Stare dzieje/Akt czwarty
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Stare dzieje |
Wydawca | Księgarnia Jana Konstantego Żupańskiego |
Data wyd. | 1859 |
Druk | M. Zoern |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Teatr przedstawia podwórko przed folwarkiem jak w pierwszym akcie, tylko stół wyniesiony.
Gadajże mi, mospaneńku, jak to było, bo to cały ten rejwach z twojéj przyczyny! A nie mówiłem ja tobie sto razy, tysiąc razy! moralność! moralność! po co się do dziewcząt umizgać, kiedy są mołodyce! Ale ty zawsze swoje!
Cóż ja tam tak bardzo strasznego zrobiłem! No! chciałem ją — pocałować....
Tém gorzéj! Dla chłopskiego buziaka awantury robić, to już ostatnie głupstwo! Wy zawsze mówicie, że ja głupi, otóż macie wasz rozum....
Niechże już ojciec da pokój wymówkom!
Gadaj do kroćset, jak to było!
Cóż tu mówić? Chodziłem po ogrodzie; zaszedłem do krynicy, przypadkiem, a licho ją tam przyniosło....
Wszędzie, gdzie ona pójdzie, ty musisz być jakimś przypadkiem, to tak jak onegdaj w pasiece, a wczoraj w sadzie....
Tylko com się do niéj żartem zbliżył, ta w krzyk, a ten łajdak Iwaś wyleciał z krzaków z kijem i jak mnie...
A to bunt wyraźny! to świętokradztwo! porwać się na mojego syna, na potwierdzonego szlachcica... cham... Cóż? zamierzył się...
Cicho trutniu! cicho! Trącił chyba nie chcący... Nie przyznawajże się, że cię chłopisko biło! Dosyć trącenia... zamierzenia się... pójdzie w dyby i w rekruty!
I osiec go potrzeba porządnie!
O! to się rozumie, mospaneńku, bez tego nie będzie! Alkiermesu mu nie pożałujemy! posłałem na wszystkie trakty łapać ich i ścigać, Olenę także....
Jéj nie ma za co karać.
Jak to? gdyby była nie krzyczała i nie podniosła zuchwale głosu przeciwko pańskiemu dziecku... Po co krzyczała! jak śmiała krzyczeć! to niedarowane zuchwalstwo....
Proszęż jéj dać pokój.
Jak to? i Prokopowi?
To moja metoda, mospaneńku; całą semją ich przetrzepać, niech jeden drugiego uczy i pilnuje, żeby głupstwa nie robili... tymczasem tylko niepotrzebnie roztarabanią po wsi, roztrąbią, hrabia się dowie, hrabianka także... będą się śmiać, wystrychną cię na dudka. Nie w porę do licha te waszecine śmierdzące umizgi.
Co tam za umizgi! zwyczajnie chciałem sobie z chłopką pożartować.
A oni bałwany na żartach się nie znają, i zaraz do kija biorą... Mówicie, żem ja głupi! ej! ej! trzeba jednak mnie było słuchać! Moralność! moralność przedewszystkiém. Rób sobie co chcesz, byle nikt nie wiedział. Z Panem Bogiem rachunek, to waścin interes, a z ludźmi — bieda!
Ot już jest jeden ptaszek! (do Bolesława) idźże ty sobie, a nie przeszkadzaj mi!
Aha! jesteś tedy kochanku!
Alboż ja uciekałem? Sam nie wiem po co i za co mnie tu związanego przyprowadzono.
Nie wiesz??
Cóżem ja wam winien?
A ta historja u krynicy, mospaneńku, twojéj Oleny i Iwasia... wiesz? poszli sobie na schadzkę; nie moralnie, nie pięknie; mój syn ich tam złapał i chciał rozpędzić, żeby nie było zgorszenia, a Iwaś mu... nagadał!!
A moralność, bydlęta! a moralność! Mój syn pilnuje moralności! Słyszysz!
Słyszę... ale nie wiem o co chodzi.
Olena gdzie jest?
Pewnie we dworze.
Uciekła! uciekła! W chacie u was być musi; zaraz mi ją wydać!
W chacie jéj nie było i nie ma; nie wiem, coście z nią zrobili.
Pewnie ją ukrywacie, przewąchawszy, czém to pachnie... i Iwasia także.
Cóż Iwaś tak bardzo przewinił, że się ujął za siebie i Olenę, że nagadał...
Jak to nagadał? Porwał się!! Słyszysz, porwał się na mojego syna, na krew szlachecką! To kryminał, to świętokradztwo!
Co? uderzył, broń Boże!
Nie uderzył — nie, mospaneńku... ale... trzymał kij w ręku!
Przecie nie trącił?
Nie! nie! nie! Alboż to nie dosyć, że trzymając kij, patrzał się na niego? To kryminał! Wy go ukrywacie tego zbrodniarza, drugi kryminał! Wszyscy ufacie w hrabiego, a on tu już od dziś dnia nie pan, ja tu pan! Słyszycie! syn mój panicz! a co pan i panicz rozkazują, święte jest! rozumiesz!
Rozumiem!
Rozwiązać go! Idź mi zaraz i żebyś natychmiast Olenę i Iwasia wyszukał; a nie, to ci się klnę, mospaneńku, na moje szlachectwo, jakem potwierdzony przez Heroldją, że wszyscy co do nogi dostaniecie alkiermesu, ty, syn, synowa, córka, parobcy... dziewczęta... i nikogo nie minie.
A teraz do roboty, panie Jaczeńko, niechaj sąd zjeżdża, niech opisują, niech sprzedają, ty kupuj! Hrabia niech sobie daje rady jak chce, nasze panowanie się zaczyna... Tak! Innéj wódki jak słodką kminkówkę odtąd pić nie chcę, precz z siwuchą... Sprawię sobie u Mordka frak granatowy, kupię kapelusz i rękawiczki, laskę... Może nawet wypadnie wąsy ogolić a podbródek zapuścić na przypadek gdyby przyszło przywdziać mundur obywatelski.
Chce hrabia z nami się skolligować? dobrze! nie? drugie dobrze, mospaneńku... Żeby jeszcze ten Boleś miał choć troszynę rozsądku, ale go po francuzku nauczyli, a sensu nie mogli! Ot teraz z tą Oleną... tfu! wlazł mi nie w porę... a mówiłem zawsze moralność! moralność, mospaneńku... otoż jak posłuchał, rozpustnik jakiś!
Mości Bartłomieju!
Patrzcie jak sobie woła!
Słucham jaśnie panie!
Głupstwo! po co mam go jeszcze słuchać, kiedym ja sam już pan? No! do czasu trzeba jeszcze udawać ekonoma.
Proszę mi zebrać i przygotować wszystkie rachunki, spis moich długów, należności ludzi dworskich... posłać po plenipotenta...
Wszystko gotowe, a plenipotent niepotrzebny... umarłemu kadzidło! tak z nim jak bez niego kiedy pieniędzy niéma.
Ja waćpanu mówię!
Waćpan się tu coś rozporządzasz zawcześnie, dajesz sobie tony nieprzyzwoite! Możesz nabyć mój majątek, ale dotąd nie jesteś tu jeszcze niczém, tylko moim rządzcą...
Przepraszam pana hrabiego!
Jakto? czy już kupiłeś bez mojéj wiedzy? a to by było ciekawe?
Nie, ale jestem wierzycielem jedynym, mam dekreta i administracją na majątku na imie przyjaciela... Dysponować mogę dopóki nie sprzedam i nie kupię z licytacji — z przeproszeniem jaśnie pana...
A kiedyż mnie wypędzisz?
Hm! hm! Ja się nie spodziewam żeby do tego przyszło.
Co za delikatność!
W istocie, proszę hrabiego rozważyć, że ja jedynie przez dylikatność podaję taki sposób, żeby był i wilk syty i koza cała.
Wilk syty w istocie, ale kozę zjadł dawno... niema co mówić, środek znalazłeś doskonały.
Nie chwaląc się, mospaneńku, projekt mojéj własnéj głowy... choć nieboszczka zawsze mi mówiła żem głupi!
Świeć panie nad jéj duszą, podobno miała zupełną słuszność, mój Jaczeńko, zawszem i ja tak myślał, choć nie wyobrażałem sobie, żebyś do tego stopnia oszalał. Proszę cię, mimo że cierpliwy jestem, nie próbujże mi tego drugi raz powtarzać...
Słucham, jaśnie panie, (na stronie) Czego ja mam słuchać? (głośno) to jest... z pozwoleniem hrabiego... przecież... dla pańskiego dobra, którego chleb jadłem... ja radzę! Hrabianka nie od tego, to wiém!
Oszalał!
Na co mam bałamucić, co prawda to prawda, mój syn, pan Bolesław, widział się z nią dzisiaj i mówił jéj o naszym projekcie...
Jakto? łotr ten ośmielił się jéj mówić! A! tego już zanadto! to przechodzi miarę! Słuchaj waść — póki nie wyjadę... precz mi i na oczy żebyście się oba ze swoim synkiem pokazywać mi nie śmieli... bo...
Bo co? bo co?
Zawołam na ludzi, i precz was wyrzucić każę, a że tego dopełnię z ochotą, możesz nie wątpić.
Mnie! Mnie z tąd wypędzić! Mospaneńku, panie hrabio! mnie! Jaczeńkę? Słyszał to kto? A kto będzie się śmiał targnąć na tę osobę? (pokazuje na siebie) Hrabia nie wiész, czém to pachnie?
na widok gniewu Rządzcy parska śmiechem. Bartłomiej zmięszany zdejmuje czapkę i powoli mrucząc po cichu cofa się do folwarku; ale wpół drogi staje, namyśla się, kładzie czapkę znowu i obraca do hrabiego.
No! to zobaczemy co z tych strachów będzie! Strachy na lachy, mości hrabio! Jak wojna to wojna... i owszem. Sprobujmy się!
Oto są grzechy mojego żywota!! oh owoce niedołęztwa, nieładu, nieopatrzności na jutro i lekkości naszéj. Ja i dziecię moje — święte a poczciwe dziecię, które i to godnie przecierpieć umiało — idziemy ustępując miejsca takiemu Bartłomiejowi! Nas dwoje, to nic jeszcze — ale tak samo połowa może naszéj staréj szlachty wygnanéj usuwa się przed obcemi przybyszami... a przybłędy i dorobkowicze miejsca nasze zajmują! — Jaka przyszłość dla kraju! jacy obywatele!
Przyszedłem pożegnać hrabiego!
Jakto? tak prędko? w téj chwili? cóż to się stało? odjeżdżasz?
Opuszczasz nas w takiéj chwili? to do ciebie nie podobne!
Na cóż się wam tu przydać mogę?
Pytasz się? mój przyjacielu... A któż nam rękę poda gdy ztąd uchodzić będziemy zmuszeni? na czyjém wesprzemy się ramieniu?
Odepchnięto ramię moje.
Kto? kiedy? Zlituj się, mów! nowa to jakaś i straszniejsza nad inne tajemnica dla mnie!
Usta mam zamknięte...
Na Boga! Widzisz co się ze mną dzieje, chcesz by mnie dobił niepokój? Co to jest? mów! zaklinam!
Hrabianka kazała mi odjechać.
Rozumiem, może miała słuszność... Nie godzi się zbyt wielkich wymagać i przyjmować ofiar... ona to pierwsza poczuła i wskazała mi drogę...
Kiedyśmy się poznali, Adamie, mógłem choć szczątki fortuny i imie poczciwe dać po córce; dziś z obojga jestem odarty: bo gotowi mnie uczynić bankrutem, oczernić! Jam tak był nieopatrznym, że ciebie chciałem w tę przepaść ciągnąć za sobą. Za cóż ty masz cierpieć z nami... poznaję w tém dziecię moje.
Nie zgadłeś jeszcze, hrabio, wielkości téj ofiary, do jakiéj ona jest przygotowaną.
Cóżby to być mogło? mów!
Nie śmiem.
Ja cię zaklinam, ja ci każę w imie staréj naszéj przyjaźni.
Od niedołęztwa mojego...
Chce ofiarą saméj siebie okupić spokój dla ojca!
A! święta, anielska istota!
Ale gniéwam się na nią! Mogłaż mnie za tak nizko upadłego już sądzić, bym od niéj przyjął taką ofiarę! Biedne dziecię... ja! cobym życie dał za szczęście wasze, jabym was miał rozłączyć! ja przyjąć to jéj morderstwo i na nie zezwolić!!
Ona się zdobyła na takie poświęcenie, a ja, mając takie dziecię, — was dwoje przy sobie — miałbym się ulęknąć ubóstwa, wygnania, upokorzenia, trochy bólu!! Nie, nie! suchém okiem pożegnajmy rodzinne nasze progi... i w świat wielki idźmy Adamie! ale...
ale razem! wszak prawda?
Ja, mój ojcze?
Ty! ty! Adam zmuszony przezemnie wypowiedział mi prawdę całą — samą myśl takiéj ofiary dla mnie niewiem jakiemi nagrodzić ci łzami! Aleś mnie już osądziła tak biednym, tak upadłym, żeś myślała iż na to zezwolę i przyjmę ofiarę życia i dam ci się zgubić dla siebie. Sądzisz więc, że mi się serce zakrwawi opuszczając to miejsce razem z tobą? Nie wieczni jesteśmy na ziemi, nie zostaniemy tu na zawsze, wygnańcy poniesiemy z sobą stare podania, wspomnienia i drogie cnót dawnych pamiątki... pójdziemy wesoło, dziecię moje.
Pójdziemy.
I ty z nami? nie prawdaż?
Uśmiech wasz będzie mi drogę życia wyjaśniał... nie lękajcie się o mnie — pomodlę się u grobu ojców, co większe nieraz spełniali ofiary i powędrujemy wesoło.
To coś jakby wrzawa wieśniaków?
Pewnie znów jakaś historja tych naszych kochanych Jaczeńków.
Co to jest? czego przychodzicie, moi kochani?
A mówiłem wam żebyście się pochowali!
Niema już czego!... przecie nam pan nie da zrobić krzywdy...
Alem ja wam mówił, że ja tu nic nie znaczę...
Oho! nic z tego! Musicie nam panować jakeście panowali, i wy i dzieci i wnuki wasze...
Ale mówcie bo wy Hryciu!
Kiedy was gromada obrała, żebyście od niéj poszli i powiedzieli, gadajcie sami, ja i nie potrafię...
Czegoś wstyd!
No! a ja nie umiem...
Co się tam naradzacie po cichu, mów poczciwy Prokopie — co to jest? dla czegoście przyszli do mnie całą gromadą? czego odemnie chcecie? Zrobię co tylko mogę... ale nie wiele już mogę!
Jak bo to powiedzieć, żeby jaśnie pan się nie gniewał, a zrozumiał serca nasze.
Mógłżebym się na was za co pogniewać! nie daliście mi nigdy do tego powodu.
Zwyczajnie proszę pana, co chłop to chłop... a co pan to pan... Wy nam przewodzili wieki, my was przywykli szanować, a tu tak teraz przyszło, że się bojemy obrazić, choć dalibóg z dobrego serca...
Mówcie śmiało, zrozumiemy się!
Mój Prokopie, wiecie, jak ojciec was kocha, i umie pojąć każde słowo wasze.
Myć na to lata pracowali aby się z wami rozumieć! i nie darmo! Otoż to tak, proszę jasnego pana i panienki... Dowiedzieliśmy się dziś o waszém, to i naszém nieszczęściu, że się Jaczeńko odgraża, jakoby chciał nam panować... a to wszystko przez trochę pieniędzy.... Pomyśleli my sobie, nie... na to nie można pozwolić! Klucz wielki, my z łaski waszéj dobrze się mamy, grosz jest po ludziach.... Ratowaliście nas nie raz, nie dwa, po wojnie, w głodzie, w chorobie, w nieszczęściu, nie, jużby nas dziś wszystkich nie stało na to, żeby was w téj biedzie poratować.... Poszliśmy tedy od chaty do chaty, wzięli sobie rachmistrza żeby nam przerachował co to tam tego głupiego grosza potrzeba, zebraliśmy co kto mógł dać.... Ot... i stanie sierocego mienia na wykupienie was z niewoli!
Co mówisz Prokopie! Co słyszę! Wy biedni pomyśleliście tak o mnie! Są więc serca u ludzi, jest na ziemi cnota! Oni biedni... a! Prokopie — nie wiecie, jakim mnie szczęściem napawacie.
E! batku nasz rodzony! nie warto o tém wspominać! groszby u nas pleśniał darmo... nam nie potrzebny.
Ofiary wdowiego grosza nie przyjmę... nie... ale mnie uszczęśliwia chęć wasza... patrzcie, łzy mam na oczach!
Jaki bestyja mądry!
Czym na to zasłużył, wątpię, lecz że piérwszy raz w życiu jestem upojony szczęściem... to pewna.
Co tu robi ta hałastra? he? A! i Prokop tu znowu! Co to jest? czego wy tu hałasujecie... a do domów mi zaraz! I Iwaś i Olena! Héj! parobcy, związać ich zaraz i do ciupy!
My tu nie do was przyszli, a do pana...
A wiecież kto tu pan?
Jaki to naród upośledzony! gadaj im, gadaj, nic nie rozumieją! Hrabia był waszym panem, ani słowa, ale kto będzie?
Po staremu, hrabia.
On swoje... Hrabia co miał to stracił, dziś jutro zjedzie sąd, który mnie tu wprowadzi, bom ja tu pan, nie kto inny, kupuję was za moją krwawicę.
Aleście nie kupili jeszcze...
Ale kupię... a hardym ciepło będzie.
Jak kupicie, zobaczemy....
Niedowiarki! Niechże im hrabia sam powie....
Ja z wami nie będę rozprawiać długo! hej! panowie gromada! nogi za pas i do domów! Słyszycie... fora ztąd!
Co, to bunt? nieposłuszeństwo?
Ej! nie srożylibyście się, panie ekonomie... do czego wam to?
Śmie mnie nazywać ekonomem!
Po staremu! Ot, posłuchajcie... przyszliśmy do hrabiego i do was razem, i z nim my już interes skończyli, a z wami dopiero poczniemy....
Ze mną, mospaneńku! To chcecie alkiermesu?
Kiedyś to bywało! a dziś my was grzeczno i pięknie prosimy, jedźcie sobie zkąd was tu licho przyniosło i nie oglądajcie się za siebie.
A to formalny bunt! hajdamactwo!... Hrabia słuchasz i dozwalasz na to nieposzanowanie od samego Boga ustanowionéj władzy! Jadę na skargę do sądu, do urzędu, do prawa! zobaczemy! Winni chłopi, winien hrabia, hrabianka... pan Czarnkowski... ktokolwiek tu był, patrzał, słuchał i nie stanął przy mnie, mospaneńku! Zobaczemy! zobaczemy!
Jaki zły, bestja... aż mu się ślepia świecą.
Mospanie Jaczeńko, zdaje mi się, że ja to waści najlepiéj wytłómaczę... Poczciwi ci ludzie przywiązani do nas, ratują mnie w nieszczęściu ubogim groszem, złożyli co potrzeba, aby mnie z waszéj niewoli wykupić.
Ci hołysze! te bosonogi mospaneńku! Co? chyba kradzione pieniądze....
Pewnie o swoich mówicie, panie ekonomie... ej! ej! gromada wielki człowiek! Po staréj znajomości, radzimy, nie gadaćby wam tu długo, a co żywo się z synkiem wynosić, żeby Iwaś nie przypomniał sobie, co robił dziś rano... W sądzie odbierzecie wasze pieniądze... ta i bywajcie zdrowi.
To tak! mospaneńku! to tak!
Tak, panie ekonomie... rachmistrz was obrachuje z gromadą... bo to tam dużo się motków naprzędło przez zimowe wieczory i płócien natkało... A teraz! panowie gromada... niech żyje stary pan!
Niech żyje stary pan!!
Dzieci! słówko! Ofiarę waszą przyjmuję, ale grunta, na których siedzicie, od dziś dnia wasze... nie ma i nie będzie z nich pańszczyzny... Oceniemy je i porachujemy się po bożemu... Zostanie mi kawałek ziemi jeszcze, na któréj za miły grosz po staréj przyjaźni pomożecie mi gospodarzyć... Jesteśmy od dziś dnia sąsiedzi! nie ma pana i poddanych... ale opieka zostaje i serdeczny związek na zawsze!!!
Dzieci! za mną do dworu, proszę... najmilsi goście moi... chodźcie! chodźcie!
Niech żyje stary pan!
Słyszysz?
A słyszę....
Otóż to tobie dziewczęta całować... pocałowali nas....
Pocałowali! Ale nie było ich siec w skórę....
Jabym tu został na upartego, ale się boję... a nuż! niech ich diabli wezmą!
Zmykajmy synku... pierwsza próba państwa cale się nam nie udała, ale to twoja wina.
Jużciż nie moja! Wiedziałem, że z głowy ojcowskiéj nic rozumnego nie wyjdzie!
Padłem ofiarą mojéj dylikatności dla hrabiego, mospaneńku... Otóż tobie moralność! bądźże tu uczciwym! Poczciwi ludzie zawsze tak kończą!
Żytomierz, dnia 5 Grudnia 1858.