Szatan (powieść wschodnia) Lermontowa/Część druga/X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Michaił Lermontow
Tytuł Szatan
Podtytuł (powieść wschodnia) Lermontowa
Część druga
Rozdział X.
Pochodzenie Poezye
Wydawca Księgarnia Polska Br. Rymowicz
Data wyd. 1893
Druk W. L. Anczyc i S-ka
Miejsce wyd. Petersburg
Tłumacz Michał Koroway-Metelicki
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część druga tekstu
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część druga zbioru
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
X.
TAMARA.

Mowa twa pełna okropności!
Kto jesteś: piekieł duch, czy nieba?
Czego chcesz?


SZATAN.

Tyś jest cud piękności!


TAMARA.

Lecz ktoś ty? kto?... mów! czego trzeba?


SZATAN.

Jam ten, któregoś ty słuchała
W cichości mroków, w nocnej dobie,
Myśl moja w duszy twej szeptała;
Mój smutek przez mgłę tyś widziała,
Mój obraz blady miałaś w sobie;
Jam ten, czyj wzrok nadzieję gubi,
Ledwo nadzieja ta zaświta;
Jam ów jest, który tem się chlubi,
że każdy go przekleństwy wita.
Podemną gwiazd mkną korowody;
Jam biczem krwawym ludzkiej ziemi
Jam król wszechwiedzy, król swobody,
Jam niebios wrogiem, złem przyrody,
I widzisz — jam pod stopy twemi!
I jam ci przyniósł rozrzewnienie,
I łzy, i modlitw ciche jęki,
I pierwsze ziemskie me cierpienie,
I pierwsze duszy mojej męki...

Chciej pojąć gorzkich słów zwierzenie!
Niebiosom może mię powrócić
Miłości twojej żywe słowo
I natchnąć pierś ma siłą nową,
Szatańską dumą precz odrzucić,
W pokorę zmienić aniołową.
Niewolnik, w ciebie tylko wierzę!
Do ciebie pierwsze ślę pacierze,
Do ciebie pierwszy głos błagalny!
Dla ciebie duch mój niezniszczalny
Śmiertelną szatę przyjmie szczerze!
Gdym ciebie ujrzał, mimowoli
Uczułem w sobie skrę zazdrości;
Opuścić ciebie?... nie! tej roli
Nie spełnię w żarze namiętności!
I oto! przyszła dziś godzina:
W bezkrwistem sercu buchnął płomień,
Syknęła zmarła w niem gadzina,
Zapałał stosem iskry promień!
Bez ciebie czas czem nieskończony?
Czem dóbr mych obszar niezmierzony?
Świątynią pusta, zgasłym zniczem,
Zamarłym dźwiękiem... zgoła niczem!


TAMARA.

Opuść mię, duchu fałszywości!
Zamilcz, nie wierze mowie wroga!
Ja pragnę modlić się do Boga,
A ty mię wikłasz w sieć chytrości...
Będę ofiarą twojej zdrady
Tyś myśl słabnącą opanował;
Twe słowa — to ogniste jady...
Po coś mnie biedną umiłował?


SZATAN.

Po co — o, piękna? Nie wiem tego,
Ale z przestępnej mojej głowy,
Czując prąd życia świetniejszego,
Zerwałem wieniec mój cierniowy
I w proch rozbiłem gmach przeszłości;
Me piekło, raj mój w tobie gości!
O! kocha cię nieskazitelną,
Miłością dusza moja wolna,
Istotą całą nieśmiertelną...
Dusza twa kochać tak nie zdolna!
Znam cię przez wieków długie lata,
Widziałem cię, jak widzę ninie,
Przez eterycznych sfer pustynie
Płynącą na początku świata.

Już dawno — trwożąc serce biedne —
Imię twe słodkie mnie dźwięczało;
W dni szczęścia, w raju ciebie jednej
Duchowi memu brakowało.
Ty nie zrozumiesz: duch swobody,
Znosiłem gorzkie umęczenie
Przez szereg wieków, nieskończenie,
Nie oczekując w złem nagrody,
Nie mając w dobrem krzty osłody,
Czując i rozkosz i cierpienie;
Musiałem sam się sobą nudzić,
Tą walką wieczną wciąż się trudzić,
A niosąc wieków potępienie,
Żałować ciągle i nie pragnąć,
Znać wszystko, wszystko czuć i widzieć,
Wbrew woli wszystko nienawidzieć
I do niczego się nie nagiąć!...

Zaledwo losy się spełniły,
I wyrok Boski zabrzmiał z góry,
Wnet mię na wieki opuściły
Ramiona świata i natury...
W mgle siniejącej przestrzeń stała;
Ujrzałem w on czas, jak wspaniała
Dawno mi znanych gwiazd gromada

W wieńcach weselnych wśród wszechświata.
Płynęła... lecz dawnego brata
Nie chciała świetna znać plejada!
Wygnańców, losy me dzielących,
W rozpaczy, ja nawoływałem,
Lecz słów ich, oczu złością skrzących
Niestety! sam nie poznawałem.
I rozwinąłem skrzydła w strachu,
Leciałem w przestrzeń bez otuchy...
W nieskończoności płynąc gmachu,
Mnie omijały bratnie duchy,
I raj i, świat był niemy, głuchy.
Tak — ster straciwszy, łódka płynie
Podczas szumiących fal wzburzenia,
Niepewna swego przeznaczenia,
Czy ocaleje, czy zaginie.
Tak — gdy brzask ranny muska góry,
Samotny odłam grzmotnej chmury,
W lazurów wznosząc się otchłani,
Niepewien zgoła swej przystani,
Bez celu i bez śladu goni,
Bóg wie, do jakich sfer ustroni!

Ludźmi nie długo kierowałem,
Zakułem łatwo ich w obroże,

Wszystko — co piękne — zniesławiałem,
Szlachetne wiodłem na bezdroże.
Nie długo! płomień czystej wiary
Jam w nich zagasił... Mojej pracy
Czyż warci byli ci prostacy,
Lub obłudnicy, godni kary?
I skryłem się w wąwozów nory,
Brodziłem, jako meteory
W głębokiej nocy gęstym mroku...
I pędził jeździec z strachem w oku,
Ognikiem blizkim uwiedziony,
I w bezdnię z koniem zawalony
Napróżno wołał — i ślad krwawy
Brzegi przepaści przyjmowały...
Ale złośliwe te zabawy
Nie długo mi się podobały.
W walce z potężnym huraganem,
O! jakże często, wznosząc kurze,
Z czołem — piorunem przepasanem —
Leciałem szumnie w czarnej chmurze,
Chcąc w żywiołowych burz szermierce
Natrętne myśli swe zagłuszyć
I szemrające stłumić serce
I samą pamięć zawieruszyć!
Czemże są ludzkie utrapienia

I nieszczęść ludzkich opowieści
Od pokolenia w pokolenia
Przed chwilką jedną mej boleści
Nieuznanego udręczenia?
Czem ludzie? Życie ich co znaczy?
Ten śmierć już widział, ten zobaczy!
Sąd choć potępi, to przebaczy;
Jest miłosierdzie, są nadzieje!
A mnie zrozumieć nikt nie raczy,
I smutku pełne są me dzieje!
Smutek ten zawsze, każdą chwilę,
To jako waż się pieści mile,
To pali, to znów skrą omamień
Świeci, to cięży — jako kamień —
I jest jak pomnik na mogile,
W której zamarło pragnień tyle!


TAMARA.

Po cóż mam wiedzieć o żałobie,
Nawiedzającej cię smutkami?
Zgrzeszyłeś...


SZATAN.

Czy przeciwko tobie?


TAMARA.

Nas słyszeć mogą...


SZATAN.

My tu sami.


TAMARA.

A Bóg?


SZATAN.

Na niebie!... Bóg spójrzenia
Nie rzuci na tę ziemię ciemną.


TAMARA.

A piekło? Meki potępienia?


SZATAN.

Więc cóż? Tam będziesz razem ze mną!


TAMARA.

Ktokolwiek — o! przygodny druhu,
Jesteś: słuchając męczennika,
Ja czuję rozkosz tajną w duchu,
Choć zamęt myśli me przenika.
Lecz jeśli mowa twa fałszywa,
Jeśli masz zamiar samoluba...
Miej litość!... O ja nieszczęśliwa!
Na co ci duszy mojej zguba?
Czyż niebo dla mnie jest łaskawsze,
Żeś spostrzegł mię w szeregu innych,

Żeś wybrał oczy moje łzawsze?...
Równie mnie piękną znajdziesz zawsze
Wśród dziewic czystych i niewinnych!...
Nie! daj mi słowo przyrzeczenia...
Powiedz! wszak widzisz me cierpienia
I widzisz smętne me oblicze!
Strach we mnie pieścisz mimowoli...
Lecz ty nie zechcesz mej niedoli,
Tyś pojął moje sny dziewicze!
Klnij mi się, że pożądań złego
Raz się zarzekasz najgoręcej!
Czyliż już nienaruszonego
Słowa przysięgi niema więcej?...


SZATAN.

Klnę się na pierwszych ni tworzenie,
Klnę się na koniec świata tego,
Klnę się na wiecznych prawd promienie
I hańbę czynu zbrodniczego;
Kinę się na gorzkie grzechów męki,
Na krótkie zwycięstw mych marzenia,
Na powitalne uściśnienia,
Na pożegnalne twojej ręki;
Kinę się na duchów szereg mnogi,
Na losy braci mi podwładne,

Aniołów męstwo bezprzykładne,
Gdy ku mnie błyska miecz ich wrogi;
Klnę się na czeluść czarną piekła,
Świątynię ziemi i na ciebie,
Na łzę, co pierwsza ci pociekła,
Na oko twe utkwione w niebie;
Na ust niewinnych twoich tchnienie,
Na falę włosów jedwabistych;
Klnę się na szczęście, na cierpienie,
Na ognie uczuć płomienistych:
Jużem się zarzekł nienawiści,
Jużem się zarzekł zemsty, pychy,
Od fałszu duch mój się oczyści,
Rozbiję trucizn mych kielichy;
Ja pragnę z niebem się pogodzić,
Ja chcę się modlić, chce odrodzić,
Chcę w dobro wierzyć, chcę miłować.
Złe czyny chcę odpokutować.
I zetrę ślady niebios kary,
Szpecące dumne moje czoło,
I niech bezemnie świat ten stary
Ku kresom toczy swoje koło!
Wierzaj mi! jeden ja jedynie
Ciebiem zrozumiał i ocenił,
Jam w tobie uznał swą świątynię,

W niewolę władzę mą zamienił.
Miłości pragnę twej — jak daru,
Za chwilkę wieczność dam ci całą;
W miłości, w gniewie, wierz — Tamaro,
Dusze mam wielką i wspaniałą!
Daj mi twój rozkaz! Rzeknij słowo:
W nadziemskie cię uniosę sfery!
Tam będziesz druhem mym, królową,
Posłuszne będą ci etery!
I bez współczucia, bez żałości
Będziesz na ziemskie patrzeć sprawy,
Gdzie nie masz istnej szczęśliwości,
Wiecznego piękna, wiecznej sławy;
Gdzie kary boskie, ludzkie zbrodnie,
Poziomych uczuć gdzie pełzanie,
Gdzie nienawidzieć, kochać godnie —
Serca lękliwe nie są w stanie.
Czyliż ty nie wiesz, czem miłości
Kaprysy zmienne są u ludzi?
To falowanie krwi młodości,
Ale dni biegną — krew się studzi.
Kto z nich się oprzeć kiedy zdoła
Rozstania chwilom, serca nudzie,
Nowości ponętnego czoła,
Swawoli marzeń? próżny trudzie!

O, nie, nie tobie z licem jasnem,
Wiedz! przeznaczyły tak już losy,
W milczeniu zwiędnąć w kole ciasnem,
Zazdrości grubej znosić ciosy,
Wśród lekkomyślnych dusz i chłodnych,
Przyjaciół zdradnych, wrogów silnych,
Strachów, nadziei, prac bezpłodnych,
Zawodów ciężkich, nieomylnych!
I wierzaj mi, klasztoru wieko
Nie schroni cię od namiętności,
Wśród modlitw równieś ty daleko
Od bóstwa, niebios i ludzkości!
O, piękna! wiedzieć tyś powinna,
Twa przyszłość dzisiaj się pogłębia,
Czeka cię dzisiaj droga inna,
Zachwytów nowych czeka głębia!
Pozostaw dawne twe żądanie
I świat ten nędzny losom jego,
Albowiem wwiodę cię w otchłanie
Poznania świata nieziemskiego.
I tłumy duchów mych podniebnych
Pod stopy przyprowadzę twoje;
Orszak czarownych mych służebnych
Będzie twe, piękna, strzedz podwoje
Dla ciebie z gwiazdy — tam! na wschodzie

Koronę zerwę promienista
I rosę wezmę z róż w ogrodzie,
I rosą ją obryzgam czystą.
Z zachodzącego słońca nici
Różowych utkam pas bogaty
Na ozdobienie twej kibici,
I wonne dam ci aromaty!
Dziwnymi dźwięki słuch zbogacę,
Obcymi dla śmiertelnych synów;
Wspaniałe wzniosę ci pałace
Z turkusów cudnych i bursztynów.
I spuszczę się w bezdenne morze,
I lot rozwinę nad obłoki,
I dam ci wszystko, co świat może,
Lecz kochaj mię!...




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Michaił Lermontow i tłumacza: Michał Koroway-Metelicki.