<<< Dane tekstu >>>
Autor Molier
Tytuł Skąpiec
Pochodzenie Bibljoteka Narodowa Serja II Nr. 6
Wydawca Krakowska Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia W. L. Anczyca i Spółki w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. L'Avare
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT V
SCENA PIERWSZA
HARPAGON, KOMISARZ

Komisarz. Niech pan się na mnie spuści; znam moje rzemiosło, Bogu dzięki. Nie pierwszyzna mi łapać złodziei: chciałbym mieć tyle razy po tysiąc franków, ilu ludzi posłałem na szubienicę.
Harpagon. Wszystkie władze poruszyłem aby się zajęły tą sprawą. Jeśli mi nie odnajdą moich pieniędzy, sądy przed sąd zawezwę.
Komisarz. Należy dopełnić wszelkich formalności. Ile pan powiada, że było w szkatułce?
Harpagon. Okrągłe dziesięć tysięcy talarów.
Komisarz. Dziesięć tysięcy talarów.
Harpagon płacząc. Dziesięć tysięcy talarów!
Komisarz. Wcale poważna kradzież!
Harpagon. Niema dość straszliwej kary za tak potworną zbrodnię; gdyby to miało ujść bezkarnie, żadna świętość nie byłaby bezpieczna.
Komisarz. W jakiej walucie była ta suma?
Harpagon. W nowiutkich luidorach i pistolach pełnej wagi.
Komisarz. Kogo pan podejrzewasz?
Harpagon. Wszystkich; żądam, byś pan aresztował całe miasto i przedmieścia.
Komisarz. Najlepiej będzie, niechai mi pan wierzy, nie płoszyć nikogo i starać się ostrożnie wyłapać jakieś poszlaki, a potem dopiero z całą surowością przystąpić do wydobycia skradzionych pieniędzy.

SCENA DRUGA
HARPAGON, KOMISARZ, JAKÓB

Jakób w głębi sceny, odwracając się w stronę z której przyszedł. Zaraz wrócę. Tymczasem, niechaj go zarżną[1], niech przypieką mu nogi, wpakują go do wrzącej wody i powieszą u powały.
Harpagon do Jakóba. Kogo? Złodzieja?
Jakób. Mówię o prosiaku, którego rządca mi przysłał, a którego chcę na dziś przyprawić wedle mego przepisu.
Harpagon. Nie o to teraz chodzi; jest tu właśnie pan, z którym trzeba pomówić o innych rzeczach.
Komisarz do Jakóba. Proszę się nie przestraszać. Jestem człowiek bardzo wyrozumiały: wszystko pójdzie jak po maśle.
Jakób. Pan także proszony na kolację?
Komisarz. Zatem, mój przyjacielu, nie trzeba nic zatajać.
Jakób. Daję słowo, wystąpię jak zdołam najlepiej, i ugoszczę was jak należy.
Harpagon. Nie o to chodzi.
Jakób. Jeżeli państwa nie uraczę tak jakbym pragnął, to wina rządcy, który podcina mi skrzydła nożycami oszczędności.
Harpagon. Łajdaku! o co innego idzie, nie o kolację; gadaj natychmiast, co wiesz o pieniądzach które mi skradziono.
Jakób. Skradziono co panu?
Harpagon. Tak, łotrze, i każę cię natychmiast powiesić, jeżeli nie oddasz!
Komisarz do Harpagona. Mój Boże! niechże mu pan nie wymyśla. Widzę z twarzy, że to uczciwy człowiek, i że, nie czekając aż go wpakują do więzienia, opowie dobrowolnie wszystko. Tak, mój przyjacielu, jeśli wyznasz całą prawdę, nie stanie ci się nic złego i otrzymasz od pana sowitą nagrodę. Okradziono go dzisiaj: niepodobna, byś nie wiedział czegoś.
Jakób pocichu na stronie. Wyborna sposobność[2], aby się zemścić na rządcy… Odkąd wkręcił się do domu, wszystko tańcuje jak on zagra, nikt już ani pisnąć nie może. A i kije dzisiejsze, także dobrze pamiętam.
Harpagon. Cóż ty mamrotasz?
Komisarz do Harpagona. Niech mu pan da pokój. Zbiera widocznie myśli, aby uczynić zadość pańskim chęciom; mówiłem panu, że to porządny człowiek.
Jakób. Panie, jeśli mam powiedzieć całą prawdę, myślę że to rządca wypłatał tę sztukę.
Harpagon. Walery?
Jakób. Tak.
Harpagon. On! który zdawał się tak wierny?
Jakób. Właśnie. Jestem przekonany, że to on ściągnął.
Harpagon. Z czegóż tak myślisz?
Jakób. Z czego?
Harpagon. Tak.
Jakób. Myślę… z tego co myślę.
Komisarz. Trzeba wskazać wyraźnie, na czem to opierasz.
Harpagon. Widziałeś go może, jak krążył koło miejsca, gdzie były ukryte pieniądze?
Jakób. Oczywiście. Gdzież były?
Harpagon. W ogrodzie.
Jakób. Właśnie widziałem jak krążył po ogrodzie. A w czem były schowane?
Harpagon. W szkatułce.
Jakób. To, to, to. Widziałem u niego szkatułkę.
Harpagon. Jakże wyglądała ta szkatułka? Przekonamy się zaraz czy to ta sama.
Jakób. Jak wyglądała?
Harpagon. Tak.
Jakób. Wyglądała.. No… jak szkatułka.
Komisarz. To się rozumie. Ale opisz ją nieco dokładniej.
Jakób. No, taka duża szkatułka.
Harpagon. Ta, którą skradziona, była mała.
Jakób. No tak, niby mała, jeśli brać rzecz z tej strony, ale mówię że duża, przez wzgląd na zawartość.
Komisarz. Jakiego koloru?
Jakób. Koloru?
Komisarz. Tak.
Jakób. Koloru… niby koloru… może mi pan podda wyrażenie.
Harpagon. No?
Jakób. Nie była czerwona?
Harpagon. Nie, szara.
Jakób. Właśnie; czerwono-szara, to chciałem powiedzieć.
Harpagon. Niema wątpliwości[3]; z pewnością ta sama. Pisz pan, panie komisarzu. Zapisz pan jego zeznanie. O nieba! komuż dzisiaj zaufać! nie można już za nikogo ręczyć; po tem co zaszło, wierzę że byłbym zdolny okraść sam siebie.
Jakób do Harpagona. Panie, właśnie rządca nadchodzi. Niechże mu pan nie powie bodaj, że to ja go wydałem.

SCENA TRZECIA[4]
HARPAGON, KOMISARZ, WALERY, JAKÓB

Harpagon. Zbliż się tu, wyznaj najczarniejszy postępek, najniegodziwszy zamach, jaki kiedykolwiek popełniono na ziemi!
Walery. O co chodzi?
Harpagon. Jakto, zdrajco! nie rumienisz się za swą zbrodnię?
Walery. Jaką zbrodnię?
Harpagon. Jaką zbrodnię, bezwstydny! nie wiesz niby o czem mówię! Próżno udawać; cała rzecz odkryta; dowiedziałem się o wszystkiem. Jak śmiałeś nadużyć mej dobroci, wciskać się w dom aby mnie zdradzić, aby mnie podejść w sposób tak haniebny?
Walery. Panie, skoro więc wszystko odkryto, nie będę szukał wykrętów; nie chcę się niczego wypierać.
Jakób na stronie. Ej, ej, czyżbym, sam o tem nie wiedząc, trafił w sedno?
Walery. Zamiarem moim było mówić z panem, i czekałem tylko pomyślniejszych okoliczności; ale, skoro tak się stało, zaklinam byś się nie unosił, i raczył wysłuchać mago usprawiedliwienia.
Harpagon. I cóż za usprawiedliwienie możesz przytoczyć, złodzieju nikczemny?
Walery. Och, panie, nie zasłużyłem na takie nazwisko. To prawda, zawiniłem ciężko względem pana, ale, zważywszy wszystko, błąd mój jest do przebaczenia.
Harpagon. Jakto? do przebaczenia! Taka zasadzka! taki bezczelny rabunek!
Walery. Przez litość, nie unoś się pan takim gniewem. Skoro mnie wysłuchasz, przekonasz się, że zło nie jest tak wielkie, jak się wydaje.
Harpagon. Nie tak wielkie jak się wydaje! Jakto! to moja krew, moje wnętrzności, ty wisielcze!
Walery. Krew pańska nie dostała się w niegodne ręce. Osoba moja i pochodzenie nie przynoszą jej bynajmniej wstydu; nie stało się zgoła nic, czegobym nie mógł naprawić.
Harpagon. Tego też żądam, abyś oddał to coś zrabował.
Walery. Honor pański otrzyma pełne zadośćuczynienie.
Harpagon. Tu nie chodzi o żaden honor. Ale powiedz, co cię popchnęło do takiego czynu?
Walery. Och! i pan pyta?
Harpagon. Oczywiście, że pytam!
Walery. Bóstwo, niosące z sobą uniewinnienie błędów, do których przywodzi: miłość.
Harpagon. Miłość?
Walery. Tak.
Harpagon. Ładna miłość, słowo daję: miłość do moich dukatów!
Walery. Nie, panie, nie bogactwa mnie skusiły; nie to mnie wcale olśniło. Przysięgam zrzec się wszelkich pretensyj do twego majątku, bylebyś mi zostawił to co posiadam.
Harpagon. Nie zostawię, u wszystkich djabłów! nic nie zostawię! A to szczyt bezczelności: chcieć zatrzymać owoc kradzieży, jakiej się na mnie dopuścił!
Walery. Czyż pan to nazywasz kradzieżą?
Harpagon. Czy ja to nazywam kradzieżą? Taki skarb!
Walery. Prawda, skarb najcenniejszy jaki pan posiadasz, to pewna; ale nie tracisz go przecież, zostawiając go w moich rękach. Błagam pana na kolanach o ten skarb tak pełen uroku; jeśli masz trochę serca, nie możesz mi go odmówić.
Harpagon. Ani mi w głowie! Cóż to wszystko ma znaczyć?
Walery. Przysięgliśmy sobie wiarę, i uczyniliśmy ślub, że nic nas nie rozdzieli.
Harpagon. Znakomita przysięga! paradne śluby!
Walery. Tak, przyrzekliśmy sobie, że będziemy do siebie należeć na zawsze…
Harpagon. Już ja ci to wybiję z głowy, bądź pewny!
Walery. śmierć tylko jedna zdoła nas rozłączyć.
Harpagon. A to się zapalił do moich pieniędzy!
Walery. Mówiłem już, nie chciwość popchnęła mnie do tego. Nie te sprężyny, które pan przypuszcza, poruszały mem mercem; pobudki szlachetniejszej natury stały się źródłem tego postępku.
Harpagon. On chce tu we mnie wmówić, że przez miłość chrześcijańską dybie na moje pieniądze. Ale ja dam sobie z tobą radę, bezczelny obwiesiu; sąd zrobi z tobą należyty porządek.
Walery. Uczynisz pan jak zechcesz; jestem gotów przecierpieć wszystko z twojej ręki; ale błagam pana, bądź przekonany, że, jeśli stało się złe, mnie jednego należy oskarżać. Córka pańska nie ponosi w tem żadnej winy.
Harpagon. Myślę sobie! Doprawdy, to byłoby dość szczególne, gdyby córka miała maczać palce w takiem łajdactwie. Ale, przedewszystkiem, chcę odebrać mą własność: zaraz mi tu śpiewaj, gdzie ją ukryłeś.
Walery. Ja? jest jeszcze tu, u pana.
Harpagon na stronie. O, moja droga szkatułka! (Głośno). Mówisz, że nie opuściła domu?
Walery. Nie, panie.
Harpagon. No, a powiedz teraz, nie naruszyłeś jej?
Walery. Ją naruszyć! Ach, krzywdę pan jej robisz, tak samo jak i mnie; pałałem dla niej jedynie uczuciem niewinnem i pełnem szacunku.
Harpagon na stronie. Pałał do mojej szkatułki!
Walery. Wolałbym raczej umrzeć, niż obrazić ją by myślą najlżejszą: zbyt jest na to czysta i uczciwa.
Harpagon na stronie. Moja szkatułka zbyt uczciwa!
Walery. Jedynem mem pragnieniem było posiadać szczęście jej widoku; żadna zbrodnicza myśl nie skalała uczucia, jakiem natchnęły mnie jej cudne oczy.
Harpagon na stronie. Cudne oczy mojej szkatułki[5]! Mówi jak kochanek o kochance.
Walery. Pani Claude wie wszystko, i może zaświadczyć jak się rzeczy miały.
Harpagon. Co! ona jest wspólniczką tej sprawki?
Walery. Tak, panie; była świadkiem naszych wzajemnych zobowiązań, i dopiero upewniwszy się o uczciwości mych zamiarów, pomogła mi nakłonić pańską córkę, aby przyjęła me słowo i dała mi swoje.
Harpagon na stronie. A to co znowu? Czyżby obawa przed sądem pomieszała mu zmysły? (Do Walerego). Cóż ty tu bredzisz o jakiejś córce?
Walery. Mówię, panie, że zaledwie z największym trudem zdołałem nakłonić jej skromność do pragnień mej miłości.
Harpagon. Czyją znów skromność?
Walery. Córki pańskiej; zaledwie wczoraj dała się namówić do podpisania wzajemnych przyrzeczeń małżeństwa.
Harpagon. Córka podpisała przyrzeczenie małżeństwa?
Walery. Tak, panie, i ja podpisałem je również.
Harpagon. O nieba! nowe nieszczęście!
Jakób do komisarza. Pisz pan, panie komisarzu.
Harpagon. O cóż za zbieg niedoli! cóż za nawał rozpaczy! (Do komisarza). Dalej, pełń pan obowiązki swego urzędu; opisz go w protokole jako opryszka i uwodziciela.
Jakób. Jako opryszka i uwodziciela.
Walery. Nie zasłużyłem na te imiona; i, gdy się wykryje kim jestem…

SCENA CZWARTA
HARPAGON, ELIZA, MARJANNA, WALERY, FROZYNA, JAKÓB, KOMISARZ

Harpagon. Ha, córko wyrodna! córko niegodna takiego ojca! tak wypełniasz nauki jakich ci nie szczędziłem? Śmiesz wdawać się w miłostki z tym tu nikczemnym złodziejem, zaręczasz się poza meimi plecami, bez mego zezwolenia! Ale zawiedliście się oboje. (Do Elizy). Drzwi i tęga kłódka będą najlepszą gwarancją twego posłuszeństwa; (Do Walerego) a dla ciebie, bezczelny obwiesiu, szubienica będzie jedyną odpowiedzią!
Walery. Nie pańskie uniesienie będzie sędzią w tej sprawie. Mam nadzieję, że będę wysłuchany przynajmniej, zanim usłyszę wyrok.
Harpagon. Omyliłem się; nie, nie szubienica; kołem łamać cię będą żywcem!
Eliza klękając przed Harpagonem. Ach, ojcze, chciej okazać bardziej ludzkie uczucia; nie pozwól rodzicielskiej władzy posunąć się do ostatnich granic surowości. Nie unoś się wybuchem gniewu; racz dać na chwilę przystęp spokojniejszej rozwadze. Zadaj sobie trud po znania bliżej osoby, której wybór cię tyle oburza. On jest zgoła inny, niż sobie wyobrażasz; mniej dziwnembyś znajdował, że oddałam mu serce, gdybyś wiedział, że, bez jego poświęcenia, utraciłbyś mnie, ojcze, na zawsze. Tak, ojcze, to on wybawił mnie ze strasznego niebezpieczeństwa, które, jak wiesz, przebyłam niedawno; jemu to winien jesteś życie córki, którą…
Harpagon. To wszystko banialuki; wolałbym by ci się pozwolił utopić[6], niż żeby uczynił to co uczynił.
Eliza. Ojcze, zaklinam cię, przez miłość ojcowską, abyś…
Harpagon. Nie, nie, nie chcę słyszeć; sprawiedliwość niechaj robi swoje.
Jakób na stronie. Zapłacisz za moje plecy.
Frozyna na stronie. A to szczególna awantura!

SCENA PIĄTA
ANZELM, HARPAGON, ELIZA, MARJANNA, FROZYNA, WALERY, KOMISARZ, JAKÓB

Anzelm. Cóż to, panie Harpagonie? widzę cię wielce wzburzonym.
Harpagon. Och, panie Anzelmie, jestem najnieszczęśliwszym z ludzi; cóż za zawikłania i kłopoty, właśnie w chwili naszego kontraktu! Kradną mi honor, mienie; mordują mnie, zabijają! Oto łotr, zdrajca, który pogwałcił najświętsze prawa; wślizgnął się w dom pod maską mego sługi, aby mnie okraść i uwieść mi córkę.
Walery. Co to za kradzież[7], o której pan ciągle bredzisz?
Harpagon. Tak, wymienili z sobą przyrzeczenie małżeństwa. Ta zniewaga ciebie przedewszystkiem dotyczy, panie Anzelmie; tyś powinien wytoczyć skargę[8], i przeprowadzić na swój koszt wszelkie kroki prawne, aby się pomścić za jego zuchwalstwo.
Anzelm. Nie jest moim zamiarem zaślubiać kogokolwiek przemocą, ani zabiegać o serce, które nie jest wolne; ale, co do pańskiej sprawy, gotów jestem ją popierać jak własną.
Harpagon. Oto pan komisarz, bardzo dzielny człowiek, przyrzekł mi wypełnić swoje zadanie z całą sumiennością. (Do komisarza, wskazując Walerego). Opisz go pan, opisz jak należy i przedstaw zbrodnię w najjaskrawszem świetle.
Walery. Nie pojmuję jakiej zbrodni może się ktoś dopatrzeć w miłości którą żywię dla pańskiej córki. Skoro się okaże kim jestem, kara, która, wedle pańskiego mniemania, czeka mnie za te tajemne zaręczyny…
Harpagon. Drwię sobie z waszych baśni; roi się dziś na świecie od tych dobrze urodzonych opryszków, szalbierzy, ciągnących korzyść z tego że ich nikt nie zna, i ubierających się bezczelnie w byle znakomite nazwisko.
Walery. Wiedz pan, że nazbyt dumny jestem, aby się stroić w coś, do czegobym nie miał prawa. Cały Neapol może zaświadczyć o mem urodzeniu.
Anzelm. Ho, ho! uważaj tylko.co mówisz. Ryzykujesz więcej niż myślisz; mówisz wobec człowieka, który cały Neapol zna na wylot, i który z łatwością może się poznać na twoich powiastkach.
Walery wkładając z dumą kapelusz. Nie jestem człowiekiem któryby się mógł czegoś obawiać; a jeśli Neapol jest panu tak znanym, wiesz pewno, kto był don Tomasz d’Alburci.
Anzelm. Pewnie, że wiem; mało kto znał go tak jak ja.
Harpagon. Don Tomasz czy don Marcin, nic mnie nie obchodzi (Spostrzegając że dwie świece się palą, gasi jedną)[9].
Anzelm. Za pozwoleniem, daj mu pan mówić; zobaczymy co chce powiedzieć…
Walery. Chcę powiedzieć, że jemu to właśnie zawdzięczam światło dzienne.
Anzelm. Jemu?
Walery. Tak.
Anzelm. Ech, żarty sobie stroisz. Wymyśl inną historję, która ci się może lepiej powiedzie, i nie próbuj się ocalić tem łgarstwem.
Walery. Niech się pan raczy liczyć ze słowami. To nie żadne łgarstwo; nie mówię nic, czegobym nie mógł dowieść.
Anzelm. Jakto! śmiesz mówić, że jesteś synem don Tomasza d’Alburci?
Walery. Tak; i jestem gotów każdemu to w oczy powtórzyć.
Anzelm. Śmiałość w istocie nielada! Dowiedz się, ku swemu zawstydzeniu, że jest już lat szesnaście conajmniej, jak ten, o którym mówisz, zginął na morzu z żoną i dziećmi, uchodząc, wraz z licznemi znakomitemi rodzinami, przed prześladowaniem jakie nastąpiło po zamieszkach w Neapolu.
Walery. Tak; ale pan znów dowiedz się, ku swemu zawstydzeniu, że syn jego, liczący siedm lat, wraz ze służącym, ocalił się z rozbicia na hiszpańskim okręcie i że ten ocalony syn stoi oto przed tobą. Dowiedz się, że kapitan okrętu, wzruszony mą niedolą, poczuł do mnie sympatję, wychował jak własne dziecko i włożył do służby wojskowej, odkąd wiek mój na to pozwolił. Przed niedawnym czasem, dowiedziałem się, iż mój ojciec nie zginął, jak to zawsze przypuszczałem; gdym przejeżdżał tędy, udając się w poszukiwanie jego śladów, przez niebo zesłany przypadek dał mi poznać uroczą Elizę, widok zaś jej uczynił mnie niewolnikiem jej wdzięków. Siła mego przywiązania, oraz surowość jej ojca, zrodziły we mnie zamiar dostania się do tego domu, a posłania kogo innego w poszukiwanie za rodzicami.
Anzelm. Ale jakie inne jeszcze świadectwa, prócz słów, mogą zaświadczyć, że cała ta historja nie jest kłamstwem zbudowanem na pozorach prawdy?
Walery. Kapitan hiszpański jako świadek; pieczątka rubinowa mego ojca; agatowa bransoleta, którą matka włożyła mi na rękę; stary Pedro, ów sługa, który ocalał wraz ze mną.
Marjanna. Ach, po tem co słyszę, i ja mogę zaświadczyć, że ty nie kłamiesz zgoła: wszystko co mówisz, wskazuje mi jasno, że spotykam w tobie brata.
Walery. Pani mą siostrą[10]?
Marjanna. Tak. Serce me zadrżało od początku 'wego opowiadania, matka bowiem, którą to spotkanie uczyni tak szczęśliwą, tysiąc razy powtarzała mi o niedolach rodziny. I nam niebo nie dało zginąć w opłakanem rozbiciu; jednak, ocalając nam życie, uczyniło to kosztem wolności: nas bowiem, matkę i mnie, schwytali korsarze, gdyśmy się ratowały na szczątkach okrętu. Po dziesięciu latach niewoli, szczęśliwy przypadek wrócił nam swobodę; pospieszyłyśmy do Neapolu, gdzie dowiedziałyśmy się iż całe nasze mienie sprzedano, lecz nie mogłyśmy uzyskać żadnej wiadomości o ojcu Udałyśmy się do Genui, gdzie matkę czekały resztki spadku rozszarpanego w czas naszej nieobecności; stamtąd zaś, uchodząc przed barbarzyńską srogością krewnych, przybyła wraz ze mną tutaj, aby pędzić życie pełne żałości i niedostatku.
Anzelm. O nieba, niezbadane wyroki wasze! jakiż to dowód, że w waszem ręku spoczywa zawsze moc czynienia cudów! Uściskajcie mnie, dzieci; chodźcie zjednoczyć wasze uniesienia ze łzami radości szczęśliwego ojca!
Walery. Ty, ojcem naszym?
Marjanna. Ciebież to matka opłakiwała tak długo?
Anzelm. Tak, córko; tak, synu; jam jest don Tomasz d’Alburci, którego niebo ocaliło z odmętów wraz z całem mieniem jakie wiózł ze sobą, i który, przez lat przeszło szesnaście utwierdziwszy się w przekonaniu o waszej śmierci, po długich wędrówkach, pragnął zaznać, w związkach z dobrą i zacną istotą, pociechy przy nowem ognisku rodzinnem. Niebezpieczeństwo, jakiem mi zagrażał powrót do Neapolu, kazało mi wyrzec się na zawsze zamiaru oglądania ojczyzny; znalazłszy tedy sposób sprzedania tego com posiadał, osiadłem w tem mieście, gdzie, pod mianem Anzelma, pragnąłem ukryć pamięć nazwiska, które mnie przyprawiło o tyle udręczeń.
Harpagon do Anzelma. Więc to syn pański?
Anzelm. Tak.
Harpagon. Na panu zatem[11] będę poszukiwał skradzionych dziesięciu tysięcy talarów.
Anzelm. On miałby ukraść?…
Harpagon. On sam.
Walery. Któż to powiedział?
Harpagon. Jakób.
Walery do Jakóba. Ty to mówisz?
Jakób. Przecie pan widzi, że nic nie mówię.
Harpagon. Owszem. Oto właśnie komisarz przyjął jego zeznania.
Walery. Pan mogłeś sądzić, iż ja byłbym zdolny do tak haniebnego czynu?
Harpagon. Zdolny, nie zdolny, chcę widzieć swoje pieniądze.

SCENA SZÓSTA
HARPAGON, ANZELM, ELIZA, MARJANNA, KLEANT, WALERY, FROZYNA, KOMISARZ, JAKÓB, STRZAŁKA

Kleant. Nie dręcz się, ojcze, i nie oskarżaj nikogo. Mam pewne poszlaki w twojej sprawie: przychodzę ci powiedzieć, że, jeżeli się zgodzisz abym zaślubił Marjannę, otrzymasz pieniądze[12] z powrotem.
Harpagon. Gdzież są?
Kleant. Nie miej o to najmniejszej obawy; są w bezpiecznem miejscu; wszystko zależy tylko odemnie. Pozostaje ojcu zdecydować się co wybierasz: oddać mi Marjannę, czy stracić szkatułkę?
Harpagon. Nic nie ruszono?
Kleant. Ani szeląga. Chciej powiedzieć, czy jest twoim zamiarem przystać na to małżeństwo, i dołączyć twoje zezwolenie do zgody matki, zostawiającej córce swobodę wyboru?
Marjanna do Kleanta. Ale panu jeszcze nie wiadomo że to pozwolenie dzisiaj nie wystarcza, i że niebo, (Wskazując Walerego) wraz z bratem mym, który tu stoi przed tobą, oddało mi ojca, (Wskazując Anzelma) od którego zależy dziś moja ręka.
Anzelm. Niebo, moje dzieci, nie wraca mnie wam po to, abym się miał sprzeciwiać waszym pragnieniom. Panie Harpagonie, domyślasz się zapewne, że wybór młodej osoby skieruje się raczej do syna, niż do ojca. Et, nie każ sobie tłumaczyć tego co nie jest zbyt przyjemnie słyszeć, i zgódź się, jak ja się godzę, na te oba małżeństwa.
Harpagon. Abym mógł zebrać myśli, trzebaby mi ujrzeć wprzód moją szkatułkę.
Kleant. Ujrzysz ją, ojcze, zdrową i nietkniętą.
Harpagon. Nie mam pieniędzy na wyposażenie dzieci.
Anzelm. Dobrze więc; znajdę je za pana; niech cię o to głowa nie boli.
Harpagon. Zobowiązujesz się ponieść wszystkie koszta?
Anzelm. Ależ dobrze, owszem. No, czyś zadowolony?
Harpagon. Dobrze, ale pod warunkiem, że na wesele sprawisz mi nowe ubranie[13].
Anzelm. Zgoda. Chodźmyż tedy cieszyć się radością, którą nam ten szczęsny dzień przynosi.
Komisarz. Hola, panowie, hola! Za pozwoleniem, jeśli łaska. Któż mi zapłaci za protokół?
Harpagon. Nic nam już po protokole.
Komisarz. Dobrze, ale ja nie mam wcale ochoty pracować za darmo.
Harpagon wskazując na Jakóba. Jako zapłatę, masz pan tu, ot, tego: możesz go powiesić.
Jakób. Boże miłosierny! Jakże więc trzeba czynić? Za prawdę biją kijem, za kłamstwo chcą wieszać!
Anzelm. Mości Harpagonie, trzeba mu przebaczyć to oszczerstwo.
Harpagon. Zapłacisz komisarza?
Anzelm. Niech i tak będzie. A teraz, pójdźmy po dzielić się tem niespodzianem szczęściem z waszą matką.
Harpagon. A ja pójdę uściskać moją kochaną szkatułkę[14].







  1. Niechaj go zarżną… Każde zjawienie nieocenionego Jakóba stanowi komiczną dywersję w ponurem napięciu, jakie wnosi z sobą Harpagon.
  2. Wyborna sposobność… Znowu wkraczamy w farsę.
  3. Niema wątpliwości… Harpagon, jak wielu ludzi przejętych namiętnością, sam dał informacje które miał zamiar wydobyć. (Podobnie p. de Pourceaugnac w scenie w Zbryganim w I akcie). Bierna rola komisarza przy tem osobliwem śledztwie świadczy o małej trosce tego organu władzy o istotny wymiar sprawiedliwości.
  4. Scena trzecia. Komiczne quiproquo między Harpagonem a Walerym jest czysto farsowe. Mimo że długo trwa, jest tak zabawnie przeprowadzone, iż budzi nieodpartą wesołość.
  5. Cudne oczy mojej szkatułki… Harpagon jest tak przejęty swoją szkatułką, iż wszystkie najbardziej liryczne wynurzenia Walerego wydają mu się, w odniesieniu do niej, możliwe: oburzają go raczej niż dziwią. W tym akcie piątym, Harpagon robi na nas wrażenie starego dziecka i neutralizuje w ten sposób posępny osad pozostały z poprzednich scen.
  6. Wolałbym aby ci się pozwolił utopić… I to okrutne odezwanie ojca mija niepostrzeżenie wśród komicznych rysów tej sceny.
  7. Co to za kradzież… Walery dotąd nie wie o kradzieży szkatułki, i nie domyśla się co Harpagon ma na myśli.
  8. Tyś powinien wytoczyć skargę. Harpagon, nawet w największem podnieceniu, nie przeoczy sposobności przerzucenia jakichś kosztów na kogoś drugiego.
  9. Ciągłą grą sceniczną, Harpagon ożywia to przydługie zakończenie, które mogłoby być nużące. Wedle tradycji sceny francuskiej Harpagon gasi świecę, Jakób zapala ją znowu; Harpagon gasi i bierze do ręki, Jakób zapala mu ją w ręce; Harpagon gasi i chowa do kieszeni, Jakób zapala mu ją w kieszeni, Harpagon parzy sobie palce. Widzimy, jak Molier w ciąż wzywa na pomoc najgrubsze efekty tradycyjnej farsy, aby, przy ich pomocy, przemycić tę głęboką komedję obyczajową.
  10. Pani mą siostrą… Podobnie sztuczne zakończenie w Szkole żon miało tę zaletę, iż było krótkie i zabawne przez swój symetryczny układ dwuwierszami. Tutaj, w stosunku do swej błahości, jest ono o wiele za długie i za ciężkie; chyba że przypuścimy iż Molier traktuje je jak o rozmyślną parodję «rozwiązań« w smaku ówczesnej komedji?
  11. Na panu zatem… Wszystkie te cudowne wypadki spłynęły po Harpagonie bez śladu: stała jego myśl nie opuszcza go ani na chwilę.
  12. Otrzymasz pieniądze… Molier pozwala nam wierzyć, iż Kleant nie miał może zamiaru okraść ojca do spółki ze swym służącym, i że zamierzał jedynie dopuścić się na nim t. zw. szantażu, usprawiedliwionego poniekąd miłością.
  13. Sprawisz mi nowe ubranie… Ten rys utrwala w nas ostatnie wrażenie Harpagona jako starego dziecka.
  14. Charakter u Moliera nie zmienia się nigdy ani na włos; ostatnie słowo streszcza zawsze całą istotę człowieka.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Molier i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.