Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom VI/Obżarstwo/Rozdział I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Siedem grzechów głównych |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Sept pêchés capitaux |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom VI Cały tekst |
W końcu października roku 18... odbywała się w klasztorze świętej Rozalji następująca rozmowa pomiędzy przełożoną tego klasztoru, siostrą Prudencją a pewnym księdzem Ledoux, którego czytelnicy tych powieści zapewne sobie przypominają.
Ksiądz Ledoux wstąpił był właśnie do parlatorjum siostry Prudencji, kobiety mającej około lat pięćdziesięciu, o twarzy bladej i poważnej i przenikliwem spojrzeniu.
— Kochany księże — mówiła — jakie wiadomości przynosisz od kanonika Diego? Kiedy przyjeżdża?
— Kanonik już przybył, kochana siostro.
— Z siostrzenicą?
— Tak jest.
— Chwała Bogu! Teraz, kochany Abbé, prośmy Boga, aby pobłogosławił naszym planom.
— Bez wątpienia, moja droga siostro, módlmy się do Boga; musimy jednak bardzo ostrożnie brać się do dzieła, bo partja ta nie jest tak łatwa do wygrania.
— Co ksiądz mówi?
— Prawdę. A prawdy tej dowiedziałem się dzisiaj zrana. Proszę uważnie mnie posłuchać.
— Słucham, kochany bracie.
— Abyśmy się lepiej zrozumieli i mieli jasny pogląd na sprawę, musimy szczegółowo zbadać stan rzeczy. Przed dwoma miesiącami pisał mi czcigodny ojciec Benoit, którego przydzielono do zagranicznych misyj, a który obecnie bawi w Kadyxie, polecając mi szczególnie pana Don Diego, kanonika z Alcantary. Z Kadyxu miał on ze swoją kuzynką, Dolores Salcedo, pojechać do Francji.
— Bardzo dobrze, drogi bracie.
— Ojciec Benoit dodał w liście swoim, iż bardzo dobrze zna charakter i skłonności senory Dolores i że jest przekonany, iż chętnie przywdzieje welon, a na zamiar ten wuj jej, Don Diego, także chętnie zezwoli.
— A ponieważ ona jest jedyną spadkobierczynią bogatego kanonika, majątek, który senora Dolores po nim odziedziczy przypadnie temu klasztorowi, do którego wstąpi.
— W rzeczy samej, moja droga siostro. Dlatego też obmyśliłem dla senory Dolores klasztor świętej Rozalji i wtajemniczyłem ciebie, siostro w mój plan.
— Ja się na niego zgodziłam, drogi bracie, a że posiadam co do młodych dziewcząt praktykę i doświadczenie, jestem prawie przekonana, iż mojemi namowami uda mi się uratować tę biedną gołąbkę od zguby światowej, gdy ją nakłonię, aby przyjęła u nas welon. Będzie to dwojaką zasługą: uratuję młode dziewczę i zyskam dla ubogich majątek, który w innym ręku możeby został użyty dla złych celów.
— Bezwątpienia, moja siostro, jednakże okazuje się jeszcze ta okoliczność, iż ta niewinna gołąbka ma kochanka.
— Jezusie! co mówisz, drogi bracie? co za zgorszenie! W takim razie plany nasze...
— Dlatego też mówię ci, siostro, że musimy brać się bardzo ostrożnie do dzieła.
— Od kogo dowiedziałeś się o tem gorszącym stosunku kochany bracie?
— Marszałek Don Diega, bardzo użyteczny sługa, donosi mi o wszystkiem, co dotyczy kanonika i jego kuzynki.
— Wiadomości te są nam bardzo potrzebne, kochany bracie, bo dają nam możność ze znajomością rzeczy i pewnością pracować w tym kierunku. Jakie też wiadomości przysłał marszałek o tym nieszczęsnym miłosnym stosunku?
— Rzecz tak się miała. Kanonik jechał z kuzynką okrętem, który przybył z Indji do Kadyxu i podróż dalej do Bordeaux kontynuował. Los jednak czasami dziwnie rządzi, moja siostro. Nasamprzód okręt, na pokładzie którego kanonik odbywał podróż, nazywał się „Gastronom“.
— W rzeczy samej bardzo dziwna nazwa okrętu.
— Mniej dziwna, jak się na pierwszy rzut oka wydaje. Okręt ten zawiózł najlepsze wina z Bordeaux i z Południa, szynki z Bajonny, wędzone ozory z Troyes, pasztety z Amiens i Strasburga, oliwki z Marsylji, ser szwajcarski i konfitury z Tauraine i Montpelier i t. d. do Indji, a powracał z Przylądka Dobrej Nadziei naładowany winem z Konstantyny, pieprzem, cynamonem, imbirem, różnemi korzeniami, herbatą, wędlinami z Hachar i różnemi innemi artykułami spożywczemi z Indji. W Kadyxie zabrał jeszcze wielką ilość win hiszpańskich, aby powrócić do Bordeaux.
— Wielki Boże! tyle wina! taka ilość artykułów spożywczych. To okropne. Teraz rozumiem, dlaczego okręt ten nazwano Gastronomem.
— Zaraz też siostra pojmie, z jakiego powodu mówiłem o dziwnem zrządzeniu losu, dlaczego kanonik Don Diego wolał odbyć podróż Gastronomem, niż innym okrętem.
— Proszę mi dokładnie wytłumaczyć.
— Otóż muszę powiedzieć ci siostro, że zanim jeszcze miałem tajemną rozmowę z marszałkiem kanonika, nie wiedziałem, że kanonik jest niesłychanie, bajecznie żarłocznym.
— Ach! mój bracie, co za szkaradny grzech!
— Wielki grzech, moja siostro, lecz nie występujmy tak ostro przeciw niemu, bo on może być nam bardzo pomocny do osiągnienia naszego celu.
— W jaki sposób, mój bracie?
— Zaraz ci to wytłumaczę, siostro; Kanonik jest idealnie żarłoczny. Wszystkie jego zdolności i myśli koncentrują się w użyciu jak najwykwintniejszych potraw i zdaje się, że w Madrycie stół jego musiał być wyśmienity, bo nawet mój lekarz, doktór Gasterini...
— Nieznośny ateista, Sardanapal — przerwała siostra Prudencja, podnosząc ręce ku niebu — nie mogę pojąć, że ksiądz przyjmuje rady takiego niedowiarka.
— Powiem to kiedyś siostrze, ale proszę mi wierzyć, że wiem, co robię. Doktór Gasterini jest pomimo swej starości, najznakomitszym lekarzem w całym Paryżu, tak, jak jest największym smakoszem w świecie. Właśnie przypominam sobie, moja siostro, iż słyszałem o obiedzie pewnego hiszpańskiego kanonika, który podług listu, który doktór odebrał z Madrytu, miał być wyśmienity. Wtenczas nie przypuszczałem, że odnosi się to do Don Diego. Kanonik jest bowiem ograniczony i przystępny wszelkim zabobonom. Podług mniemania jego marszałka, łatwą było rzeczą djabła w skórze i kościach pokazać żarłocznemu kanonikowi.
— Chwileczkę, mój bracie, zabobonność kanonika może być dla nas użyteczna?
— Ja jestem tego samego zdania. Jeszcze więcej. Kanonik jest bardzo religijny i nie ukrywa przed sobą grzesznej namiętności. Wie on, iż żarłoczność jest jednym z grzechów głównych; wierzy, iż za grzech ten czeka go piekło, a jednak nie posiada odwagi wyrzec się tego nałogu; zajada z niepohamowaną żarłocznością. Skrucha wtedy dopiero nadchodzi, kiedy nie jest głodny.
— Zamiast skruchy, powinien dostawać napadów niestrawności — zawołała Prudencja — toby go może wyleczyło z tego nieszczęsnego nałogu.
— To prawda, moja siostro; tymczasem żyje kanonik, używając i żałując, że używał, czasami myśli, że nagła kara z nieba nastąpi, z wracającym jednak apetytem zapomina o żalu i tym trybem żyje kanonik już od dłuższego czasu.
— Z tego wszystkiego widzę, że kanonik mniej jest godzien kary, niż Sardanapal lub doktór Gasterini, którzy używają bez najmniejszej obawy przed karą. Kanonik przynajmniej jest przeświadczony o swoim grzechu.
— Znając charakter kanonika, nie będzie się siostra dziwić, że z radością pojechał do Francji „Gastronomem“, aby zakupić w Bordeaux kilka beczek najlepszego wina. Jego marszałek opowiadał mi, iż trudno sobie wyobrazić, jaką ilość różnych artykułów spożywczych i przysmaków z sobą zabrał, a to sprzeciwia się przepisom okrętowym. Lecz komendant okrętu, kapitan Horacjusz Bremont, wielki heretyk, miał dość ważny powód nie zważać na te przepisy i ująć sobie tem kanonika.
— Jakież to były powody, mój bracie?
— Piękność kuzynki Don Diega zrobiła na nim takie wrażenie, iż zakochał się w niej przy pierwszem zaraz widzeniu; chcąc zaś korzystać z okazji, która mu się nadarzała, robił kanonikowi wszelkie możliwe ułatwienia.
— Och! ten szkaradny kapitan!
— Na szczęście niebo go ukarało. Zaledwie okręt opuścił port, powstała wielka burza, bezpieczeństwo okrętu zaś wymagało, aby wszystkie zapasy kanonika wrzucono do morza. Burza, która okręt pędziła w kierunku Bordeaux, trwała tak długo i tak szalenie, że podczas całej jazdy nie można było gotować, tak, że podróżni, oficerowie i marynarze żywić się musieli sucharami i wędlinami.
— Och! nieszczęśliwy kanonik, cóż mu się działo?
— Stracił apetyt a z nim i humor.
— Oto palec Boży!
— Słowem, czy z powodu burzy, czy też, że nie mógł się opychać przysmaczkami, dosyć, że kanonik stracił zupełnie apetyt. Marszałek mnie zapewniał, że wszystko co je, wydaje mu się gorzkiem i niesmacznem, chociażby jak najwykwintniej było przyrządzone; prócz tego uważa to za karę Bożą, za swoje nieprzezwyciężone obżarstwo. A że widzi w kapitanie narzędzie gniewu Bożego, powziął przeciw temu heretykowi wielki wstręt i gniew, nie mogąc mu darować, że zapasy jego, na rozkaz kapitana wrzucono do morza, zamiast sucharów i wędliny. Daremnie starał się kapitan wytłumaczyć, iż ofiara ta była konieczna, Don Diego nie dał się przekonać. Pomimo tego wszystkiego, kapitan ośmielił się w Bordeaux prosić Don Diega o rękę senory Dolores, powołując się na to, że ją kocha i że to nieszczęśliwe dziecko odwzajemnia mu się równą miłością. Kochankowie nie troszczyli się ani o burzę, ani o niedostateczne pożywienie; heretyk zbałamucił tę niewinną istotę, oczarował. Kanonik uważa kapitana za wroga, za złego ducha, którego niebo na niego zesłało; nie będę zatem siostrze opisywał, w jaką wpadł pasję, kiedy kapitan prosił o rękę Dolores. Oświadczył też zaraz swojej kuzynce, iż za karę odda ją zaraz po przybyciu do Paryża do klasztoru.
— Dotychczas mój bracie, wszystko sprzyja naszym planom.
— Tak, ale siostra nie bierze w rachubę miłości Dolores i stanowczego charakteru tego przeklętego kapitana; on bawi w Paryżu!
— Jaka bezczelność!
— Konno jechał on od stacji do stacji za powozem kanonika, podróżując w ten sposób z Bordeaux do Paryża, jak kurjer gabinetowy. Ten warjat musi posiadać żelazne zdrowie. Podczas całej podróży zakochani zamieniali ze sobą miłosne spojrzenia, pomimo protestu i zakazu ze strony kanonika. Nie mógł przecież zakazać kapitanowi jazdy obok powozu.
— Śmiałość ta jest nie do uwierzenia; prawda, mój bracie?
— Powiadam też siostrze, że po tym warjacie wszystkiego możemy się spodziewać. Prócz tego nie jest on sam, wziął ze sobą marynarza, który mu oddany jest duszą i ciałem. To jeszcze nie dosyć. Dolores kilkakrotnie stanowczo oświadczyła, że nie zostanie zakonnicą, że chce wyjść za kapitana Horacjusza, i że ten, gdyby ją zmuszono przy pomocy swego majtka, uwolni ją, chociażby miał klasztor obrócić w perzynę.
— Co za bandyta! — zawołała siostra Prudencja — co za potwór.
— Tak, moja siostro, miały się sprawy do przybycia Don Diego do mieszkania, które dla niego zamówiłem. Dzisiaj rano prosił mnie kanonik do siebie, zastałem go jeszcze w łóżku, bardzo zdeterminowanego, oświadczył mi, iż w jego kuzynce zaszła nagła zmiana, że jest teraz tak posłuszna, jak dawniej była krnąbrna, że nawet zgadza się aby ją jeszcze dziś oddano do klasztoru.
— Bracie, bracie, ta zmiana jest za nagła i bardzo podejrzana.
— I ja tak sądzę, kochana siostro, jeżeli się nie mylę, to w tem jest jakaś zasadzka. Dlatego powtarzam, że operować nam trzeba z największą ostrożnością. To już wiele znaczyć będzie, jak tylko ta nieszczęśliwa będzie w naszem ręku; musimy jednak bacznie zważać na naszego nieprzyjaciela, kapitana Horacjusza, który bezwątpienia będzie krążyć około klasztoru, jak ten lew ryczący z pisma świętego.
— Quaerens, quem devorant — wtrąciła siostra Prudencja, popisując się łaciną.
— Tak jest, siostro, szukając, kogoby pożarł; mamy jednak przeciw takiemu drapieżnemu wilkowi dobrego psa i dobre wierne sługi. Największą czujność zaprowadzimy w klasztorze, i na zewnątrz. Wkrótce dowiemy się gdzie mieszka kapitan i będziemy śledzić każdy jego krok.
— Nadzór ten jest koniecznie potrzebny, drogi bracie.
— Powóz mój czeka na dole, udamy się więc do kanonika, a za godzinę kuzynka jego będzie w klasztorze!
— I, jeżeli Bóg dozwoli, nigdy go nie opuści, bo tu chodzi o zbawienie tej zbłąkanej duszy.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
W dwie godziny potem senora Dolores Salcedo znajdowala się rzeczywiście w klasztorze świętej Rozalji.