Starościna Bełzka/XVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Starościna Bełzka |
Data wyd. | 1879 |
Druk | Józef Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Anonim współczesny opowiada, że wkrótce po tym ślubie dopełnionym w Niestanicach, Komorowscy jakoby przygotowując wojewodów kijowskich od wypadku, który dla nich tylko był jeszcze tajemnicą, pojechali z córką do Krystynopola. Wojewodzina zawsze ich i panienki przyjmowała serdecznie, i tym razem jeszcze bardzo miło Komorowskich dowitała, a rodzice Gertrudy fałszywie ztąd wynieśli, że przyszłość mogła nie być tak straszną, jak się im z razu zdawała. Wrócili więc spędziwszy dzień w Krystynopolu, spokojniejsi do domu, a nie chcąc dłużéj w téj niepewności o los córki zostawać, sami podobno starać się poczęli o to, by wojewodzinę, którą przychylniejszą dla Gertrudy sądzili, o spełnioném małżeństwie uwiadomić. I jak wprzód, przed ożenieniem nalegali na Stanisława, aby tajemnie tego nie robił, tak dziś zaczęli go znowu naglić, żeby się rodzicom odkrył.
Szczęsny nie miał odwagi — to maluje ówczesny młodego Potockiego charakter — przed ślubem odkładam na potém, sądząc, że łatwiéj mu przyjdzie, gdy chwila stanowcza nadeszła. Wciąż tedy prosił jeszcze Szczęsny, ażeby Komorowscy czekali i zachowywali tajemnicę, biorąc na siebie, że sam wszystko odkryje rodzicom, gdy ich do tego przygotuje. Surowa twarz matki, ponure ojca oblicze nie dozwoliły mu jednak odważyć się na krok stanowczy; jedynak pieszczoszek lękał się straszliwéj burzy, którąby musiało wywołać wyznanie, i od dnia do dnia odkładał.
Komorowscy w obawie znowu, gdyż im zwłoka nie dogadzała wcale, zaczęli mówić otwarciéj, chcąc przyśpieszyć kryzys i przebrnąć co rychléj to, co im do przebycia zostawało. Opiekunowie ich w Warszawie za wczasu uwiadomieni o tém, co się święciło, zapewniali protekcyę; kanclerz Młodziejowski, Gozdzki wojewoda podlaski, dwór czekał tylko na upokorzenie nieprzyjaznego magnata, którego kto wie, czy przy zdarzonéj okoliczności nie zamierzono pociągnąć ku sobie, dogadzając w zamian jego dumie. Nie było powodu zwlekać walki, która im dalszą i odroczoną, tém stać się mogła groźniejszą. Komorowscy niecierpliwili się i narzekali — milczenie ich upakarzało.
Rachuba okazuje, że w r. 1770, w maju począł pan Szczęsny bywać w domu starostów nowosielskich, w ośm miesięcy późniéj, ślub w grudniu zawarty został — całego pożycia i krótkiego szczęścia zostawało parę i to groźbą, postrachem zatrutych miesięcy. Szczęsny rzadko, wykradając się z domu, mógł przybiedz do Suszna i przebyć z żoną chwilę kradzioną, z któréj za powrotem trudno mu się było wytłómaczyć.
Tak to się przeciągnęło od grudnia do końca stycznia...
Rozsiane już i coraz się potwierdzające wieści o ożenieniu tajemném wojewodzica doszły do Krystynopola, jak chce Anonim, do wojewodziny matki, otoczonéj z tego, co wiemy, faworytami, których obowiązkiem było donosić nietylko co kto zrobił i powiedział, ale co mógł nawet pomyśleć.
Wątpimy wszakże, aby to podanie było prawdziwe, i choć pamiętnik świadczy, że Komorowscy jakoby sami się postarali naprzód zawiadomić matkę, my prędzéjbyśmy uwierzyli Chrząszczewskiemu, który twierdzi, że wojewoda pierwszy się o tém dowiedział.
Jak i od kogo? nie mamy śladu.
Czy potrafił utaić w sobie gniew okrutny i obrażoną dumę przed wojewodziną, przed którą późniéj do ostatka katastrofę zachowywano w tajemnicy? Różnią się podania, najautentyczniejsze jednak źródła okazują, że z powodu stanu zdrowia matki Szczęsnego, ukrywano przed nią do końca całe to, jak je tam zwano, nieszczęście.
Chrząszczewski inaczéj to opowiada, ale ustąpić musi przy niezbitych dowodach, które nam w dokumentach téj sprawy tyczących się, zostały.
Żebyśmy jednak żadnéj nie uronili tradycyi, powiemy, że według Chrząszczewskiego od męża dowiedzieć się miała wojewodzina, a gniew jéj stokroć miał przewyższyć jeszcze oburzenie starca. Krystynopol stał się prawdziwém piekłem.
Z różnych tu szczątków podań odbudowywać potrzeba trudno skleić się dającą całość, w poetyczne już barwy odzianą, po zgonie. Stary sługa tulczyniecki, żyjący niedawno jeszcze, znowu inaczéj tę część powieści rozpowiadał. Mówił on, że po ślubie już Szczęsnego, Komorowscy przybyli razem z gośćmi i córką na św. Franciszek Salezy, do Krystynopola (1771). Przyjaciele ich użyć mieli téj chwili do oznajmienia wojewodzie o wypadku i przebłagania go usilnemi prośbami... Pijatyka naprzód wszczęła się wielka, a gdy i gospodarz podpojony już został, uderzono na niego ze wszystkich stron, zaklinając, aby przyrzekł uczynić to, o co go prosić będą. Nie domyślając się lub nie chcąc domyślać, wojewoda dał słowo, ale dowiedziawszy się o ożenieniu wzdrygnął i miotać począł... Otaczający przecię wymogli długiém błaganiem, że się jakoś udobruchał, przywieziono mu synową, poklękli oboje młodzi przed nim i wychylano ich zdrowie.
Stary sługa dodawał, że wojewoda choć na pozór przejednany, wśród téj uczty chodził wciąż chmurny po sali i stojące kosze wina z gniewem nogami tłukł i rozbijał. Ta powiastka, jakkolwiek ma charakter prawdopodobieństwa i trafny przedstawia obrazek, zdaje się jednak na tle tylko podania osnutą. Bytność wszakże Komorowskich po ślubie w Krystynopolu, gdzie jeszcze o nim nie wiedziano, potwierdza się listem Sierakowskiego, który przywiedziemy niżéj.
Wedle najwiarogodniejszych świadectw, Potocki stary, z boku się o ślubie w Niestanicach odbytym dowiedział, ale zdaje się przed żoną w obawie choroby i wrażenia utaił wszystko.
Szczęsnemu nie mówiono też z razu nic, gdyż i tak chodził niespokojny i wylękły, domyślając się zapewne, że już wiedziano o wszystkiém; naradzano się po cichu, co począć daléj?
Straszne to było położenie syna, z którego tylko wielką mocą charakteru mógł wynijść, a właśnie téj nm brakło. Chrząszczewski opowiada, że w ciągu początkowych narad z przyjaciołmi, gdy Szczęsny z wielu okoliczności mógł się domyślać, że ojciec wie już o zawartym przezeń związku, postanowił wymódz na nim zerwanie jego, niespokój i niepewność tak go udręczały i siły mu odbierały, że gdy w jakiś dzień świąteczny do kościoła bernardyńskiego na mszę mu z siostrami jechać kazano, do ich pomieszkania przyszedłszy, smutkiem i zwątpieniem zwątlony na siłach, na kanapę upadł i omdlał.
Przestraszone panny, nie śmiejąc matce, dały znać ojcu, który zastawszy go złożonego na sofie, kazał, pisze Chrząszczewski, przytomnym wyjść z pokoju. Usłuchali rozkazu wszyscy, oprócz Młodanowiczowéj, późniéj majorowéj Krebsowéj, wkrótce po rzezi Humańskiéj do Krystynopola przywiezionéj sieroty, która dla wysłuchania ciekawéj między ojcem a synem nastąpić mającéj rozmowy, skryła się za jakiś blejtram. Wojewoda snadż ruszony litością nad stanem syna, przemówił do niego łagodnie:
— Wiem o płochym twoim postępku, ale go taję przed matką, cios na jéj serce tak ciężki zabiłby ją od razu. Jeśli więc nie chcesz wtrącić jéj do grobu na rozpoczęcie rozwodu zezwolisz, a ja cię upewniam, że hojném twojéj żony wyposażeniem związek zerwany wynagrodzę.
Postawmy się w miejscu Szczęsnego, przywykłego do uległości synowskiéj, w obec tego straszliwego wojewody, którego charakter gwałtowny doskonale się w portrecie Bacciarellego wydaje — na miejscu starosty bełzkiego, osłabionego obawą, znękanego niepewnością, nieczującego się na sile do rozpoczęcia długiéj z rodzicami walki, niezdolnego charakterem, ani wychowaniem usposobionego do stanowczego powiedzenia im: — „Co się stało, odstać się nie może” — a odgadniemy łatwo, na czém się ta scena skończyła.
Szczęsny wychowany pieszczotliwie więcéj się obawiał maluczkiego cierpienia, niż wielkiego występku, który miał popełnić opuszczając żonę — osłabł, upadł na duchu, poddał się i na wszystko zezwolił.
— „Cóż miał począć — powiada Chrząszczewski — syn dumnych rodziców, z których nieugiętą wolą, wiedział, że mu walczyć było niepodobna? Wyjąknął więc nakazane mu przyzwolenie, sądząc, że tą uległością zasłoni przynajmniéj żonę swoją od gwałtownych środków przemocy, a może miał nadzieję, że czas dalszy, przewłoka nastręczy mu sposobność przebłagania rodziców.”