Sylwety emigracyjne/Centralizacya Towarzystwa Demokratycznego Polskiego w r. 1850–51
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sylwety emigracyjne |
Wydawca | „Słowo Polskie“ |
Data wyd. | 1904 |
Druk | Drukarnia „Słowa Polskiego“ |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Polskiego w r. 1850–51.
Od głośnej, w czasie swoim przez jednych wychwalanej, przez drugich wyklinanej Centralizacyi Towarzystwa Demokr. Polsk. kreślenie „Sylwet“ moich rozpoczynam. Czynię to dlatego, że za jej (Centr.) pośrednictwem stałem się czasu onego członkiem tej emigracji polskiej, która w porozbiorowych Polski dziejach nie mało ważną, a mało znaną i bałamutnie rozważaną odegrała rolę. Najpierwszym Centralizacyi członkiem, z którym się w życiu mojem zszedłem, był Stanisław Worcel.
Zszedłem się z nim w Londynie.
Czemu nie w Wersalu, nie w Paryżu?
Nastąpiło to w r. p. 1850, kiedy zainstalowany we Francyi na krześle prezydyalnem Ludwik Napoleon Bonaparte (późniejszy Napoleon III) rozpoczął polityczną gospodarkę swoją od oczyszczania Francyi z żywiołów rewolucyjnych. Żywioł rewolucyjny polski był mu z bliska i doskonale znany. Wszak jednego z rewolucyonistów, Dunina, w porcie boulogne’skim utopił; u rewolucyonistów tego rodzaju co Worcel, płk. Oborski, Sztolcman w Londynie, w towarzystwie stryjecznego swego, przezwanego później Plon-Plonem, bywał przed r. 1848, wdawał się z nimi i przyjaźnił. Znał więc dokładnie i dokumentnie organizacje i zamiary wychodźctwa polskiego i, na mocy znajomości tej, jak skoro nogę na drodze do tronu cesarskiego prowadzącej postawił, wnet Towarzystwo Demokratyczne rozwiązać, a przedstawicielstwo onego z Francyi wypędzić kazał. Ten był powód, dla którego z członkiem Centralizacyi w Londynie się spotkałem. Anglia od rewolucyonistów nieprzystępnością się nie odgradzała.
Komplet Centralizacyi pięciu przenosiny do trzech zredukowały członków: Wojciech Darasz, Stanisław Worcel i Jan Kanty Podolecki.
Rozwiązanie Tstwa D., luboć bardziej nominalne niż rzeczywiste, w trudnem jednak Centralizację postawiło położeniu. Stosunki organizacyjne odbywać się musiały sposobem kontrawencyjnym; organ Tstwa wychodził w Brukseli; stosunki z krajem zeszły na drogę pośrednią ze względu na pozaśrodkowość stanowiska, zajmowanego przez Anglię w odniesieniu do spraw politycznych w Europie. Sprawy te ogniskowały się natenczas we Francyi — w Paryżu. Wchodziła do nich i sprawa polska, która też, o ile się w sferze działalności Centralizacyi znajdowała, przez Paryż do Londynu przechodzić musiała. Z tej racyi, w stosunkach jej z sekcyami, które się wbrew rozporządzeniom policyjnym nie porozwiązywały, oraz z wysłańcami z kraju, do pośrednictwa tajemnych uciekać się należało agentów. Byli nimi, o ile przypominam sobie: Sylwester Staniewicz, Teofil Januszewicz, Józef Ordęga i in.
W Londynie, w obec różnonarodowych przedstawicielstw rewolucyjnych, Centralizacya, jako przedstawicielstwo organizacyi, która posiadała stan służby w walce o wolność krwią okraszony, procesami uilustrowany, ofiarami uświęcony, poważne zajmowała stanowisko. Z przedstawicielstw owych wyłonił się Komitet Centralny Demokracyi Europejskiej, w którym Francyę zastępował Ledru-Rollin, Anglię — Linton, Niemcy — ?..... , Włochy — Mazzini, Rumunię — D. Baatiano, Polskę — W. Darasz.
Darasz przeto stał niejako (?) na czele Centralizacyi. Powiadam: „niejako“, ponieważ tak sekcye Tstwa D., jak Centralizacya nie posiadały prezydentów (prezesów) stałych; na obradach członkowie przewodniczyli kolejno w porządku alfabetycznym.
Naczelność nadawała Daraszowi jego w Kom. Centr. obecność. Faktycznie on przewodniczył w obradach przedstawicielstwa Tstwa D. P. — jemu też należy się pierwszeństwo w szeregu zamierzonych „sylwet“.
Wojciech Darasz wyszedł z Polski w liczbie tej młodzieży uniwersyteckiej, co z ławek szkolnych przeniosła się do szeregów wojskowych. Należał do młodszych śród wychodźctwa. Żądny wiedzy, wiarę w Polskę łączył z przekonaniem o potrzebie pracowania dla niej. „Wiara bez uczynków martwą jest.“ W kierunku tym kształcił się i wcześnie brał udział w usiłowaniach, mających na celu szczepienie i gruntowanie zasad demokratycznych. W r. 1838 wybranym został do pierwszej do pięciu[1] członków zredukowanej Centralizacji. Odtąd wybór jego, z rzadkiemi, przerwami, ponawiał się z roku na rok mimo, że suchoty przewidywać kazały bliski moment, w którym zdrowie nie dozwoli mu nadal sprawie publicznej służyć. Stan chorobliwy czynił go przykrym w stosunkach z kolegami zwłaszcza. Podolecki i Worcel dużo nieraz z jego strony do zniesienia mieli. A nie żenował się z nimi — karcił ich niby studentów i oni, jak studenci, strofowań jego wysłuchiwali.
Na strofowanie często zasługiwał Podolecki. Narażało go na to z niczem zrównać się nie dające lenistwo.
Członkowie Centralizacyi pełnili funkcyę redaktorów wychodzącego raz na tydzień arkuszowego organu Towarzystwa. Numer każdy należało obrobić — i obrobić, we względzie tak treści jak formy, co się zowie dobrze. W szeregach wychodźctwa polskiego znalazły się od razu, nie licząc geniuszów (Mickiewicz, Słowacki), zdolności pisarskie niepospolite. Nie można przeto było czytelników zbywać lada czem.
We Francyi, w Paryżu, gdy w gronie członków Centralizacyi dawał się brak piór ciętych uczuwać, brakowi temu nie trudno było na ściągającym Polaków bruku stolicy Francy1 zaradzić. W Anglii atoli, w Londynie, nie poławiali się na zawołanie Polacy piszący. W gronie Centralizacyi znajdował się jeden. Darasz i Worcel posiadali umiejętność wypisywania się dobrze; ale pisanie dobre i piękne Podoleckiego udziałem było. Bez Podoleckiego Demokrata Polski byłby pismem czytywanem od niechcenia.
Jan Kanty Podolecki, rodem z Rusi Czerwonej (Galicji Wschodniej), wyemigrował tym porządkiem, co Teofil Wiśniowski. Udział w spiskach zakwalifikował go, jeżeli nie na szubienicę, to na dożywotni w Kufszteinie pobyt. Nieponętny los ten uśmiechał się mu, gdyby się policji udało było do rąk go swoich przed r. 1846 dostać. Nie poszczęściło się tej instytucyi ochrończej, dzięki czemu — zajął stanowisko nie uważane za zaszczytne przez miłośników zaprowadzonych przez zaborców Polski porządków. Ponieważ nie należałem — i po dziś dzień nie należę — do miłośników tej kategoryi, nietylko więc zbrodni, jakich się dopuścił, za złe mu nie brałem, ale talentu jego pisarskiego nie oceniałem wedle wskazówek przez policyę udzielanych. Gdybym był literatury polskiej historykiem, nazwiska jego nie pominąłbym milczeniem.
Był to talent rzeczywisty, przejawiający się zarówno w prozie jak w mowie wiązanej. W Galicyi mieszkając, znał s»ę i przyjaźnił z Wincentym Polem, z którym do spółki napisał „Jasełka“. Z utworów jego poetycznych przypominam sobie balladę p. t. „Hetman bosy“. Co do prozy, co tydzień z niecierpliwością wyglądałem nowego Demokraty Polskiego numeru dla rozkoszowania się artykułem jego pióra, dającym się z łatwością wyróżnić śród na chłodno poprawnych artykułów innych.
Niecierpliwość tak moja, jak smakujących w dobrej prozie czytelników nie zawsze zaspokojenie znajdowała. Na wyrób Podoleckiego nieraz dwa i trzy czekać trzeba było tygodnie. Zwłoki te spowodowywało z niczem się porównać nie dające lenistwo. W długiem życiu mojem równego mu leniwca widzieć mi się nie zdarzyło.
Podolecki żywot pędził leżący. W Londynie z łóżka wstawał rzadko. W łóżku sypiał, w łóżku herbatę pijał, w łóżku jadał, czytał i pisał — a pisywał nie inaczej, tylko w obecności większej liczby gości. Pisać nie był wstanie, gdy pozostawał sam, lub gdy w odwiedziny do niego przyszło ludzi nie więcej jak dwóch. Przed nim na stojącym obok łóżka stole leżał dużego formatu arkuszowy kajet papieru czystego, kałamarz i pióro obok. Po pióro ręką sięgał, w palce je ujmował, niekiedy w kałamarzu maczał i w ręku ważył, jakby się do pisania zabierał, ale — nie pisał.
Przeszkadzała mu gawędka we dwóch, we trzech. Nie przeszkadzała, kiedy się u niego osób pięć, sześć i więcej zebrało, rozmawiając i dyskutując głośno. W gwarze pisał — gwar dla niego ostrogą był niejako. W dyskusyi udział brał — zapytywał, odpowiadał — potwierdzał, przeczył — wykładał, dowodził i pisał — pisał. Im gawęda szła żywiej, tem z pod pióra jego cięstsze wychodziły artykuły.
Przy pisaniu, czytaniu, gawędzie, jedzeniu, piciu herbaty, z ust nie wypuszczał fajeczki glinianej, kurząc tytoń haniebny, który sam sobie z wysuszonych herbaty wygotowanej liści, zmieszanych z tytoniem zwyczajnym, fabrykował. Czynił to przez oszczędność, która się powonieniom ludzkim dotkliwie czuć dawała, ale pozwalała dwom zarazem dogadzać namiętnościom: herbacianej i fajczanej. Inaczej niemożliwością dla niego by było ze szczuplutkiej — sto franków miesięcznie nie przenoszącej (zdaje się) pensyi[2] — i namiętnościom tym dogadzać i żonie z dzieckiem do Paryża zasiłki posyłać.
Przywara (lenistwo) i wyżej wymienione namiętności nie przeszkadzały Podoleckiemu być człowiekiem, każącym siebie szanować i kochać. Z łóżka — wstawał niekiedy. Do ostateczności tej dwie doprowadzały go konieczności: posiedzenia centralizacyi, odbywające się w mieszkaniu Darasza, oraz wykłady dla emigrantów historyi polskiej. Na posiedzenia chodził obowiązkowo; wykłady wziął na siebie z dobrej i nieprzymuszej woli i wywiązał się z nich znakomicie. Natura obdarzyła go łatwością słowa, zaprawioną akcentem, nadającym głosowi niskie, z przyjemnością słuchać się dające brzmienie. Godzinami całemi z zajęciem nieustającem słuchiwało się tego grubokościstego, ciężkiego, wzrostu miernego, nieco pochyło się trzymającego, o szerokiem, jasnemi, dobremi oczami oświeconem i rudawym zarostem otoczonem obliczu prelegenta, opowiadającego np. o Bolesławie Chrobrym. Bolesław Chrobry był jego szczególnie umiłowanym w dziejach Polski bohaterem.
W centralizacyi owoczesnej: władzy małomównej a surowej, nieugiętej, wyrazem był Darasz; stronę jej ujmującą, poezyą okraszoną wyobrażał Podolecki; rozumu przedstawicielem był Worcel.
Worda socyaliści (dzisiejsi, czy wczorajsi? — nie wiem) na patrona swego dlatego, że czas jakiś był członkiem założonego w Portsmouth socyalistyczno-religijnego zakonu, wypromowali. Z całą rzeczy świadomością oświadczam, że na zaszczyt ten zasługuje on mniej jeszcze, niż Mickiewicz. Worcel socyalistą był w sensie dernokracyi narodowej, przyznającej pracy wszystkie słusznie jej w myśl równości obywatelskiej przynależne prawa, uznającej, miast szerzenia w społeczeństwach przez wyzywanie do walk klasowych nienawiści, potrzebę szczepienia braterstwa, stawiającej na stanowisku przewodniem wolność, ogarniającą zarówno ustroje społeczne i polityczne.
Takimi były Worcla społeczne i polityczne z gruntu na wskroś patryotycznego wystrzelające ideały.
Świadczą o tem stale — wespół z Lelewelem, W. Zwierkowskim, Winc. Tyszkiewiczem i innymi, w pierwotnych wyemigrowania uczestników powstania listopadowego momentach — przedsiębrane przezeń starania i zabiegi około zorganizowania emigracyi; świadczy udział jego w Zjednoczeniu, z którego się nie wykreślał, gdy towarzystwu portsmutskiemu służył; świadczy w końcu i to, że ze Zjednoczeniem wraz z Lelewelem, Zwierkowskim i innymi w roku 1846 do Tow. demokratycznego wstąpił.
W Tow. dem., na stanowisku członka centralizacyi, niczem — powtarzam — na zaszczyt patronowania dzisiejszemu, walkoklasowemu, międzynarodowemu, a raczej bezparodowemu socyalizmowi nie zasłużył.
Stanisław Worcel pochodził z Wołynia — ze Stepania nad Horyniem; był członkiem jednej z trzech rodzin polskich, przez cesarza Pawła grafskim obdarzonych tytułem[3].
Nauki pobierał w Krzemieńcu. Po skończeniu nauk ożenił się, należał do za zezwoleniem rządu zrazu założonej, następnie tolerowanej, w końcu zakazanej loży masońskiej i gdy powstanie wybuchło, wziął w niem udział w charakterze posła rówieńskiego. Po upadku powstania wyemigrował, pozostawiając w kraju żonę i syna, oraz brata starszego właściciela majątku ziemskiego.
Na szczegóły te uwagę zwracam, wykazują one bowiem dowodnie, że Polak może być nietylko szlachcicem zwykłym, nietylko szlachcicem ukarmazynowanym, nietylko z Radziwiłłami, Sanguszkami, Potockimi zparantelowanym, nietylko nawet przez cara uhrahionym — i mimo to stać się wzorem demokraty, miłującego Polską duszą całą i sercem całem. Worcel przekonaniowe i faktycznie z hrabstwa i szlachectwa się wyzuł, całego siebie na usługi sprawie polskiej oddając. Żywot pędził jak najskromniejszy, na użytek osobisty z nadsyłanych.mu przez rodzinę zasiłków, zatrzymując tyle jeno, ażeby głodu i chłodu nie doznawać. Za mieszkanie służył mu pokoik je-den, będący zarazem sypialnią, jadalnią, salonem i pracownią. Jadło przyrządzała dla niego gospodyni: herbata z tartiną rano, kawałek mięsa z jarzyną i szklanka piwa half and half (czytaj: haf end haf) na obiad, herbata wieczorem — oto jak odżywiał się człowiek, któryby na większe pozwalać sobie mógł wygody zwłaszcza, że takowych nietęgie, z astmą się mocujące i kaszlem gwałtownym wątłą postać jego szarpiące zdrowie wymagało. Jedynym, jakiego się dopuszczał, zbytkiem była tabaka, którą zawzięcie zażywał i która na wąsach, brodzie i odzieży charakterystyczne mu pozostawiała ślady.
Emigracyi młodej udzielał się odczytami — wykładał teoryę perspektywy.
W obcowaniu towarzyskiem miły był i resursów pełen. Nie zapomnę kilku z nim i ze znającym okolice jego rodzinne świetnym stosunków sąsiedzkich opowiadaczem, Mikułowskim, spędzonych wieczorów. Worcel ożywiał się — rozochacał — rozpytywał, opowiadał. Posiedzenia te stawały się przesuwaniem przed oczami naszemi obrazów żywych, obejmujących Wołyń, Podole, Ukrainę, a doszykowujących się do Polesia wołyńskiego. Pamiętam je! — o! — i ze czcią głęboką wspominam tego demokratę polskiego.
- ↑ Przed tem do Centralizacyi wchodziło 11, następnie 9 członków.
- ↑ Pensya członków centralizacyi stopniowo do tej doszła wysokości. Pierwotnie poprzestawali oni na pensyi, wypłacanej emigrantom polskim przez rządy francuski i angielski. Anglia dawała utrzymanie tym tylko wychodźcom polskim, co wzięli udział w wyprawie sabaudzkiej. Inni fardinga nie dostawali. Do tych ostatnich należeli członkowie centralizacyi w r. 1850 do 1851, z których jeden tylko Podolecki był przez Tstwo płatnym. Z Daraszem dzielił się brat, lekarz, praktykujący w Algierze. O Worclu rodzina nie zapominała.
- ↑ Dwiema innemi były rodziny Stroynowskich i Ilińskich.