[1]Stary leśnik.
I.
Słońce na niebie promieniejąc świetnie,
Kąpie w swych blaskach las wielki i stary;
Olbrzymie sosny i dęby stuletnie,
Wznoszą ku niebu potężne konary,
Pod dębem brzoza, tuli się w pokorze,
A wrzos pod brzozą... zwyczajnie jak w borze.
II.
Są tam jawory, modrzewie i klony,
I stara lipa rośnie na polance,
Na jej gałęziach gołąb rozczulony,
Pieśnią miłości grucha swej kochance;
Jest i jałowiec mały, karłowaty,
Brzydkie badyle i barwiste kwiaty.
III.
Biała i smutna brzezina płaczącą
Po nad mrowiskiem zwiesza swe gałązki,
W pół uschła wierzba, złotym liściem drżąca,
Spogląda w strumyk jak wstążeczka wązki,
Nizki krzak w siatkę spowity pajęczą,
A w dziupli drzewnej pszczoły głośno brzęczą.
IV.
Szeroka droga biegnie pośród boru,
Przy mostku stoi skromny krzyż przydrożny,
Wieśniak idący w pomroce wieczoru,
Przed owym krzyżem żegna się nabożny;
Niekiedy zając tamtędy przeleci,
Lub wilk zgłodniały krwawem ślepiem świeci.
V.
Zwykły to obraz, tak zwykły i prosty,
Jako te drzewa co przy drogach rosną,
Jako badyle, pokrzywy i osty,
Co się zielenić zaczynają z wiosną...
Co mi za powab!? Ot stary las wielki,
Co jest na opał zdatny i na belki.
[2]VI.
Są jednak ludzie, którzy widzą w lesie,
Prawdziwy obraz świata i ludzkości!
Są, którzy mówią, że szmer liści niesie
Jakiś hymn smutku, albo też radości,
Że nieme drzewa co wyrosły razem,
Są żywym wielkich narodów obrazem.
VII.
Ci ludzie mówią, że bór płakać umie,
Że wśród wieczornej uroczystej ciszy,
W drobnych gałązek i listeczków szumie,
Drga szept pacierzy, który niebo słyszy,
Że te gałązki grają taką pieśnią,
O jakiej ludzie nie marzą i nie śnią...
VIII.
Bo na nich grywa lata powiew ciepły,
I trąca w listek zielonością dumny,
Albo je ścina mrozu oddech skrzepły,
Wśród nocy czarnej jako wnętrze trumny,
Lub je rwie burza gdy się rozszaleje,
I całym borem, tak jak trzciną chwieje.
IX.
Ktoś mi powiadał, że jak naród wielki,
Co zgromadzony stoi w jedno koło,
Tak las na łonie ziemi rodzicielki,
Wśród burz i wichrów dumne stawia czoło;
A choć go zima w swe pęta spowije,
On znowuż z wiosną krzewi się i żyje,,.żyje...
X.
Niech promień słońca zaświeci mu pierwszy,
Niech niebo zagra swój hymn odrodzenia,
On się wnet staje wyższy, dłuższy, szerszy,
Zielonym wieńcem czoło opromienia,
I znowuż świeży młody i radosny,
Żyje ogrzany ciepłem tchnieniem wiosny.
XI.
Mądrość przyrody wielka, niedościgła,
Zaklęła w drzewo siłę niezmierzoną;
Bo póki w sośnie żyje jedna igła,
Gdy jednę gałęź dąb ma niezmrożoną.
To jeszcze mocą słonecznych promieni,
Las się do życia budzi i zieleni.
[3]XII.
Las żyje długo, i wtedy umiera,
Gdy go z korzeniem człowiek wykarczujewykarczuje,
Gdy wszystkie drzewa wyrąbie siekiera,
Lub gdy je brzydki robak jadem struje,
Gdy cały w bagna zapadnie i zgnije,
Nawet pod wpływem słońca nie ożyje...
XIII.
Nie zazieleni się już bowiem próchno..
Jak w trupa życie nie wstąpi na nowo,
Lecz się pogrąży w bagna, które cuchną,
Jak w otchłań zimną, ponurą, grobową,
I czasem tylko, ciemną, letnią nocą,
Błędne ogniki nad nim zamigocą...
XIV.
Kto ci to mówił? spytacie, poeta?
CcCo szuka natchnień w lip ustronnych cieniu,
Czy bladolica marząca kobieta,
Co duszę streszcza we łzach i westchnieniu,
Czy może jaka zapleśniała księga,
Z której poety duch do niebios sięga?
XV.
Nie, mej powieści inny jest początek,
Płynęła ona z piersi starca zwiędłej,
Który nie sądził by słów jego wątek,
Niezgrabne ręce w sieć rymów oprzędły,
By to co myślał i mówił jak bratu,
Bez jego wiedzy odsłoniły światu...
XVI.
Bieluchna chata kryła się pod borem,
W jej ścianach niegdyś mieszkał dziad wysoki;
Nie raz na progu usiadłszy wieczorem,
Samotny, smutny, spoglądał w obłoki,
I snuł wspomnienia ubiegłej młodości,
Szczęścia, zachwytów, cierpień i miłości.
XVII.
A miał tych wspomnień moc wielką zaiste,
Pełnych uroku lub bojowej grozy...
Przeszedł południa krainy ogniste,
[4]
W walkach z Hiszpanem zdobywał wąwozy,
Nie jednę ziemię w swem życiu zobaczył,
I każdą prawie własną krwią naznaczył.
XVIII.
Po długich walkach, zawodach, cierpieniu,
(A los go niemi bardzo ciężko chłostał),
Osiadł nareszcie w drzew zielonych cieniu,
I z wojownika stróżem lasu został.
Do tej pustelni schronił się z ochotą,
Bo był na świecie zupełnym sierotą..
XIX.
„Czuję to, mówił, że gdy śmierć zaskoczy,
Nikt mi serdecznym płaczem nie zadzwoni,
Nie będzie ręki co mi zamknie oczy,
Co przyjmie uścisk kostniejącej dłoni,
I nikt nie zechce w modlitwie serdecznej,
Zmówić staremu „odpoczynek wieczny.“
XX.
Na mej mogile kwiatków nie zasieją,
Ani kobieta na niej nie uklęknie,
Tylko mi wichry żałośnie zawieją,
Tylko niekiedy puszczyk nad nią jęknie,
Bo ci, co w szczęściu żyłem chwilkę z niemi,
Młodsi odemnie są już dawno w ziemi.
XXI.
Nie mam nikogo — w tej cichej ustroni,
Jako pustelnik kończę życie smutne,
A gdy w sąsiedniej wiosce dzwon zadzwoni,
Odmawiam pacierz i psalmy pokutne,
Prosząc ażeby Bóg wziął duszę grzeszną,
Bo mi do moich ukochanych spieszno.
XXII.
Dwie tylko miałem — i te mi wyrwano
Z objęć, jak psotnik z ziemi kwiat wyrywa,
I żyję w sercu z rozjątrzoną raną,
Co mi bolesna zawsze, wiecznie żywa,
Co mi pierś bodzie jako miecz ze stali,
I bolesnemi wspomnieniami, pali.
[5]XXIII.
Jednę na obcej pochowałem ziemi,
Druga spoczęła tutaj nie daleko,
I szczęście moje umarło wraz z niemi,
Dwóch białych trumien przykryło je wieko;
A ja goryczy jad tak długo piję,
I w takim smutku, widzisz, jeszcze żyję,..żyję...
XXIV.
I nie raz pytam siebie, czym ja skała?
Której nawalność morza nie ukruszy,
Że nie rozszarpią mi słabego ciała,
Okropne burze szalejące w duszy,
Czy boleść co me serce rwie na ćwierci,
Tak pożądanej nie zeszle mi śmierci?
XXV.
Słuchaj dzieciaku, ty cierpieć nie umiesz,
Bo ci się życie wiośniane uśmiecha,
Ty mojej skargi może nie zrozumiesz,
Boś jeszcze nie pił z goryczy kielicha,
Ciebie los jeszcze niczem nie zbogacił,
A jam już wszystko co najdroższe stracił...
XXVI.
Nie raz mnie pytasz: „czemu dziadku stary,
Od dobrych ludzi stronisz i uciekasz,
Idziesz pod dębów zielone konary,
I tam nad swojem sieroctwem narzekasz,
Do drzew przemawiasz, a drżącemi wargi
Zwierzasz im swoje boleści i skargi?“
XXVII.
Ja ci odpowiem, las jest dla mnie światem,
W którym mam wszystko prócz fałszywych ludzi,
Ja się z nim z żyłemzżyłem, jak z ojcem lub bratem,
Szmer jego liści do życia mnie budzi,
On moje troski i boleść rozumie,
On gwarzyć ze mną, on i płakać umie.
XXVIII.
Cóż tak spoglądasz? ty dziecko naiwne,
Jak gdybyś prawdzie moich słów nie wierzył;
Te moje skargi zdają ci się dziwne,
Boś drogi życia jeszcze nie przemierzył,
Bo nie wiesz o tem, mój słuchaczu młody,
Co jest świat, boleść, szczęście i zawody.
[6]XXIX.
Kiedym złamany przyszedł w to ustronie,
Małą dziecinę przywiodłem za sobą,
Łzy mi nie oschły jeszcze po mej żonie,
Która mi serce okryła żałobą,
A tak mi było gorżko, źle na świecie,
Żem zapominał prawie, iż mam dziecię.
XXX.
Rozpacz snu nie zna — więc z poranną gwiazdą,
Co zajaśniawszy zwiastowała słońce,
Wszedłem do lasu; — tam ujrzałem gniazdo
Małe, okrągłe na krzaczku wiszące,
A w niem ptaszyna jakimś strachem zdjęta,
Patrzyła na mnie tuląc swe pisklęta.
XXXI.
Wtenczas bór tonął w promieniach jutrzenki,
Łagodnym szeptem szumiały gałązki,
Jakby pragnęły uśmierzyć swe jęki,
Jakby przypomnieć chciały obowiązki,
Żal się w mej duszy ukoił na chwilkę,
I przypomniałem córkę swą Marylkę.
XXXII.
Tą myślą tknięty wróciłem do chaty,
I nad łóżeczkiem jej stanąłem z cicha,
Spała... w jej rączce były zwiędłe kwiaty,
Patrzę... aż ona przez sen się uśmiecha,
Jakby uśmiechem chciała mnie pocieszyć,
I duszę moję z rozpaczy rozgrzeszyć.
XXXIII.
Ucałowałem jej rączkę malutką,
I odtąd w duszy sobie zaprzysiągłem,
Pracować dla niej — westchnąłem więc krótko:
Do jarzma pracy sam siebie zaprzągłem,
I przynosiłem dla mojej maleńkiej,
Śliczne obrazki, książki i sukienki.
XXXIV.
Znowuż lat kilka przeżyłem radośnie,
W duszy był spokój, który praca daje,
A dziecko rosło, tak jak drzewo rośnie,
Co się z patyczka smutną sosną staje,
A taka była piękna i dorodna,
Jak balsamiczna topola nadwodna.
[7]XXXV.
Po matce miała oczy południowe,
Wielkie, wilgotne, głębokie jak morze,
Usta z korali, pyszne włosy płowe,
I cała była jak poranne zorze,
Jako kwiat lilii, który po nad wodą,
Zwraca ku słońcu swoję główkę młodą.
XXXVI.
Gdy była w lesie — las gałązki schylał,
Jakby cześć złożyć pragnął swej królowej,
Do niej się słowik śpiewaniem przymilał,
Jakby uwielbić chciał ją dźwiękiem struny,
Nie raz na dłoni jej siadł ptak maleńki,
A trwożne sarny jadały z jej ręki.
XXXVII.
O moje słońce! na to żeś wschodziło,
Aby mi krwawym zaświecić zachodem.
O dziecię moje! czyś dla tego żyło.żyło,
By się tak prędko rozstać z życiem młodem,
Bym ja za tobą, moja ty dorodna,
Źródło łez gorzkich wyczerpał aż do dna...
XXXVIII.
Raz mi zrządziło przykrość moje dziecię,
Gdy się w jej sercu ozwał głos miłości...
Ja zapomniałem, że to tak na świecie,
I stare serce moje schło z zazdrości.
Bom sądził, że gdy młodzieńca poślubi,
To już starego ojca tak nie lubi...
XXXIX.
Było to w zimie... w sam dzień jej wesela,
Stanęła przy mnie ustrojona w bieli,
Jak jasne słońce co promieniem strzela,
Jak owi w sennych widzeniach anieli.
Tak była swojem szczęściem uśmiechnięta,
A taka czysta jak z obrazu święta.
XL.
Kościół od chaty był o małą milę,
W dzień zaś nam Pan Bóg mrozu nie poskąpił,
[8]
A mój las drogi w tę pamiętną chwilę,
W takim prześlicznym stroju mi wystąpił,
Żem myślał sobie: o i on podziela
Szczęście i radość swego przyjaciela.
XLIXLI.
Sosny przywdziały na zielone głowy,
Z kryształów śniegu bieluchne zasłony,
Słońce im dało połysk brylantowy,
A tym połyskiem las był ozłocony,
I każdy listek ostrym mrozem ścięty,
Przywdział na siebie same dyamenty.
XLII.
Gdyśmy jechali, drzewa z po nad drogi
Chyląc swe czoła niosły pozdrowienie,
Brylantów kwiaty sypały pod nogi,
A szmer ich listków niósł dobre życzenia,
Zaś cichy wietrzyk, który je w ruch wprawił,
Dotknął jej czoła... jakby błogosławił...
XLIII.
Była to radość w mem życiu ostatnia,
Jedyny uśmiech losu w mojej doli!
Dziś wszystko przeszło — a nawet dłoń bratnia,
Nie zgoi rany smutku, która boli,
Która jak robak drzewo, duszę toczy,
Kirem żałoby zasłaniając oczy.
XLIV.
Rok nie upłynął — po tej samej drodze,
Wracam do chaty i złorzeczę niebu,
Jam był niewinny choć bluźniłem srodze,
O! bo ja szedłem z mej córki pogrzebu!
Pragnąłem płakać... ale nadaremno,
Wtenczas las cały zapłakał nademną.
XLV.
Łzy tak jak perły przymarzły na sośnie,
Wicher drzewami tak okropnie miotał,
Tak strasznie jęczał i tak wył żałośnie,
Jakby się z lasem olbrzymim szamotał.
Słyszałem wilków wycie, jęk puhaczy,
I wtórowałem im głosem rozpaczy.
[9]XLVI.
Zdawało mi się, że mieczów tysiące,
Na tysiąc części głowę mi rozsiekły,
Że krwi strumienie czerwone, gorące,
Po rozpalonych oczach mi pociekły,
Że jakaś obca niewidzialna ręka,
Szarpie mi serce, które z bólu pęka.
XLVII.
Wpadłem do lasu tak jak dzikie zwierzę,
I nie płakałem, lecz jak ono wyłem;
Sądząc, że rozpacz życie mi odbierze,
Strapioną głową w pnie dębowe biłem,
Aż wreszcie padłem bezsilny, zemdlony,
Na wpół zastygłą, własną krwią zbroczony.
XLVIII.
Tam mnie znaleźli; do mej chaty wzięty,
Długim czas leżał utraciwszy czucie.
Ksiądz jakiś czytał rozdział z księgi świętej,
O łasce bożej mówił, o pokucie,
A jam mu słowa przerywał co chwilkę,
Mówiąc mu! księże, oddaj mi Marylkę.
XLIX.
Smutek nie wyszedł już z pod mojej strzechy,
(Snać był wpisany do mych losów karty),
Szedłem w las dumać, tam szukać pociechy,
Ulgi, lekarstwa, dla piersi rozdartej..
Dumać samotnie na łonie przyrody,
Tej wiecznie dobrej, świeżej, wiecznie młodej...
L.
Więc ukochałem to leśne ustronie,
Te stare drzewa milczące i smętne,
Nie raz gdy słońce w jeziorze utonie,
Wspominam tutaj chwile mi pamiętne,
Czas mej młodości, walk na obcej ziemi,
I drogie cienie co dążę za niemi.
LI.
Słuchaj — jam teraz serce złożył w lesie,
Ja umiem pojąć o czem liść szeleści,
Rozumiem słowa, które wiatr tu niesie,
I starych dębów poważne powieści,
Ja płaczę z niemi, gdy wspominam ludzi,
A one ze mną, gdy mój żal się budzi.
[10]LII.
I czy ty sądzisz, żem skończył cierpienia,
LeŻe już nad nikim, nigdy nie zapłaczę?
Że wspomnę tylko pogrzebowe pienia,
Że co dzień tylko grób wilki zobaczą,
I więcej nad to, nie będę miał krzyża?
Patrz, jeszcze jeden do mnie się przybliża!
LIII.
Widzisz tych ludzi jak idą gromadą,
A każdy topor na ramieniu niesie,
Ach! Oni trupem moje drzewa kładą,
Tak jak zaraza grasując po lesie.
Oba padniemy z ukochanem borem,
Ja żalem ścięty, tak jak on toporem.
LIV.
Odejdź dzieciaku wiecznie uśmiechnięty,
Nie wiem dlaczegom otworzył ci duszę,
Idę zobaczyć mój bór na pół ścięty,
I na grób dziecka pacierz zanieść muszę,
A za to żem się wyspowiadał tobie,
Postaw mi później prosty krzyż na grobie.“
LV.
Odszedłem smutny, on poszedł milczący,
Ja w stronę ludzi, a on w stronę boru,
Widzę go zdala jak stawia krok drżący,
I jak mi niknie w pomroce wieczoru.
Księżyc zaświecił blady... łzawy... smutny,
Jakby go wzruszył starca los okrutny...
.........
.........
LVI.
Słyszałem zdala głuchy stuk toporu,
Słyszałem łoskot, z jakim drzewo pada,
I jęk słyszałem wszystkich sosen w boru,
Jakby wołanie: biada wam! o biada!
Jak okrzyk zgrozy powstający w tłumie,
Co jednozgodnie czuć i boleć umie.
[11]LVII.
W miejscu, gdzie była gąszcza niedostępna,
Dzisiaj obszerne rozciąga się pole,
Jedyna sosna samotna, posępna,
Drżącą gałązką płacze na swą dolę,
A stary leśnik wtórzy płaczom sosny,
I wzrok do koła posyła żałosny.
LVIII.
I ta upadła.. podcięta toporem,
Runęła z głuchym, ponurym łoskotem.
Dla piersi starca, co się zżył z tym borem,
Jęk owej sosny był ostatnim głosem.
Twarz mu zmarszczona dziwnie jakoś zbladła,
I głowa martwa na piersi opadła.
LIX.
.........
Przy grobie córki jest jego mogiła,
A na niej w lesie rosną dzikie kwiaty.
Skromny jak dusza co w tym starcu żyła,
Po nad mogiłą wznosi się krzyż prosty,
I tak skończyło się życie tułacze,
Starca, nad którym nawet las nie płacze...
Klemens Junosza.
|