Sen wujaszka/Rozdział XII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sen wujaszka |
Podtytuł | (Z kronik miasta Mordasowa) |
Wydawca | Wydawnictwo Dzieł Pogodnych |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Drukarnia Wydawnictwa Polskiego |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | Sydir Twerdochlib |
Tytuł orygin. | Дядюшкин сон |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
— A myśmy się wybrały do państwa wszystkie, wszystkie! I Praskowja Iliniczna także przyjedzie i Luiza Karolówna też być pragnęła, — szczebiotała Anna Mikołajówna, wchodząc do salonu i chciwie się rozglądając.
Była to wcale ładna, małego wzrostu niewiasta, pstro, lecz dostatnio ubrana i, prócz tego, bardzo dobrze wiedząca o tem, że jest ładna. Była ona pewna, że gdzieś w kącie schowany jest książę, razem z Ziną.
— I Katarzyna Piotrówna przyjedzie, i Felicyta Michajłówna także przybyć obiecała, — dodała Natalja Dymitrówna, kobieta kolosalnych rozmiarów, której kształty tak się podobały były księciu, i która była nadzwyczaj podobna do grenadjera.
Była ona w niezwykle maleńkiej, różowej czapeczce, sterczącej na tyle jej głowy., Od trzech tygodni jest to najserdeczniejsza przyjaciółka Anny Mikołajówny, za którą dawno już uwijała się i chodziła krok w krok, i którą, sądząc z wejrzenia, mogłaby połknąć jednym haustem wraz z kosteczkami.
— Ja już nie mówię o tym, słowo daję, zachwycie, jaki czuję, widząc was obie u siebie i to wieczorem — zaśpiewała Marja Aleksandrówna, otrząsnąwszy się z pierwszego zdumienia, — lecz powiedźcie mi, proszę, jakiemuż to cudowi mam zawdzięczać waszą dzisiejszą wizytę u siebie, skoro dawno już z prawdziwą rozpaczą wyrzec się musiałam myśli o tym zaszczycie.
— O, Boże kochany, co też pani mówi, Marjo Aleksandrówno! — słodko przemówiła Natalja Dymitrówna, robiąc wstydliwie i piskliwie frygę, co tworzyło bardzo ciekawy kontrast z jej zewnętrznym wyglądem.
— Mais, ma charmante, — zaszczebiotała Anna Mikołajówna, — przecie trzeba raz, koniecznie trzeba wreszcie skończyć wszystkie nasze zbiórki z tym teatrem. Dziś jeszcze pan gubernator Piotr Michajłowicz wyraził się przed Kalikstem Stanisławiczem, że jest tem nadzwyczaj rozgoryczony, że pośród nas niema ładu, a przeciwnie, że się tylko kłócimy ze sobą. Więc myśmy się zebrały dzisiaj wszystkie cztery i myślimy sobie: pojedziem do Marji Aleksandrówny i zadecydujem o wszystkiem razem! Natalja Dymitrówna uwiadomiła inne jeszcze panie. Przyjadą tu wszystkie. Wygadamy się i będzie dobrze. Niechaj ludzie nie plotą, że się tylko kłócimy, nieprawdaż, mon ange? — dodała żartobliwie, całując Marję Aleksandrównę. — Ach, Boże wielki! Zynaido Atanazówno! Ależ pani z każdym dniem staje się jeszcze piękniejsza!
Anna Mikołajówna podbiegła ku Zinie. z pocałunkami.
— Wszak panna Zina niema nic lepszego do roboty, jak stawać się coraz piękniejszą, — słodko dodała Natalja Dymitrówna, zacierając swe ręczyska.
„Ach, do djabła z niemi! A mnie nawet i na myśl ten teatr nie przyszedł! Niema co, okazały się zręczniejszemi odemnie te sroki!“ — szepnęła Marja Aleksandrówna wściekła.
— Tem bardziej, mój aniele, — dodała Anna Mikołajówna, że zagościł teraz do pani ten miły książę. Przecie pani wie, że w Duchanowie za poprzednich dziedziców istniał teatr. Myśmy się już dowiadywały i wiemy, że tam gdzieś w lamusie złożone są wszystkie stare dekoracje, kurtyna i nawet kostjumy. Książę był dzisiaj u mnie, lecz byłam tak zaskoczona i zdziwiona jego przyjazdem, że zupełnie zapomniałam pomówić z nim o tem. My teraz umyślnie zaczniemy mówić o teatrze, pani nam przyjdzie w sukurs, i książę każę nam odesłać wszystkie te stare rupiecia. Bo też komu poleci tu pani wykonanie czegokolwiek bądź w rodzaju dekoracji? A głównie — chciałybyśmy bardzo i księcia samego wciągnąć do naszego teatru. Stanowczo musi się wpisać na listę składek: wszak dochód przeznaczony jest na ubogich. A może nawet przyjąłby jaką rolę, — przecie to taki miły człowiek, chętnie zgadza się na wszystko. Wtedy wypadłoby wszystko tak ładnie, wprost cudownie.
— Naturalnie, że rolę przyjmie. Przecie księcia można nakłonić do roli, jaka tylko wpadnie komu do głowy, — znacząco dodała Natalja Dymitrówna.
Anna Mikołajówna nie wprowadziła w błąd Marji. Aleksandrówny: panie zjeżdżały się co chwila. Marja Aleksandrówna ledwie nadążyła z powitaniami i serdecznemi wykrzyknikami, których wymaga w takich wypadkach przyzwoitość i dobry ton.
Nie kuszę się o opisywanie wszystkich gości, powiem tylko tyle, że każda z przybyłych pań patrzyła z niezwykłą chętką do intrygowania. Na twarzach ich wszystkich wypisane było oczekiwanie i jakaś dzika niecierpliwość. Niektóre z pań przyjechały z tym stanowczym zamiarem, że muszą być świadkami jakiegoś niezwykłego skandalu i bardzoby się gniewały, jeśliby musiały się rozjechać do domów bez niczego. Umyślnie zachowywały się wszystkie jak najuprzejmiej, lecz Marja Aleksandrówna niezachwianie przygotowała się na napad. Posypały się pytania o księcia, niby zupełnie rzeczowe, ale każde zawierało jakąś aluzję, lub nawias. Podano herbatę, całe grono zajęło miejsca. Jedna grupa zawładnęła fortepianem. Zina na zaproszenie, by coś zagrała i zaśpiewała, odpowiedziała sucho, że jest niezdrowa. Bladość jej twarzy była tego dowodem. Natychmiast posypały się pytania, pełne troskliwości, i tu nawet przybyłe panie znalazły sposobność zapytać o to i owo i zrobić parę aluzyj. Pytały i o Mozglakowa i zwracały się z temi pytaniami do Ziny. Marja Aleksandrówna zwielokrotniła się w dziesięcioro w tej chwili, widziała wszystko, co się działo w każdym kącie komnaty, słyszała, co kto z obecnych mówił, choć przybyłych niewiast było z dziesięć, i bezzwłocznie odpowiadała na wszystkie pytania, rozumie się, nie sięgając aż do kieszeni po słowa. Trzepała w zastępstwie Ziny i dziwiła się tylko, czemu Zina nie uchodzi, jak to zwykle dotychczas czyniła na podobnych zebraniach. Zauważono także i Atanazego Maciejowicza. Z niego zawsze wszyscy podrwiwali sobie, by ukłuć Marję Aleksandrównę jej mężem. Teraz jednak od ograniczonego, a przytem otwartego Atanazego Maciejowicza można było także czegoś się dowiedzieć. Marja Aleksandrówna z niepokojem przypatrywała się oblężeniu jej męża. Na dobitek odpowiadał on na wszystkie pytania: hm, z takim nieszczęśliwym i niepewnym wyrazem twarzy, że Marja Aleksandrówna naprawdę popadała we wściekłość.
— Marjo Aleksandrówno! Atanazy Maciejowicz wcale nie chce z nami rozmawiać, — zawołała śmiała, posiadająca ostre spojrzenie, niewiasta, która absolutnie nikogo się nie bała i nigdy nie popadała w zmięszanie. — Niechże mu pani rozkaże, by był dla pań grzeczniejszy.
— Ja, doprawdy, sama nie wiem, co mu się dzisiaj stało, — odpowiedziała Marja Aleksandrówna, przerywając swą rozmowę z Anną Mikołajówną i Natalją Dymitrówną i uśmiechając się wesoło, — jest on dziś, doprawdy, tak małomówny! Do mnie także ani słowem prawie się nie odezwał. Czemuż ty nie odpowiadasz Felicycie Michajłównie, Athanase? O co pani go pytała?
— Ależ... ależ... matuszko, przecie tyś mi sama... — wymamrotał zdziwiony Atanazy Maciejowicz, zupełnie roztargniony. W tym czasie stał on u kominka, na którym płonął ogień, stał z założonemi za kamizelkę rękami, w malowniczej pozie, którą sam sobie wybrał i pochłeptywał herbatę. Pytania płci pięknej tak go zmięszały, że czerwienił się jak podlotek. A kiedy zaszął się usprawiedliwiać, to napotkał tak straszne spojrzenie swej rozszalałej małżonki, że omal nie zemdlał ze strachu. Nie wiedząc, co czynić, chcąc się jakoś poprawić i znowu zasłużyć na uznanie, łyknął haust herbaty, ale herbata była bardzo gorąca. Łyknąwszy zbyt prędko i zbyt wiele, poparzył sobie okropnie usta, wypuścił z rąk filiżankę, oblał się i tak się zakaszlał, że na dobrą chwilę musiał wyjść z pokoju, spotkawszy się z niezrozumieniem u wszystkich obecnych. Słowem, wszystko było jasne. Marja Aleksandrówna zorjentowała się aż nazbyt pewnie, że goście jej wszystko już wiedzieli i zebrali się w bardzo brzydkich zamiarach. Sytuacja była niebezpieczna. Mogą podmówić księcia, zbić z tropu tego starca z osłabionemi już i tak władzami umysłowemi, mogą to zrobić nawet w jej obecności. Mogły nawet uprowadzić księcia z jej domu, poróżniwszy go z nią jeszcze tego wieczora i zwabiwszy go za sobą. Można było wszystkiego po nich się spodziewać. Los jednak przygotował dla niej jeszcze jeden cios: drzwi się otworzyły i zjawił się Mozglakow, którego ona wyprawiła do Borodujewa i którego zupełnie nie oczekiwała u siebie tego wieczora. Marja Aleksandrówna drgnęła, jakgdyby ją coś ukłuło.
Mozglakow zatrzymał się we drzwiach i oglądał wszystkich, trochę zmięszany. Nie miał on dość sił przy swojem zmięszaniu, które wyraźnie odbijało się w jego twarzy, na to, by robić słodką minę.
— Ach, Boże mój! Pan Paweł Aleksandrowicz! — zawołało kilka głosów.
— Ach, Boże mój! Toż to Paweł Aleksandrowicz! Czemuż pani mówiła nam, Marjo Aleksandrówno, że pan Paweł poszedł do Borodujewów? Powiedziano nam, że pan się schowałeś u Borodujewa, panie Pawle! — zapiszczała Natalja Dymitrówna.
— Ja się schowałem? — powtórzył Mozglakow, skrzywiwszy twarz niby do uśmiechu. — Dziwne wyrażenie! Wybaczy pani, Nataljo Dymitrówno! Ja się przed nikim nie ukrywam i nikogo ukryć nie pragnę, — dodał, bardzo znacząco popatrzywszy na Marję Aleksandrównę.
Marja Aleksandrówna się zatrzęsła.
„Co, i ten bałwan także staje dęba? — pomyślała, wpatrując się pytającem spojrzeniem w Mozglakowa. — „Nie, to już będzie ze wszystkiego najgorsze...“
— Czy to prawda, panie Pawle, że dostał pan — dymisję.. w urzędzie, rozumie się? — wyrwała się bezczelna Felicyta Michajłówna, szyderczo patrząc mu prosto w oczy.
— Dymisję? Co za dymisję? Ja poprostu zmieniam posadę. Staram się o przeniesienie do Petersburga, — sucho odpowiedział Mozglakow.
— No, to pogratulować panu — ciągnąła dalej Felicyta Michajłówna. A myśmy już nawet ubolewały nad panem, gdyśmy posłyszały, że pan ubiega się o posadę u nas w Mordasowie. Są tu bowiem same liche posady, panie Pawle, przytem nic pewnego, w każdej chwili można wylecieć.
— Chyba tylko posady nauczycielskie w powiatowem gimnazjum: tu jeszcze możnaby znaleźć wakujące miejsce, — zauważyła Natalja Dymitrówna.
Aluzja była tak przejrzysta i grubjańska, że Anna Mikołajówna, zmieszana, trąciła swą jadowitą przyjaciółkę cichutko nogą.
— Czy pani myśli, że pan Paweł zgodzi się na to, by zająć miejsce po jakimś tam profesorzynie? — dodała od siebie Felicyta Michajłówna. Lecz Paweł Aleksandrowicz nie znalazł odpowiedzi. Odwrócił się i zetknął się z Atanazym Maciejowiczem, który wyciągał do niego dłoń. Mozglakow zgłupiał widać do reszty, bo dłoni jego nie przyjął i pogardliwie, pokłonił mu się w pas. Rozdrażniony do ostateczności, podszedł prosto do Ziny i, patrząc jej złośliwie w oczy, wyszeptał:
— To wszystko pani zawdzięczam. Ale czekaj pani, ja dziś wieczorem jeszcze pokażę pani — czy jestem durniem, czy też nie?
— Poco odkładać? Widać to już teraz, — głośno odpowiedziała Zina, z odrazą mierząc oczami swego byłego konkurenta. Mozglakow odwrócił się śpiesznie, zląkłszy się jej donośnych słów.
— Pan od Borodujewów? — zdecydowała się, wkońcu, zapytać Marja Aleksandrówna.
— Nie, przychodzę od wujaszka.
— Od wujaszka? To znaczy, że byłeś pan teraz u księcia?
— Ach, Boże. To znaczy, że książę już się obudził? A nam mówiono, że książę wciąż jeszcze śpi i odpoczywa, — dodała Natalja Dymitrówna, jadowicie spozierając na Marję Aleksandrównę.
— Niech się pani nie obawia o księcia, Nataljo Dymitrówno, — odpowiedział Mozglakow, — on się obudził i, chwała Bogu, jest już teraz przy swoich zmysłach. Przedtem upito go, z początku u pani, a potem, już ostatecznie, tutaj, tak, że stracił był całkiem głowę, która u niego i tak nie była zbyt mocna. Ale teraz, chwała Bogu, myśmy wspólnie pomówili ze sobą, i zaczął znowu rozważnie i zdrowo myśleć. On tu zaraz przybędzie, by się z panią pożegnać, Marjo Aleksandrówno, i podziękować za całą jej gościnność. A jutro, skoro świt, obaj podejmujemy pielgrzymkę do pustelni, a następnie ja nieodwołalnie odwożę go sam osobiście do Duchanowa, by uniknąć powtórnych takich upadków, jak, naprzykład dzisiejszy; a tam już z rąk do rąk odbierze go Stepanida Maciejówna, która wtedy już na pewno powróci z Moskwy i za nic w świecie nie puści go po raz drugi na podobne pielgrzymki, — za to ja już ręczę i odpowiadam.
Mówiąc to, Mozglakow złośliwie patrzył na Marję Aleksandrównę. Ta siedziała, jakgdyby oniemiała ze zdumienia. Z bólem serca przyznaję się, że bohaterka moja może po raz pierwszy w życiu stchórzyła.
— Więc jutro, skoro świt, książę odjeżdża? Jakże to? — przemówiła Natalja Dymitrówna, zwracając się ku Marji Aleksandrównie.
— Jakże to? Jakże to? — powtórzyło kilka głosów z pośród gości naiwnie. — A myśmy słyszały, że... nie, to doprawdy dziwne!
Lecz gospodyni domu nie wiedziała już, co ma odpowiedzieć.
Nagle niezwykłe i ekscentryczne zajście rozprószyło ogólną uwagę. W sąsiednim pokoju rozległ się jakiś dziwny gwar, dały się słyszeć ostre krzyki, i nagle, niespodzianie i nieoczekiwanie, do salonu Marji Aleksandrówny wtargnęła Zofja Piotrówna Karpuchina. Zofja Piotrówna była niezaprzeczenie najekscentryczniejszą damą w Mordasowie, a ekscentryczność swą często posuwała do takiego stopnia, że nawet w Mordasowie uchwalono od niedawna nie przyjmować jej w towarzystwie. Należy jeszcze przypomnieć, że regularnie każdego wieczora, zawsze o siódmej godzinie, wychylała ona nierówną ilość kieliszków, — dla wzmocnienia żołądka, jak się wyrażała, a następnie była zazwyczaj w zupełnie emancypowanym nastroju duchowym, by nie powiedzieć czegoś więcej. W takim właśnie nastroju duchowym znajdowała się ona i w tej chwili, wtargnąwszy tak niespodzianie do Marji Aleksandrówny.
— A, Marjo Aleksandrówno! — zawołała ona na cały pokój. — Widzę teraz, jak pani ze mną postępuje! Nie bój się pani, ja na chwileczkę tylko; ja nawet nie usiądę u pani. Skoczyłam tu tylko, by się przekonać, czy to prawda, co mi mówiono? A! Więc pani sprawia bale, bankiety, zaręczyny, a ty Zofjo Piotrówno siedź cicho w domu i rób pończochy! Całe miasto pani zaprosiła, a mnie nie! A przedtem, to ja dla pani byłam przyjaciółką i mon ange, gdym przyjechała była poinformować panią, co wyrabiają z księciem u Natalji Dymitrówny. A teraz, to nawet i Natalja Dymitrówna, którą pani przed kilku godzinami na czem świat stoi szkalowała i która nawzajem szkalowała panią, siedzi w gronie gości pani. Nie bój się, Nataljo Dymitrówno! Ja nie potrzebuję pani czekolady à la santé, po pięć kopiejek tabliczka. Ja trochę częściej od pani pijam u siebie w domu! Tfu!
— Widać to, widać, — zauważyła Natalja Dymitrówna.
— Daruje pani, Zofjo Piotrówno, — zawołała Marja Aleksaridrówna, poczerwieniawszy z irytacji, — co się z panią dzieje? Przyjdź pani raz do rozumu, czas najwyższy!
— Nie troszcz się pani o mnie, Marjo Aleksandrówno, ja wszystko wiem, wszystko, wszystkiego się dowiedziałam! — krzyczała Zofja Piotrówna swym jaskrawym, wrzaskliwym głosem, otoczona wszystkimi gośćmi, którzy, jak się zdawało, rozkoszowali się tą nieoczekiwaną sceną. — Wszystkiego się już dowiedziałam! Wasza Nastka przyleciała do mnie i wszystko mi opowiedziała. Przyczepiłaś się pani do tego kniaziska, upiłaś go, wymusiłaś podstępnie na nim małżeńskie oświadczyny o pańską córkę, której nikt już wziąć nie chce za żonę, i myślisz sobie pani, że pani sama także stałaś się wielką rybą, — księżną-matką w brabanckich koronkach, — tfu! Nie bój się, ja sama jestem pułkownikową! Jeśliś mnie pani nie zaprosiła na zaręczyny, to ja na to pluję! Znałam się trochę dawniej z arystokracją od pani. Bywałam u hrabiny Zalichwackiej na proszonych obiadach: starał się o moją rękę nadkomisarz Kuroczkin! Trzeba mi pani zaproszenia do chrzanu, tfu!
— Widzi pani, Zofjo Piotrówno, — odpowiedziała Marja Aleksandrówna, straciwszy panowanie nad sobą, — zapewniam panią, że żaden porządny człowiek nie wtargnąłby tak do porządnego domu i w dodatku w takim stanie, i jeśli pani bezzwłocznie nie uwolni mnie od swej obecności i krasomówstwa, to ja natychmiast wydam odpowiednie zarządzenia.
— Ja wiem, każę pani swej służbie wyrzucić mnie! Ale niech się pani nie fatyguje, ja sama znajdę drogę. Żegnaj pani, wydawaj sobie zamąż kogo chcesz, a pani, Nataljo Dymitrówno, nie racz drwić sobie ze mnie, ja pluję na pani czekoladę! A chociaż mnie tu nie zaproszono, to mimo wszystko, ja przed kniaziami kozaczka nie fikałam. A pani także się śmieje, Anno Mikołajówno? Susziłow nogę złamał; dopiero co go do domu zanieśli, tfu! A jeśli pani, Felicyto Michajłówno, nie nakaże swej bosej Motrunce wczas krowę pani zapędzać, by mi co dnia nie ryczała pod oknami, to ja paninej Motrunce nogi połamię! Żegnam panią, Marjo Aleksandrówno. Życzę szczęścia, tfu!
Zofja Piotrówna znikła. Goście się śmiali. Marja Aleksandrówna była zmięszana do ostateczności.
— Ja myślę, że ona była pijana — słodko powiedziała Natalja Dymitrówna.
— Ale co za bezczelność!
— Quelle abominable femme!
— Mówiła rzeczy, doprawdy śmiechu warte!
— Ach, co za nieprzyzwoitości ona tu nagadała!
— Ale co też to ona mówiła o jakichś zaręczynach?
— Czyjeż to zaręczyny? — szyderczo zapytała Felicyta Michajłówna.
— To okropne! — wydobyła wkońcu ze siebie Marja Aleksandrówna. — Takie oto potwory rozsiewają całemi garściami wszystkie te nieprawdopodobne plotki! Nie to jest dziwne, Felicyto Michajłówno, że takie damy znajdują się wpośród naszego towarzystwa, — nie, stokroć dziwniejsze jest to, że takich dam ludzie potrzebują, słuchają ich, podtrzymują, wierzą im...
— Książę! Książę! zawołali nagle wszyscy goście.
— Ach, Boże! Ce cher prince!
— No, chwała Bogu! Teraz dopiero dowiemy się całej prawdy, — szepnęła do swej sąsiadki Felicyta Michajłówna.