<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Siostrzyczka
Pochodzenie Staśka
Wydawca „Lektor“ Instytut Literacki Sp. z o.o.
Data wyd. 1922
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.

— Gdzie Wańdzia?... — woła Jadzia, uścisnąwszy rodziców.
Wańdzia stoi w kąciku, zarumieniona, jakaś zmieszana, z pod nastroszonej grzywy patrzy na siostrę.
Ta podbiega ku niej, chwyta ją w objęcia, całuje i przygląda się zmienionej twarzyczce dziewczynki.
— Wańdzia zmizerniała! — mówi, kręcąc głową.
Siennicki ze swej strony chce ucałować siostrzyczkę, lecz ona szybko jak węgorz wyśliznęła się z jego ramion i uciekła „na piąterko.“
— Co się jej stało? — pyta pani Jadwiga.
— Nie wiem!... — odpowiada matka; — strasznie odczuła rozstanie się z tobą... spoważniała, nie chce biegać, ani się bawić, mizernieje... Myślimy oddać ją na pensję...
Wchodzą wszyscy do domu. Zaczyna się wesoła rozmowa, przeplatana śmiechem. Pani Jadwiga, ustrojona w zagranicznego kroju suknie, nabrała wdzięku, powagi.
Pan młody jest coraz bardziej człowiekiem „serjo.“ Zdejmując futro, opowiada, że tęsknił niezmiernie do wsi, do „gospodarstwa,“ i tem estymę papy-teścia zyskuje.
Podają herbatę, obwarzaneczki, masło żółte w kryształowej masielniczce.
— Gdzie Wańdzia?
— Uciekła do swego pokoju.
— Pójdę jej poszukać!
Pani Jadwiga wstaje szybko i, szeleszcząc jedwabiem podszewek, biegnie na piąterko.


∗                    ∗

Przy oknie zamarzłem siedzi Wańdzia, odziana szalem, i patrzy chmurnie przed siebie.
— Cóż, Wańdziu? nie idziesz na herbatę?
Jadwinia stoi teraz przed siostrą i nie śmie się do niej zbliżyć. Mała jest napuszona, smutna i siedzi nieruchoma na swym nizkim, wyplatanym foteliku.
— Czy się na mnie gniewasz?
Niema odpowiedzi.
Jadzia przyklęka i obejmuje wpół siostrzyczkę:
— Powiedz, co ci jest? dlaczego się na mnie chmurzysz?
Wańdzia nie może już łez wstrzymać.
Nie płakała od dnia ślubu. Zamknęła w głębi swego serduszka całą urazę, całą boleść, jaką odczuła, dowiedziawszy się, iż Jadzia odjechała, nie pożegnawszy się z nią wcale.
Postanowiła, gdy siostra powróci, nie przemówić do niej ani słowa, lecz teraz, widząc „starszą“ obok siebie, serduszko jej taje.
— Czemuś ty się ożeniła!... — wybucha rozpaczliwie, opierając głowę na dżetach, strojących stanik młodej mężatki.
Jadzia uspokaja ją, gładząc jej roztargane, jak zwykle, włosy.
— Cóż chcesz? — mówi, wzdychając — to przeznaczenie kobiety. I ty kiedyś pójdziesz zamąż...
Lecz Wańdzia tupie nogami i bije pięścią o pięść w namiętnem uniesieniu.
— Nigdy!... — woła.
Jadzia uśmiecha się blado.
— Zobaczymy! A teraz nie mówmy już o zamążpójściach... Chcesz? będziemy się bawiły „w lalki?“
Na stolikach, koło ściany, leżą na stos zrzucone lalki. Powidlańscy, państwo Sągajło, cztery ich córki, całe mnóstwo, cała setka figurek z papieru, polakierowanych jaskrawemi farbami. Drzemią spokojnie, nie poruszane od miesiąca, nie porzucone w wir przygód fantastycznych, które wyobraźnia dwóch dziewczynek stwarzać i snuć z taką werwą umiała.
Jadzia sama dobywa te dobrze jej znane karykatury ludzi i ustawia je na stoliku obok Wańdzi.
Z początku czyni to szybko, z pewną radością, wita, owe lalki, jak swe dobre znajome.
Powoli jednak ręce jej zatrzymują się, przez umysł przewija się tuman smutku. Ogląda się dokoła. Ten pokoik na piąterku, ta toaletka, biureczko, łóżko, te martwe przedmioty mówią do niej, skarżą się na ich opuszczenie, zapomnienie, wyrzeczenie się na zawsze.
— Oto pani Sągajło!... — mówi głosem wzruszonym, któremu usiłuje nadać odcień wesołości — a oto jej cztery córki. Trzy złe, jedna dobra... Pani Sągajło jest żoną chorążego...
Urywa, nie może znaleźć już w swej głowie tych baśni czarodziejskich, które przed kilku miesiącami snuła z taką łatwością. Trzyma w ręku lalkę w krynolinie, wyobrażającą panią Sągajło i patrzy na nią z pod brwi ściągniętych.
Nie może nic wydobyć z dziedziny fantazji.
Pałac marzeń zamknięty już przed jej oczyma.
Odwraca się ku „siostrzyczce.“
— Bawmy się, Wańdziu!... wymyśl ty coś o pani Sągajło...
Lecz i „siostrzyczka“ milczy i kuli głowę w ramiona. Nie, i ona nie ma już fantazji, i przez jej wyobraźnię przeciągnęło czarne skrzydło życiowego smutku.
Nie płacze się bezkarnie, nawet gdy serduszko jest jeszcze bardzo małe, a łzy zdają się spływać, ot, jak rosa z liści kwiatu.
— Bawmy się! — powtarza Jadzia.
Lecz obie bawić się, marzyć, śnić nie umieją tak, jak dawniej.
Fantazja młodości nie znosi łez, nie znosi szarej krepy, którą rzeczywistość życiowa rozsnuwa.
Wańdzia i Jadzia (każda z innego powodu) mają przed oczyma taką krepową zasłonę.
Dlatego nie umieją snuć dalszego ciągu historji o pani Sągajło i jej czterech córkach, z których jedna była zazdrosna, druga łakoma, trzecia leniwa, a czwarta... bardzo dobra...






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.