<<< Dane tekstu >>>
Autor Antoni Lange
Tytuł Stypa
Podtytuł powieść
Wydawca Władysław Okręt
Data wyd. 1911
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

— Prowadziłem rozwód pani Zofii przeciw jej mężowi Michałowi. Pewnego dnia zjawił się u mnie sam Michał, który bardzo nie chciał się separować z żoną, nie rozumiejąc poprostu, czego ona od niego żąda. Chciał on mi wytłomaczyć, że nie powinno się tego procesu prowadzić; że to go — zupełnie unieszczęśliwia i t. d. — „Jak na spowiedzi powiem panu wszystko, nic nie tając. Bo tak między nami to cały ten rozwód nie jest niczem innem, jeno babską fanaberyą. A naprzód powiem, jak to przyszło do tego małżeństwa. — Kiedy mi się zaczął piąty krzyżyk, obudziła się we mnie wielka tęsknota do spokojnej przystani ogniska domowego. A właśnie wtedy doszedłem do samego dna mojej puścizny — słusznie mówię, puścizny, gdyż worek mój w owym czasie był zupełnie pusty. Póki mogłem, broniłem się od takiego kroku rozpaczliwego, ale przyszła kreska na Matyska. Znalazłem pannę z dobrego domu, mającą renty osiem tysięcy rubli (zamierzyłem żyć skromnie i dotrzymałem słowa). Panna — muszę to przyznać — nie bardzo się kwapiła wyjść za mnie, gdyż miała jakieś niezatarte rany w sercu (babskie głupstwa: ona go kochała, on jej nie kochał, całe życie złamane). Dopiero gdym na pannę Zofię wypuścił siedem ciotek mądrych i siedem głupich — zgodziła się na to małżeństwo. Nie bardzo mię martwiły te panieńskie ceregiele, bo wierzyłem w swoją praktykę w rzeczach miłosnych. Tu jednak muszę zaznaczyć, trafiła kosa na kamień. Zofia wyszła za mnie, wprost dla spokoju, aby ciotki jej nie dręczyły — „a wyjdź zamąż, a wyjdź­‑że nareszcie! czy starą panną chcesz zostać, czy co?“ — W domu zaprowadziła system pożycia lodowaty. Obowiązki żony spełniała sumiennie, ale bez przejęcia, wprost urzędowo. Zachowywała względem mnie pewien ton wyższości (idealistka! vous comprenes), co ja przyjmowałem na sposób drwiąco poważny. Ostatecznie pocieszałem się jak mogłem. Moja żona zaś zaczęła uprawiać filantropię, zabawiała się nędzą wyjątkową, opiekowała się prostytutkami, które uważała za istoty najnieszczęśliwsze i t. d. Bóg wie, czem się nie zajmowała takobieta. Wynalazła sobie np. jakieś zasady (des principes, ma foi!), co niepotrzebnie draźni i źle oddziaływa na trawienie. Oczywiście, nigdym się z nią nie spierał. Prawda! mówiłem jej, choćby dowodziła, że trawa jest niebieska, a niebo — zielone. I otóż właśnie załamałem się na tych zasadach, a przez kogo! nikt nie odgadnie. — Pan mecenas też niewiele o tem wie, zatem go chcę uświadomić. — Pamiętam, była to noc wrześniowa, godzina pierwsza po północy, gdyśmy z żoną wracali od państwa N. karetą, co nas osłaniała od mżącego deszczu. Noc była ciepła, ale drobny, nudny, kroplisty deszczyk sączył się żałośnie, a niebo było szare, chmurne, bezświetlne, poprostu przykre. Ulice były puste — tu i owdzie zaledwie jakiś zapóźniony przechodzień, osłonięty parasolem, pośpiesznie wracał do domu. Latarnie świeciły mroczno, jak we mgle. Naraz koło jednej bramy żona moja (bo nie ja) ujrzała coś białego, jakąś postać w bieliźnie. Pomimo rozsądnych przełożeń moich, aby jechać wprost do domu, zatrzymała woźnicę. Jakaś kobieta, poprostu w koszuli; w jednej koszuli — dosłownie! stała, albo raczej siedziała, albo raczej skurczona leżała koło bramy. Niewątpliwie sytuacya dziwna, osobliwa, ale po co się taką sprawą zajmować. Moja żona wyszła do tej kobiety i pytała ją, co ma znaczyć to jej zachowanie, ale ta pół­‑obłąkanym wzrokiem patrzyła na nią: — Ja nie mogłam powiedzieć prawdy! Nie mogłam! A teraz muszę się zabić, o, tem, widzi pani! — i pokazała jej rewolwer.
Osobliwy kostyum: koszula i rewolwer. Koszula była mokra od deszczu. Wyobraź pan sobie, że moja żona, wezwawszy na pomoc stangreta, wprowadziła tę osobę do naszego powozu. — „Jakaś zagadka społeczna!“ — mówi do mnie. Przyznam się panu, że nie lubię zagadek społecznych wogóle, a tembardziej o pierwszej po północy. Kobieta była piękna: miała kasztanowate, bujne, rozwiane włosy; oczy ogniste, w tej chwili nieco obłędne — jak to mówią — latające; kształty piękne, obfite, prawie klasyczne, a widziałem ją dobrze, gdyż skutkiem niezręcznego wciągania ją do karety — ujrzałem ją prawie nago. Żona zabrała jej rewolwer, kazała mi zdjąć palto, poczem sama zdjęła płaszcz i okryła tem wszystkiem ową zagadkę społeczną. Posadziła ją koło siebie, a mnie zepchnęła na drugie siedzenie. Naraz światło latarni uderzyło wyraźniej w szyby karety. Mimowoli krzyknąłem: Marta! Coś mi się przypomniało. Ona zaś, półobłąkanym wzrokiem, patrzyła na mnie, wołając: — Michał! — „Masz tobie — pomyślałem sobie — awantura!“ — Istotnie, Zofia w tej chwili jęła mnie badać. — „Ty ją znasz! Co to za kobieta? Patrz, ona sama mówić nie może, jest obłąkana, nieprzytomna, przeziębiona, w gorączce... Trzeba będzie natychmiast posłać po lekarza. Powiedz, co wiesz o niej. — Wiedziałem to i owo, ale oczywiście żonie powiedziałem tylko cząstkę. Znałem ją z towarzystwa, jak wiele innych — i wiem, że właśnie wczoraj odbył się ślub jej z panem Tadeuszem S. Miałem o tem wiadomość i nie rozumiem, co się stało. Tymczasem Marta mówiła jakby do siebie: Ja nie mogłam powiedzieć prawdy! nie mogłam, a teraz muszę się zabić!
Nie będę wam opowiadał, jak tę kobietę wprowadziliśmy do domu, jak szukaliśmy lekarza, jak lekarz kazał się bardzo ostrożnie obchodzić z chorą, ile że jest zagrożona ostrem zapaleniem płuc itd. Nie bardzo mi się chciało — podług życzenia żony — iść do Tadeusza; pytać go o znaczenie całej tej historyi, bom przewidywał niemiłe powikłania. Odkładałem też z dnia na dzień tę sprawę. Tadeusz jednak przed upływem tygodnia wyjechał do Włoch. Żona moja, dowiedziawszy się, sam nie wiem jak, adresu Tadeusza — nie zawahała się do niego napisać, żądając wyjaśnienia tej sprawy. On natychmiast odpisał, że z wielkim żalem wyjaśnień absolutnie dać nie noże, gdyż tylko przed Bogiem za swój czyn odpowiada. Uroczysty błazen! Chora była w gorączce i dopiero po dwóch tygodniach jako tako doszła do przytomności. Co te kobiety gadały tam ze sobą — dowiedziałem się dopiero później; ale tu muszę wejść w bliższe osobiste szczegóły. — Jestem człowiekiem par excellence dyskretnym, ale ponieważ historya Marty dla zbadania sprawy musi być koniecznie odsłonięta — przeto ją opowiem. Moja żona też zna wybornie tę tajemnicę, choć zapatruje się na nią w sposób szczególny, z egzaltacyą w danym razie wcale niewłaściwą. Marta, chociaż bywała przyjmowana w towarzystwie — to ktoś coś gdzieś kiedyś o niej naplotkował tak, że opinia o niej była dość dwuznaczna. — W istocie sekret polegał na tem, że pięć lat temu — ona i ja byliśmy we dwoje na wsi — sami jedni — bardzo zakochani — a był tam lasek. Ten lasek, ten lasek, ach, te jagody!... Enfin! żałowaliśmy oboje tego grzechu, który zresztą często się powtarzał, a potem wszystko wróciło do porządku... Rozeszliśmy się — i nigdy już się nie spotkali... Jakim sposobem tajemnica się ujawniła, nie wiem; czy Marta później szukała innych sensacyj — nie wiem. W każdym razie otaczał ją mały zapaszek skandaliku, co ją robiło interesującą, ale też przeszkadzało jej wyjść za mąż. — Nakoniec znalazł się człowiek ryzykowny, Tadeusz, którego znałem z kawiarni, człowiek dosyć zamożny, technik i przemysłowiec. Poznał on Martę w towarzystwie — a ponieważ bardzo mu się podobała — postanowił się z nią ożenić. — I ona miała dla niego sympatyę — i oto z panny rezolutnej i nieraz bezczelnej stała się nagle poprostu bojaźliwą i zawstydzoną. Dalszy ciąg już wiem z opowiadań Marty przez żonę. Tadeusz słyszał i znał plotki, krążące o jego przyszłej. Prosił ją o jedno, aby mu powiedziała prawdę; uprzedził, że jej wszystko przebaczy, aby mu tylko powiedziała prawdę. — Marta nie miała odwagi przyznać się do grzechu. Zaprzeczyła wszystkiemu, skłamała. Miły Boże, nie dziwię się jej wcale: każdyby skłamał na jej miejscu. Tymczasem, kiedy już państwo młodzi znaleźli się enfin seuls — Tadeusz oczywiście odkrył prawdę. Marta nie była immaculata. Przypuszczam. I oto, uważ pan, co wymyślił ten uroczysty błazen, ten bałwan trzypiętrowy: jak stała, w koszuli — tak się jej kazał natychmiast wynosić z domu precz — na ulicę i dał jej rewolwer do ręki, aby się zastrzeliła. Surowy sędzia! Błagała go o przebaczenie, ale ten ani chciał słyszeć. Zawzięty kretyn! W gruncie rzeczy drobiazg, przesąd! To się zdarza codziennie, prawie w każdej familii. Nie mógł tego zachować dla siebie — ale musiał skandal zrobić! Teraz pan rozumie położenie Marty, nad którem wielce ubolewałem, ale za cóż ja mam cierpieć? Nikt się nie domyśli, do jakich wniosków doszła moja żona. Nazwała mnie poprostu szubrawcem; powiedziała mi, że moim obowiązkiem jest poprawić grzech młodości i ożenić się z Martą; że obowiązkiem moim jest wyszukać Tadeusza, wyzwać go na pojedynek, zastrzelić go, bo ja wiem! posiekać na drobne kawałki, posolić i posłać do Jardin des Plantes. Słyszane to rzeczy? pour si peu! Z powodu Marty. Przecież ja o tem dzieciństwie z przed pięciu tat zupełnie zapomniałem i Marty nie znam wcale. Jakże mam wyprawiać hece dla nieznajomej kobiety? Czy jestem Dcm Kiszot? Ale żona moja tylko jedno ma na myśli: separacyę! A tak mi było dobrze na świecie: ustatkowałem się, żyłem skromnie, oszczędnie, bez ekscesów; czasem wincik, kieliszek węgrzyna, polowańko, albo partie de plaisir — i naraz ten cały spokój i dobrobyt pęka. I to wszystko cierpieć ma niewinnie — na miłość Boga — dla grymasów Tadeusza i dla principes mojej żony. Czy to nie zawiele? Panie mecenasie, ty, który, stoisz na straży prawdy i sprawiedliwości, ty nie dopuścisz, aby ten rozwód doszedł do skutku“. Tak to mi gadał p. Michał, a ja wam przedstawiam sąd, kto tu postępował szlachetniej i czyściej — mężczyzna, czy kobieta?







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Antoni Lange.