Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom II/Pycha/Rozdział XVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


XVIII.

Panna de Beaumesnil przyrzekła Herminji odwiedzić ją w piątek zrana, nazajutrz po balu tu pani de Mirecourt, na którym znajdowała się najbogatsza dziedziczka Francji, i z którego panowie de Macreuse i de Mormand zostali wygnani przez margrabiego de Maillefort.
Panna de Beaumesnil opuściła ten bal przejęta najżywszą trwogą i niepokojem z powodu odkryć, dotychczasowych kandydatów do swej ręki, odkryć oburzających, które jeszcze zostały uzupełnione wyznaniem Geralda, jakim to sposobem bogatę sierotę wydają za mąż.
Zdjęta pogardą i wstrętem ku swemu opiekunowi i jego rodzinie, młoda sierota widziała się w konieczności przedsięwzięcia stanowczego kroku, celem uniknięcia nieznośnych stosunków z familją de La Rochaigue. Zmuszoną przeto była szukać rady, i pomocy poza jej obrębem.
Ernestyna znała tylko dwie osoby, którym mogła zupełnie zaufać, Herminję i pana de Maillefort. Lecz, ażeby zwierzyć się Herminji, musiała panna de Beaumesnil wyznać jej stan swój i nazwisko; jakoż postanowiła sobie uczynić to wkrótce, jednak chciała przynajmniej raz jeszcze skosztować tego nieocenionego szczęścia, jakie znajdowała w dowodach tkliwej przyjaźni, któremi ją księżna, jako ubogą, z pracy rąk utrzymującą się sierotę, obsypywała.
— Czy ona mnie też będzie tak samo kochała, skoro dowie się, że jestem bogatą — myślała dziewica z obawą — czy to odkrycie, przy dumnym i tak delikatnym charakterze Herminji, nie osłabi jej przyjaźni dla mnie?
Wierna swemu przyrzeczeniu i uszczęśliwiona myślą, że Gerald tak się okazał godnym miłości Herminji, panna de Beaumesnil udała się w piątek w towarzystwie pani Lainé do księżnej.
Nie potrzebujemy tutaj nadmieniać, że nazajutrz po egzekucji pada de Macreuse, panna Helena nie przyszła wcale po wychowankę barona, ażeby ją jak zwykle zaprowadzić do kościoła.
Myśląc o swej przyszłej rozmowie z Herminją, Ernestyna odczuwała pewien smutek. Jakkolwiek znała szlachetne zamiary Geralda i jakkolwiek od czasu wczorajszej z nim rozmowy przekonana była, że namiętnie kochał Herminję, przewidywała jednak naprzód, że niezliczone trudności staną na przeszkodzie połączeniu się młodego księcia z biedną nauczycielką muzyki.
Temi to przykremi zajęta myślami, Ernestyna przybyła do swej przyjaciółki, która, wybiegłszy na jej spotkanie, uścisnęła ją serdecznie, mówiąc:
— Ah! byłam przekonana, że nie zapomnisz swej obietnicy, Ernestyno. Wszakże mówiłam ci, że towarzystwo twoje jest dla mnie taką pociechą, takiem szczęściem...
— Oby ono rzeczywiście takiem było, moja dobra Herminjo. Jakże, czyś nabrała już odwagi? Czy masz jaką nadzieję?
Księżna smutnie poruszyła głową i odpowiedziała:
— Na szczęście, mogę w tej chwili zapomnieć o moich troskach. Nie mówmy o tem, Ernestyno, później wrócimy do tego tematu później, kiedy niestety! nic już rozerwać mnie nie potrafi.
— Jakto, o czem ty mówisz?
— Do ciebie się to odnosi, Ernestyno.
— Do mnie?
— Tak jest. Zachodzi tu pewna okoliczność, którą może wywrzeć szczęśliwy wpływ na twoją przyszłość, moja biedna, kochana sierotko.
— Co przez to rozumiesz, Herminjo?
— Nie ja odkryję ci tę tajemnicę. Proszono mnie, ażebym ci uczyniła pewną propozycję; lecz ponieważ obawiam się z mej strony zbyt wielkiego wpływu na twoje postanowienie, przez sposób w jakibym ci propozycję tę uczyniła, odmówiłam, pragnąc, ażeby postanowienie twoje było czyste i pochodziło z twego serca, oraz, ażebym ci następnie objawiła, moje zdanie w tej mierze, jeżeli będziesz sobie tego życzyć.
— Mój Boże, Herminjo, słowa twoje zadziwiają mnie coraz więcej. Jakaż to ma być ta propozycja?
— Kiedyśmy się ostatni raz widziały, prosił mnie pan Oliwier, podczas kiedy ci jeszcze komendant Bernard wynurzał swoją wdzięczność, ażeby mnie mógł nazajutrz zrana odwiedzić, w sprawie bardzo ważnej, jak mówił. Przyszedł, i rzeczywiście była to rzecz ważna, dlatego też prosił mnie, ażebym się z tobą w jego imieniu rozmówiła, ale nie chciałam się podjąć tego, Ernestyno, a to z powodów, które ci już wymieniłam.
— Ah! więc to idzie o pana Oliwiera?
— Tak jest, i sądzę, że byłoby lepiej, ażeby sam pomówił z tobą w mojej obecności, jeżeli na to zezwolisz.
— Więc ty mi radzisz, moja dobra Herminjo, wysłuchać pana Oliwiera.
— Radzę ci, Ernestyno, gdyż cokolwiek nastąpi, i jakiekolwiek obierzesz postanowienie, będziesz szczęśliwa i dumna z tego, żeś go wysłuchała, przynajmniej nie wątpię o tem.
— Dobrze tedy, Herminjo, zobaczę się z panem Oliwierem, ale kiedyż?
— Dziś, natychmiast, jeżeli sobie życzysz.
— Gdzie on jest?
— Tam, w ogrodzie. Ponieważ spodziewałam się twoich odwiedzin, powiedziałam mu zatem: przyjdź pan w piątek, panie Oliwierze. Możesz pan przejść się tymczasem po ogrodzie, a jeżeli Ernestyna zezwoli zobaczyć się z panem, każę pana zawołać.
— Dobrze! Herminjo, bądź więc łaskawa, każ uwiadomić pana Oliwiera, że bardzo mi będzie przyjemnie zobaczyć się z nim u ciebie.
W chwilę potem pani Moufflon, odźwierna domu, wprowadziła pana Oliwiera Raimond do pokoju księżnej.
— Panie Oliwierze — rzekła Hermimja — Ernestyna gotowa jest wysłuchać pana. Pan zna moją dla niej przyjaźń. Również zna pan należny jej szacunek; obecność moja zatem podczas rozmowy nie będzie pana dziwiła.
— Właśnie ja pragnę obecności pani, gdyż może zniewolony będę uciec się do jej wspomnień. — Poczem Oliwier zwrócił się do panny de Beaumesnil, nie tając bynajmniej swego gwałtownego wzruszenia i powiedział. — Pani.... potrzebuję pnzedewszystkiem zupełnej pani wiary w uczciwość moich zamiarów, zanim odważę się na ten dziwny może krok, jaki obecnie czynię.
— Naprzód już przekonaną jestem, panie Oliwierze, że krok ten godny jest pana, mnie i przyjaciółki, która nas słucha.
— Tak sądzę, pani będę więc mówił zupełnie otwarcie, gdyż przypomina sobie pani może, że już raz byłaś mi wdzięczną, za moją otwartość.
— Zostałam nią bardzo wzruszona, panie Oliwierze, Herminja może panu zaświadczyć.
— Panna Herminja może również poświadczyć, jak żywe obudziła pani we mnie współczucie, nie skutkiem tego kontredansa z litości — dodał Oliwier uśmiechając się nieco — lecz skutkiem rozmowy, którą z panią owego wieczoru prowadziłem.
— Rzeczywiście, kochana Ernestyno, kiedyś się oddaliła, pan Oliwier zdawał mi się być wzruszanym tem połączeniem smutku, szczerości a miłej oryginalności, jakie znalazł w rozmowie z tobą, zajęcie jego powiększyło się widocznie, kiedym mu powiedziała, nie popełniając przez to, spodziewam się, żadnej niedelikatności, że nie uważałam cię za szczęśliwą. — Prawda nigdy nie jest zbyteczna, moja dobra Herminjo, i jeżeli ludziom obojętnym ukrywać należy swoje nieszczęście, to za to prawie zawsze doznajemy pociechy, kiedy je wyznajemy naszym przyjaciołom.
— Tym sposobem pojmie pani zapewne — mówił dalej Oliwier — że właśnie pod wpływem takich okoliczności, pierwsza nasza rozmowa wywołała we mnie, nie powiem, jedno z tych nagłych, gwałtownych wstrząśnień duszy, bo kłamałbym, ale wzruszenie pełne słodyczy połączonej, z obawą o los pani, niepokój który później każde wspomnienie coraz bardziej zwiększało; takie były moje uczucia, pani, do chwili kiedyś z narażeniem własnego życia ocaliła człowieka, którego kocham jak własnego ojca. Wynurzyć pani, co wtedy czułem, kiedy do poprzednich uczuć przybyła jeszcze wdzięczność, uwielbienie, na jakie zasługuje szlachetne poświęcenie pani, wynurzyć pani, co wtedy czułem, nie byłbym może nigdy miał odwagi, gdyby nie to niespodziane szczęście, które mnie spotkało. — Tu Oliwier zatrzymał się chwilkę, jakgdyby się lękał mówić dalej, później jednak dodał — Teraz, powinienem sobie... i pani samej przypomnieć, że... przedewszystkiem lubi pani otwartość.
— Tak jest, panie Oliwierze, otwartość przekładam nad wszystko.
— Otóż! niech mi pani powie szczerze: pani nie jest zadowolona z osób, które cię otaczają, nieprawdaż?
— Niestety! panie Oliwierze, jedyne szczęście jakiego doznałam od śmierci mego ojca i mej matki, spotkała mnie w dniu, kiedym została wprowadzoną do pani Herbaut.
— Nie chciałbym obudzić w pani smutnych myśli — rzekł Oliwier głosem z głębi serca pochodzącym — nie chciałbym przypominać pani owej trudności położenia, które częstokroć musi wynikać z niepewnej, niewystarczającej pracy; jednak, pomimo całej pracowitości, pomimo największego zaufania we własnych siłach, nie powinna pani zapominać, że jesteś sierotą, zapewne otoczoną przez ludzi samolubnych, surowych, którzy w potrzebie, w chorobie, mogą panią zostawić bez pomocy, albo też okazywać upokarzającą litość, która jest jeszcze boleśniejsza od zupełnego opuszczenia.
— Ah! ma pan słuszność, panie Oliwierze! Surowość, pogarda, opuszczenie! spotkałyby mnie zapewne od otaczających mnie osób, gdybym się jutro znajdowała w niedoli.
— Pani... narażona... na wzgardę... na surowość! — zawołał Oliwier — O, nigdy! — I głębokie wzruszenie malowało się w jego szlachetnych i miłych rysach. — Pani — mówił dalej — pani, miałaby być tak traktowaną... nie... nie... to być nie może, tak nigdy nie będzie. Wiem dobrze, że pani może liczyć na tkliwą przyjaźń panny Herminji, lecz pomiędzy uczciwymi ludźmi, jakimi jesteśmy, nie należy się oddawać ułudzie. Panna Herminja może kiedyś potrzebować pani pomocy. A zresztą, dwie podpory zawsze są lepsze jak jedna. Ośmieliłbym się zatem ofiarować pani jednę z tych podpór, jeśliby mi pani chciała zaufać, bo czuję szczere, tkliwe i pełne szacunku przywiązanie do pani.
— Panie — rzekła Ernestyna, spuszczając oczy z gwałtownem drżeniem — nie wiem... czy...
— Widzi pani, gdybym jeszcze był prostym żołnierzem, żołnierz bowiem i podoficer to prawie jedno i toż samo, nie mówiłbym z panią w ten sposób; byłbym usiłował zapomnieć nie wdzięczność moją, ale uczucie, które czyni mi ją dwakroć droższą. Czyby mi się to udało, nie wiem; lecz teraz jestem oficerem, szczęście wielkie to dla mnie, pozwól mi więc pani szczęście to ofiarować tobie.
— Mnie... panie, mnie, los, który tak przewyższa moje nadzieje! — rzekła Ernestyna, nie będąc w stanie ukryć niewypowiedzianej radości, jaką jej sprawiały słowa Oliwiera — mnie biednej sierocie, która się utrzymuje z pracy rąk?
— Ah! pani, gdybym był o tyle szczęśliwszym, iżbyś przyjęła tę ofiarę, to, zamiast uiszczenia się tym sposobem ze świętego dla mnie długu, przeciwnie, nowy zaciągnąłbym dług u ciebie, gdyż pani zawdzięczałbym szczęście mojego życia; lecz miałbym przynajmniej pewność, że dług ten zdołam opłacić moją miłością, mojem zupełnem poświęceniem. Tak jest, czemużbym nie miał głośno tego wyznać? niema głębszej, niema godniejszej miłości, jak jest moja; niema szlachetniejszego, świętszego źródła, jak to, które serce moje napełniło tą miłością.
Po tych słowach, które Oliwier wymówił uroczystym głosem najszczerszego przywiązania, panna Beaumesnil, której zmieszanie wzrastało z każdą chwilą, przejęta została błogiem, nieznanem jej dotąd uczuciem; żywy rumieniec oblał jej czoło, kiedy spojrzała na szlachetne i piękne oblicze Oliwiera, w którem prawość, miłość i nadzieja razem jaśniały.
A więc nie omyliła się Ernestyna na znaczeniu spojrzenia Oliwiera, kiedy w jej obecności dowiedział się o swoim awansie na oficera.
Dziewica była kochaną, szczerze kochaną, a potem, jakież to niespodziewane szczęście! widoczna szczerość. Szlachetne powody tej miłości były tego rodzaju, że żadną miarą o ich prawdzie nie mogła wątpić.
A kiedy kto wierzy w taką miłość, pojmuje ją i umie cenić wszystko, co się w niej znajduje delikatnego, wzniosłego, uroczego, nie nazyważ się to, że miłość tę podziela? Mianowicie, kiedy kto żył, jak panna de Beaumesnil, pośród ciągłej obawy, kłamstwa i podejścia, uzasadnionej ostatniemi wypadkami.
Jakąż to więc niewypowiedzianą było dla niej radością, kiedy sobie mogła powiedzieć:
— Ja biedna bezimienna sierota, nie dla majątku jestem kochaną, lecz dlatego, żem się okazała szczerą, odważną i szlachetną. I jestem kochana tak czule, że mi nawet ofiarowano związek, zapewniający mi przyjemne, spokojne i zaszczytne położenie, mnie, którą uważano za skazaną na życie skromne, ubogie, prawie nędzne.
Zmieszana, uszczęśliwiona, owładnięta tysiącem nowych myśli, rumieniąc się i uśmiechając się zarazem, panna de Beaumesnil schwyciła rękę Herminji, przy której siedziała i oszczędzając wstydowi swemu nowego pomieszania, gdyby miała bezpośrednio odpowiedzieć Oliwierowi, rzekła do miej:
— O! miałaś słuszność, Herminjo, powinnam być dumną z propozycji pana Oliwiera.
— Więc propozycję — zapytała Herminja odgadując — odpowiedź swej przyjaciółki — więc propozycję tę przyjmujesz, Ernestyno? Z ujmującym powabem i szczerością panna de Beaumesnil rzuciła się na szyję księżnej i odpowiedziała jej cicho:
— Tak... przyjmuję.
I Ernestyna ukryła swą głowę na piersiach Herminji, która zaledwie zdołała wstrzymać łzy rozrzewnienia. Wreszcie rzekła do młodego oficera, który również wzruszony był tą tkliwą sceną.
— Ernestyna przyjmuje, panie Oliwierze, cieszy mnie to nieskończenie, równie ze względu na pana, jak i na Ernestynę, gdyż odtąd będzie szczęśliwa na zawsze.
— O! tak, pani — zawołał Oliwier z najwyższą radością — gdyż od tej chwili mam już prawo życie moje poświęcić pannie Ernestynie.
— Wierzę panu, wierzę w moje przyszłe szczęście, panie Oliwierze — rzekła panna de Beaumesnil, podnosząc głowę, którą dotąd wspierała ma ramieniu księżnej.
Lica jej pokryły się lekkim rumieńcem, piękne niebieskie oczy jaśniały czystą, niczem niezamąconą radością i z serdecznem zadowoleniem podała swą rączkę młodzieńcowi.
Oliwier zadrżał, kiedy dotknął tej ręki, której nie śmiał podnieść do ust swoich, i którą tylko z tkliwością i szacunkiem lekko uścisnął. Nie starając się już teraz ukryć łez, które cisnęły mu się do oczu, powiedział:
— Na tę zacną rękę, którąś mi pani oddała z własnego popędu, przysięgam pani, i biorę naszą przyjaciółkę na świadka, przysięgam pani, że całe moje życie poświęcę twemu szczęściu!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.