Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom IV/Skąpstwo/Rozdział XVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


XVI.

Pięć lat upłynęło od opowiedzianych zdarzeń. Następująca scena odbyła się wieczorem 1 maja 18... w rocznicę nieszczęsnego wypadku na kolei, wersalskiej.
Zegar wskazywał już godzinę dziesiątą wieczorem. Młoda kobieta, licząca mniej więcej lat dwadzieścia pięć, kształtnej budowy ciała, o przyjemnych rysach twarzy, kończyła właśnie toaletę balową, przyczem były jej pomocne dwie służące. Jedna z nich przymocowała na szyi tej pięknej kobiety wspaniały sznur z djamentów, wielkości laskowych orzechów, druga zaś wkładała na czarne jak kruk włosy swojej pani pyszny diadem również bogaty w djamenty. Stanik koloru jasno-zielonego, ubrany wspaniałemi koronkami, także był wysadzany drogiemi kamieniami.
Wybór tych djamentów nastąpił po dokładnej rozwadze, bo na stole leżało kilka innych nie mniej kosztownych garniturów. Dwa z nich, jeden składający się z niezmiernie wielkich rubinów, drugi zaś z arjańskich pereł, byłyby każdego jubilera w podziw wprowadziły.
Jedna z pokojówek, o wiele starsza, niż druga, cieszyła się, jak się zdawało, wskutek długich lat służby, szczególnem zaufaniem swojej pani, która, równie jak ona, była Rosjanką. — Druga zaś pokojówka, młoda francuska, nie znała mowy rosyjskiej, wypełniała swoje funkcje nie rozumiejąc nic z rozmowy, toczącej się pomiędzy hrabiną Zomaloff a jej powiernicą Katynką.
— Pani hrabina znajduje, że djadem dobrze przyczepiony?
— Bardzo dobrze — pochwaliła hrabina.
Rzucając ostatnie spojrzenie w lustro, zapytała, powstając:
— Gdzie mój bukiet?
— Tu, pani hrabino!
— Ale cóż to za szkaradny zwiędły bukiet?
— Książę przysłał go dla pani hrabiny.
— Po tem poznaję jego wyborny gust — mówiła hrabina, wzruszając ramionami, poczem dodała ironicznie. — Założyłabym się, że to jest bukiet przypadkowy. Pochodzi zapewne od jakiego adoratora, który zerwał ze swoją kochanką, a nie potrzebując kwiatów, nie odebrał go od ogrodnika. Na całym świecie jedynie tylko pan de Riancourt umie wynaleźć takie tanie kupna.
— Pani hrabina sądzi, że książę tak dalece posuwa swoje skąpstwo? On taki bogaty.
— Jeden powód więcej.
Właśnie zapukano do drzwi garderoby, francuska pokojówka znikła na chwileczkę i powróciła z oznajmieniem, iż książę de Riancourt przybył i oczekuje rozkazów pani hrabiny.
— Niechaj zaczeka — odrzekła hrabina. — Księżna jest bezwątpienia w salonie?
— Tak jest, pani hrabino!
— Dobrze! Katinko, zamknij jeszcze tę bransoletkę — rozkazała hrabina, podając rękę niezrównanej piękności, przyczem zapytała: — która godzina?
Zanim jednak Katinka mogła odpowiedzieć, hrabina dodała:
— Pocóż ja się pytam? książę właśnie nadszedł, więc jest dziesiąta.
W tej chwili uderzenia zegarowe zwiastowały dziesiątą. Hrabina zaśmiała się głośno, mówiąc.
— Nie mówiłam ci, Katinko? Co do punktualności jest książę Riancourt prawdziwym zegarem.
— Dowodzi to jego gorliwości... że kocha panią hrabinę.
— Jabym wołała mniej regularną i punktualną miłość. Mężczyźni, którzy adorują na przepisaną godzinę, zdają mi się w miejscu serca zegarek posiadać. O mało co, że się nie gniewam, iż jestem już ubrana; ukarałabym biednego księcia za jego punktualność.
— Jak też pani hrabina jest dla niego okrutną. Ale dlaczego pani hrabina wychodzi za niego za mąż.
— Dlaczego? — odpowiedziała hrabina rzucając ostatnie spojrzenie w lustro. — Dlaczego wychodzę za mąż za księcia Riancourt? Jesteś ciekawszą ode mnie, Katinko. Czy z nas która wie, dlaczego powtórnie wychodzi za mąż?
— Powód tego zamęścia jest, zdaje się znany całemu światu. Książę wprawdzie nie posiada kopalń złota na Krymie, ani srebra w Uralu i...
— Przestań z wyliczaniem moich bogactw, Katinko.
— Jednakże krótko powiedziawszy, chociaż książę nie posiada tak niezmiernych bogactw jak pani hrabina, należy jednak do najbogatszych panów we Francji; jest młody, przyjemnej powierzchowności, nie prowadził, jak tylu innych młodych mężczyzn, życia awanturniczego, jest bardzo religijny, jest...
— Jest — przerwała hrabina — godzien w dniu naszego ślubu nieść koronę z kwiatu pomarańczowego, a to jest prawo, którego ja nie posiadam; ale oszczędź mi dalszego wyliczania cnót. Wydaje mi się bowiem, jakbym słyszała ciotkę moją, wychwalającą także swego faworyta.
— Rzeczywiście, księżna pani bardzo ceni księcia, a nie ona jedna...
— Podaj mi płaszcz, wieczory są chłodne — rozkazała hrabina, aby zakończyć tę rozmowę.
— Czy pomyślała już pani hrabina o obstalunkach na 14-go tego miesiąca?
— Jakie obstalunki?
— Pani hrabina zapomniała zapewne, że ślub pani ma się odbyć od dziś za osiem dni.
— Jakto? już od dziś za osiem dni?
— Najpewniej, pani hrabina sama go na 14-go tego miesiąca naznaczyła, a dziś już mamy siódmego.
— Jeżeli wyznaczyłam na czternastego, to tak być musi. Podaj mi moje wachlarze.
Podczas, gdy hrabina z kolekcji wachlarzy, istnych arcydzieł w tym zbiorze, wybrała jeden, prawdziwy „Watteau“, dodała:
— Dziwne to jest rzeczywiście, mam świetną pozycję w świecie, młoda i wolna, jak ptaszek, nienawidzę przymusu, a jednak nie mam nic śpieszniejszego, jak nadawać sobie nowego władcę.
— Władcę! książę? On taki łagodny, taki dobry? Z nim pani hrabina wszystko zrobi, co zechce.
— Nie zrobię z niego nigdy ugrzecznionego mężczyzny, a jednak zaślubiam go. O, ciotko, ciotko! może mi doradzasz popełnienie niedorzeczności! — zawołała hrabina, patrząc mimowoli z pół uśmiechem na obrazek, znajdujący się na wachlarzu. — Mój Boże! — dodała — takie też i moje małżeństwo było. Prawdziwa ślepa babka, wybór, z zawiązanemi oczyma pomiędzy panami światowymi, z których jeden nie wiele więcej wart, niż drugi, wszyscy niemal równi majątkiem i urodzeniem, ale wszyscy tacy przeżyci, tacy nieznaczni, że co do wyboru nie można sobie robić zarzutów. To jest przyczyna, dlaczego wybrałem pana Riancourt, Katinko! Przy tem stan wdowi ma także swoje złe strony, o ile wiem, ale i małżeństwo je także posiada. Jednak lepiej jest wyjść zamąż! wtenczas nie będę się nudziła i nie będę miała powodu troszczyć się, co później pocznę.
Z temi słowy udała się hrabina Zomaloff do salonu, gdzie zastała ciotkę i księcia.
Księżna Wileska, ciotka hrabiny Zomaloff była to bardzo wykształcona i znakomita dama o białych, lekko pudrowanych włosach.
Książę Riancourt był małego wzrostu, liczył około trzydziestu lat, z cokolwiek krzywą szyją, głupkowatą twarzą, nosił długie gładko zaczesane włosy, w rysach twarzy odzwierciedlał się podstęp i faryzeuszostwo. Wszystkie jego ruchy zdradzały pewne wyrachowanie i wielkie panowanie nad sobą.
Gdy hrabina Zomaloff weszła do salonu, poszedł jej naprzeciw, a skłoniwszy się nisko przed nią, ucałował piękną rękę, którą podała mu hrabina. Spojrzawszy na hrabinę, zdawał się na chwilę być olśnionym, potem zawołał z zachwytem:
— Ach, jeszcze nigdy nie widziałem wszystkich djamentów pani hrabiny. Nie przypuszczam, aby jeszcze piękniejsze istniały na świecie. Ach, jakie piękne, jakie pyszne!
— Rzeczywiście? mój kochany książę — pytała hrabina, która udawała że jej to pochlebia. — Zawstydza mnie pan tem pochlebstwem, które należy się jubilerowi. A że ta kolja i ten djadem tak pana zachwyciły, żeś się nawet na takie pochlebstwa zdobył, muszę panu w zaufaniu zdradzić nazwisko handlarza, który te kamienie sprzedaje. Nazywa on się Ezechiel Rabolautencraff, mieszka w Frankfurcie.
Podczas, gdy książę Riancourt, cokolwiek zmieszany drwiącą odpowiedzią hrabiny namyślał się nad stosownem odezwaniem się, ciotka spojrzała na hrabinę z wyrzutem i rzekła do księcia z wymuszonym uśmiechem:
— Widzisz kochany książę, jak ta złośliwa Teodora znajduje przyjemność w tem, aby pana męczyć. W ten sposób ukrywa się zawsze skłonności, które odczuwa się dla miłych nam osób.
— Muszę się księżnej pokornie przyznać — mówił pan Riancourt, chcąc się usprawiedliwić — że olśniony, przepysznemi gwiazdami, nie byłem w stanie złożyć przynależnego hołdu pięknej właścicielce. Lecz czyż nie można być olśnionym od słońca, podziwiając piękny kwiat.
— Porównanie to jest w moich oczach tak trafne i tak uprzejme — odezwała się złośliwie młoda kobieta — przypuszczam, że właśnie te promienie słoneczne sprawiły, że te biedne kwiatki tak zwiędły. — To mówiąc, pokazała księciu zwiędły bukiet, który jej przysłał.
Książę zaczerwienił się po same uszy, nie wiedząc, co ma odpowiedzieć.
Księżna zmarszczyła brwi z niecierpliwości i gniewu, podczas kiedy hrabina Zomaloff odezwała się do księcia:
— Podaj pan księżnie ramię, drogi panie Riancourt. Przyrzekłam ambasadorowej sardyńskiej, że przyjdę dzisiaj bardzo wcześnie; ma mnie bowiem zapoznać ze swoją krewną, a pan wie, że wpierw chcemy we wszystkich szczegółach obejrzeć czarowny pałac, gdzie nas także oczekują. Wizyta o tej porze jest cokolwiek oryginalną, lecz przyznam, że mam słabość do oryginalności.
Młoda kobieta schodziła, poprzedzając ciotkę i księcia, lekko schodami hotelu, w którym zamieszkiwała, bo piękna Rosjanka nie posiadała jeszcze własnego domu w Paryżu.
Książę wiózł tego wieczora obie panie w swoim powozie, co było wcale na miejscu, gdyż pierwsza zapowiedź księcia i hrabiny Zomaloff już została ogłoszoną.
Po kilku minutach oczekiwania, zajechało przed hotel ogromne żółte lando, które z trudem ciągnęły dwa zbiedzone konie, nieustannie popędzane przez woźnicę w czerwonym fraku.
Lokaj księcia otworzył drzwiczki tego starożytnego wehikułu.
Młoda wdowa popatrzyła zdziwiona na księcia,, mówiąc:
— Ależ to nie pana powóz!
— Proszę mi łaskawie wybaczyć, pani hrabino!
— Co się stało z tą niebieską berlinką, z temi dwoma ładnemi siwkami, które mi pan wczoraj oddał do dyspozycji.
— Jesteśmy już tak daleko, że mogę panią wtajemniczyć w moje gospodarskie interesy. Aby moich siwków, które drogo kupiłem oszczędzać, wynajmuję wieczorami remizę. Przytem zaoszczędzam, bo nie miałem drogich koni w nocy na ewentualne niebezpieczeństwo.
— I ma pan słuszność — pośpieszyła księżna Wileska z odpowiedzią, widząc, że hrabina chce się odezwać z nowym sarkazmem.
Weszła zatem z pośpiechem do landa, opierając się przytem na ramieniu księcia, który potem podał rękę hrabinie, pomagając jej wejść do powozu.
Zaledwie hrabina postawiła koniuszek swego atłasowego trzewiczka na pierwszym stopniu powozu, stanęła nagle i rzekła do księżnej z wyrazem komicznej obawy.
— Niech się kochana ciocia rozejrzy dokładnie w tym powozie.
— Dlaczego, moja kochana? — zapytała księżna — na co ta ostrożność?
— Bo się obawiam, czy w którym kącie tej arki nie pozostała jaka czerwonoskóra mis albo jaki kupiec z City, bo ci zacni mieszkańcy przeważnie jeżdżą w takich ekwipażach z całemi familjami. Mam wielką obawę, czy tam kto przez zapomnienie nie został.
Śmiejąc się głośno, wsiadała do powozu, podczas gdy księżna szeptała do niej półgłosem:
— Teodoro, nie rozumiem cię, stałaś się tak uszczypliwą dla księcia; do czego to ma prowadzić?
— Do tego, aby wyleczyć księcia z nieznośnego skąpstwa. Lepiej mu się przysłużyć nie mogę.
W tej chwili wszedł do powozu książę i zajął miejsce na tylnem siedzeniu.
Z chrześcijańską pokorą znosił szyderstwa młodej hrabiny, która posiadała takie piękne djamenty i bogate kopalnie złota i srebra. Spojrzenia jednak, które ukradkowo rzucał z boku na hrabinę, tudzież nerwowe drganie ust zdradzały podstępną złość tego świętoszka.
Lokaj zapytał o rozkazy, a książę odpowiedział:
— Do pałacu Saint-Ramon.
— Jaśnie oświecony książę raczy wybaczyć, lecz nie wiem, przy której ulicy znajduje się pałac Saint-Ramon.
— Na końcu Corsa la Reine — odpowiedział książę.
— To pewnie ten pałac, nad którym już kilka lat pracują.
— Ten sam; jedz!
Lokaj zamknął drzwi powozu, objaśnił stangreta, który podciął chude szkapy i powóz toczył się ku cudownemu pałacowi Saint-Ramon.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.