<<< Dane tekstu >>>
Autor Alphonse Daudet
Tytuł Safo
Podtytuł Powieść z obyczajów paryzkich
Wydawca Wydawnictwo Dzieł Tanich A. Wiślickiego
Data wyd. 1893
Druk Drukarnia Przeglądu Tygodniowego,
Czysta № 4.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Sapho
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XI.

Pośród tych alternatyw, pewnego dnia, zastał w ministeryum na swym stole, kartę wizytową jakiegoś pana, który już dwa razy przychodził w ciągu ranka, jak objaśnił Jana woźny, z peanem poszanowaniem dla nomenklatury następującej:

C. Gaussin d’Armandy.
Prezes Towarzystwa nawodnienia winnic w dolinie Rodanu, członek Komitetu głównego badań i nadzoru, delegat departamentalny i t. d.

Stryj Cezary, w Paryżu!... „Próżniak“ delegatem, członkiem komitetu nadzorczego!... Zanim ochłonął ze zdumienia, nadszedł stryj, zawsze brunatny jak szyszka, z temże samem okiem figlarnem, z tymże śmiechem w kątach akroni i zarostem z czasów Ligi; ale zamiast Wiecznej kurty barchanowej z wyłogami, ubrał się w nowy surdut sukienny, opięty na brzuchu, który nadawał temu modnemu człowieczkowi poważną minę prawdziwego prezesa.
Co go sprowadziło do Paryża? Kupno maszyny do podnoszenia poziomu wody, celem zanurzania nowych winnic; wymawiał on wyraz „maszyna“ z siłą przekonania, podwyższającą go we własnych oczach — prócz tego, zamówić ma swoje popiersie, którego koledzy domagają się dla przyozdobienia sali posiedzeń.
— Jak widzisz — dodał ze skromną miną — zamianowali mię prezesem. Mój pomysł nawadniania, sprawia przewrót na całem południu... I ktoby to powiedział, że ja, „próżniak“, gotówem ocalić winnice francuzkie!... Doprawdy, niema, jak szalone pałki!
Ale głównym celem podróży, było zerwanie z Fanny. Miarkując, że się ta sprawa zbytecznie przewlekła, przybył na pomoc. „Mam w tem wprawę, jak się domyślasz. Gdy Courbebaisse opuścił swoją, chcąc się ożenić...“ Zanim przystąpił do owej historyi, przerwał mowę i odpiąwszy surdut, wyjął naładowany pugilares:
— Przedewszystkiem, uwolnij mię od tego... Tak! to pieniądze... na oczyszczenie gruntu... Niezrozumiał poruszenia synowca, sądząc, że odmawia przez delikatność. „Weźże! weźże!... To chluba moja, że mogę oddać synowi cząsteczkę tego, co ojciec dla mnie uczynił. Zresztą, Diwonna tak chce. Uwiadomiona jest o całej sprawie i taka rada, że się myślisz ożenić i pozbyć się tej starej pijawki, co się uczepiła ciebie!“
Po przysłudze, jaką oddała Cezaremu metresa Jana, wyrażenie „stara pijawka“, wydawało mu się trochę niesprawiedliwem: odrzekł więc z pewną goryczą:
— Schowaj ten pugilares, stryju; wiesz lepiej niż ktokolwiek inny, jak dalece Fanny obojętną jest na te rzeczy.
— Prawda, to była dobra dziewczyna... — powiedział stryj, tonem mowy pogrzebowej i dodał mrugając figlarnie: — Zachowaj jednak te pieniądze... Wobec pokus paryzkich, wolę je widzieć w twoich rękach, niż w moich; zresztą zerwania i pojedynki, zawsze pociągają za sobą koszta.
Tu, podniósł się, oznajmiając, że umiera z głodu i że lepiej będzie rozstrzygać tę ważną kwestyę, z widelcem w ręku, przy śniadaniu. Prawdziwy ten południowiec zawsze traktował lekko, z kpinami, sprawy tyczące kobiet.
Zasiedli do stołu, w restauracyi, przy ulicy de Bourgogne — stryj, z zawiązaną serwetą pod brodą lubował się jedzeniem. Jan zaś, przymuszał się tylko dla formy, niemając apetytu. „Między nami mówiąc, mój mały“ — odezwał się Cezary — „uważam, że bierzesz tę rzecz zbyt tragicznie. Wiem dobrze... pierwszy wystrzał trudny, tłumaczenie się przykre; ale jeśli cię to zbyt wiele kosztuje, to nie mów nic; tak zrób, jak Courbebaisse; aż do ranka, w dniu ślubu, Mornas o niczem nie wiedziała. Wieczorem, wyszedłszy od narzeczonej, chodził po śpiewaczkę do teatru, gdzie wrzeszczała i odprowadzał ją do domu. Powiesz, że człowiek porządny i prawy tak nie postępuje, ale jeśli kto nie lubi scen i jeszcze z taką straszną kobietą, jak Paola Mornas!... Już od dziesięciu blizko lat drżał ten dorodny, piękny chłopak przed tą małą kuzynką. Jak przyszło się odczepić, trzeba było użyć wybiegów, manewrów... I oto, w jaki sposób wzięli się do rzeczy.
W wigilię ślubu, naznaczonego na dzień piętnastego sierpnia, w święto narodowe, Cezary zaproponował małej, żeby pojechali łowić ryby w Yvette; Courbebaisse obiecał nadjechać na obiad a nazajutrz wieczór wrócić mieli we troje, kiedy Paryż pozbędzie się odoru kurzawy, potu, ogni sztucznych i oleju z lampek iluminacyjnych. Zgoda. Leżą oboje rozciągnięci na trawie, nad rzeczką, co bieży i połyskuje pomiędzy swemi nizkiemi wybrzeżami, co łąki czyni tak zielone i wierzby tak liściaste. Po połowie — kąpiel. Nie pierwszy to raz pływali z sobą, on i Paola, jakby dwóch chłopców, po koleżeńsku, — ale owego dnia, ta mała Mornas... te jej ręce i nogi obnażone, to ciało utoczone, które kostium mokry uplastyczniał wszędzie... może i myśl, że Courbebaisse dał mu zupełną swobodę działania... aa! hultajka... obróciła się i spojrzawszy mu gniewnie w oczy, rzekła: „Pamiętaj, Cezary, żeby tego więcej nie było...“ Nie nalegał, żeby nie popsuć sprawy; pomyślał tylko: „po obiedzie“.
Obiad zeszedł im bardzo wesoło, na balkonie drewnianym oberży, pośród dwóch chorągwi, które gospodarz wywiesił ku uczczeniu piętnastego sierpnia. Gorąco było, woń siana rozchodziła się i dolatywały odgłosy bębnów, ogni sztucznych, oraz orfeonu obiegającego ulicę.
— Jakiż nieznośny ten Courbebaisse, że dopiero jutro przyjedzie — rzekła Mornas przeciągając ręce i z okiem niezbyt trzeźwem po szampanie... — Miałabym ochotę pobawić się dziś wieczór.
— No, a ja?!
Przyszedł oprzeć się, obok niej, o poręcz balkonu, gorącą jeszcze od całodziennego słońca i ukradkiem, ostrożnie w pół ją objął: „Paolo... Paolo...“. Tym razem, zamiast się gniewać, śpiewaczka roześmiała się tak głośno, tak serdecznie, że i on w jej ślady poszedł. Takąż samą próbę, w tenże sam sposób, odparła wieczorem, po powrocie z zabawy, gdzie tańczyli i raczyli się makaronem. Ponieważ ich pokoje stykały się z sobą, śpiewała mu przez przepierzenie: „T’es trop p’tit, t’es trop p’tit... jesteś za mały... za mały... robiąc różne niepochlebne dlań porównania pomiędzy nim a Courbebaissem. Hamował się, żeby jej za to nienazwać wdową Mornas, bo jeszcze było zawcześnie. Dopiero nazajutrz, kiedy zasiedli do dobrego śniadania i Paola niecierpliwiła się a nawet i niepokoiła w końcu, że kochanek nie nadjeżdża, wyjąwszy z pewnem zadowoleniem zegarek, rzekł uroczyście:
— Dwunasta, już po wszystkiem...
— Co to znaczy?
— Już po ślubie.
— Kto?
— Courbebaisse.
Paf!
— Ach, przyjacielu mój, cóż to był za policzek... w żadnej przygodzie romansowej nie dostałem takiego. Chciała natychmiast jechać... ale ani jeden pociąg nie odchodził przed czwartą. Przeniewierca pędził tymczasem, ku Włochom — z żoną. Opanowana wściekłością, znowu daje mi w twarz, bije, drapie... co za los! a ja ta, jak na złość, zamknąłem się z nią na klucz — wzięła się potem do naczyń a w końcu, dostała strasznych spazmów. O piątej, trzeba ją było położyć na łóżku i przytrzymywać, ja zaś podrapany, jak gdybym się wydobył z krzaka ciernistego, pobiegłem po doktora d’Orsay; w podobnych sprawach, jak przy pojedynku, zawsze trzebaby mieć z sobą lekarza... Czy wystawiasz mię sobie błąkającego się po drogach, na czczo i w słońcu!... Już noc była, kiedym go sprowadził... W tem, zbliżając się do oberży, spostrzegam zgiełk, tłum, zgromadzenie — pod oknami... Ach Boże, czy ona sobie nie odebrała życia? Może kogo zabiła... to prawdopodobniejsze, na taką Mornas... Balkon przybrany w latarki weneckie a śpiewaczka stojąc, pocieszona i wspaniała, obwinięta w jedną z chorągwi, śpiewa „Marsyliankę“, w to święto cesarskie, po nad przyklaskującym jej tłumem.
— Oto tak, mój mały, skończył się stosunek Courbebaisse’a. Nie powiadam, że się wszystko urwało odrazu; po dziesięcioletnich kajdanach, trzeba zawsze zachować pewien pozór. Ale bądź co bądź, na mnie pierwszy gniew się skrupił i jeśli chcesz, gotów jestem od twojej to samo przyjąć.
— Ach mój stryju, to innego rodzaju kobieta.
— Daj że pokój — rzekł Cezary, odpieczętowując pudełko cygar, które przykładał do ucha, by się przekonać, czy suche — nie ty pierwszy ją porzucasz...
— Prawda i to...
I z radością chwytał się Jan tego frazesu, który przed kilku miesiącami byłby mu serce zranił. W gruncie, uspokoił go trochę stryj swą komiczną historyą, ale nacoby się nigdy nie zdobył, to na ową podwójną komedyę, odgrywaną przez kilka miesięcy, na tę obłudę, na ten podział — a czekać już dłużej nie mógł.
— Więc jakże chcesz zrobić?...
Podczas, kiedy młodzieniec borykał się z samym sobą, niewiedząc, co postanowić, członek komitetu nadzorczego gładził sobie brodę, próbował uśmiechu, pozy,układu głowy i zniecbcenia zapytał:
— Daleko on ztąd mieszka?
— Kto taki?
— Ależ ten artysta, ten Caoudal, o którym wspomniałeś mi, z powodu mego popiersia. Moglibyśmy pójść zapytać go o cenę, kiedyśmy tu razem.
Caoudal, jakkolwiek sławny, ale wielki utracyusz, zajmował zawsze przy ulicy d’Assas, pracownię, w której pierwsze laury pozyskał. Po drodze, Cezary rozpytywał o jego wartość artystyczną: powie wygórowaną cenę, to pewna, ale tym panom z komitetu idzie o dzieło pierwszorzędne.
— O, nie lękaj się niczego, stryju, jeśli Caoudal zechce się podjąć... — I zaczął mu wymierać tytuły rzeźbiarza: członek Instytutu, komandor legii honorowej i mnóstwa orderów zagranicznych. „Próżniak“ szeroko otwierał oczy.
— I wy się przyjaźnicie z sobą?
— Bardzo.
— Proszę! Jakie to się piękne znajomości robi w tym Paryżu.
Gaussin jednak byłby się wstydził przyznać, że Caoudal był dawniej kochankiem Fanny i że ona ich zapoznała z sobą. Ale Cezary, widocznie sam wpadł na tę myśl:
— Czy to on jest autorem tej Safony, co mamy w Castelet? Więc w takim razie zna twoją metresę i może ci ułatwić zerwanie. Instytut, legia honorowa, to sprawia zawsze wrażenie na kobiecie...
Jan nie odpowiedział; może się także zamyślił nad tem, jakby spożytkować wpływ pierwszego kochanka. Śmiejąc się dobrodusznie, mówił dalej stryjaszek:
— A propos, wiesz, już niema tego bronzowego posążka u twego ojca... Skoro się Diwonna dowiedziała, skoro na nieszczęście, powiedziałem jej, że on przedstawia twoją kochankę, nie chciała żeby tam był... Przy maniach konsula i jego niechęci do wszelkich zmian, nic przyszło to z łatwością, zwłaszcza, że nie należało zdradzać przyczyny... Oj! tu kobiety... tak się zręcznie wzięła do rzeczy, że teraz p. Thiers prezyduje na kominka u ojca a biedną Safonę wystawiono na gryzący pył w „wietrznym“ pokoju, wraz ze staremi wilkami kuchennemi, pośród sprzętów, wyszłych z użycia. Uszkodzono ją nawet przenosząc: warkocz ma odtrącony i lira się chwieje. Widać, że uraza Diwonny nie przyniosła jej szczęścia.
Gdy przybyli na ulicę d’Assas, widok tej skromnej i roboczej dzielnicy artystów, tych pracowni o drzwiach numerowanych, co jak wozownie, otwierały się z dwóch stron długiego podwórza, w końcu którego wznosiły się liche budynki szkoły gminnej, brzmiącej nieustannie głośnem czytaniem, prezes powziął nowe wątpliwości co do talentu człowieka tak nędznie mieszkającego. Wszedłszy do Caoudala, odrazu jednak zmiarkował, czego się ma trzymać.
— Ani za sto tysięcy franków, ani nawet za milion!...“ — ryknął rzeźbiarz na pierwsze słowa Gaussina i podnosząc zwolna długą swą postać z sofy, na której leżał, pośród nieładu i zaniedbania pracowni, krzyczał: „Popiersie! Zapewne... ależ przyjrzyjcie się tam, tej miazdze z gipsu, skruszonej na tysiączne kawałki... to mój posąg, co miał iść do następnego „Salonu“, młotem go rozbiłem... Oto, co sobie robię z rzeźby i jakkolwiek jest kuszącą fizyonomia pana...
— Gaussin d’Aimandy... prezesa...
Stryjaszek uprzytomniał sobie wszystkie swe tytuły, ale ich było za dużo: Caoudal przerywając mu, zwrócił się do młodzieńca:
— Przyglądasz mi się, Gaussin? Zauważyłeś żem się zestarzał...?
Rzeczywiście wyglądał na swój wiek, w tem świetle padającem z góry na szramy, wklęsłości i obrażenia tej zmordowanej i hulaszczej głowy, na lwią grzywę, wytartą miejscami jak stary dywan, na policzki obwisłe i miękie, na wąs, jakby z metalu ze startem złotem, którego już mu się nie chciało fryzować i farbować... Na co? Cousinard, mała modelka, uciekła. „Tak, mój drogi, z moim snycerzem odlewaczem; jestto gbur nieokrzesany, ale ma lat dwadzieścia...!“
Zapalczywie, ironicznie wyrzucił on z ust te wyrazy, biegając po pokoju i kopnął nogą, zawadzający mu na drodze stołek. Naraz stanąwszy przed zwierciadłem, zdobnem w kwiaty miedziane, które wisiało nad sofą, przyglądał się sobie, wykrzywiając się szkaradnie. „Jakiż ja brzydki... jaki zniszczony... muskoły nabrzękłe, podgarle zwieszone, jak u starej krowy!...“ Wziąwszy w garść szyję, rzekł komicznie żałosnym tonem, przewidującego „beau“ który siebie opłakuje: „I pomyśleć tylko, że na przyszły rok będę i tego żałował!...“
Stryjaszek stał pomieszany... Członek Akademii pokazuje sobie język i opowiada o swych niskich miłostkach. Są więc szalone głowy wszędzie, nawet w Instytucie... i uwielbienie dla wielkiego człowieka malało, w miarę wzrastającego współczucia dla jego słabostek.
— Jak się ma Fanny? Czyście zawsze w Chaville? — zapytał Caoudal, nagle uspokojony, siadając obok Gaussina, którego poufale klepał po ramieniu.
— Ach! biedna Fanny, niedługo już będziemy z sobą żyli...
— Wyjeżdżasz?
— Tak, wkrótce... a przedtem ożenię się... Muszę ją porzucić.
Rzeźbiarz roześmiał się z okrucieństwem.
— Brawo! rad jestem... Pomścij nas, mój mały, pomścij nas na tych bultajkach. Porzucaj, zwódź je, niechaj płaczą, nikczemne! Nigdy im się nie dasz tak we znaki, jak one się dały innym.
Stryj Cezary tryumfował:
— Widzisz, pan nie bierze tych rzeczy tak tragicznie jak ty... Proszę sobie wystawić, jaki on naiwny... zwleka zerwanie, z obawy, żeby się nie zabiła!
Jan przyznał się otwarcie do wrażenia, jakie na nim sprawiło samobójstwo Alicyi Doré!
— Ależ to co innego... — żywo odezwał się Caoudal. Tamta była to istota smutna, mięka, z rękami obwisłemi, biedna lalka bez trocin... Dechélette mylił się, sądząc, że przez niego umarła... Było to samobójstwo ze znużenia, z obrzydzenia sobie życia; podczas kiedy Safo... oho! ona miałaby się zabić... Zanadto lubi miłość i będzie się paliła do końca, aż do profitek. Ona jest z rasy tych „jeunes premiers“, które nigdy nie zmieniają ról i kończą... bez zębów, bez rzęs, ale zawsze jako „jeunes premiers“. Spojrzyj na mnie... czy się zabijam?... Gryzę się, to prawda, ale wiem dobrze, że kiedy ta uciekła, to wezmę inną, że ich będę zawsze potrzebował... Twoja metresa zrobi tak samo jak ja i jak już nieraz robiła... Tylko że już niemłoda, więc jej to przyjdzie trudniej.
Stryjaszek ciągle tryumfował: „a co, uspokoiłeś się?“
Jan nic nie mówił, ale skrupuły jego zostały zwalczone i uczynił stałe postanowienie. Odchodzili już, kiedy ich rzeźbiarz zawołał, aby pokazać fotografię leżącą w kurzu na stole, którą spodem rękawa obcierał. „Macie ją, oto jest!... Wszak ładna, hultajka... klękać przed nią... Co za nogi, co za biust!“ Okropny widok przedstawiała sprzeczność pomiędzy tem okiem pałającem, tym głosem namiętnym i staruszkowatem drżeniem palców grubych, jak kopystki, w których podskakiwał portret uśmiechnięty, pełen wdzięków i dołeczków małej modelki Cousinard.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Alphonse Daudet.