla mnie dziwną mieszaniną rzeczy bezprzedmiotowych lub fałszywych z nieco słusznemi, ale te znów sprzeczają się z innemi orzeczeniami tego ustępu; dość że ja tu znowu wyrażnej myśli schwycić nie umiem.
10. Przechodzę do rozdziału III-go (str. 902/903), w którym Dr. T. chce dać odpowiedź na pytanie, „w jakich wypadkach mógł Grek jako pozwany stawać przed sądem egipskim“. Dr. T. przypomniał sobie tutaj Pap. Tebtynis V. i zacytował zeń druga część danego powyżej tekstu: όσοι δέ Έλληνες όντες συγγραφόμενοι κατ Αίγύ(πτια) συναλλάγματα ύπέχειν τό δικαιον έπί τών λαοκριτών i t. d. Dr. T. mówi: „O powodzie dekret w tym wypadku w zupełności nie wspomina“, to znaczy, że nie powiedziano wyraźnie, z kim Grek ów kontrakt egipski zawarł, kto go teraz przed sąd pozywa i komu ma jako reus ύπέχειν τό δικαιον, — więc Dr. T. mówi dalej: nasuwa się tedy pytanie, jakiej narodowości powoda ów dekret ma na myśli, Greka czy Egipcyanina? Mogę Dr. T. zapewnić, że każdy, komu się owo pytanie nasuwa, jeżeli choć cokolwiek wniknął w ducha królewskiego dekretu i w stosunki, których on jest odbiciem, ma jaka tu możliwa: Egipcyanina, bo tego, żeby Grek z Grekiem kontrakt egipski zawierał i szedł przed sądy egipskie, dekret nie przewiduje, Ale Dr. T. mówi dalej: „Wenger sądzi, iż Greka, ponieważ przypuszcza i t. d.“. Otóż stwierdzam, że Wenger tego, przypisuje, nie sądził, ani tam, dokad Dr. T. czytelnika odsyła (Archiv für Papyrusf. II. str. 192, tam wogóle rozprawy Wengera niema!), ani tam, gdzie istotnie Wenger Pap. Teb. V. interpretował (Archiv II. 489—494), ani wogóle nigdzie indziej. Przypuszczenie, by dekret tutaj jako powoda miał Greka na myśli, jest nonsensem takim, że całe doń prawo własności, ale i cała zań odpowiedzialność trzeba zostawić Dr. T. Wenger zaś, któremu Dr. T., ten nonsens podsuwa, mówi bardzo wraźnie, interpretując właśnie ten ustęp: „Wenn Hellenen mit Aegyptern (!) einen aegyptischen Vertrag geschlossen haben, so müssen sie vor den Laokriten ύπέχειν τό δίκαιον, Recht geben, sich beklagen lassen“ (Archiv II, 493). Czy mógł być wyraźniejszym? Ale Dr. T. stwarza sobie znowu „zwycięską“ polemikę ze (słomianym!) Wengerem, a polemika ta, polegająca na podsunięciu Wengerowi czegoś, czego nie powiedział, zaczyna się od słów: „Zapatrywanie to jednakowoż nie jest słuszne“, wypełnia cały rozdział III-ci i jest nietylko bezprzedmiotową ale jeszcze sama w sobie bezmyślną.
Rozdział IV-ty str. 903/904 nie potrzebuje szczegółowego rozbioru; w nim Dr. T., „streszczając powyższe wywody, dochodzi do rezultatu“, w którym to, co słuszne, jest powtórzeniem wyników badań angielskich wydawców i Wengera z lat ostatnich, albo i powtórzeniem rzeczy z dawna znanych i uznanych, a to, co jest własnością Dr. T., jest, jeżeli nie mylne, to w każdym razie niepewne, chociaż bez zastrzeżeń przez Dr. T. podane.
A teraz, skoro już dałem — pro virium mensura, — odpowiedź na pytanie: Czy autor obchodzi się z tekstami krytycznie, narzuca mi się samo przez się pytanie: o ile Dr. T. dał w pracy niniejszej dowody krytycyzmu i kontroli nad sobą samym? Trudno nie zauważyć niewspółmierności, jaka zachodzi pomiędzy tem, co Dr. T. zapowiada, że zrobi, a tem, co zrobił. We wstępie mówił Dr. T., że pap. turyńskie i Tebtynis od dawna są już znane i opracowane, na pap. z Magdoli „jednakowoż dotychczas uwagi nie zwrócono i naukowo nie wyzyskano“; „tym ostatnim zatem w pierwszej linii kilka uwag poświęcić należy“. Otóż biorąc rzecz nawet zupelnie zewnętrznie, tak na miarę, stwierdzić trzeba, że uwagi, jakie Dr. T. „poświęcił“ papirusom z Magdoli, giną zupełnie wobec tych, które poczynił o tamtych tekstach. Dr. T. we wstępie zapowiada dalej, że poświęcone tym dawniej już znanym tekstom uwagi są „niewyczerpujące i przestarzałe“, mówi o tem, „jak doniosłe znaczenie będzie miało rozświetlenie tej kwestyi“, którego się podejmuje. O ile praca Dr. T. jest wyczerpującą i ma w sobie warunki żywotności, o ile jest „rozświetleniem kwestyi“ — zbyteczna, bym na to jeszcze odpowiadał.
IV. Czy autor wyczerpuje literaturę?
1. Powyżej miałem już sposobność zaznaczyć (patrz strona 8, że Dr. T. niesłusznie owo zrównanie laokrytów i κοινοδί(καιον) „swoją hypotezą“ nazywa; pierwszy bowiem dokonał tego zrównania Mitteis w „Rechtsrecht und Volksrecht“ str. 47[2]. Oczywiście u Mitteisa dokonanie tego zrównania przed szesnastu laty miało zupełnie inny charakter. Operował on wówczas dwoma tylko tekstami jako materyałem źródłowym, to jest wspomnianym ustępem z Diodora I. 75, w którym jest mowa o κοινοί δικασταί i pap. turyńskim I., w którym jest mowa o λαοκρίται. Mitteis nie odważył się też na hazardowne twierdzenia, że κοινοί δικασταί a λαοκρίται to językowo to samo; a snać oparłszy się jedynie na tej zasadzie, że Diodorus owych κοινοί δικασταί opisuje jako tych sedziów, których już mieli οί τό παλαιόν τήν Αίγυτιον κατοικούντες, t. j. ludność w wiekach odległych w Egipcie osiadła, a że Pap. turyński I. powiada, że laokrytów obowiązywały οί τής χώρας νόμοι, t. j. krajowe prawa egipskie, odniósł Mitteis to, co Diodorus o κοινοί δκασταί mówi, do laokrytów i l. c. tak napisał: „Ueber den nationalen Gerichtshof der Laokriten werden wir besonders durch eine ausführliche Schilderung des Diodorus Siculus sowie den ersten Turiner Papyrus näher unterrichtet“. Dr. T. był się przeto mógł i powinien na Mitteisa powołać i wyzyskać dla siebie to jego orzeczenie; czego uczynić zaniechał.
2. Sądzę jednak, że dzisiaj wobec przyrostu źródeł, z których różnica między κοινοί δικασταί a λαοκρίται już bardziej ujawniać się zaczyna, Mitteis powyższego zdania ponownieby nie napisał. To też przeciwko temu jego niewątpliwie i wówczas zbyt pochopnemu zrównaniu do dzisiaj już zaprotestowano; uczynił to Gradenwitz, który w pracy swej, ogłoszonej w Archiv für Papyrusf. III. str. 23-43, tak pisze: „Diodor nennt diese Richter nicht λαοκρίται sondern δικασταί κοινοί und vergleicht sie mit den Άρεοπαγίται. Meinerseits möchte ich die λαοκρίται von diesem peinlichen Gericht sondern“ (l. c. 36 uw. 1). I tego Dr. T. nie uwzględnił, chociaż rozprawę tę Gradenwitza p. t. „Das Gericht der Chrematisten“ cytuje (str. 896 uw. 5), co prawda bez głębszego związku z tem, co właśnie mówi.
3. Niewyzyskane są o laokrytach poczynił A. Peyron w swoim znakomitym komentarzu do pap. turyńskich tom I. str. 160 nstp. a przemyślenie tych właśnie uwag byłoby może Dr. T. ochroniło przed niejednym popełnionym błędem.
4. W uwadze na str. 897 odsyła Dr. T. w nawiązaniu do Pap. Grenfell I. 11 czytelnika do „trafnych uwag“, jakie o tekscie tym poczynił Naber. W miejscu przez Dr. T. podanem: Archiv für Pap. III. str. 16 Naber o Pap. Grenfell I. 11 zgoła nic nie mówi. Uwagi jego o tymże tekście są one jednak w żadnym związku z tem, co mówi Dr. T., nie wiadomo więc, po co je wogóle jako „trafne“ cytuje.
5. O tem, w jaki sposób Dr. T. „wyzyskał“ literaturę w „polemikach“ z Mitteisem i Wengerem, mówiłem powyżej pod III. Tutaj dodaćby jeszcze można, że Mitteis, to epokowy twórca tego kierunku badań historyczno-prawnych, uczeń jego Wenger, to jeden z młodszych, najdzielniejszych przedstawicieli tego kierunku, więc prawdziwe a zwycięskie polemiki z tymi właśnie dwoma mogły niewątpliwie przynieść Dr. T. ten pierwszy listek sławy, o którego uszczknięcie w oczach naszych — w niezwykły sposób się kusił.
Starałem się w powyższem być objektywnym i spokojnym, a przyznaję, że nie zawsze przychodziło mi to z łatwością. Wykazałem tylko fakta, pozostawiając im całą ich siłę dowodową; ale też one w tej nagości swej dosyć silnie działają. Teraz tylko jedna uwaga ogólnego znaczenia; nie stosuje jej wyłącznie do omawianej rozprawy, a wypowiadam ją jako przekonanie swoje niezależne od jakichkolwiek okoliczności:
O ile publikujemy coś w języku obcym, zrozumiałym na Zachodzie, to prędzej możemy sobie pozwolić na rzucenie jakiejś śmielszej hypotezy, a choćby wypowiedzenie błędu. Bo tam zamięszania w danej kwestyi nie wywołamy; tam „teutońskie sędzie i bystrzejsze Franki“ — dziś dodajmy jeszcze — i niezmiernie wyszkolone angielskie specyalisty wszystko, co na wielki rynek naukowy rzucimy, w lot pod rozbiór krytyczny wezmą i na pewno plewy od ziarn odrzucą. Ale u nas, gdzie ludzi na tem polu pracujących, a choćby mogących śledzić krytycznie rozwoj badań w tej dziedzinie, na palcach u jednej rękibyś policzył, tem skwapliwiej sami dokonać powinniśmy sumiennej rewizyi, zanim oddamy pod polską tłocznie prace, o której nie wiedzieć, czy dyktowała ją lekkomyślność bez granic, czy może prosta rachuba na te smutną możliwość, że „tu w Polsce i tak się nikt na tem nie pozna“.
Takie pojmowanie służby naukowej będzie trzeba oddać zawsze pod sąd naukowej publicznej opinii. Dziś zakładam stanowcze przeciw niemu Veto.
Literatura nasza na tem polu zaledwie kiełkować poczyna. Ale lepiej nie mieć jej wcale, niż zanieczyszczać ją dzisiaj płodami, które na przyszłych pracowników — oby nam się ich z pośród młodzieży akademickiej do pracy na tym zagonie powołać udało! — nałożyłyby najpierw obowiązek i trud wypleniania pseudo-naukowych chwastów.
P. S. Część drugą pracy mej p. t. „Laokryci i τό κοινό(ν) δι(καστήριον)“ czyli „Sędziowie ludu“ i „wspólny sąd“ — znajdzie czytelnik w LI tomie Rozpraw Akad. Umiej. w Krakowie.