Strzemieńczyk/Tom II/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Strzemieńczyk |
Podtytuł | (Czasy Władysława Warneńczyka) |
Wydawca | Spółka wydawnicza księgarzy |
Data wyd. | 1883 |
Druk | Wł. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II |
W mieszkaniu swem na zamku, bo kardynał jak najmniej się od króla oddalał, siedział za stołem zadumany Cezarini. Wieczór się zbliżał i komnata dosyć ciemna we dnie, cała już była mrokiem posępnym okryta... ale oblicze Włocha gęstsze jeszcze powlekały ciemności. Przy ludziach nigdy na tej twarzy, po której przechodziły błyskami wrażenia przelotne, poznać nie było można, jakie uczucie panowało duszy.... Kardynał jak zwierciadło odbijał, co go otaczało; zdawał się odczuwać wszystko, lecz siebie nie zdradzał. Ruchoma ta maska była zagadkową przez to właśnie, iż się zmieniała co chwila. Taką ją czynił temperament włoski. Umiejętność życia okrywała nieprzebitą zasłoną.
Lecz w tej chwili, gdy sam z sobą nie potrzebował się ukrywać ani baczyć na siebie, Cesarini zmarszczoną, posępną, nasrożoną niemal twarzą wypowiadał wielkie cierpienie. Poruszał się machinalnie, bez myśli, jakby nim krew rzucała, powstawał, siadał, podpierał się i ręce to zacierał, to łamał, to tarł niemi twarz i rozrzucał już przerzedzone włosy.
Na drzwi spoglądał niekiedy niecierpliwie, jakby oczekując na kogoś, i znowu wpadał w zadumę, która sprowadzała rozdrażnienie większe jeszcze. Walczył z sobą...
W progu ukazał się dziekan Lasocki, idący cicho, mierzonemi krokami, z również zafrasowanem obliczem...
Dwaj ci ludzie, pod wrażeniem jednych myśli, pod ciężarem wspólnym, niepodobni byli do siebie, jak te dwa plemiona, których krew mieli w sobie.
Włoch miał krew zburzoną, Polak z zimną krwią zabierał się do boju... Ale Włocha bój miał ostudzić i uczynić rozważnym, gdy Polak właśnie dopiero na placu mógł się rozgorączkować...
Różnica ta natychmiast na jaw wyjść miała. Na widok dziekana Cesarini obliczu kazał milczeć, a Lasocki mimo woli poddał się przykremu wrażeniu, które z sobą przynosił.
— Tak jest — odezwał się cicho do kardynała. — Niestety! Nie ulega to wątpliwości... Jerzy despota Rascij i Jan Huniady, bez wiedzy króla, podstępnie, tajemnie weszli w układy z Turkami. Owoc tylu usiłowań stracony... zawarli pokój... to jest zmuszą króla do zawarcia go. Warunki są... korzystne... Ustępstwa, jakich się nigdy po Amuracie spodziewać nie było można!
Kardynał ręce załamał.
— Nieszczęście! — zawołał wyrażając się popularnie po włosku (accidente!), co razem jest rodzajem przekleństwa.
Chwilkę milczał.
— Iść przebojem — dodał po cichu — na nic się nie zdało... Walczyć w tej chwili przeciwko pokojowi niepodobna... Gra musi być inną...
Lasocki patrzał i zdawał się czekać na wytłumaczenie, niedobrze rozumiejąc jeszcze.
— Wysadzeni z siodła — dodał Cesarini — musimy iść przy koniu i głaskać go, dopóki się nań wsiąść nie uda...
Spojrzał bystro na Lasockiego, uśmiechnął się i dodał, jak zwykle gdy bardzo coś uczuł mocno, po włosku:
— Chi va piano, va sano... e lontano, lontano. Musimy zgodzić się na pokój, pochwalać go nawet...
Przerwał i dołożył szepcząc, obiema rękami robiąc ruch jakby rozdzierał coś w nich...
— Pójdzie ten pokój w kawałki!!
— Lepiejby go niedopuścić — rzekł Lasocki równie cicho.
— Niepodobna!! — przerwał niecierpliwie kardynał. — Kopano dołki pod nami, wpadliśmy w nie... wprowadzim z kolei kopaczy...
Położył palec na ustach.
— Słuchajcie mnie, proszę; nie sprzeciwiamy się pokojowi, pomagamy do niego...
Poruszył ramionami żywo.
— Tak, ale wyprawa przyjdzie do skutku i będzie świetną, będzie zwycięzką... daję na to głowę moją. Pamiętajcie! jesteśmy za pokojem...
Przeszedł się po izbie raz i drugi kardynał, pociągając mucet i poprawiając czapeczkę na głowie.
— Wiecie warunki? — zapytał — ja się ich domyślam. Despocie oddaje zapewne Turek zabrane zamki i miasta... a Huniady?
— Huniademu oddaje Jerzy to, co z nadania Alberta i Władysława na Węgrzech posiadał...
— Panowie pamiętali, że pierwsza miłość od siebie! — rozśmiał się kardynał. — Nie dziwuję się despocie, nie pojmuję wojewody!! Huniady! ten nasz wódz i bohater!!
— To też pokój nie jest jego sprawą, ale despoty. On Huniada namówił, wciągnął, zbałamucił, opętał. Wielki wódz dał się omamić.
— Huniady! — powtórzył kardynał.
— Despota wybrał do zawarcia pokoju z Amuratem chwilę sposobną — mówił Lasocki.
— Tak, wyprawa, którąśmy przeciw niemu sposobili i która przyjdzie do skutku — sierdzisto i z naciskiem rzekł Cesarini — napędziła mu strachu... Despota korzystał.
— Oprócz tego mówią, że Karaman, syn chana Tatarów, z ogromnym tłumem zbierał się iść na Natolię — dołożył Lasocki. — Niewola Czelebiego, klęski poniesione, wszystko to dumnego najeźdzcę zmiękczyło...
— I Huniady! Huniady dał się omamić — wtrącił kardynał, a po chwilce dodał: — Rozumie się, że i my jedziemy do Szegedynu...
Spojrzał na dziekana, który lekkiem głowy skinieniem zgadzał się na wszystko.
Wieczór nadchodził szybko, w komnacie robiło się coraz ciemniej... sługa wniósł światło i razem z niem wtoczył się raczej niż wszedł ogromnego wzrostu opasły mężczyzna, którego twarz wschodniego wybitnego typu, z czarnemi wielkiemi oczyma, więcej chytrości niż rozumu oznaczała. Łatwo było odgadnąć, że on miał się za bardzo przebiegłego i mądrego, lecz czy nim w istocie mógł się zwać, wątpić się godziło.
Obejście się wielce pokorne a zarazem niby dobroduszne, zdradzało ochotę uchodzenia za prostaczka.
Był to Grek, którego pod imieniem Arkadiusza znano, posługujący różnym, a teraz despotowi Rascij.
Kardynał, znawca wielki ludzi, oddawna go już ocenił i stosownie się obchodził z nim. Oblicze Cesariniego w przewidywaniu, że na niem przybyły szpiegować będzie myśli, przybrało wyraz obojętnego spokoju.
Arkadiusz po nizkim pokłonie, obejrzawszy się na Lasockiego, westchnął i ręce zacierając począł:
— Przychodzą przewielebność waszą zapytać, bom nieświadom niczego a niespokojny. Wieść się rozchodzi, bałamutna może, o pokoju?? Nie zanosiło się na to??
Kardynałowi nie drgnął żaden muskuł twarzy.
— O pokoju? — powtórzył. — Nic nie wiem. Zkądże ta wiadomość?
— Pogłoska — rzekł Arkadiusz — miał ją jakoby przywieźć goniec od wojewody Siedmiogrodu i despoty...
— A cóż mówią o nim? — pytał zimno ale z zajęciem pewnem Cesarini.
— Powiadają, że korzystając z usposobienia sułtana, który siedemdziesiąt tysięcy dukatów za Czelebiego zapłacić musiał i dużo ludzi utracił... Huniady i despota skłonili go do przystania na bardzo dobre warunki.
— Cóż to zowiesz dobremi warunkami?? — uśmiechając się spytał kardynał.
Arkadiusz pilno mu w oczy patrzył i ramionami poruszając, rzekł:
— Mówią o dobrych warunkach, ale ja, ja ich nie wiem!! Lecz... czy by król, pan nasz miłościwy, w którym taki zapał do boju goreje, przystał na to?!
Cesarini ramionami poruszył, udając obojętność. Obrócił wszystko w żart.
— Któż wie? gdyby sułtan Amurat opuścił Adrianopol i z całą swą tłuszczą powrócił do Azyi!!
Arkadiusz przymuszonym śmiechem odpowiedział, ale oczy jego nie schodziły z kardynała.
— A przewielebność wasza — rzekł — cobyście trzymali o pokoju?
— Ja, mój Arkadiuszu — odparł kardynał — z powołania, jako duchowny, jestem człowiekiem pokoju. Wszystko zależy od tego, czem go okupić potrzeba...
— Pogłoska ta jeszcze do was nie doszła? — zapytał Grek.
— Dotąd nic nie wiem — odezwał się Cesarini.
— Zdaje się jednak, że listy jakieś przyszły od Huniady do tutejszych panów — zniżając głos dodał poufnie gość, który nieśmiejąc siąść stał w uniżonej postawie. — Węgrzy sobie dosyć życzą pokoju... Wojna wszystkich znużyła, skarb wyczerpała... Króla do Polski wyzywają, podobno jechać tam będzie musiał, bo się w jego Polsce zawichrzyło... Skarb też wyczerpany, bo młody pan szafuje nim po królewsku, a nim miasta złożą pobór uchwalony...
Zatrzymał się Arkadiusz, chcąc wydobyć jakąś odpowiedź od kardynała; ale Cesarini siedział z oczyma spuszczonemi, rękę białą po stole przebierając i zdawał się tak obojętnym, jakby sprawa ta go najmniej nie obchodziła.
Grek, który postanowił go wybadać, nie poprzestał na pierwszej próbie.
— Waszej przewielebności przypisują, że życzyliście nowej wyprawy i pogromu Turków; cóż tedy, gdyby do pokoju przyszło?? Zmięszałyby się wszystkie szyki i poszły w niwecz przygotowania! Szkoda!
Kardynał tak zagadnięty, nie spojrzał nawet na Greka, ale patrząc na ścianę, odparł.
— Ci, co mi przypisują pragnienie wojny, nie mylą się... dziecko moje. Pogan pragnąłbym w istocie widzieć wyżenionemi z Europy... ale pokój zawarty nawet, nie jest nigdy wiecznym. Cóż tu dopiero rozprawiać o niedokonanym? Ja nic nie wiem...
Odparty tak Arkadiusz westchnął i zwrócił się do Lasockiego, który zdala stał milczący.
— Wy, ojcze — rzekł — co wszystko wiecie, powinniście już byli słyszeć coś o tem?
— Byłem zajęty ekspedycyą papierów do Polski — odrzekł Lasocki — nie widziałem nikogo.
— Gońcy przybyli, bom ich sam widział — dodał Arkadiusz...
— Więc niezwłocznie się to wyjaśni — zakończył dziekan...
Grekowi zawiedzionemu nie pozostawało już nic nad zmianę rozmowy. Zwrócił ją na przedmiot obojętny i ciągle oczyma śledząc kardynała i dziekana, nic niewydobywszy z nich, odejść musiał...
Cesarini wieczora tego, pod pozorem choroby, nie wyszedł na pokoje do króla. Nie chciał okazać zbytniej nawet ciekawości, niepokoju i pośpiechu.
Wiadomość o przybyłych pismach już się po całym dworze rozeszła, a Cesarini nie dał znaku życia. Lasocki słuchał, nie mówiąc nic.
Jeden z pierwszych o pokoju zamierzonym i na wpół już dokonanym przez potężnego Huniada, dowiedział się Grzegorz z Sanoka.
Dla niego była to wiadomość pomyślna bardzo. Lękał się wyprawy przeciwko Turkom, na której tak niezmierne pokładano nadzieje... radby był króla widzieć w Polsce. Nadzieja zawarcia pokoju uradowała go, lękał się tylko wpływu kardynała i wojennej żądzy Władysława, a drżał z niepokoju...
Dnia tego wcześniej niż zwykle poszedł do sypialni królewskiej, tak bardzo pragnął się z nim widzieć. Króla tu jeszcze nie było, pomimo że godzina spoczynku zwykłego nadeszła. Nierychło dał się słyszeć szybki chód jego i żywa z towarzyszącym mu Gratusem Tarnowskim rozmowa.
Król wszedł niespokojny i zasępiony. W progu pożegnał się z towarzyszem i zobaczywszy Grzegorza, wprost zmierzył ku niemu. Blady był i poruszony.
— Wiesz — zawołał — słyszałeś! Huniady pokój z Turkiem umówił!!
Załamał ręce...
— Wszystkie nasze najświetniejsze nadzieje rzucone w błoto! Nigdy drugi raz nie nastręczy się już taka zręczność zgładzenia potęgi pogan!! Starania kardynała, wysiłki Paleologa, pomoc wszystkich panów chrześciańskich przyrzeczona... I wojewoda siedmiogrodzki, mój najlepszy wódz, ten prawdziwy bohater prowadzi nas do tego upokarzającego układania się z tym rozbójnikiem okrutnym!! do traktatów z pogany!! Srom i hańba!
Wykrzyku tego mistrz wysłuchał spokojnie i dawszy ostygnąć królowi, począł zwolna.
— Ja w tem nie widzę nic tak dla nas nieszczęśliwego a, uchowaj Boże, sromotnego. Prędzejbym się radował z takiego końca, jeźli warunki pokoju korzystne...
— Pokój każdy teraz zgubą i hańbą! — przerwał król. — Cała Europa ma na nas obrócone oczy i na mnie pokłada nadzieje. Miałżebym zawieść oczekiwania i okazać się małodusznym?
Grzegorz zmilczał nieco...
— Królu mój — odezwał się umyślnie ociągając z odpowiedzią — za porywczo bierzecie to wszystko... Cała Europa karmi cię obietnicami, listami pochwalnemi i pochlebstwy, i za twą krew daje piękne słowa... Gdzież są te obiecane zastępy i te ślubowane posiłki pieniężne? Przysłano nam garść włóczęgów, których w obozie wstydzić się i kryć z niemi było potrzeba. Polacy i Węgrowie walczyli sami.... Krzyżowców niemieckich i włoskich niema co wspominać.... Na przyszłą wyprawę nie dadzą więcej.
— Mylisz się — przerwał król.
— Bogdajbym się mylił — rzekł Grzegorz. — Pokój kilkoletni dałby czas urządzić sprawy polskie, przygotować się powoli a silnie do ostatecznej rozprawy... Huniady jest mąż odważny, baczny, świadomy potęgi, z którą walczyć mamy... Kardynał pewnie zagrzewać będzie do wojny, ja w sumieniu mem pokój doradzam i modlę się do was, jeźli słuszny a godny.... nie odpychajcie go...
Złożył ręce, w których trzymał książkę modlitw i stał tak przed królem, patrząc mu w oczy.
Władysław zdawał się nieco wzruszonym, lecz wprędce wróciło mu usposobienie, z którem przyszedł; tęsknota za sławą, za wojną, za tą aureolą rycerza chrześciańskiego, której pożądał.
— A — zawołał — ty dobrze wiesz, czem mnie złamać możesz! Przypominasz mi Polskę i pierwszy względem niej obowiązek. Widziałeś sam, byłeś świadkiem, że go spełnić żądałem, że chciałem jechać, żem postanowił...
— A kardynał to jednem słowem w niwecz obrócił! — wtrącił Grzegorz.
— Nie kardynał! wszyscy, wszyscy mnie błagali, abym pozostał — odparł Władysław. — Ta wyprawa ma być stanowczą i ostatnią!
— Losy wojny niepewne — odezwał się mistrz smutnie. — Największe nadzieje zawodzą. Jeżeli pokój możliwy, królu...
Tu Grzegorz przykląkł na jedno kolano.
— Zaklinam cię.
Władysław uchwycił go za ramiona.
— Grzegorzu mój, ojcze kochany — rzekł. — Ty wiesz, ja nie zależę od siebie. Papież, ojciec nasz, Paleolog, królowie, książęta... żądają tego po mnie. Zaszczyt to, cześć dla mnie i dla Polski naszej.
Grzegorz uczuł, że w tej chwili nalegać byłoby próżnem; spuścił głowę, rozłożył książkę, zaczął szukać modlitw wieczornych. Król też nie wznowił rozmowy, ale widać było, że rzucone przez Grzegorza słowa na opokę nie padły.
Nazajutrz rano, panowie węgierscy, którzy listy od wojewody i despoty odebrali, po naradzie weszli uroczyście i tłumnie do króla, domagając się posłuchania. Kardynał wiedział zawczasu o tem, że w Budzie nie było prawie jednego człowieka, któryby się nie cieszył nadzieją pokoju... pokoju żądanego przez samych Turków!!
Już to samo, że oni go pragnęli i wyzywali do niego, pochlebiało dumie... a wewnętrzny stan kraju nakazywał z tego korzystać.
Kardynał wobec tak jednomyślnego domagania się, obrachowawszy, że, oprócz w Lasockim, nie znajdzie poparcia w nikim, przybrał zagadkową postawę... stawił się neutralnie. Wiedzieli wszyscy, że podżegał do wojny, że uwodził obietnicami wysłania floty, która miała pilnować na morzu i niedopuścić, aby posiłki z Azyi dla Turków przybyły; nie udawał więc, że zmienił zdanie (temuby nikt nie uwierzył)... przybrał postać złamanego, zwyciężonego i ulegającego przeważnej sile człowieka. Król widząc, że nawet kardynał jawnie oporu stawić nie myśli, zachwiał się...
Węgierscy panowie przybywszy tłumnie, wymownie i gorąco wyrazili zgodne zdanie swe, aby pokoju nie odrzucać. Kraj był wycieńczony, ogłodzony, znękany wojną, a sławy miał do syta...
Na to poselstwo, przemawiające natarczywie, nie mógł król inaczej odpowiedzieć, jak milczeniem przyzwalającem...
Kanclerz państwa i inni dopraszali się, aby Władysław niezwłócząc udał się do Szegedynu, gdzie posłowie tureccy przybyć mieli.
Naglono tak o pośpiech, domagano się tak gorączkowo, iż opierać się nie było podobna. Kardynał, który dotąd zawsze głos zabierał i gotów był walczyć z przeciwnikami, zapewne rozrachowawszy ich liczbę, milczał. Oblicze jego pochmurne, niemal szyderskim jakimś uśmieszkiem skrzywione, stało jak groźba niema ponad roznamiętnionymi.
Dawszy szeroko się wytłumaczyć Węgrom, do których panowie polscy się nie mięszali, stojąc na uboczu, król wtrącił tylko:
— Pomnijcie, że Turek z chytrości i przeniewierstwa słynie. Być może, iż nas uwodzi pokojowemi nadziejami dlatego, aby nasze przygotowania wojenne wstrzymał. Gdybyśmy nawet do Szegedynu jechać mieli, to nie inaczej jak wyprawiwszy część wojska, którą gotową mamy, aby stała w polu i groziła mu wtargnięciem...
Kardynał po raz pierwszy mocno poparł króla.
— Najprostsza ostrożność i rozum doradzają to — rzekł. — Nie wprzódy jechać, aż wojsko wyciągnie. Jeśli pokój ma w istocie stanąć, ono go poprze najdzielniej.
Panowie węgierscy, widząc, że król stawił to jako warunek, spojrzeli po sobie i zgodzili się...
Król nawzajem podróży do Szegedynu się nie opierał...
Łatwiej na pozór daleko, niż się spodziewali panowie, zdobywszy to czego życzyli sobie, widząc kardynała milczącym, nieprobującym nawet oporu i sprzeciwiania się... nie mogli zrozumieć, jak się to stało.
Cesarini dotąd, nigdy takiego nie ukazał umiarkowania.
Wychodząc z posłuchania od króla, jeden ze znanych dobrze Grzegorzowi magnatów, spotkawszy go w podwórcu, a wiedząc, że mistrz nie bardzo z Włochem był przyjaźnie, począł śmiejąc się chwalić odniesionem zwycięztwem.
— Wiesz, ojcze, cud się stał! — zawołał do królewskiego kapelana. — Kardynał zaniemiał... Tryumf odnieśliśmy niespodziany...
— Sądzicie? — przerwał szydersko mistrz. — Nie cieszcie się zawczasu a nie dowierzajcie. Człowiek ten, gdy milczy, niebezpieczniejszym jest niż w rozprawie. Dopóki on tu mieszka, wierzajcie mi, jest panem i was wszystkich przemoże, jeśli nie rozumem to przebiegłością.
— Ależ król jedzie do Szegedynu! — zawołał Węgrzyn.
— A pokój niezawarty jeszcze! — szepnął Grzegorz. — Więcej powiem... gdyby zawartym był, ja i temu nie zaufam...
Zmarszczył się magnat, ale ręką uderzywszy po szabli i zakląwszy w swoim języku, rzekł:
— Jeden przeciwko wszystkim? nic nie dokaże!
Rozeszli się tak...
Król złamany domaganiami się Węgrów, przymuszony traktować o pokój, spotkania się sam na sam z Cesarinim obawiał i wymówek a użalań, które go ominąć nie mogły.
Gdy po odejściu panów, weszli razem z nim do poblizkiej komnaty, król tak był zmięszany i upokorzony, że na kardynała spojrzeć nie śmiał.
Wielką moc mający nad sobą Cesarini, w pierwszej chwili nie okazał nic nad smutną rezygnacyę...
— Padam ofiarą — odezwał się — mojej wiary w Węgrów, ale spodziewam się, że oczyścić się potrafię... Niestety! za nierozważnie, za pospiesznie zaręczyłem, że wyjdziemy w pole! Zawiadomiłem o tem papieża, księcia Burgundyi, Wenetów i Genueńczyków, którzy z flotami w pomoc nam spieszą. Okrutny! sromotny zawód dla mnie, lecz Bogu go ofiaruję! — dodał pokornie.
Król ujęty bólem tym, starał się go pocieszać.
— Nic się jeszcze nie stało — rzekł — nic może się nie dokona. Znacie moje uczucia, wiecie żem gotów... lecz...
Kardynał przerwał, dając znak ręką, że mówić nie potrzebuje.
— Cierpliwości... tak, miłościwy panie, burzę tę przetrwać potrzeba, nie przekonamy ich... Milczmy na teraz, patrzmy, czekajmy! Ja zostanę ofiarą, ja ogłoszony będę kłamcą i lekkomyślnym, ale czas to naprawi, wyjaśni i oczyści mnie.
Kardynał złożył obie ręce na piersi, oczy podniósł ku niebu, westchnął i ułożył tak twarz swą, że się prawdziwym wydawał męczennikiem.
Król poruszony mocno uściskał go...
Postanowiona podróż do Szegedynu nie cierpiała zwłoki. Panowie, obawiając się aby jej co nie stanęło na zawadzie, wzięli się zaraz do przygotowań. Wojskom dano rozkazy wyciągania pospiesznego nad granicę, dwór sposobił się do podróży. Król sam prosił Cesariniego, aby go nie opuszczał, kardynał też wybierał się mu towarzyszyć. Dwór polski, młodzież, niektórzy z panów, Grzegorz z Sanoka, dziekan Lasocki, wszyscy jechali za królem...
W Szegedynie czekali Węgrowie bardzo licznie zebrani, wszyscy, którym szło o to, aby pokój zamierzony stanął w istocie.
Czasu tego, który upłynął od pierwszych gońców wojewody siedmiogrodzkiego do zjazdu w Szegedynie, kardynał używał bardzo oględnie lecz zręcznie.
Publicznie wcale nie występował przeciwko traktatom. Pytany bolał tylko, że sprawy węgierskie zmuszały do tego kroku, który w Europie, po świecie surowo mógł być sądzony. Gdziekolwiek rozmowa o pokoju rozpoczętą została wobec liczniejszych świadków, Cesarini wcale w niej nie brał udziału. Okrywał się wiele znaczącem milczeniem.
Na osobności, z młodzieżą polską i węgierską, odzywał się z wielkim żalem, że rycerstwu wydzierano chwałę, którą się okryć miało.... Przemawiał gorąco, a że słowo jego działało na umysły, do których z dziwną zręcznością było zawsze zastosowywane, odchodzili od niego gorętsi z żalem w duszy, z niechęcią przeciw starszyznie, która dała się pieniędzmi i mamiącemi korzyściami uwieść do sromotnego kroku...
Tak pokątnie tylko działając, Cesarini publicznie przeciw układom nic nie działał... był świadkiem bezczynnym przygotowań do nich.
Wszystkich, a najbardziej Grzegorza z Sanoka, to zachowanie się kardynała w zdumienie wprawiało...
Mistrz Grzegorz nie krył się z tem wcale, że pokoju dla króla pragnął i popierał go wszelkiemi siłami. Lasocki równie był zamknięty i milczący jak ten, który nim władał.
Młody król walczył z sobą. Mistrz, mający jego zaufanie, bo przed nikim się z taką otwartością nie wywnętrzał jak przed nim, najlepiej wiedział co się w tej młodej, zburzonej duszy działo.
Wieczorem czasem znajdował go na modlitwie cichej, ze łzami na oczach...
Jednego dnia poddawał się konieczności, drugiego wracał do żalów swych i pragnień...
— W pół drogi do celu... zaparto mi ją!! Los złamali... przyszłość tak świetna zgubiona na wieki...
— Królu mój! — wołał Grzegorz — nie masz lat dwudziestu... przeciwko Tatarom i Turkom we własnym kraju będziesz mógł walczyć i wsławić się... Ten pokój, to palec Boży! Kardynał jest zaślepiony... nie obwiniam go, bo wiem, że sam gotów jest z życia uczynić ofiarę; ale rachuby jego mylne, zaufanie w pomoce płoche, nieprzyjaciela za lekko ceni...
Król bolał niewymownie...
Kilka dni oczekiwano na posłów tureckich. Wiadomem już było, że na czele poselstwa ma się znajdować Grek, renegat, o którym Arkadiusz mówił, zapierając się z nim znajomości, jakoby ze słuchu tylko, lecz drudzy utrzymywali, że dwaj jednoplemienni byli z sobą w tajemnych stosunkach...
Głoszono go, jako przebiegłego wielce i chytrego człowieka. Wstręt zawczasu budziło to, że przechodząc do służby tureckiej, zaparł się dla niej Boga i przyjął mahometańskie wyznanie.
Grek, przeciw któremu przodem wysiano mały poczet dla bezpieczeństwa, dodając Arkadiusza za tłumacza, nadciągnął w sto koni, bogato i wspaniale strojnych i objuczonych. Kilkunastu janczarów, dla świetności orszaku, dodał mu sułtan...
Z Szegedynu wysypało się co żyło dla zobaczenia tego wjazdu, który się odbył w milczeniu, ale z uroczystością wielką.
Od granicy już, wedle zwyczaju, podejmowano Turków, dostarczając im żywności, wyznaczając gospody, a w Szegedynie czekały na nich domy opróżnione i tłuste barany, któremi się żywić mieli.
Turcy wieźli dla króla podarki kosztowne, koni kilka najpiękniejszych, materyj, tkanin różnych i klejnotów.
Na dzień następny pierwsze posłuchanie naznaczone było.
Dla Greka Rodokos’a i tych, co się z nim królowi przedstawić mieli, zawczasu posłano, zwyczajem wschodnim i u nas zachowywanym, szuby sobolowe jedwabiem kryte i suknie kosztowne, które wdziawszy poselstwo sprawiać mieli.
Młody król przyjmował Turków na tronie, otoczony co najprzedniejszemi ze dworu swojego panami.... z całym majestatem monarszym.... Przy tronie stali trzymający chorągiew, miecz wielki obnażony, laski i godła pańskie, urzędnicy węgierscy...
Grek po turecku przyodziany, w szubie na wierzch, którą mu podarowano, przykląkł przed królem i w krótkich słowach powitał Władysława... Zagaił tem, że pan jego pokój z sąsiadem zawrzeć jest gotów...
Rodokos miał powierzchowność niepowabną, czarny był, oczy mu biegały niespokojnie, ruchy miał dziwne i dumą nadrabiał, czując, że podłym się wydawać musi. Z twarzy jego niewiele się dawało wyczytać, wejrzenie skośne przypominało dzikie zwierzę, w ustach było coś złego... Na przemiany uniżony do zbytku, jakby potem przypomniał sobie od kogo i z czem przychodził, rwał się zuchwale...
Po tem posłuchaniu wielkiem, rozpoczęły się dopiero z wyznaczonymi panami węgierskimi o pokój umowy. Turek tak skłonnym był do zgody, że prawie bez sporu oddawał zamki zagarnięte w Rascii wszystkie, część Albanii dla despoty... Bulgarów tylko zatrzymać chciał dla siebie.
Przytomny Jerzy despota Rascii, który najwięcej miał korzystać z tej powolności Turka, rzucał się na kolana, błagał, zaklinał, aby nie opuszczano tak szczęśliwej zręczności odzyskania twierdz i grodów obronnych, które niegdyś wiele krwi kosztowały a dziś darmo zwrócone być miały. Panowie też węgierscy obstawali równie gorąco za pokojem...
Kardynał zdala patrzał, słuchał, marszczył się, lecz przeciwko prądowi ogólnemu nie mógł wystąpić. Nie chciał opierać się nadaremnie i być pokonanym, a czuł, że nie zwycięży...
Oprócz króla samego, który smutnie przyjmował warunki te, niemogąc zaprzeczyć, że były korzystne, prócz kardynała i dziekana, wszyscy zdawali się zgodnie cieszyć pokojem, który na lat dziesięć miał być zawarty...
Jęki i błagania despoty, który oprócz zamków miał odzyskać dwóch swoich synów, będących w rękach Amurata, przyczyniały się też wielce do przyspieszenia układów.
Grek zdawał się nad wszelkie przewidywanie powolnym, godził się na warunki już wprzód oznaczone, wymagań nowych nie stawił...
Trzeciego dnia dał znać Lasocki Cesariniemu, że pokój był już tak jak zawartym. Kardynał pobladł, ale nie rzekł ani słowa... Wyszedł jak zwykle do króla i ani spytał go o nic, ani wymówek mu nie czynił.
Traktat ów dziesięcioletni z obu stron miał być poprzysiężonym, przez Turków na alkoranie, przez króla...
Rodokos, w chwili gdy o tem była mowa, obstając mocno aby przysięga jak najuroczystszą była i jak najsilniej obowiązującą, wniósł, ażeby król ją na poświęconej Hostyi u ołtarza złożył, na tem co dla chrześcianina najświętszem było...
Nie bez przyczyny Grek się tego domagał. Wiedział on dobrze, iż przy królu byli ludzie, którzy przeciwko traktatowi mieli go podżegać i do złamania namawiać.
Arkadiusz myśl tę mu poddał...
Na pierwszą wzmiankę o tem, Grzegorz z Sanoka, który się w izbie znajdował, podniósł głos z gwałtownością wielką.
— Nigdy w świecie być to nie może! — krzyknął. — Przysięga na hostyę niesłychana u nas, zwyczaj żaden jej ani dopuszcza, ani uświęca! Byłaby profanacyą! Na to dozwolić nie można.
Grek obstał przy swojem.
Oburzony wybiegł mistrz wprost do króla, przy którym znalazł kardynała z zaciętemi usty i piorunującemi oczyma.
Pomiędzy Cesarinim a Grzegorzem z Sanoka w ostatnich dniach przychodziło codzień do sprzeczek i sporów, często w rzeczach małej wagi, jak gdyby Cesarini oprzeć się nie mógł niechęci swej do tego człowieka.
Gdy ze zmienioną a gniewną twarzą wpadł na pokoje mistrz, kardynał zmierzył go wejrzeniem złośliwem...
— Miłościwy panie — odezwał się Grzegorz z zapałem. — Grek bezbożny domaga się rzeczy niegodziwej, niemożliwej... Chce przysięgi na Hostyę! Byłoby to profanacyą! Tego dopuścić się niegodzi!!
Władysław porwał się z siedzenia, ale nieodpowiadając spojrzał na kardynała, jakby go wyzywał.
Cesarini się skrzywił ironicznie.
— Jeżeli pokój robicie i króla do przysięgi nań zmuszacie — odezwał się — dlaczegóżby i na Hostyę nie miał przysięgać? Zwyczaju tego niema, ale zakazu niema!! Taka czy inna przysięga będzie nieważna!
— Jakto? — wykrzyknął Grzegorz, cofając się zdumiony. — I to wasza przewielebność mówicie? Wy? książe kościoła? Dopuścilibyście, aby dla sprawy ziemskiej Boga samego używać i czynić świętość narzędziem.
— Przysięgamy na Krzyż i Ewangelią — odparł kardynał — dlaczegoby nie na Hostyę?[1]
— Nigdy w świecie nie dopuścim tego! — zawołał Grzegorz.
— Powtarzam wam — wtrącił Cesarini — że nie widzę w tem ani profanacyi, ani nic nadzwyczajnego... a ta przysięga!!!
Lekceważąco ręką potrząsnął.
— Heretykom i poganom ani wiary, ani przysiąg nie jesteśmy obowiązani dotrzymywać — dodał kardynał.
Grzegorz się wzdrygnął.
— I to miałoby być chrześciańską nauką? — zawołał gwałtownie — nauką tego Zbawiciela, który nieprzyjaciół miłować kazał, a za złe dobrem odpłacać?? Który w Ewangelii swej nikogo z pod prawa miłości nie wyjął?
Cesarini spojrzał z rodzajem politowania na mistrza Grzegorza, ramionami poruszył i odwrócił oczy w inną stronę.
Grzegorz podszedł do króla.
— Miłościwy królu — rzekł z powagą i namaszczeniem — chociaż przytomny tu legat Ojca świętego zdaje się być za tą niesłyszaną formą przysięgi, której Turek a raczej chytry Grek, jego poseł, wymaga... ja, jako stary twój sługa i stróż sumienia, błagam cię, warunku tego nie przyjmuj. Byłem i jestem za pokojem — dodał — ale taką okupionym ceną!! nigdy...
Kardynał pilno patrzył na króla.
Być mogło, że popierając przysięgę na Hostyę, chciał jej zapobiedz i pokój ten zniweczyć w chwili, gdy już był blizkim zawarcia. Domyślał się, iż pobożny Władysław pójdzie za radą mistrza. Jakoż król okazał jawnie, że na te wymagania przystać nie może.
— Nie będę im przysięgał inaczej, tylko wedle obyczaju — rzekł stanowczo. — Nie bój się, mistrzu mój... świętokradztwem się nie skażę.
Uśmieszek przebiegł po ustach Cesariniego, milcząco spojrzał na Grzegorza, który stał jeszcze.
— Mam odnieść tę odpowiedź króla? — zapytał.
— Tak, powiedz im, że, jeźli mi nie ufają, przysięga żadna wiary nie wzbudzi — odparł Władysław.
Grzegorz zwycięzko spojrzał na Cesariniego, który w obliczu miał coś szyderskiego... i oddalił się.
Na pokojach króla czekano potem rozwiązania tego sporu o przysięgę dosyć długo. Trochę zniecierpliwiony niepewnością tą Cesarini, wyprawił Lasockiego na zwiady.
Dziekan powrócił przynosząc wiadomość, że Grek upierał się przy swej przysiędze na Hostyę, ale widocznem było, że ulegnie i od warunku tego odstąpi, ograniczając się Krzyżem, Ewangelią a ołtarzem...
Kardynał posłyszawszy to pochmurniał, ostatnia nadzieja zerwania układów znikła...
Nazajutrz król poprzysiągł zawarty traktat dawnym obyczajem, a Turcy zamki w przeciągu ośmiu dni wydać się zobowiązali.