Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom IV/Skąpstwo/Rozdział VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Siedem grzechów głównych |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Sept pêchés capitaux |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom IV Cały tekst |
Bezwiednie sięgnął Ludwik po list i otworzył go.
Starzec, przechadzając się po pokoju, ciekawie spoglądał na syna.
Ludwik naraz pobladł, a pocierając ręką czoło, jakby się chciał przekonać, czy nie śni, czytał z widoczną obawą list po raz drugi.
List ten, który ojciec Richard pisał zmienionym charakterem, nie zawierał tego, co mu dyktowała Marieta, był on następującej treści.
„Korzystając z nieobecności pańskiej, donoszę, czego panu ustnie powiedzieć nigdy nie miałam odwagi, iż musimy zamiary nasze zaniechać, że nawet widywać się z sobą nie możemy.
„Nie mogę panu pod żadnym warunkiem powodu tej zmiany powiedzieć, lecz proszę mi wierzyć, że postanowienie moje jest stanowcze.
„Żegnając pana, proszę, abyś się nigdy o rozmowę ze mną nie starał; byłoby to daremne a mnieby sprawiło wielką przykrość.
„Jeżeli pan o mnie zapomni, będzie mój i matki mojej los zapewniony.
„W imieniu naszego szczęścia i spokoju, niech pan o mnie zapomni.
„Wiem, że mi pan nie będzie chciał sprawić przykrości; przysięgam panu, iż pomiędzy nami wszystko się skończyło. Mam nadzieję, iż przeciw mej woli nie będziesz się starać do mnie powrócić, bo ja dla pana tylko przyjaźń odczuwam.
„P. S. Zamiast adresować do Dreux, posyłam list na ulicę Grenelle, aby go pan powróciwszy do domu otrzymał. Augustyna, która mi dotąd listy pisywała, wyjechała do domu, dlatego inna osoba pisze mi ten list“.
List ten napełnił Ludwika niewymownym żalem. Styl znajomy, odwołanie się do szóstego maja, wszystko to musiało go przekonać, iż Marieta ten list dyktowała. Silił się biedny młodzieniec, aby nie upaść pod ciężarem tego niespodziewanego ciosu. Boleść i gniew miotały jego wzburzoną duszą i ponuro a z rezygnacją mówił:
— O nie! już jej nie zobaczę, nie potrzebowała mi tego tak stanowczo zakazywać.
Słowa te zadowoliły starca, który milcząco po pokoju chodził i śledził skutki swego podstępu.
Wkrótce jednak boleść wzięła górę nad gniewem, a miłość ku Mariecie odezwała się jeszcze namiętniej, niż dawniej. Przypominając sobie najdrobniejsze szczegóły z ostatniej schadzki, nie mógł dostrzec ani cienia niechęci ze strony dziewczęcia, przeciwnie: była więcej czułą, kochającą i pełną obawy, czy marzenia ich się ziszczą, lecz jeżeli mimo tego go oszukiwała, myśl tę odpychał z wstrętem od siebie, a jednak mu się bezustannie nasuwała. Pragnąc jak najprędzej dojść prawdy, postanowił udać się bezzwłocznie do Mariety, choćby się nawet naraził na gniew matki chrzestnej, która tak jak ojciec Richard nic dotąd o stosunku jego do Mariety nie wiedziała.
Bacznej uwadze starca nie uszło wzruszenie Ludwika, chcąc zatem, jak to mówią, kuć żelazo, dopóki gorące, odezwał się do syna:
— Ludwiku, myślę, że dobrzeby było, gdybyśmy jutro pojechali do Dreux, jeżeli my uprzedzimy Ramona, przyjedzie on pojutrze do nas, tak jakeśmy się umówili.
— Ależ ojcze!
— To cię, mój synu, do niczego nie zobowiązuje, a gdy najgorętszemu memu życzeniu nie chcesz zadość uczynić, to niechaj mam chociaż tę satysfakcję, że przebędziesz ze mną kilka dni u Ramona i jego córki. Potem będziesz wolny, możesz czynić, co ci się podoba.
Widząc jednak, że Ludwik zabiera się do wyjścia zawołał:
— Co robisz? Dokąd idziesz?
— Czuję ból głowy i przejdę się cokolwiek po świeżem powietrzu.
— Ale proszę cię, synu — rzekł starzec z niepokojem — jesteś wzburzony po przeczytaniu tego listu; obawiam się o ciebie.
— Ja, ojcze, mnie nic nie dolega. List ten jest bez znaczenia. Migrena mnie męczy, za chwileczkę powrócę — i śpiesznie się oddalił.
Gdy przechodził koło loży odźwiernego, przywołał go tenże do siebie, mówiąc z miną tajemniczą:
— Panie Ludwiku, prosiłem pana, abyś do mnie wstąpił, bo mam coś panu do oddania, panu samemu, proszę zatem wejść.
— Co pan ma dla mnie? — zapytał Ludwik, wchodząc do pomieszkania odźwiernego.
— Tu jest karta, którą mi pewien pan z orderem dla pana oddał, a zajechał przed dom kabrjoletem.
Ludwik odebrał kartę, przystąpił do światła i czytał:
„Komandor de la Miraudiere, 17, ulica Mont-Blanc prosi pana Ludwika Richard na jutro pomiędzy 9 a 10 godziną do siebie, celem wyjawienia mu bardzo ważnej tajemnicy“.
— Komandor de la Miraudiere? Nie znam tego pana! — mówił Ludwik, a obracając kartę w ręku, czytał na stronie odwrotnej następne słowa napisane ołówkiem.
„Marieta Moreau u pani Lacombe, ulica des Pretres-Saint-Germain-l’Auxerrois“.
W rzeczy samej Komandor napisał był adres Mariety na karcie, a nie uważając, tę samą kartę oddał Ludwikowi.
Zaciekawiony, nie mógł odgadnąć Ludwik, w jakim stosunku mogła pozostawać Marieta z Komandorem.
Po krótkim namyśle zapytał odźwiernego:
— Czy ten pan, oddając tę kartę, nie dał jakiego zlecenia?
— Polecił mi, abym tę kartę panu tylko w nieobecności ojca jego oddał. Na tem musiało mu wiele zależeć — dodał odźwierny — bo dał mi nawet 40 sous na piwo, ażebym zlecenie jego dokładnie wykonał.
— Był to młody czy starszy pan?
— Prawdziwie przystojny mężczyzna, panie Ludwiku; posiadał order i czarne jak smoła wąsy, odziany był jak książę, nie licząc już pysznego kabrjoletu.
Ludwik odszedł zupełnie wzburzony.
Nowy ten wypadek podwoił jego obawy. Teraz już zazdrość zaczynała zapuszczać swe korzenie, a pod jej wpływem zdawały mu się najnierozumniejsze posądzenia potęgowane przesadzoną obawą, być prawdziwemi. Doszedł w swych domysłach nawet tak daleko, iż zaczął uważać Komandora za swego rywala.
W liście swoim prosiła go Marieta, aby nie szukał jej towarzystwa, pisząc, że to mogłoby podkopać jej i matki chrzestnej szczęście. Ileż to razy Marieta o kłótliwem i zgryźliwem usposobieniu swej matki chrzestnej mu opowiadała, i to naprowadziło go na okropną myśl. Może Marieta częściowo z nędzy, częściowo za namową matki, zgodziła się na propozycję tego człowieka, którego kartę mu oddano. Jaki interes on jednak mógł mieć do niego.
Jeżeli zakochanego opanuje zazdrość, wtenczas gubi się w najróżniejszych domysłach i posądzeniach.
Tak też było i z Ludwikiem. W mniemaniu, że jest zdradzony, już był przekonany o powodach tej zdrady. Wierzył już teraz w niewierność Mariety i tylko czekał chwili, kiedy spotka się z Komandorem, od którego spodziewał się wyjaśnienia tajemnicy.
Zaniechał więc pierwotnego postanowienia i nie udał się do Mariety. Około północy wrócił do domu. Ojciec jego był uspokojony, widząc ponurą twarz swego syna, będąc przekonany, iż Mariety nie widział i nic nie wiedział o podejściu, w które wprowadził Ludwika i Marietę. Zrobił Ludwikowi ponownie propozycję, aby pojechał z nim do Dreux. Ludwik jednak odpowiedział, iż krok ten musi wpierw dobrze rozważyć i rzucił się z rozpaczą na łóżko.
Trapionemu bezsennością zdawało się, iż brzasku dnia się nie doczeka, kiedy zaś dzień zaświtał, wyszedł, zanim ojciec się przebudził, a przechadzając się po bulwarach z niecierpliwością oczekiwał dziewiątej godziny.