Starościna Bełzka/XII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Starościna Bełzka |
Data wyd. | 1879 |
Druk | Józef Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Znane są wypadki dziejowe tych lat, i powtarzać ich kreśląc ten obraz nie mamy potrzeby; chcemy tylko chwilę, w któréj się rozwinął nasz dramat, nieco scharakteryzować, przypominając czytelnikom, wśród jakiego nieszczęśliwego i zaburzonego stanu kraju rozpoczęła się ta sprawa, która mimo gorszych zaprzątnień całéj Polski, zwróciła ku sobie oczy i serca wszystkich.
Polska przebywała właśnie kryzys, która się od 1764 roku do ostatnich lat XVIII wieku nieprzerwanie ciągnie. Konfederacya barska wewnątrz i za krajem, choć codzień mniéj dająca nadziei, trwała jeszcze, dźwigała się, pracowała wspierana przez przyjaciół i adherentów, którzy zmuszeni siedzieć spokojnie, spoglądali ku niéj, i w cichości usiłowali jéj dopomagać. Całe stronnictwo Potockich z nadzwyczajną ostrożnością, tłómaczącą się położeniem samém, ale ze szczerém i gorącém współczuciem, a nienawiścią, jaką miało dla familii, obracało się ku niéj. Mniszech, Potocki wojewoda kijowski, Lubomirscy utrzymywali ciche, ale częste korrespondencye z Demiatą, Preszowem, Paryżem, ze wszystkimi, jak ich wówczas nazywano, Rozesłańcami. Listy ich pisane cyframi, lub pod różnemi figurami, latały z rąk do rąk po kraju, przepisywane i kommentowane — były to gazety nadziei. Każdy ich wyraz tłómaczono sobie, każdy z nich bijący promyk rozkładano na tęczowe barwy. W niektórych z tych biletów generalność zwano królową, trzy państwa ościenne chodziły pod nazwiskami miedzi, rubinu i perły, hetman Branicki zwał się kielichem i t. p. Każdy z konfederatów miał takie umówione nazwisko.
O każdym ruchu konfederacyi i jéj projektach wiedziano w kraju dostatecznie; przychodziły wieści o jéj niedostatku, o wyjeździć Dumourière’a do Wiednia, o zabiegach rozesłańców we Francyi, przeciw którym, jak w kraju biegała pogłoska, pani Poniatowska (?) z p. Luillierem jechać miała na dwór Ludwika XV, dla zyskania u pani du Barri, sprzymierzeńca party i królewskiéj.
Starano się zaradzić niedostatkowi generalności w Turcyi, ciesząc się szacunkiem i sympatyą, jaką dla niéj okazywali Turcy, i porządkiem, który tam w garstce wychodźców gorliwi naczelnicy zaprowadzali. Tymczasem przeciwko pozostałym w kraju konfederatom, czynnie, wszelkiemi środkami działał Poniatowski; wielu słabszych w téj chwili porobiło recessa od konfederacyi, jak stolnik Wessel i Zakrzewski, i ci zaraz po odrzeczeniu się barszczyzny z wiezienia na Pradze uwolnieni zostali. Bie...... z natchnienia dworu ogromny swój manifest przeciw generalności w Piotrkowie głosił; ścigano pozostałych Barszczan około Sanoka, i nieustannie pozostałe ich garstki trapiono z pomocą wojsk cudzoziemskich. Z drugiéj strony napróżno usilnie tentowano o zgodę z generalnością, ofiarując nietylko przebaczenie, zwrot konfiskowanych dóbr, ale łaski, byleby pociągnąć konfederatów, do których posyłano sekretnie, kuszono silnie, choć bezskutecznie.
Od strony Pruss wyciągniony kordon ze Szlązka na Wieruszów i Rojów, zajmował część Wielkiéj Polski z niezmiernym uciskiem od wojsk pruskich, które furażowały, wyjadały magazyny i wywoływały krzyki rozpaczliwe posiadaczy majątków. Dowódcy pruscy straszyli ich kiestrzyńską fortecą. Nigdy i nigdzie wśród tych wypadków nie znajdujemy takiego przeciwko gwałtom oburzenia, jak tu z okazyi wojsk pruskich. Niedziw, że przypisując to królowi pruskiemu, morzono go co chwila, donoszono, to że już skończył, to że puchliny srogiéj dostał i wkrótce umrzeć musi, a najbieglejsi politycy ówcześni, opierali się (niestety!) na wiadomościach, jakie im z Pruss do Gdańska wracający szyprowie przynosili.
Z Austryi, mówiono, że cesarz miał się starać o koronę polską (którą niemal za wakującą uważano) dla krewniaka swego księcia Alberta Cieszyńskiego. Rossyjski ambassador w Warszawie właśnie się zmieniał. Repnin przeznaczony był do czynnéj armii tureckiéj, interim po nim sprawiał książę Wołkoński, oczekiwano Saldern'a, łagodniejszego charakteru człowieka, mającego, jak głoszono, posłannictwo zgody i pokoju, który z siostrzenicą, jako gospodynią domu, z truppą aktorów francuzkich i wielkiemi przygotowaniami, co chwila był spodziewany w Warszawie. Prawie na wyjezdném Repnin znajdował się raz na obiedzie u pani Bystrzynéj, razem z biskupem kujawskim (Antonim Ostrowskim, późniéj prymasem), kuchmistrzem koronnym i wielu innymi. Mowa się wszczęła o przeszłych wypadkach, a Ostrowski nieostrożnie rzekł, że najwięcéj nieprzyjaciół zrobiło królowi wywiezienie senatorów. Ambassador na to z uśmiechem podniosłszy głowę:
— Księże biskupie — rzekł — mówisz o gwałcie; nigdybym ja go nie popełnił, gdybyście sami o to u mnie nie nalegali, gdybyście nie prosili i w kilkunastu do mnie nie podpisali petycyi... W liczbie tych kilkunastu i waszéj ekscellencyi mam własnoręczny podpis.
Widelec ze sztuką-mięsa do ust niesiony, wypadł z rąk ks. Ostrowskiemu.
— Mojego podpisu tam nie ma! przerwał spokojniéj kuchmistrz koronny.
— Tak, ale jest osobna pańska karteczka, którą zachowuję... dodał Repnin.
Wszyscy umilkli[1].
Przybycie Saldern’a, posła pokoju, jak utrzymywano, obudząjące wielkie nadzieje, nastąpiło w pierwszych miesiącach 1771 roku; przyjeżdżał on z wielkim dworem, z liczną służbą i starał się nająć pałac Mniszcha, marszałka koronnego, co i król popierał, choć właściciel nie miał ku temu ochoty, i nie decydował się ani traktować, ani przybyć do Warszawy, z dala się usiłując trzymać od króla i dworu. Prymas Podoski ciągnął go właśnie ze swojéj strony do tak zwanéj Rady patryotycznéj która się pod jego przewodnictwem zbierała, a była jakiś czas przedstawicielką stronnictwa saskiego, ale i do téj marszałek należeć nie chciał. Na list ks. prymasa, odpowiedź jego sławna, latała w tysiącznych kopiach po kraju, z rąk do rąk podawana...
Wkrótce po przybyciu Saldern'a nieporozumienie prymasa z królem ustało, ambassador zbliżył ich do siebie, czego partya Poniatowskich gwałtownie pragnęła, usiłując teraz żyć ze wszystkimi w zgodzie, i jednać się z przeciwnikami, co było także życzeniem dworu petersburskiego. Prymas w dzień Św. Stanisława był u króla z rekognicyą, i długą miał z nim konferencyę, a przypisywano mu myśl detronizacyi Poniatowskiego, dla nowego wyboru Sasa.
W wyższych sferach wiedziano dobrze, że dwory sąsiednie były z sobą w zgodzie i porozumieniu przyjazném; bajkopisarze jednak współcześni przypisywali im to różność widoków, to odmienne względem Polski zamiary, usiłując na tém coś zbudować. Tymczasem król urządzał jako antydotum ostateczne przeciw barskiéj rekonfederacyę w Brześciu Litewskim zawiązać się mającą, którą wyznaczony był rozpocząć Sosnowski. Spodziewano się ją późniéj na cały kraj rozciągnąć. Marszałkiem téj rekonfederacyi w Brześciu, po cichu mianowano Mierzejewskiego, sędziego sądów marszałkowskich. Branicki hetman wybierał się ze sprzymierzeńcami iść przeciw konfederacyi i ścigać rozpierzchłych po kraju...
Dziwolągi tymczasem wyplatano na barskich, i nikt nie śmiał stanąć w ich obronie.
Tymczasem postępki króla i jego partyi nie jednały mu jakoś serca i oprócz kilku pozyskanych z konfederacyi, niewielu było nawróconych. Życie ówczesne samego króla niechętnym mu wydawało się szpetne, choć zaprawdę nikt naówczas czystym się nazwać nie mógł; kursowały dziwne i pocieszne anegdotki o miłostkach, oburzając poczciwą i pilnującą decorum prowincyę. Jedną z takich jest powiastka o Francuzie, którą w pierwszych miesiącach 1771 r. opowiadano na ucho i w gazetkach pisanych rozsyłano ciekawym. Stanisław August przejeżdżając z zamku do miasta, przed Reformatami spotkał Francuza idącego z żoną, któréj twarzyczka musiała go uderzyć. Nieostrożnie jakoś posłał jednego ze swoich paziów, aby spytał pięknéj nieznajoméj o mieszkanie i nazwisko, Francuz zazdrosny i obrażony tém, co za zniewagę publiczną uważał, odparł z gniewem paziowi: — „Mieszkamy w Warszawie, ale nie w domu publicznym... Jestem Francuz, a to żona moja, nie kto inny...“
Że tam kupa wówczas Francuzów stała przed Reformatami, poczęli publicznie śmiać się i szydzić z nieszczęśliwego posłańca, który ledwie umknął ścigany szyderstwem obrażonych.
Co się tycze usposobień ogółu dla króla i dworu w téj chwili, najlepiéj je odmaluje list bezimienny do Mniszcha z Warszawy pisany dnia 23 Stycznia, pochodzący z archiwum w Dukli.
„Ja prawdziwie niepowinnam znaleźć wiary, że w Warszawie rezydując, prawda, że nigdzie nie bywając, nietylko widzieć, ale słyszeć nie mogę nic rzetelnego, same bajki i nieszczęśliwości. To wszystko, co się dzieje, zdaje się z zupełną wszystkich satysfakcyą. Ja nieszczęśliwa patrzeć na to wszystko muszę, i tak mi się to wydaje, że okoliczności wszelkie ściągają się do pomyślności warszawskich, bo coraz większa utrata godnych obywatelów i ludzi poczciwych, a ruina ostatnia. Ten był cel od dawna, aby stan rycerski poniżyć, lub go wyniszczyć, i okazya przypadła à propos, że są na to sposoby. Przeciągnienie czynności w naszéj ojczyźnie jest najlepszém wsparciem dla drugiéj strony, można krótko wyrazić co długo obserwować będzie, to święto Rozesłańców — ale też i męczenników niemało. Nie można tego pojąć ani zrozumieć, aby Rzeczpospolita nasza chciała kawalerów młodych naśladować wojażowaniem za granicą, i jeżeli tylko tyle wskóra na końcu, co ci kawalerowie, którzy ztamtąd powracają, to niewielki zysk będzie zaczętéj roboty. Najlepiéj zawsze swoim językiem wyrabiać interesa, a Polakom zawsze trudno, aby wszyscy zrozumieli cudzoziemski język.
„I dla tego teraz Polska różnemi językami gada, a nie rozumieją się wcale. Warszawa za to ze wszystkiego kontenta, i dla tego jarmark na Św. Agnieszkę wyznaczony jest na zbywanie starostw zawakowanych, to jest jaworowskiego, szczurowieckiego i wszystkich królewszczyzn zawakowanych. Prześwietna komissya kładzie taksę, tak jak pan podwojewodzi we Lwowie na wyżynę; pokazało się oczywiście, dla czego było potrzeba komissyi skarbowéj jak i wojskowéj; pięknie się te powagi obiedwie wydają. Gdyby Pan Bóg dał sposób choć dniem przed śmiercią, aby można się gdzie zjechać z JW. Panem (Mniszchem) jak z p. krakowską, byłoby co mówić, przypomniawszy sobie, żeśmy nigdy nie byli mocni, ale byliśmy zawsze poważni, teraz przyszliśmy na jakąś sytuacyę śmieszną i ucieszną, że i sami zagraniczni nie wiedzą, z kim wchodzić i traktować. Do tego nikt zrozumieć nie może, jakie to są czynności, które we własnym swoim kraju żadnego dotąd nie mają przyjęcia i poszanowania, ale apprehensyą są i pośmiewiskami dla nas samych? Czyliż może być już większe nieszczęście, niż taka sytuacya, niegodna... tych, którzy doczekali teraz widzieć tę odmianę z przeszłą sytuacyą?... Można przyznać, że już życie zbrzydło w takim nierządzie.”
Większość naówczas w ten sposób pojmowała i oceniała stan kraju nieszczęśliwy, i nie umiejąc sobie zdać z niego sprawy, instynktom tylko cierpiała i bolała nad nim.