Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom VI/Obżarstwo/Rozdział III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VI
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


III.

Siostra Prudencja, przełożona, i Dolores Salcedo przechadzały się pomimo spóźnionej pory jeszcze po ogrodzie klasztornym.
Dolores, ciemna brunetka z uroczą twarzyczką, łączyła w swojej osobie wszystkie zalety hiszpańskiej piękności; połyskujące, czarne jak heban włosy, które rozpuszczone prawie ziemi sięgały, blada cera, pozłacana południowem słońcem, wielkie oczy, pełne ognia, usta koralowe, podobne do pączka róży zwilżonego rosą, długie delikatne ręce, nóżka andaluzyjska, była skończoną pięknością.
Dolores towarzyszyła siostrze Prudencji. Rozmawiając przybliżyły się do muru, za którym stanęli kapitan Horacjusz z marynarzem.
— Widzisz moja córko — mówiła przełożona do Dolores — na wszystkie twoje życzenia przystaję, a chociaż reguła zakazuje nam przechadzki o tej porze, jednak się zgodziłam zostać z tobą w ogrodzie do ósmej.
— Dziękuję pani — odpowiedziała Dolores hiszpańskim akcentem i nadzwyczaj przyjemnym głosikiem. — Czuję się bardzo pokrzepiona tą przechadzką.
— Musisz nazywać mnie matką, a nie panią, moja córko; już ci to już raz powiedziałam, że taki tu jest zwyczaj.
— Zastosuję się do niego, pani, jeżeli będę mogła.
— Znów nazywasz mnie panią.
— Tak mi to ciężko przychodzi — odparła Dolores z westchnieniem — nazywać matką jakąś osobę, która rzeczywiście nie jest moją matką.
— Jestem twoją duchową maitką, moja córko, tak jak ty będziesz moją córką duchową, bo mam nadzieję, że nas już nie opuścisz. Zrezygnuj na uciechy zepsutego i zwodniczego świata; zakosztujesz tu niebiańskiego przedsmaku wiecznego spokoju.
— Już go zakosztowałam, pani.
— W modlitwie, w spokoju i skupieniu będziesz żyła.
— Nie mam innego pragnienia, pani!
— Dobrze, moja kochana córko, i cóż przez to tracisz?
— Nic, o zupełnie nic!
— Odpowiedź ta bardzo mi się podoba, kochana córko; w rzeczy samej, te światowe namiętności, które sprawiają nam tyle boleści i prowadzą na drogę zepsucia, są niczem... zupełnie niczem.
— Sprawiedliwe nieba! drżę na samą myśl o tem, pani!
— Wszechmocny cię oświecił, skoro mi tak odpowiadasz, droga córko, i jestem przekonaną, że teraz sama się zastanawiasz, jak mogłaś pokochać tego heretyka kapitana.
— To prawda, pani, byłam zupełnie nierozumną marząc o szczęściu i przyjemnościach życia familijnego i oddając się nadziei, że znajdę to szczęście w miłości, i jak wiele innych, będę kochającą żoną i dobrą matką; mówiła mi pani, że to jest obrazą nieba. Żałuję za te moje bezbożne myśli; i proszę mi wybaczyć, że w takim stopniu byłam grzeszną i nierozumną.
— Nie trzeba przesadzać, moja córko — mówiła siostra Prudencja, która zauważyła ironję z jaką Dolores domawiała ostatnich słów. — Ale — dodała poznając kierunek w którym dziewczyna kroczyła — poco masz wracać do tej alei? Godzina wieczerzy wkrótce wybije, wróćmy do domu, moja córko.
— Ach! czy pani nie czuje tego balsamicznego zapachu;z pobliskiego krzaku?
— To rezeda. Ale chodźmy, powietrze chłodne, a ja nie mam twoich szesnastu lat, moje dziecko, obawiam się zaziębienia.
— Pozwól mi, pani, że zerwę sobie kilka kwiatków.
— Dziwna rzecz, że na wszystko przystaję, czegokolwiek ode mnie żądasz, noc jest dość jasna, że stąd na dziesięć kroków zobaczysz rezedę, zerwij kilka kwiatków i wracaj natychmiast.
Dolores puściła ramię przełożonej, śpiesząc do grządki z rezedą.
W tej chwili wybił zegar ósmą.
— Ósma — szeptała Dolores nadsłuchując. — Jest tam, on przyjdzie.
— Moja droga córko, godzina wieczerzy — mówiła przełożona, idąc naprzeciw Dolores. — Słyszysz zegar. Proszę się śpieszyć. Potrzebujemy najmniej dziesięć minut, aby dojść do klasztoru, gdyż znajdujemy się na samym końcu ogrodu.
— Jestem, pani — odrzekło dziewczę, śpiesząc naprzeciw przełożonej, która łagodnie strofując ją, mówiła:
— O ty mała wietrznico, biegniesz jak spłoszona sarna.
Naraz Dolores wydala bolesny okrzyk, upadając na kolana.
— Wielki Boże! — zawołała siostra Prudencja — co tobie, kochane dziecko! dlaczego ten krzyk? dlaczego klęczysz?
— Oh, pani!
— Ale co ci się stało?
— Oh, ten ból!
— Gdzie!
— W nodze pani, musiałam ją sobie wywichnąć. Co ja cierpię, ja nieszczęśliwa.
— Spróbuj powstać, moja droga — mówiła przełożona, która z niedowierzaniem zbliżyła się do Dolores, bo wywichnięcie nogi wydawało się jej dziwnem. — Oprzyj się na mojem ramieniu i chodźmy.
— To niemożliwe, pani, nie jestem w stanie się ruszyć.
— Ale spróbujże przynajmniej.
— Chętnie, ale nie mogę.
Dziewczę udawało jakby się podnosiło, ale w tej chwili znów upadło i wydało taki okrzyk, że ją musiano słyszeć na drugiej stronie muru.
Potem dodała z westchnieniem:
— Widzi pani, że nie jestem w stanie się poruszyć; proszę, wróć pani do klasztoru, i każ mi przynieść lektykę. Jak ja cierpię. Z litości, pani, pobiegnij czemprędzej do domu i przyślij mi pomoc; to tak daleko; a ja w żaden sposób nie mogę się zawlec.
— Panno! — zawołała przełożona — nie dam się podejść. Wykręciłaś sobie nogę, tak jak ja, to jest wierutne kłamstwo. Chcesz, abym się z powodu tobie tylko znanego, oddaliła, abyś sama została w ogrodzie.
Szmer, spowodowany małemi kamykami, które wpadły do ogrodu, zwrócił uwagę przełożonej i Dolores.
Nagle Dolores powstała, wołając radośnie:
— On jest tutaj!
— O kim mówisz, nieszczęsna?
— O kapitanie Horacjuszu, pani — odpowiedziała Dolores, kłaniając się szydersko — przyszedł mnie wybawić!
— Co za śmiałość! Myślisz, że pomimo...
— Jesteśmy w najdalszym końcu ogrodu, pani. Proszę wołać i krzyczeć; nikt nie usłyszy.
— O jaka nikczemna zdrada — zawołała przełożona.
— Ale to niemożliwe. Stróże nie opuścili jeszcze bulwarów.
— Horacjuszu! — wołała Dolores srebrnym głosikiem. — Horacjuszu.
— Bezwstydna! — krzyczała rozpaczliwie siostra Prudencja, chwytając Dolores za ramię. Ale hiszpanka dwoma skokami jak zwinna gazela odsunęła się od przełożonej, której starość nie pozwalała na żadne gimnastyczne ewolucje. Wołała zatem głosem nawpół zamarłym, składając ręce:
— O ci nędzni stróże! pewnie nie dozorowali! Chociażbym krzyczała nie usłyszeliby mnie w klasztorze. Gdybym tam pobiegła, musiałabym zostawić ją samą. Teraz pojmuję, dlaczego ta żmija tak przedłużyła tę przechadzkę.
— Horacjuszu — zawołała Dolores powtórnie, trzymając się w oddaleniu od przełożonej — mój drogi Horacjuszu!
— Spuść na dół! — odpowiedział głos męski, zdający się z nieba pochodzić.
Głos ten pochodził od kapitana, który dawał swemu wiernemu Sans-Plume sygnał, aby coś spuścił na dół.
Przełożona i Dolores, powodowane odmiennemi pobudkami, równocześnie podniosły oczy na głos kapitana.
Dwie najgrubsze gałęzie drzewa bulwaru sięgały ponad mur, okalający ogród klasztorny. Noc była taka jasna, że Dolores i przełożona zobaczyły na sznurach przymocowany hamak, który spuszczał się powoli do ogrodu, a w nim leżącego kapitana Horacjusza, posyłającego Dolores całusy.
Kiedy hamak wisiał ledwo dwa cale ponad ziemią, kapitan zawołał silnym głosem:
— Stopp!
Hamak zatrzymał się a kapitan wyskoczył z niego zręcznie, mówiąc do Dolores:
— Prędko! nie mamy czasu do stracenia. Droga Dolores, wejdź bez obawy do hamaku.
— Prędzej mnie zabijesz, potworze! — zawołała przełożona rzucając się na młode dziewczę i obejmując ją rękami. — Na pomoc, na pomoc! — wołała rozpaczliwie.
W tej chwili dały się widzieć światełka, migające w przeciwnym końcu ogrodu:
— Nareszcie przybywa pomoc — mówiła przełożona, podwajając swoje krzyki.
— Pani — odezwał się kapitan stanowczo — proszę natychmiast puścić pannę Dolores.
Z konieczności użył przemocy, uwalniając Dolores z objęć siostry Prudencji, którą na chwilę przytrzymał, podczas kiedy Dolores śpieszyła do hamaku. Gdy ją w nim zobaczył zawołał:
— W górę!
Siostra Prudencja w rozpaczy i obawie, że zbliżająca się pomoc przybędzie zapóźno, bo światła rzeczywiście były dość znacznie oddalone, podwajała swoje krzyki, usiłując rzucić się na hamak, lecz kapitan uchwycił ramię przełożonej i przeszkodził w ten sposób wszelkim wysiłkom.
— Dolores — zawołał kapitan — nie trwóż się, moje kochanie; skoro dosięgniesz tych grubych gałęzi, daj się bez obawy przeciągnąć przez mur.
— Dobrze, mój drogi! — odrzekła Dolores, która bujała już osiem lub dziewięć stóp nad ziemią. — Nie miej obawy, miłość podwaja moją odwagę — a wychylając się z hamaka wołała ze śmiechem — dobranoc, siostro Prudencjo, dobranoc.
— Zgiń w piekle, przeklęta! — zawołała przełożona. — Ale ty, nędzniku, ty mi nie ujdziesz, — dodała, czepiając się rozpaczliwie kapitana. — Zbliżają się i pojmają pana.
W rzeczy samej światła coraz to więcej się zbliżały i już dochodziły głosy:
— Siostro Prudencjo! siostro Prudencjo!
Zbliżająca się pomoc podwajała siłę przełożonej, która trzymała jeszcze kapitana. Horacjusz nie chciał użyć przemocy wobec tak sędziwej kobiety. Światło i krzyki stawały się coraz wyraźniejsze a Sans-Plume, który bezwątpienia pomagał Dolores przy wysiadaniu z hamaku, jeszcze nie przerzucił przez mur liny, jedynego środka, do ucieczki kapitana
Chcąc się jednak bądź co bądź uwolnić od staruszki, nie używając środków brutalnych, rzekł kapitan do przełożonej:
— Proszę mnie puścić.
— Nie puszczę cię, potworze! na pomoc! na pomoc!
— Więc niech mi pani wybaczy, gdyż mnie do tego zmuszasz, zatańczę z panią piekielny taniec, szaloną polkę.
— Polkę, ja, miałbyś się pan ośmielić?
— Pani, jeżeli koniecznie być musi, a więc proszę, w takcie melodji: trala-la-la!
I zamieniając słowa w czyn, pochwycił przełożoną wolną ręką, a śpiewając melodję, obracał się z przełożoną z tak szaloną szybkością w kółko, że ta po kilku sekundach bez tchu tylko półsłowami wołała:
— Na... po... po... moc! Nę... dzni... ku! On... mnie... dusi... na... po... moc!
Wkrótce siostra Prudencja uczuła, że nogi się pod nią uginają; widząc to kapitan położył ją ostrożnie na murawie.
— Baczność! — zawołał Sans-Plume z drugiej strony muru, przerzucając długą w guzy zaopatrzoną linę.
— Do djabła, już najwyższy czas — zawołał kapitan, rzucając się na linę, gdyż ludzie ze światłem byli oddaleni ledwie o pięćdziesiąt kroków.
Ci, którzy pierwsi nadbiegli, uzbrojeni w widły i strzelby, słyszeli stłumione westchnienia przełożonej, która powoli przychodząc do siebie, wskazywała na mur szepcząc:
— Tam... ucieka!
Jeden z ludzi, uzbrojony w strzelbę, zachęcony poruszeniem ręki przełożonej, zmierzył do kapitana, który z marynarską zręcznością dosięgał już prawie szczytu muru.
Sługa klasztorny dał ognia, lecz chybił.
— Strzelaj ty — wołał na drugiego. — Tam siedzi na murze i usiłuje uchwycić gałęzie drzewa.
Drugi strzał padł w chwili, kiedy kapitan usiłował uchwycić gałąź, chcąc przedostać się na drugą stronę muru. Zaledwie strzał padł, uczynił kapitan skok i znikł pomiędzy gałęziami.
— Spieszcie za mur — wołała siostra Prudencja — może go jeszcze pochwycicie.
Rozkaz przełożonej wykonano w tej chwili; lecz kiedy słudzy klasztorni przybyli na bulwary Dolores, kapitan i sługa jego już dawno znikli. Nie znaleźli nic więcej prócz hamaka i o kilka kroków dalej szpiega, jęczącego w worku.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.