Socyjalizm jako konieczny objaw dziejowego rozwoju/II. Teoryja socyjalizmu

<<< Dane tekstu >>>
Autor Bolesław Limanowski
Tytuł Socyjalizm jako konieczny objaw dziejowego rozwoju
Wydawca Nakładem autora
Data wyd. 1879
Druk I. Związkowa Drukarnia we Lwowie, Hotel Żorża
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II. Teoryja socyjalizmu.

Słusznie powiedziano, że socyjalizm silniejszy jest w swojej krytyce, aniżeli w pozytywnych swych wnioskach. Łatwiej było zbadać to, co istnieje, aniżeli wskazać z całą dokładnością to, co dopiero przyszłość ma wytworzyć. Wszakże już to samo usiłowanie stanowi wysoce pozytywną stronę socyjalizmu. Nie wystarcza mu sama negacyja, samo burzenie rewolucyjne, lecz pragnie organizować, kształtować, budować. Nie chodzi mu o zniwelowanie ludzi, ich przekonań i mienia, ale o wytworzenie nowej iście harmonijnej społeczności, prawdziwego braterskiego związku wolnych z wolnemi, równych z równemi.
Opierając się na krytycznem zbadaniu stosunków społecznych, socyjalizm zakreśla sobie usunięcie wszystkich dolegliwości ludzkich, które nie są wynikiem konieczności przyrodniczej, lecz są następstwem wadliwego ustroju społecznego. Taką straszną dolegliwością jest — podług niego — przedewszystkiem nędza materyjalna i moralna. System ekonomiczny — mniema słusznie Marlo (Winkelblech) — któryby nie przedstawiał środków usunięcia nędzy, musi być fałszywy. Dalej socyjalizm wypowiada stanowczą wojnę wszelkiego rodzaju wyzyskiwaniu[1]. Oburza się on na wyzyskiwanie większości przez mniejszość, ale nie pragnie też wcale, ażeby mniejszość była wyzyskiwana przez większość. Wstrętnem jest dla niego wszelkie nadużycie siły: pracodawcy nad robotnikiem, mężczyzny nad kobietą, jednej narodowości nad drugą[2]. Nie może być także jego ideałem państwo, wzrastające w potęgę kosztem samodzielności gminnej i wolności obywatelskiej. Socyjalizm nowoczesny z natury rzeczy musi być demokratyczny, a nawet republikański. Brednie takie, że socyjalizm sprowadzi despotyzm, nie zasługują nawet na uwagę.
Wulgarna polityczna ekonomija, która podług dowcipnego określenia Marxa, przeżuwa nieustannie materyjał, oddawna nagromadzony przez klasyczną ekonomiją i banalne a miłe sobie poglądy systematyzuje pedantycznie i wygłasza za odwieczne prawdy, chciałaby zaprzeczyć prawdomównym wywodom Smitha i Ricarda, zagmatwać całą rzecz i dowieść, że wszystko dzieje się jak najlepiej w tym z najlepszych światów. Podług niej, grunt i kapitał przynoszą tylko zyski sprawiedliwe; płaca za pracę odpowiada usłudze; prawo żelazne istnieje tylko w wyobraźni Lassalle’a; konkurencyja czuwa nad sprawiedliwością podziału dostatków; wreszcie gospodarstwo ekonomiczne dzisiejszego społecznego ustroju opiera się na prawach przyrodzonych, które z natury swojej są niezmienne.
Rozpatrzmy po kolei wszystkie te kwestyje.
Renta gruntowa i kapitalistyczna. Koszta produkcyi, a więc i cena wyprodukowanych przedmiotów, regulują się podług gruntu najmniej urodzajnego i najbardziej oddalonego od targu. Wszystkie więc urodzajniejsze i korzystniej położone grunta przynoszą zysk, niezależny od pracy ani też od włożonego kapitału, ale od przywileju większej urodzajności i korzystniejszego położenia. Zysk ten nazwano rentą gruntową. Jest to teoryja, rozwinięta z całą szczerością przez Dawida Ricarda. Wykazał on, że w miarę wzrostu ludności udział robotnika w dochodach, otrzymywanych z ziemi, zmniejszać się musi, kiedy tymczasem udział właściciela ziemskiego powiększać się będzie.
Przeciwko tej teoryi powstała cała burza. Carey starał się dowieść, że wszelka renta jest dochodem od wyłożonego kapitału. Bastiat skwapliwie uczepił się tego twierdzenia, wywodząc, że wszystkie kapitały dają rentę, i że jest ona wynikiem monopolu naturalnego, a więc prawnego.[3] Istotnie, Bastiat mimochcąc wypowiedział prawdę. Większy kapitał w stosunku do mniejszego, prócz zwykłego procentu przynosi jeszcze osobną nadwyżkę zysku. Jest to fakt, na który codziennie patrzymy. Jeśli obok siebie istnieć będą dwa jednakowe przedsiębiorstwa, to rozporządzające większym kapitałem przynosić będzie, prócz wspólnego im dochodu, jeszcze nadwyżkę zysku, płynącą z większej możności czynienia rozmaitych oszczędności. Przedsiębiorca, posiadający większy kapitał, może użyć tam machiny, gdzie drugi musi ograniczać się pracą ręczną; może materyjał surowy kupować z pierwszej ręki, kiedy drugi od przekupniów nabywać go musi; może zaoszczędzić na paliwie, świetle, administracji; może wreszcie szukać korzystniejszego rynku i czekać na odpowiedniejszą porę.
W miarę wzrostu ludności, rośnie renta gruntowa. W Anglii od 1842 do 1852 r. czynszowy dochód z ziemi powiększył się na 6%, od 1853 do 1861 r. na 20%. Ludwik Bertrand w gruntownie napisanym artykule o płacy robotniczej w Belgii („Die Zukunft“ 1878) przytacza tablicę, z której widzimy, że opłata czynszowa w Belgii od r. 1846 do 1850 podniosła się na 2·94%, od 1850 do 1856 na 17·14%, od 1856 do 1866 na 22%. Wiemy wreszcie z praktyki i rozmów codziennych, że czynsz dzierżawny wszędzie podnosi się. W Galicyi — jak o tem ciągle słyszymy — dzierżawy są tak wycenione, że zaledwie można wyjść na swojem. Monopol więc władania ziemią coraz jest korzystniejszy dla właścicieli, a im który z nich bogatszy, tem większą stosunkowo korzyść ciągnie i tem więcej ma środków do powiększenia swych posiadłości. Skutkiem tego, przy normalnych warunkach, grunta coraz bardziej muszą koncentrować się w mniejszem kole właścicieli. W Anglii i księstwie Walii cenzus z 1861 r. pokazał, że w przeciągu dziesięciu lat liczba męskich właścicieli ziemskich zmniejszyła się na 11%. Przed rewolucyją 1789 r. we Francyi 3/10 ziemi należało do szlachty, ¼ do średniego stanu, 2/10 do duchowieństwa, a ¼ do włościan. Stosunek ten zmienił się w następujący sposób: 1) więksi właściciele, mający przeszło 62 hektary (50.000 osób z dochodem rocznym w przecięciu 13.000 franków), posiadają ziemi uprawnej 42%, a więc przeszło 4/10; 2) średni właściciele, mający od 12 do 62 hektarów (w liczbie 500.000 z średnim rocznym dochodem 1500 franków), posiadają 41%, a więc trochę mniej od większych właścicieli, a zawsze więcej niż 4/10; 3) drobni właściciele, mający mniej od 12 hektarów w liczbie 7,400.000 z średnim rocznym dochodem 106 franków, 17%, czyli niespełna 3/10[4]. Jak widzimy, najliczniejsza klasa właścicieli, t. j. włościańska, mniej posiada dzisiaj ziemi, aniżeli przed rewolucyją. Skoncentrowywanie się gruntów odbywało się dotąd we Francyi na korzyść średniej klasy; ale przypomnijmy sobie, że rząd rewolucyjny sprzedał majątki poduchowne i trzecią część szlacheckich prawie za bezcen, właśnie sprzyjając tworzeniu się mniejszych posiadłości, weźmy przytem w uwagę, że pomiędzy pozostałemi szlacheckiemi majątkami wiele miało mniej niż 62 hektary; uwzględniwszy to, musimy przyjść do przekonania, że odbywa się także koncentracyja i na korzyść większych właścicieli. W Prusach miała także zmniejszyć się liczba drobnych włościańskich gospodarstw od końca XVIII stulecia do drugiej połowy bieżącego. W Zjednoczonych Stanach Ameryki — jak piszą — zaczęły tworzyć się w ostatnich czasach wielkie ziemskie fortuny, co oznacza skupienie się ziemi w pojedyńczych rękach. Jest to więc ogólne zjawisko, gdzie istnieje swobodna sprzedaż ziemi i swobodny podział gruntów. Więc i u nas nie może być inaczej. Liczba drobnych własności w Poznańskiem miała się zmniejszyć w pierwszej połowie bieżącego stulecia na 25%, t. j. o całą czwartą część.[5] W królestwie Kongresowem i prowincyjach litewsko-ruskich, po powstaniu 1863 r., rząd rosyjski gnębił większych właścicieli ziemskich i robił wszystko, ażeby doprowadzić ich do upadku. Skutkiem tego i skutkiem uwłaszczenia włościan, liczba ogólna właścicieli ziemskich zaczęła się mnożyć. Atoli wpływ naturalny kapitalistycznego ustroju wkrótce przemógł. Wprawdzie średnie majątki upadały, ale wielkie wzrastały coraz bardziej. Na Rusi, dzięki przywilejowi nabywania dóbr, nadanemu kilku polskim magnackim rodzinom, własność średnia coraz bardziej koncentruje się w ich ręku. Pomiędzy drobnemi właścicielami zachodzi też smutny fakt wywłaszczania biedniejszych przez bogatszych. W Kongresówce znajduje się około 200.000 osad, mających 15 lub więcej morgów, 280.000, posiadających od 3 do 15 morgów, i 210.000, mających mniej niż 3 morgi.[6] Otóż, właściciele ostatniej kategoryi, przyciśnięci potrzebą, często zmuszeni byli oddawać swe grunta w zastaw bogatszym włościanom, a nie mając możności następnie wykupienia ich, zostawali z nich wywłaszczeni. Podobne wywłaszczanie widzimy także i w Galicyi, z tą różnicą, że odbywa się przeważnie przez żydów-lichwiarzy. Licytacyje gospodarstw włościańskich wzrastają w sposób przerażający. „W roku 1867 — pisze „Gazeta Lwowska“ z dnia 20. sierpnia 1878 r. — było w 130 miejscowościach 164 licytacyj, w r. 1868 w 187 miejscowościach 271, w r. 1873 w 409 miejscowościach 614, a w roku 1874 w 633 miejscowościach 1026 licytacyj! Odtąd ciągle wzmaga się liczba licytacyj zarządzonych i liczba miejscowości niemi dotkniętych. W roku 1875 zarządzono w 740 miejscowościach 1326, w r. 1876 w 885 miejscowościach 1434, a w r. 1877 w 1209 miejscowościach 2139 licytacyj! Z wykazanych tu wypadków licytacyj najznaczniejsza część przypada na pewne szczególnie tą klęską dotknięte okolice, a mianowicie na okrąg sądu obwodowego w Krakowie, a następnie na graniczące ze sobą okręgi sądów obwodowych w Samborze, Przemyślu i Lwowie. Nie jest to obojętnem ani pod względem ekonomicznym ani ze stanowiska społecznego i moralnego. Nie przechodzi tu bowiem ziemia z rąk jednego rolnika do rąk innego, lecz w ręce lichwiarzy, którzy nie przywiązują się do niej, nie wkładają w nią kapitału, ani pracują, lecz uważają za punkt oparcia, z którego zarzucają swoje sidła na dobytek sąsiadów, a gdy tego braknie, na ich siły robocze, za pomocą których wysysają nabytą ziemię tak, jak wyssali poprzednio jej właściciela.“[7]
Ze wzrostem renty wzmaga się przewaga rentyjera nad robotnikiem, albowiem ziemia lub też kapitał coraz bardziej monopolizują się, a z drugiej strony żywność nie rośnie w tym samym stosunku, co praca, lecz powolniej, a w skutek tego drożeje. Ludwik Bertrand w artykule swoim wykazał cyframi, że w Belgii płaca robotnicza mało się podniosła, tak że prawie pozostała na tej samej wysokości, kiedy tym czasem żywność z roku na rok drożeje. Podług urzędowych francuzkich sprawozdań, od 1826 do 1847 roku żywność podrożała o 17%, a w szczególności mięso (wołowina i baranina) o 37%.[8]
Kapitał i praca we wzajemnym stosunku. Ferdynand Lassalle w dziełku swojem: Kapitał i praca[9] gruntownie ten stosunek ocenił. Kapitał jest nagromadzoną przez wieki pracą ludzką, jest narzędziem dalszej pracy, bez którego żaden wytwór dzisiaj odbywać się nie może. Z początku praca i kapitał w jednem były ręku; „ale stan ten — powiada Adam Smith — nie mógł trwać dłużej po przywłaszczeniu ziemi i nagromadzeniu się kapitałów.“ Nastąpił rozdział pracodawcy od robotników, który w miarę wzrostu kapitału i podziału pracy coraz bardziej się rozszerzał. Skutkiem tego, dawniejsza wytwórcza samodzielność robotnika zmniejszała się, a rosła jego zależność od pracodawcy, czyli raczej od znajdującego się w jego ręku kapitału. Obrazowa przedstawia to Lassalle, mówiąc: „narzędzie pracy, które stało się samodzielnem i zamieniło rolę z robotnikiem, przeobraziło żywego robotnika w martwe narzędzie pracy, a samo przeszło w żywy narząd płodzenia: oto czem jest kapitał.“ (Str. 161.) „Im więcej robotnik wytwarza, im więcej na służbie burżuazyi (pracodawców) gromadzi przygotowanej pracy, kapitałów na własność tejże, im więcej w taki sposób umożliwia dalszy postęp podziału pracy, tem bardziej zwiększa ciężar łańcucha, krępującego jego samego, tem więcej opłakanem czyni położenie własnej klasy.“ (Str. 76.)
Stanowcza przewaga kapitału w gospodarstwie społecznem nastąpiła z chwilą, kiedy usunięto wszelkie przywileje, tamujące współubieganie się (konkurencyją) pracodawców. Wobec niwelatorskiego panowania wolnego współubiegania się wytwórców „każdy podbija jeden drugiego, aby mu wydrzeć zbyt, lub zmuszonym zostaje przezeń do obniżenia ceny i do jednakowego działania. To właśnie zmusza cenę sprzedaży zniżać się w rzeczywistości do kosztów wytwarzania. Daje to realną korzyść spożywaniu, mianowicie taniość. Taniość ta jednak, zmniejszenie zysku na pojedyńczej sztuce, czyli obniżenie ceny przez sprzedawcę, pokrywa się w skutek zwiększenia zbytu czyli liczby sztuk, na których sprzedawca ciągnie zyski. Tak więc zmniejszony udział zysku, przypadający na każdą sztukę, wynagradza się obficie liczbą sztuk, na których zyskuje. Naturalny stąd wynik, że dla zwiększenia zbytu potrzebną jest produkcyja na większą skalę, większe zjednoczenie sił roboczych w jednem ręku, dostarczenie większych mas surowego materyjału, jednem słowem większa zaliczka, wielki kapitał. Innemi słowy, wielki kapitał przy wolnem współubieganiu się doznaje naturalnego ciążenia ku wielkiemu kapitałowi, ten zaś nieuchronnie wydziedzicza mały kapitał, przyciąga go i pochłania.“ (Str. 144—145.) Skutkiem tego, rzemieślnicza organizacya pracy ustępuje fabrycznej. W warsztacie rzemieślniczym robotnik jest sługą pryncypała, w fabryce zamienia się w machinę. „Zimny, nieosobisty stosunek przedsiębiorcy do robotnika jako do rzeczy, do rzeczy, która również jak każdy inny towar na targu wytwarza się według prawa kosztów produkcyi — oto co stanowi specyjalną, nieludzką fizyjognomiją burżuaznego (kapitalistycznego) okresu!“[10]
Taki jest stan rzeczy, kiedy praca, kapitał i ziemia znajdują się w różnych rękach. A coby było, gdyby się znajdowały w jednem? W takim wypadku — powiada Adam Smith „w miarę postępów wytwórczej siły pracy, odbywających się w skutek jej podziału, płaca robotnicza podniosłaby się. Wszystkie przedmioty potaniałyby i byłyby wytwarzane przez mniejszą ilość pracy. A ponieważ przy podobnym stanie rzeczy oczywiście zamiana przedmiotów regulowałaby się równą ilością pracy, potrzebnej do ich wytworzenia, to możnaby je także było kupować za mniejszą jej ilość.“[11]
Prawo żelazne Lassalle’a. W gospodarstwie kapitalistycznem kapitał jest panem; on to sam wyznacza, jaką część ma otrzymać praca z ogólnego dochodu. Wyznacza więc jej tyle tylko, ile koniecznie musi to uczynić. Miarą konieczności bywa stosunek popytu do ofiarowania. W takich rodzajach pracy, gdzie ofiarowanie zawsze przeważa nad popytem, płaca zniża się do kwoty niezbędnej na utrzymanie życia. Słusznie więc Lassalle powiada, że „przeciętna płaca robotnicza przy dzisiejszym stanie produkcyi ogranicza się spiżową koniecznością niezbędnych środków wyżywienia, według przywyknień ludowych.“ Jaką lwią część dochodu zabiera kapitał, dowodzą nam produkcyjne stowarzyszenia. Littré[12] w swoim artykule o socyjalizmie (Fragments de philosophie positive et de sociologie) przytacza przykład, wyjęty z Almanach de la coopération 1870 r. Stowarzyszenie, złożone z 14 ślusarzy, miało czystego rocznego dochodu 8640 franków. Po podziale tej kwoty w stosunku do pracy, każdy otrzymał 68% dopłaty dziennej. Przy indywidualnym ustroju przedsiębiorstwa zysk ten czysty, osiągnięty po potrąceniu zwykłych robotniczych płac i wydatków niezbędnych na lokal, opał, światło i narzędzia zakładu, przypadłby właścicielowi kapitału; a zysk ten — jak widzimy — zabiera więcej niż trzecią część dziennego zarobku robotnika.[13]
Konkurencyja. Walka o byt przejawiała się początkowo w formie wojny, następnie przeobraziła się w formę współzawodnictwa. To ostatnie jest więc łagodniejszą formą walki o byt. Nadto widzimy w dziejach dążność do wytworzenia w niej sprawiedliwych warunków i moralniejszego charakteru. Podług Schaffle’go, właśnie socyjalizm, zaprowadzając stosunkowo największą równość w położeniu wszystkich, nada współzawodnictwu prawdziwie sprawiedliwy charakter. W dzisiejszym ustroju, gdzie ziemia i kapitał są zmonopolizowane, silniejszy pozycyją swoją ekonomiczną, przebieglejszy, mniej sumienny prawie zawsze odniesie zwycięstwo nad słabszym ekonomicznie, szczerszym i sumienniejszym przeciwnikiem. Współzawodnictwo to, przeniesione na arenę walki pomiędzy kapitalistami i robotnikami, wypada stanowczo — jak wykazałem poprzednio — na niekorzyść tych ostatnich. Po krytycznem ocenieniu współzawodnictwa ekonomicznego w gospodarstwie społecznem przez Ludwika Blanca i Adolfa Wagnera, zaiste, trzeba mieć ogromną dozę uporu zacieśnionej inteligencyi, ażeby utrzymywać, że konkureneyja czuwa nad sprawiedliwością wydanego na targu sądu. „Nie potrzeba żadnych wywodów — powtórzymy z Lassallem — iż ze wszystkich, którzy towary na rynek dostarczają, robotnik dostarczający towar: pracę, znajduje się w najniekorzystniejszem położeniu wobec wolnego współubiegania się. Do czegożby doszli sprzedawcy towarów, gdyby nie byli w stanie przetrzymać jeden, dwa, trzy tygodnie obniżenia się ceny przez podaż? Sprzedawca towaru: pracy nie może tego uczynić. Musi on obniżyć cenę pod egzekucyją głodu! Poruszenia więc wahadła co do tego towaru są nierównie cięższe i nierównie niższe, a o ile się zjawiają, służą tylko do tego, aby silną podnietą, którą wywierają na zwiększenie się ludności robotniczej, położenie jej zrobić często jeszcze więcej opłakanem niż poprzednio. Nie potrzeba również dalszych dowodzeń, iż stosunków tych nie może zmienić żaden „wspaniałomyślny przedsiębiorca“. Ktoby tylko spróbował coś podobnego, temu sąsiad usunie swe ramię, a wolne współubieganie, któremu nie mógłby dotrzymać kroku, zasztyletowałoby go najpierw. Przedsiębiorca wobec wolnego współubiegania patrzy zatem na robotników jako na towar![14] Robotnik jest pracą, a praca produktem niezbędnych kosztów wytwarzania. Prawa przyrodzone. Twierdzenie Comte’a, że w dziedzinie społecznej rządzą naturalne, przyrodzone prawa, coraz bardziej upowszechnia się w nauce. Zawdzięczając pracom Lewesa, Spencera, Lilienfelda, Schäffle’go, zaczynamy coraz bardziej pojmować, że społeczeństwo nie jest przypadkowym zbiorem ludzi lub rodzin, lecz realnym organizmem, stanowiącym całość samę w sobie i mającą pewną indywidualność. Rosnąca ta świadomość idzie w parze z dążnością ugruntowania w nim gospodarstwa prawdziwie społecznego czyli socyjalistycznego. Zapatrywanie się szkoły manczesterskiej, że dziedzina ekonomiczna jest czysto prywatnej natury, okazuje się błędną. W samej szkole obawiają się coraz liczniejsze odstępstwa; praktyka zaś oddawna — rzec można — potępiła tę teoryją.
Wszelki roślinno-zwierzęcy organizm powstaje z komórki i przedstawia zespolony z sobą zbiór komórek. Życie ich składa się na życie całego organizmu. Atoli cóż widzimy? Widzimy, że w postępowym rozwoju istot żywych łączność komórek pierwiastkowo jest taka, że dają się łatwo rozdzielać — bez utraty życia i potęgi rozwoju; następnie pod wzrastającym wpływem organizacyi, spójnia pomiędzy komórkami staje się tak potężną, że urabia się z nich organizm, który obok życia oddzielnego komórek go składających, ma życie własne jako pewnej całości indywidualnej, i że to życie pojawia się jako główne i pierwszorzędne. Anatomija porównawcza i histologija jasno to pokazują, uwidoczniając, jak stopniowo kształtują się organa i specyjalizują funkcyje.
To samo widzimy i w społeczeństwach rozwijających się. Komórkami ich są rodziny. Życie organizmu społecznego jest składową sumą ich życia. Na początku dziejów charakter rodzinny przeważa. Zwolna jednak społeczeństwo wyrabia się w coraz bardziej wydatną indywidualną całość. Charakter społeczny zaczyna w niem brać przewagę nad charakterem rodzinnym, zwłaszcza że w miarę wzrostu ludności i szerszego zakresu czynności ten ostatni zamienia się w charakter prywatny, kierujący się względami osobistemi każdej czynnej osoby. Porządek feudalny opierał się na pierwiastku rodzinnym, w ustroju kapitalistycznym zapanowały stosunki czysto prywatnej natury, socyjalizm zaś ma na celu oprzeć społeczeństwo na zasadzie społecznej, t. j. na tej zasadzie, która życie rodzin czyni zależnem od życia społecznego, nie zaś odwrotnie.
Im doskonalszy ustrój, tem większej ulega on zmienności w swoim rozwoju. Albowiem „ontogeneza (rozwój osobnika) — jak dowodzi Häckel[15] — jest krótkiem i przyspieszonem, na prawach dziedziczności i przystosowywania opartem, powtórzeniem filogonezy czyli rozwoju odpowiedniego rodu, t. j. całego łańcucha przodków danego osobnika“. Im większy więc łańcuch, tem większa zmienność. Nadto przymiot zmienności wzmaga się. Organizm społeczny jest doskonalszy od organizmu osobnikowego, stopień przeto zmienności musi być pomiędzy niemi bardzo różny. Wprawdzie embryjologja jasno nam pokazuje, że w organizmie osobnikowym zachodzą ważne przemiany; to wszakże zmienność w jego ustroju stosunkowo jest mała, jeśli porównamy do tych przeobrażeń, które się odbywają w społeczeństwach.
Że socyjologja jest nauką przyrodniczą i zna tylko prawa przyrodnicze, jest dzisiaj rzeczą pewną. Atoli formułowanie tych praw powinno się odbywać z wielką ostrożnością. Nie dość zbadać organizm w przejawach jego obecnego życia, należy jeszcze poznać jego rozwój i wykazać przyczynowy związek w kszałtowaniu się rozmaitych form. Taką drogą, wskazaną już przez Augusta Comte’a, szedł Karol Marx, taką też drogą szedł Ferdynand Lassalle, taką też drogą idą Herbert Spencer i Albert Schäffle, i taką tylko drogą przyjdziemy do sformułowania praw przyrodniczych, rządzących w społeczeństwie.[16]
Opierając się na tem krytycznem zbadaniu stosunków gospodarskich, socyjalizm twierdzi, że w dzisiejszem społeczeństwie niema równości, że lud pracujący jest w zależności ekonomicznej od klas majętnych i że nawet tam, gdzie istnieje powszechne głosowanie, posiada on raczej pozorną, aniżeli rzeczywistą równość polityczną z innemi klasami, ponieważ zależny w najważniejszych swych materyjalnych interesach od pracodawców, musi stosować się często do ich woli a wbrew własnemu przekonaniu.
Wolność zupełna ludu pracującego jest głównem zadaniem socyjalizmu demokratycznego.
W tym celu stawia on następujące pozytywne zasady:
Praca powinna stanowić naczelny czynnik w ustroju gospodarczym. Zgodnie więc z tem, wszelka praca, mająca na celu korzyść społeczną, uważa się za służbę publiczną i wykonawcowi jej nadaje charakter działacza publicznego. Tylko gorliwość i odznaczenie się w pracy pożytecznej dla społeczeństwa mogą stanowić o stopniu zasługi każdego obywatela. Próżniactwo stanie się ohydzonem przez opiniją publiczną.[17] Życie i praca każdego człowieka należą do społeczeństwa. Wychodząc z tej zasady, społeczeństwo obowiązane jest dać każdemu należne wychowanie i zapewnić sposób do życia (prawo do pracy), a natomiast ze swojej strony ma prawo wymagać, ażeby każdy pracą swoją przyczyniał się do dobra publicznego, stosownie do sił i możności swoich.
Grunta, warsztaty i narzędzia pracy mogą tylko do pracujących należeć. Słowem, praca i kapitał powinny łączyć się w jednym ręku, nigdy zaś nie powinny działać odrębnie. Socyjalizm przypuszcza, że mogą — np. w peryjodzie przechodowym — istnieć drobni posiadacze gruntów, ale tylko tacy, którzy sami ze swoją rodziną na nich pracować będą; przypuszcza, że obok wielkich zbiorowych warsztatów, przez czas pewny pracować będą oddzielni rzemieślnicy u siebie w domu na własnym warsztacie, ale nie przypuszcza, aby mogli oni użytkować w jakikolwiek bądź sposób z pracy cudzej. Robotnik może być tylko wspólnikiem, nigdy zaś najemnikiem.[18] W dzisiejszym ustroju społecznym własność prywatna przeważa nad własnością wspólną i nadaje całemu porządkowi charakter prywatny, osobisty, egoistyczny. W ustroju socyjalistycznym własność wspólna musi wziąć przewagę nad własnością osobistą, a skutkiem tego będzie wzmożenie się interesu publicznego, poczucia wspólności i solidarności powszechnej, panowanie prawdziwego braterstwa.[19] Wiązadłem przyszłych społeczeństw stanie się miłość, albowiem „miłość to tworzy prawa — jak powiada starodawny polski dokument — włada państwami, urządza miasta, wiedzie stany rzeczypospolitej ku najlepszemu końcowi, udoskonala wszystkie cnoty cnotliwych, a kto nią wzgardzi, ten wszelkiego dobra pozbędzie“.
To są główne zasady teoryi socyjalistycznej. Nad szczegółowem jej przeprowadzeniem zastanawiać się nie będę. Zajmują się tem naukowe czasopisma: Die Zukunft w Berlinie, Die Neue Gesellschaft w Zurichu i Le socialisme progressif w Lugano.
Odtworzenie szczegółowe przyszłego ustroju zawsze mieć musi cechę hipotetyczną. Teoryi nie o to chodzi, ażeby pokazać, jakim będzie przyszły porządek we wszystkich jego szczegółach — gdyż to rozstrzygnie dopiero sama rzeczywistość — lecz głównem jej zadaniem udowodnić, że życie społeczne nie tylko może zorganizować się na nowych podstawach, ale nadto zapewni ono społeczeństwu więcej szczęścia a człowiekowi wolności.
Ażeby badania teoretyczne przyniosły prawdziwy pożytek, trzeba aby korzystały z jak największej swobody. Teoryja nie powinna się krępować żadnemi względami na opiniją panującą. Jedynym jej sprawdzianem ma być prawda i dobro społeczne.









  1. P. Au jest przeciwny zniesieniu nędzy i wyzyskiwania. Wypowiedziawszy na początku, że nędza, będąca koniecznym wynikiem nierównego z natury fizycznego i umysłowego uzdolnienia ludzi, mówi dalej: „Cywilizacyja, postęp ekonomiczny, wzrost bogactwa społecznego, wolność osobista, miłość chrześcijańska mogą złagodzić niedostatek, prawodawstwo zagrodzić może i powinno brutalnemu wyzyskiwaniu socyjalnie słabszych przez silniejszych — ale nierówności ekonomicznej i społecznej znieść nie zdołają, — a co więcej, nawet znieść jej nie powinny. Niwelacyja taka, usuwając współzawodnictwo w widokach polepszenia bytu, usuwając zatem najdzielniejszy bodziec do pracy, doprowadziłaby do zastoju wrogiego wszelkiemu postępowi, do chińskich stosunków, do powszechnej równej nędzy.“ P. Au wyraźnie mówi, że prawodawstwo powinno znieść tylko brutalne wyzyskiwanie, lecz wyzyskiwania ukrytego, niełatwo dostrzegalnego znosić nie powinno. Nędza i wyzyskiwanie albowiem są najdzielniejszemi bodźcami do pracy: pierwsza jest bodźcem dla robotników, druga dla pracodawców. Może pan powiesz, że tego nie mówiłeś i nie myślałeś nawet. Być może; ale to w naturalny sposób wypływa z tego, co pan w przytoczonym ustępie napisałeś. Dopóki istnieje nierówność ekonomiczna i społeczna, dopóty istnieć będą socyjalnie słabsi i silniejsi, dopóty ci ostatni będą wyzyskiwać pierwszych, dopóty jedni będą mieli więcej niż trzeba, drudzy zaś nie będą mieli najkonieczniejszych nawet rzeczy.
  2. Wyzyskiwanie jednej narodowości przez drugą objawia się w najgrubszej formie: w narzucaniu swej mowy, swego języka. Że wynaradawianie jest połączone z wyzyskiwaniem ekonomicznem możemy dosadnie przekonać się na Mazurach i Litwinach w Prusach Wschodnich i na Słowakach w Węgrzech. Walka o prawa ojczystego języka jest walką o powszechną oświatę swego narodu, walką o dostarczenie mu broni przeciwko wyzyskiwaniu. Hugo Kołłątaj znakomicie to wypowiedział. „Kto szuka rzetelnie upowszechnić światło w jakim narodzie, ten powinien położyć za najpierwszy fundament swych usiłowań, aby mowę narodową zrobił mową uczoną i zdolną tłumaczyć najgłębsze nauk tajemnice; każdy albowiem w swej ojczystej mowie zdolny jest wyobrażać sobie wszystkie przedmioty i z wyobrażonych najjaśniej się tłumaczyć, a chcąc o tych samych przedmiotach mówić w obcej mowie, będzie tylko przekładał, co w własnej pojął, lub z czego w swej mowie chciał się wytłumaczyć. Nie samo więc próżne przywiązanie do ojczystej mowy skłaniać nas powinno, abyśmy około jej wydoskonalenia z największą pracowali gorliwością, ale widoczna potrzeba oświecenia publicznego. Mamy tego liczne przykłady z historyi dawnych i teraźniejszych narodów. Gdziekolwiek nauki dawane były w obcym języku: tam zawsze mała bardzo liczba ludzi korzystała z ich światła, a cała masa ludu była podobnie barbarzyńska jak i ich mowa; gdziekolwiek nauki dawane były w ojczystej mowie, tam oświecenie zluzowało barbarzyństwo, a mowa ojczysta stawała się prawdziwie mową uczoną. Str. 305 i 306. T. I. X. Hugona Kołłątaja. Listy w przedmiotach naukowych. Kraków 1844.
  3. P. Au — jak zwykle — plącze się w swych wywodach. Przyznaje, że „zamilknąć muszą, wszelkie zaprzeczenia istnienia renty gruntowej, a Bastiatowemi sofizmatami nie godzi się bronić dobrej sprawy (nędzy i wyzyskiwania) wobec socyjalistów“. „Na szczęście — mniema nasz zapamiętały krytyk — istnieją silniejsze argumenta przeciwko socyjalistom, aniżeli owe nieszczęśliwe eskamotowanie prawdy.“ Tym argumentem ma być prawo własności (oczywiście, prywatnej) w ogóle i prawo spadku. Zobaczymy, że to argument jest bardzo słaby. Wkrótce jednak p. Au zapomniał, co mówił o istnieniu renty gruntowej, i dalej twierdzi, że „darmo właściciele nie posiadają ziemi, darmo więc też nie biorą renty“. A czegóż chciał Bastiat w swoich sofizmatach?
  4. Kwestyje i stosunki agrarne Włodzimierza Spasowicza. Ateneum, 1877, zeszyt za kwiecień, str. 12 i 13.
  5. Tamże, str. 20.
  6. Biorę te cyfry z artykułu Aleksandra Kostromitinowa w Niwie 1877 r.
  7. P. Au — jak zwykle — doktoralnym tonem zapewnia, że własność ziemi przy zdrowych ekonomicznych warunkach ma dążność rozdrabniania się, niezdrowe powodują tworzenie latifundiów lub zbytnie karłowacenie posiadłości. Ależ to jest gołosłowne powiedzenie i nic więcej. Rozdrabnianie się własności, chociaż — jak widzimy — tylko względne, jest stanem przechodowym przy zmianie stosunków agrarnych, lub następuje po silnych jakich wstrząśnieniach; dla czego więc ma oznaczać zdrowe ekonomiczne warunki?
  8. P. Au powiada: „ze wzrostem zaludnienia idzie postęp ekonomiczny, a z nim wzrasta podobnie jak renta dochód z pracy. “ Jeśli p. Au myśli, że kapitalista bierze większy dochód z pracy robotnika, to zgoda, lecz jeśli niejasne wyrażenie o dochodzie z pracy ma stosować się do robotnika, to p. Au grubo się myli. Lecz o tem potem.
  9. Kapitał i praca, czyli pan Bastiat — Szulce z Delicza, Julijan ekonomiczny. Przełożył K. W. Lwów, 1878.
  10. P. Au, gdyby zastanawiał się nad tem, co pisze, prawdopodobnie napłodziłby mniej niedorzeczności. „Kapitał — powiada jak to wynika z jego natury, nieustannie odtwarzany być musi, inaczej uległby zniszczeniu. Zdobywać go należy ciągle na nowo przez pracę (ale czyją? robotników, panie Au), bo nawet zachowany w kształcie pieniędzy, z czasem traci swą wartość. Kapitalista, przestający pracować, trwoni kapitał.“ Czy tak naprawdę myślisz pan? Czy zakupienie papierów procentowych jest pracą? Czy wypożyczenie kapitału na procent prowadzi do jego strwonienia? Gdybyś pan przeczytał uważnie Lassalle’a, znalazłbyś tam arcyciekawy a wcale nierzadki przykład, jak można, trwoniąc nawet kapitał, przyjść do nowego kapitału. „Kupuję ziemię za 100.000 tal. Przypuszczam, iż otrzymuję 5 procent corocznie od swego kapitału na swej ziemi, który w zupełności wydaję. Nie oszczędzam więc nic. Przypuśćmy nawet, iż rocznie wydaję o 2 000 tal. po nad swój dochód, zatem marnotrawię, obdłużam się. Po dziesięciu jednak latach sprzedaję swe dobra. Ilość ludności i zaludnienie wzrosły przez ten czas, a w skutek zwiększonej przez to ceny zboża i placów, otrzymuję za dobra — dajmy na to — 200.000 tal. Płacę 20.000 tal. długów narosłych przez 10 lat rozrzutnych wydatków i staję się właścicielem nowego kapitału 80.000 tal. Utworzył się on na mocy spójni społecznej.“ „Dajmy teraz na to — dalej powiada autor Kapitału i pracy — iż przy założeniu kolei Kolońsko-Mindeńskiej wziąłem na sto tysięcy akcyj al pari. Bez najmniejszej troski ze swej strony o tę kolej żelazną, otrzymuję z początku corocznie 5, później 8, 10, 12, nakoniec 13 procent od mego kapitału, olbrzymią zatem rzeczywiście dywidendę, tracę zaś ją nieubłaganie do ostatniego szeląga. Sprzedaję obecnie Kolon.-Mindeńskie akcyje według kursu po 175 i otrzymuję nowy kapitał 75.000 talarów, nie zebrawszy i nie oszczędziwszy z mego dochodu jednego nawet szeląga.“ Widzisz więc pan, że pieniądz robi pieniądz, o czem u nas już dawno ludzie wiedzą. P. Au z dziwną usłużnością, godną lepszej sprawy, stara się usprawiedliwić rentę kapitału, czyli, jak nazywa, zysk przedsiębiorcy. „Tuszymy — powiada pompatycznie — że najodpowiedniej wytłumaczymy zysk przedsiębiorcy jako wynagrodzenie za trafny, odpowiadający potrzebie ogólnej wybór przedsiębiorstwa. Wynagrodzenie takie jest sprawiedliwe; słusznie należy się większy zysk temu, który korzystając z moralnego kapitału swego doświadczenia, umiał odczuć potrzebę społeczną, aniżeli temu, co dopiero za nim po udeptanej już podąża ścieżce.“ Otóż pewien mały kapitalista, odczuwszy potrzebę społeczną, zaczyna prowadzić z powodzeniem pewne przedsiębiorstwo. Spostrzega to wielki kapitalista i, po udeptanej podążając ścieżce, staje z nim do współzawodnictwa. Któryż z nich, panie Au, będzie ciągnął większe zyski? Czy naprawdę ten, któremu — podług pana — słusznie one się należą?
  11. Str. 60. Adam Smith: Ueber die Quellen des Volkswohlstandes. Neu bearbeitet von Dr. C. W. Ascher. Stuttgart, 1861. Erster Band.
  12. Przypis własny Wikiźródeł Émile Littré (1801-1881) – francuski filolog i filozof.
  13. Niepodobna, ażeby p. Au nie rozumiał, że jeśli robotnik woła: „precz z kapitałem!“ to nie ma to oznaczać zniszczenia kapitału, lecz tylko zniweczenie jego przewagi. „Walka z kapitałem“ jest to tylko krótsze wysłowienie się, oznaczające właściwie walkę z kapitalistycznym ustrojem. „A jeśli krzyknie — powiada p. Au — „Nie precz z kapitałem, ale dajcie tu kapitał, bo go nie mam, a mieć chcę!“ odpowiemy: A czy dasz swój zarobek, na który w pocie czoła zapracowałeś?“ Robotnik na to odpowie: „P. Au, kapitalista zabiera więcej niż trzecią część mego dziennego zarobku za darmo i wcale mego przyzwolenia na to nie pyta. I wyzyskiwanie to wcale nie oznacza niesumienności przedsiębiorców — jak sądzisz — ale tylko przywilej kapitału. O zniesienie tego przywileju właśnie walczymy.“ P. Au albo bardzo lichą ma opiniją o rozumie i nauce swoich czytelników, albo też sam nie rozumie własnych niekonsekwencyj. „Wysokość ceny — powiada — na targ u społecznym zależy od stosunku poszukiwania do podaży.“ „Granicę minimalną, niżej której cena trwale spaść nie może, stanowią koszta produkcyi, zaś granicę maksymalną, wyżej której cena stale utrzymać się nie może, koszta reprodukcyi czyli dostarczenie danego dostatku (towaru) inną drogą. „Fałszywe zrozumienie tego stosunku — dalej powiada p. Au — i nielogiczne przekręcenie teoryi Ricarda o płaci normalnej doprowadziło socyjalistę Lassalle'a do niedorzecznego twierdzenia, że „o cenie pracy stanowi tak zwane żelazne (ehernes) prawo ekonomiczne, obniżające cenę pracy do jej kosztów produkcyi, t. j. do kosztów koniecznych potrzeb utrzymania życia robotnika“. Prawo takie wcale nie istnieje, jak dowodzi historyja i statystyka. Cena pracy ulega, jak poznamy później, tym samym prawom, jakie powyżej wykazaliśmy“. Później jednak Au tylko powiada, że praca jest towarem, a płaca za nią ulega prawom ceny, i o kilka wierszy dalej arogancko twierdzi: „z rzekomem „prawem żelaznem czy spiżowem“ Lassalle'a na innem już rozprawiliśmy się miejscu.“ Co tu podziwiać: butę samochwalczą, czy zarozumiałą... ignorancyją? Czy myślisz pan, że czytamy i nie zastanawiamy się nad przeczytanem? Przecież w tem, co napisałeś, sam uznajesz prawo żelazne Lassalle'a. Granicę minimalną ceny towaru pracy stanowią koszta produkcyi. „Ceni wartość swej pracy robotnik wedle konieczności potrzeb, jakie zaspokoić przez nią zamierza.“ Czegoż więc chcesz od Lassalle'a i z jakiem czołem śmiałeś upewniać, że „prawo takie wcale nie istnieje, jak dowodzi historyja i statystyka?“ Panie Au, to, co powiedział Lassalle, twierdzą wszyscy światlejsi ekonomiści, zacząwszy od Turgot'a. Turgot powiada: „Le salaire de l’ouvrier est borné, par la concurrence entre les ouvriers, à sa substinance. Il ne gagne que sa vie.“ (Wskutek współubiegania się robotników, zarobek ich ogranicza się do potrzeb życia. Robotnik zarabia sobie tylko na życie.) Réflexions sur la formation et la distribution des richesses. Adam Smith i Ricardo to samo utrzymują. Zwłaszcza ten ostatni z całą szczerością zbadał warunki ceny pracy robotnika. (Nie Lassalle przekręcił teoryją Ricarda, lecz p. Au jej nie zrozumiał.) Tuzinkowi ekonomiści ze zgrozą powstali przeciwko „zgniłemu prawu Ricarda“. Lecz głębiej myślący J. B. Say przyznał: „Il est difficile que le prix du travail du simple manouvrier s'élève ou s'abaisse au-dessus ou au-dessous du taux nécessaire pour maintenir la classe au nombre dont on a besoin.“ (Trudno, ażeby cena pracy prostego robotnika podnosiła się lub zniżała powyżej lub poniżej normy, koniecznej do utrzymania klasy robotniczej w liczbie potrzebnej.) Cours complet d’économie politique, 5e partie, chap. X. Czego dowodzi historyja, na którą p. Au powołał się gołosłownie, radzimy mu przeczytać chociażby §. 2. rozdziału XI Księgi Drugiej Zasad Ekonomii Politycznej Johna Stuarta Milla. „W skutek zmniejszonego żądania na pracę, byt rolnika angielskiego wielekroć pogorszał się na zawsze.“ (Str. 326. T. I. Petersburg, 1859.)
  14. „Niedorzeczna tylko sentymentalność — powiada p. Au przesadzona tkliwość oburzać się może na nazwanie pracy towarem. Toż nie człowiek sam, ale efekt jego pracy towarem się staje, i to zarówno u urzędnika, pracującego dla państwa, u lekarza lub uczonego, pracującego dla społeczeństwa umysłowo, jak u rzemieślnika i wyrobnika, wcielającego swą pracę w dostatek.“ Nie możesz pan wyrównać kuglarstwu logicznemu Lassalle’a. Za każdym razem uważny czytelnik złapie Cię. Towarem nazywa się rzecz, poszukiwana na targu i zależna od podaży i popytu. Czy płaca urzędnika stosuje się do tych względów. Czy urzędnik, jeśli zachoruje, nie otrzymuje płacy a nawet czasami zapomogi? Właśnie, p. Au, socyalistyczny ustrój pragnie zapewnić dzisiejszemu robotnikowi stałość płacy i stałość pozycyi, jaką dzisiaj państwo zapewnia urzędnikowi. Niech pan zajrzy do prac Schafflego, który tę kwestyją gruntownie bada. Co do lekarza i uczonego, to Mill, który lepiej od pana poznał stosunki ekonomiczne, wyraźnie powiada: „Zarobki w niektórych profesyjach płacą się według zwyczaju, nie zaś w skutek konkurencyi. Takiemi są profesyje: medyka, chirurga, adwokata i inne wyzwolone.“ Str. 382. T. I. Zasady Ekonomii politycznej, w polskim przekładzie. Petersburg, 1859.
  15. Przypis własny Wikiźródeł Ernst Haeckel (1834-1919) – niemiecki biolog, filozof, lekarz i podróżnik.
  16. P. Au często wojuje prawami przyrodzonemi, ale zdaje się nie bardzo pojmuje, co rozumieć pod tem należy. Przekonywa o tem następujący ustęp: „Kokietowanie ze socyjalizmem nowszej szkoły ekonomicznej, uważającej podobnie jak socyjaliści (jacy?) społeczeństwo za utwór sztuczny, wypływa z fałszywego pojęcia o istocie i zadaniach państwa, z ubóstwiania jego wszechwładzy, częstokroć z niegodnego służalstwa i poświęcania karyjerze prawdy naukowej (wartoby także i o tem pamiętać, że służalstwo i karyjera również często popychają, do schlebiania panującej w swoim czasie opinii). Niechaj wskażą jedno naturalne prawo ekonomiczne, jak podział pracy, zamiana, cena i t. p., któreby państwo zmienić mogło bezkarnie. Deklamacyje, że każde społeczeństwo jest tylko fazą w rozwoju historycznym, że inny był np. organizm społeczny Greków i Rzymian jak nasz, nie dowodzą przecież, iż w Grecyi i Rzymie nie panowały te same naturalne prawa społeczne, które — jak twierdzimy — i u nas panują. Dlatego właśnie runąć musiała starożytna kultura, że ustrój państwowy grzeszył przeciw naturalnym prawom społecznym“. Przyrodnicy powiadają, że wszystkie utwory są przyrodzone; jedne tylko są więcej, drugie mniej doskonałe. W rozwijaniu się tych utworów głównemi są trzy czynniki: dziedziczność, przystosowywanie i walka o byt. Zobacz Schäfflego: Bau und Leben des socialen Körpers. Ten organizm, który lepiej przystosowywa się do istniejących warunków, jest doskonalszy. Właśnie to samo twierdzą i socyjaliści. Żądają oni takiego ustroju, któryby najlepiej odpowiadał istniejącym już warunkom. Różnią się z ekonomistami manczesterskiemi w tem, że tamci powiadają: pozostawcie przystosowywanie siłom bezwiednym — a jakoś to się zrobi; socyjaliści zaś utrzymują, że im wyższy organizm, tem czynniejszemi powinny być świadome siły. W starożytnej kulturze bezwiedne siły działały z większą przewagą, aniżeli w obecnej, więc kultura ta mniejby — podług pana Au — powinna grzeszyć przeciw naturalnym prawom społecznym.
  17. Pan Au, mówiąc o moralnych pobudkach do pracy, za najsilniejszą uważa nadzieję polepszenia bytu, któraby w ustroju socyjalistycznym miała całkowicie zniknąć. Pomijając, że ta pobudka jest więcej niż urojoną dla przeważnej większości w dzisiejszym ustroju, to historyja i codzienna praktyka przekonywują nas o tem, że ludzie zdolni są zespalać zupełnie swój interes z interesem ogółu, którego czynną cząstkę stanowią. Patrz Komuniści (1876, Lwów), str. 65—67. „Żadne położenie — powiada przytoczony tam ustęp z Milla — nie mogłoby sprzyjać rozwojowi tego uczucia, jak stowarzyszenie komunistyczne, ponieważ wszelka ambicyja i wszelka czynność fizyczna i umysłowa, które zużywają się dzisiaj w gonieniu za interesami odrębnemi i osobistemi, wymagałyby natenczas innego pola dla siebie i oczewista znalazłyby takowe w ściganiu dobra ogólnego całej społeczności.“ Nie wypływa to tylko z teoryi, lecz dowodzą tego stowarzyszenia komunistyczne w Ameryce. Patrz: „History of american socialismus“ by John Humphrey Noyes (Philadelphia, 1870), Dixon’a Nowa Ameryka, wreszcie opisanie kolonii North America Phalanx w książce p. Kaliksta Wolskiego: „Do Ameryki i w Ameryce“, Lwów, 1876. W tem ostatniem dziele czytamy: „To publiczne przyznanie wszystkim godności człowieka, ta wiara w rzetelność każdego, taką wzbudza miłość własną i poszanowanie siebie samego, iż nigdy — nawet w dzieciach — nie zdarza się, aby ktoś mniej zapisał, jak to, co istotnie się należy i coby ogół choć w najdrobniejszej kwocie skrzywdzić mogło.“ (Str. 134.) Nie masz więc pan potrzeby obawiać się, ażeby w ustroju socyjalistycznym każdy odsiadywał bezczynnie godziny swojej pracy w warsztacie. Wreszcie co do tego, Mill czyni bardzo trafne uwagi, przytoczone przezemnie w Komunistach (str. 64 i 65).
  18. Prawdziwie, nie wiemy, co powiedzieć p. Au na wszystkie jego zapytania i zarzuty. Nie dlatego, by zawierały w sobie dzielną, argumentacyją, ale dlatego, że bardzo są podobne do owych dziecinnych: a gdyby? a coby? którem i trapią swoje matki i swoich nauczycieli. Powiadam: jak zapalisz świecę, będzie światło w pokoju. Na to mi chłopczyna powiada: a jak okno się otworzy i wiatr zgasi świecę? A gdyby zapałek nie było, to co zrobić? A jak palić się nie zechce świeca? i t. d. P. Au przypuszcza liczne niedogodności w nowym ustroju, a nie widzi tego, że one dzisiaj już istnieją, z tę różnicę, że pozbawieni jesteśmy widocznych korzyści nowego ustroju. Upstrzywszy sobie, że socyjaliści chcę utworzyć wszechwładny rząd i poddać się pod jego jarzmo we wszystkiem, p. Au dalejże prawić o faworyzowaniu, wyzyskiwaniu, despotyzmie i t. d. Jak gdybyśmy dzisiaj nie mieli tego wszystkiego in fortiore gradu! Radziłbym panu przeczytać: „Idées sur l'organisation sociale“ par James Guillaume. Chaux-de-fonds, 1876, która to rozprawka znalazła uznanie w szerokich kołach socyjalistycznych, a przekonasz się pan, że wstręt do rządu za daleko nawet idzie. Taż rozprawka powstrzymałaby pana z pewnością od wielu pytań. Powątpiewasz pan przytem, ażeby bez osobistej korzyści ktokolwiekby dbał o podtrzymywanie dobra publicznego. Takie powątpiewanie — przyznam się — w ustach Polaka, mówięcego o świętej miłości ojczyzny, jest conajmniej dziwnem.
  19. Kwestyją własności osobistej i wspólnej badałem szczegółowo w Komunistach. Wykazałem tam, że niepodobna dowodzić teoretycznie prawowitości własności osobistej, że przytaczane dowody jej niezbędnego istnienia nie mają siły przekonywającej, nareszcie że zarzuty, stawiane własności zbiorowej, po ściślejszem ich zbadaniu, dają się łatwo odeprzeć (str. 48—70). Pan Au dziwny wymyślił argument na uprawnienie własności osobistej, którą w ogóle nazywa własnością, lubo i własność wspólna jest także własnością (patrz Komuniści, str. 49 i przypisek 3ci na str. 51.). „Własność — powiada — jest naturalną koniecznością, bo bez niej niemożliwą byłaby wszelka konsumcyja (a zwierzęta, pasożyty i t. d.?), będąca przecież koniecznym warunkiem fizycznego istnienia, oraz moralnego i materyjalnego dobrobytu człowieka. Jest ona zarazem najważniejszym bodźcem produkcyi dostatków, boć któż zadawałby sobie trud tworzenia dostatków, gdyby nie stawały się jego własnością, gdyby nie mógł ich używać, lub mając zadość, zamieniać, darować i pozostawiać w spadku potomkom swoim!“ Jeżeli własność prywatną zamienimy na wspólną, to dlaczegóż by konsumcyja miała się stać niemożliwą?! Że wspólna własność nie przeszkadza produkcyi, przekonywamy się o tem po części na stowarzyszeniach produkcyjnych, jeszcze więcej na amerykańskich socyjalistycznych stowarzyszeniach i pozostałych jeszcze z przeszłości chorwackich zadrugach (Jerzy Perrot opisał jednę z nich) i francuskich communautes (osadę Gaultów opisał Dupin starszy) — patrz Komuniści (str. 148 i 149). Pracując nad pomnożeniem wspólnej własności, pracujemy i dla siebie i dla swoich potomków; wszak w rodzinie wspólny a nie osobisty przeważa interes.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Bolesław Limanowski.