Starościna Bełzka/XIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Starościna Bełzka |
Data wyd. | 1879 |
Druk | Józef Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W roku 1770, gdy się to opowiadanie nasze zaczyna, u granic tureckich zjawiła się była dżuma, którą naówczas zarówno z innemi epidemicznemi chorobami znano pod nazwiskiem straszliwém powietrza. Wojna, rozruchy wewnątrz kraju, przechody wojsk, dozwoliły się jéj rozszerzyć bezkarnie, tak, że wkrótce ukazała się na Rusi Czerwonéj.
Województwo Potoccy, troskliwi o siebie, bojaźliwi o dzieci, po królewsku sobie radząc, sprowadzili milicye i opasali łańcuchem wojska dobra, w których podówczas znajdowali się sami: Krystynopolszczyznę, Sokal i Tartaków. Dowódcą lejb-gwardyi i wszystkich sił zgromadzonych był, jakeśmy powiedzieli, Karol Sierakowski, który z obowiązku te straże często objeżdżał i w domu Komorowskich, zapewne nad tym kordonem położonym, często bywał.
Zdaje się fałszem, jak piszą niektórzy niedostatecznie uwiadomieni, że w jednéj z córek Komorowskiego Gertrudzie, pięknéj i miłéj panieneczce, która często z rodzicami w Krystynopolu bywała i starym Potockim podobała się wielce z uroczego wdzięku postaci, zakochał się najprzód starosta zanidecki Sierakowski. Wiemy z jego własnych listów, że naówczas był już żonaty, a wnosimy z dziewiętnastu lat przepędzonych w służbie Potockich, że nie był tak bardzo młody. Cała więc ta bajeczka Anonima w pamiętnikach, które przed sobą mamy, zapisana, jakoby Sierakowski starał się wprzód o Gertrudę Komorowską, a sam ja dobrowolnie odstąpił późniéj zakochanemu młodemu Stanisławowi Potockiemu, upada.
Drugi pamiętnika autor, Chrząszczewski, lepiéj znający bliższe domu Potockich tyczące okoliczności[1], pisze, że Szczęsny Stanisław widywał Gertrudę Komorowską w Krystynopolu u rodziców swoich, i tu się w niéj tak gwałtownie zakochał. Może go złudziło to, że z razu nic niepowiadający, a grzeczni dla sąsiadów województwo, rodziców Komorowskich, a szczególniéj śliczną ich córkę Gertrudę, bardzo mile u siebie przyjmowali. Dość, że dwudziestoletni chłopak rozpłomieniał i stracił głowę, pokochawszy się w pięknéj dzieweczce.
Inaczéj jeszcze, a w sposób bardzo poetyczny, maluje poznanie ich pierwsze z sobą, podanie. Starzec, sługa Potockich, niedawno jeszcze w Tulczynie żyjący, który w późniejszych wypadkach czynnego nie miał udziału, ale był naocznym ich świadkiem, ze wspomnień tak tę rzecz opowiadał, i wielu jest jeszcze w okolicy Tulczyna, co ją od niego słyszeli.
Według niego, Stanisław nie w jakichś przejażdżkach z Sierakowskim, ale na polowanie pojechawszy w okolicę, napadnięty został niespodzianie burzą i słotą. Szukając od ulewnego deszczu schronienia, znalazł je pod bramą dworu w Susznie.
Trafił tam właśnie, gdy Komorowscy przed chwilą powrotem córki Gertrudy z Wiednia, gdzie się wychowywała, uradowani, przyjmowali ją po długiém niewidzeniu. Starosta nowosielski spostrzegł młodego Potockiego, i wybiegł mimo deszczu zapraszać go do domu swego ze staropolską gościnnością, ale ten, że nie był ubrany jak w odwiedziny i w stroju tym przed kobietami stawić się nie chciał, mocno się wymawiał, nie chcąc przyjąć uprzejmych zaprosin. Gdy się tak drożyli, a Szczęsny nie ustępował, Komorowski wpadł na myśl, aby go przez córkę poprosić, rachując, że powolniejszy będzie na prośby kobiece. Odszedł więc śpiesznie Po Gertrudę, która się zaraz ukazała w ganku, mimo deszczu sama chcąc iść do gościa pod bramę.... Potocki widząc to, a raczéj śliczną jéj pociągniony twarzyczką, zapomniał o ubraniu i jak stał wbiegł do starego dworu w Susznie.
To być miało ich pierwsze z sobą poznanie.
Chrząszczewski inaczéj tu opowiada, rozpoczynając od tego, że ją Stanisław wprzód w Krystynopolu widywał. Nie mówi się jak długo trwała ta miłość trwożna i tajemna, niedająca się poznać, którą rzadkie wizyty Komorowskich u Potockich podsycały. Stanisław zapragnął wreszcie widywać ją częściéj, swobodniéj, chciał być w Susznie, a etykieta krystynopolska zbliżyć mu się do niéj nie dozwalała. Ale o tém aniby był śmiał wspomnieć przed wojewodziną, czując, że matka i ojciec nigdyby nie pozwolili; użył więc fortelu, do którego, jak sam w liście, który mamy przed sobą, zeznaje, pomógł mu z razu bojaźliwy, potém prośbami ubłagany Sierakowski.
Jako dowódca objeżdżał on straże kordonu wojskowego, uproszony więc przez Szczęsnego, on, może i inni w zmowie będący, wmówili wojewodzinie, któréj wola stanowiła wszystko w takim razie, że młody chłopak potrzebuje ruchu, że nazbyt się rozpieszcza siedzeniem i zadomowieniem, że go na mężczyznę kierując trochę hartować należy.
Niełatwo wszakże zdając się na te rady, po namyśle, wojewodzina powierzyła jedynaka Sierakowskiemu, dozwalając, aby z nim objeżdżał straże, i konną jazdą, a pracą męzką, sił potrzebnych nabierał. Matka trzymająca dwudziestokilkoletniego chłopaka w rygorze jak małe dziecię, nie bez oporu i strachu zgodziła się na ten rodzaj emancypacyi, który od niéj oddalał jedynaka... a poruczając go na osobistą odpowiedzialność, nieodstępnemu czuwaniu zanideckiego starosty, w tych wycieczkach dała mu nad panem Stanisławem władzę ochmistrza.
Jak się tam stało, że niby pod pozorem objeżdżania straży, czy polowania ruszywszy z Krystynopola, zajechali do Suszna, spełna nie wiemy, z późniejszych tylko manifestów widać, że i dniem, i nocą niekiedy, do Komorowskich wstępowali. Stanisław potrafił do tego namówić starostę zanideckiego, zapewne nie bez oporu z jego strony, ale krok tylko pierwszy był trudny, daléj wspólność winy dawała młodemu panowanie nad mentorem. Jeździli więc razem, jeździł potém pan Stanisław sam, coraz bardziéj zakochany, zapominając o matce i przyszłości. W dwudziestym roku życia miłość jest tak gwałtowna, uczucie tak silne, tak niezwyciężone! Cóż gdy się ono zrodzi w sercu świeżém, nieskalaném, gdy ta miłość jest pierwszą, czystą, gdy ją pobudzają przeszkody, urok nadaje tajemnie, gdy w około niéj promienieją pierwsze życia blaski?
Pojąć łatwo, jak uczucie takie daleko zaprowadzić może.
Zdaje się z tych okoliczności, z ukrywania tajemnych odwiedzin w Susznie u pp. Komorowskich przed panią wojewodziną, że starostwo nowosielscy byli niejako w spisku, dopomagali do tego milczeniem; i w tém jest trochę ich winy, bo przyjmując u siebie chłopca nieletniego i pod władzą rodziców zostającego, a milcząc o jego częstych odwiedzinach, dawali na siebie pozór, jakoby go wciągali i wieść usiłowali. Nie wiemy jak to tam było, jednakże łacno sobie wytłómaczyć, że Komorowskim niemajętnym, dzieci mającym kilkoro, smakowała perspektywa wydania córki za jedynaka, dziedzica Potockich imienia i majętności, za najbogatszego w kraju młodzieńca; téj nadziei warto coś było poświęcić.
Do powolności, jaką tam dla pana Stanisława miano, musiało się przykładać i przywiązanie Gertrudy, i zaklęcia młodego chłopaka, i zapewnienia jego, że rodzice zezwolić muszą, i wzgląd na ich wiek podeszły i przypomnienia uprzejméj grzeczności, z jaką przyjmowano Komorowskich w Krystynopolu. Dosyć, że starostwo nowosielscy nie mogli nie wiedzieć co się święci, a nie stawali na przeszkodzie temu, chociaż jak z manifestów widać, zapytywali za wczasu Stanisława o powód częstszych odwiedzin, chcieli, by ich poprzestał, ale okazana bojaźń rozogniła tylko bardziéj młodzieńca, który uprosił milczenie, wymógł cierpliwość, i oświadczył się wyraźnie z miłością stateczną pannie Gertrudzie.
Karol Sierakowski, jak sam zeznaje, kilka razy był w Susznie ze starostą bełzkim: „W początkach, powiada w liście, który przed sobą mamy, (pisanym do W. Sierakowskiego, arcybiskupa lwowskiego) — byłem trzy albo cztery razy z p. starostą bełzkim w domu pp. Komorowskich, z niewinną myślą dopomożenia mu do rozrywki, i tém bardziéj mnie to od wszelkiéj uwalniało bojaźni, im lepiéj znałem grunt jw. starosty, niechcącego nigdy w najmniejszych rzeczach przeciwko rodzicom grzeszyć. Nie mogłem sic wcale spodziewać, aby się na tak wielkiéj wagi rzecz rezolwował, do któréj takie, jak nieba do ziemi było podobieństwo. W krótkim potém czasie wyjechałem na Litwę, i już tu był koniec mojego z jwp. starostą bywania, którego zaniechać tém bardziéj postanowiłem sobie, gdy powróciłem z drogi litewskiéj, dowiedziałem się, że jw. wojewoda był o tém bywaniu zawiadomiony. Wp. starosta bełzki i w tym czasie, kiedym ja był w drodze, i po powrocie moim, sam już bywał, i bywania swoje, tém bardziéj zamysły, przedemną ukrywał, oczywista rzecz zatém, że ja nic płochego nigdy mu nic inspirowałem.“
Tak tedy najprzód ze starostą zanideckim, potém sam ponawiał odwiedziny swe w Susznie pan Stanisław, coraz częściéj tam goszcząc, pod pozorem konnéj jazdy, kordonów, polowania. Manifesta wspominają o nocnych nawet do pp. Komorowskich wycieczkach.
Wojewoda wiedział o tém, ale milczał, zakazawszy tylko ludziom pod uratą miejsc i karą, aby nikomu nie wspominali, kroków jednak żadnych dla zapobieżenia temu nie przedsiębrał. Wojewodzina nic pewnie nie wiedziała i nie domyślała się niczego, mówić jéj o tém i donosić nie śmiano, chociaż szeptano na dworze. Wojewoda kijowski snadź tych miłostek młokosa nie brał na seryo, bo małżeństwa syna pod srogą wychowanego formułą, ani przypuszczał, a rachował, że ten słomiany ogień, jak nagle rozgorzał, tak rychło i zgaśnie...
Anonim (podobno Cieszkowski) niedosyć dokładnie uwiadomiony o okolicznościach drobnych, powiada, że za trzecią bytnością swoją Stanisław już się z życzeniem oświadczył, dodając, że się łudził nadzieją, że hrabia na Orawie i Liptowie, synowiec prymasa, nie może się za nierównego Potockim uważać, a choć domyślał się ze strony rodziców swoich oporu i burzy do przebycia, sądził, że je przywiązaniem swém, miłością, prośbami i błaganiem, zresztą koniecznością samą zwalczy.