Szkarłatna Róża Raju Boskiego/Rozdział III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Bandrowski
Tytuł Szkarłatna Róża Raju Boskiego
Podtytuł Świątobliwy ks. Wojciech Męciński
Wydawca Księgarnia Św. Wojciecha
Data wyd. 1937
Druk Drukarnia Św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział III
MŁODOŚĆ I NOWICJAT MĘCIŃSKIEGO

Po ukończeniu studiów uniwersyteckich w Krakowie rozpoczyna się w życiu Męcińskiego okres bardzo zajmujący. O tym okresie mamy wiadomości sporo, ale, niestety, niedokładnych, bałamutnych i sprzecznych. Cokolwiek by było, jest to okres bardzo niespokojny, w którym Męciński nie może trafić na obraną przez siebie drogę. Zamiary swe urzeczywistnia tylko częściowo, najistotniejszego swego celu osiągnąć jednakże nie zdołał, i dlatego przypuszczam, iż wówczas bardzo się męczył, zwłaszcza że miał też wiele przykrości. Dużo jeździ i podróżuje, styka się z coraz to nowymi ludźmi, uczy się, poznaje świat i robi wszystko, aby tylko osiągnąć cel, który sobie był zamierzył. Podróże jego są mu nakazane czy to przez opiekunów, czy też przez władze zakonne, a więc nie są bynajmniej wynikiem niespokojności jego ducha; mimo to jednak wyczuwa się w nich jak gdyby coś gorączkowego, coś, co niepokoi i denerwuje. Jest to może właśnie to jego dążenie do ostatecznego zlikwidowania wszystkich spraw, które go jeszcze ze światem więżą, nie pozwalając mu całkowicie oddać się swej ukochanej idei — pogoni za męczeństwem. I w tym właśnie jest coś bolesnego, jak gdyby współczucie, żal i litość zarazem.
Po śmierci matki opiekunowie Wojciecha wysłali go jako młodzieńca już zupełnie edukowanego wraz z bratem na wojaż po obcych krajach. Było to zwyczajem przyjętym w obcych sterach, koroną wykształcenia. Brata wyprawiono do Włoch, jego zaś przez Pomorze do Westfalii i Belgii.Młody Męciński, choć mu śpieszno było do nowicjatu, w czym mu matka nieżyjąca przeszkodzić już nie mogła, zastosował się do rozkazu opiekunów i wyjechał. Znając sposób myślenia i dalsze zamiary młodego pana, nie możemy dostrzec żadnego celu jego podróży po tych właśnie krajach przeważnie heretyckich, że zaś podróż bez celu jest po prostu włóczęgą, tak właśnie — z dodatkiem, iż włóczęga ta była pustą i smutną — ten pierwszy wojaż Męcińskiego skłonni bylibyśmy nazwać.
Biografowie jego notują z czasów tej podróży trzy cuda, mianowicie dwa nieudane napady bandytów, którzy pod Szczecinem i w Westfalii Męcińskiego obrabować chcieli, oraz trzeci cud, iż Męciński nie wstąpił w Sedanie na Akademię heretycką, lecz uciekł stamtąd do Poznania, dzięki czemu nie zagubił swej duszy i nie stał się heretykiem. Sam Męciński cuda te przypisywał wstawiennictwu Najświętszej Panny Marii. Co się tyczy bandytów, to może ujście z ich rąk istotnie było cudem, nie wiemy, ale co się tyczy tego, aby człowiek tak głęboko religijny jak Męciński i z takimi jak on dążeniami „cudem“ tylko nie wstąpił na Akademię heretycką, to już przesada. Gdyby się nie potrafił był oprzeć tak marnej pokusie, to jakże wyglądałyby jego siły wystawione na próbę przez wymyślne, okrutne tortury!
Pod koniec 1619 roku widzimy go wraz z biskupem Jędrzejem Opalińskim we Włoszech północnych. Tam znów przydarza mu się cud. Czternastego grudnia, idąc nocą z Padwy do Wenecji, wpadł niedaleko Adriatyku do rzeki Brenty i zaczął tonąć, jako że rzeczka była wezbrana i płynęła prądem ostrym i burzliwym. Nie widząc znikąd ratunku, Męciński przypomniał sobie nagle, iż matka w dzieciństwie poświęciła go opiece Najświętszej Marii Panny. Wtedy tonący westchnął do Matki Boskiej, odnowił ślub i ślubował srebrne wotum, został cudownie ocalony i ślub wypełnił.
Większości dzisiejszych ludzi wiara w cuda, cechująca ówczesnych, może wydać się dziecinnie naiwną. Ja osobiście nie byłbym tego zdania i z całej duszy wierzę w siłę i skuteczność tak zwanych „aktów strzelistych“. Ale nawet i gdyby ta wiara w cuda była zbyt pochopną i dziecinnie naiwną, świadczyłaby tylko, do jakiego stopnia ludzie ówcześni w drobnych nawet szczegółach uzależniali w myślach swych i wiązali w swym przeświadczeniu życie własne z wyrokami Nieba, mającego we wszystkim swój udział rozstrzygający. Ich dusze istotnie nierozerwalnie zrośnięte były z Bogiem, a to o sile ich uczuć religijnych świadczy bardzo pięknie. Tylko taka wiara może sprawiać cuda.
Nareszcie, 14 kwietnia 1621, po długiej tułaczce po Włoszech i dłuższym pobycie w Rzymie, Męciński został przyjęty do nowicjatu w Rzymie u świętego Andrzeja na Kwirynale przez jenerała zakonu Mucio Vitelleschi. Spełniły się jego życzenia żywione, jak wiemy, od lat najmłodszych. Ale tu znowu mamy u biografów polskich sprzeczność, bo gdy jeden pisze, że młody nowicjusz od najwcześniejszych lat mówił o kapłaństwie i nowicjacie u jezuitów jako o swym najszczytniejszym życiowym powołaniu, opowiadając, że jeszcze w Lublinie pokazała mu się Bogarodzica i powołanie to mu potwierdziła — drugi przedstawia rzecz zupełnie inaczej. Jego zdaniem, Męciński, młodzieniec zamożny, chętnie podróżował, czasem o swych pobożnych życzeniach wspominał, ale właściwie poważnie niczym się nie zajmował. Aż dopiero podczas pobytu w Rzymie, gdy panicza „czeladnik okradł z wszystkich pieniędzy i z sprzętu“, Męciński zafrasowany udał się do polskiego nowicjatu jezuitów, aby się użalić; tam zaś, ujrzawszy nowicjuszy wesołych, beztroskich i zadowolonych z tego, co im zakon daje, pomyślał sobie, iż nic mu po kłopotach, jakie ma wciąż z bogactwem, i najlepiej zrobi, jeśli wstąpi do zakonu. Tak więc jeden biograf mówi o powołaniu od najmłodszych lat, gdy drugi jako motyw podaje rozdrażnienie i żal z powodu strat wynikających z okradzenia.Wynikałoby z tego że jeśli nawet Męciński czuł w sobie nieprzeparte powołanie do służby w zakonie T. J., w każdym razie, pędząc życie świeckie, bardzo się poważnie nad powzięciem kroku nie zastanawiał, aby nie popełnić omyłki, która mogłaby być tragiczną.
Nowicjat trwał, jak zwykle, dwa lata (1621 — 23). Były to lata względnego spokoju, ciszy i skupienia.Młody nowicjusz dużo się uczył, modlił i coraz bardziej odchodził od świata, duchowo spajając się w modłach i rozmyślaniach ze św. Stanisławem Kostką, który w tym samym kolegium nowicjat skończył.
Skłonny do widzeń i zachwytów, młody nowicjusz otrzymał raz znak od Boga. Oto gdy służył pewnego dnia do mszy przed obrazem Matki Boskiej delia Strada, coś go nagle „tknęło“: doznał uczucia niezłomnej pewności, iż modlitwy jego zostaną wysłuchane i otrzyma palmę męczeńską. Głębokie to i niezłomne przeczucie rozpromieniło mu duszę wielką radością i pokorą, jeszcze bardziej i wyżej unosząc ją nad wszystko, co ziemskie i powszednie.
A jednak znowu trzeba się było zająć ziemskimi sprawami. Oto do Polski wrócił z Węgier brat Męcińskiego Stanisław. I Wojciech na rozkaz jenerała musiał się udać do kraju, gdzie miano przeprowadzić dział majątkowy. Natychmiast po ukończeniu nowicjatu Męciński pośpieszył z powrotem do Polski, aby wziąć udział w tej nieprzyjemnej sprawie. Nieprzyjemnej dlatego, iż młody jezuita postanowił zrzec się majątku na rzecz swego zakonu, uważając, że skoro oddaje mu się duchem i ciałem, naturalną będzie rzeczą, iż odda mu też majątek na prowadzenie prac, które były celem jego własnego życia i w których miał brać udział aż do swej śmierci męczeńskiej. Rodzina spodziewała się tego i brała mu to za złe, zwłaszcza, że majątek był znaczny. Stąd oczywiście wyraźna oziębłość, naciągnięte stosunki, wymówki, przykrości, spory i kłótnie o najmniejszą rzecz nawet, stanowiącą własność przyszłego misjonarza. Jednakże Wojciech dział przeprowadził, interesy z rodziną uporządkował, a dóbr zrzekł się na korzyść zakonu, tak jak był postanowił.
Zdawało się, że teraz już jego wyjazdowi do Japonii nic na przeszkodzie nie stoi. Tymczasem nie.Jeszcze w Rzymie odkomenderowano go na trzyletni kurs filozofii do Kalisza, gdzie też przebywał na studiach w latach 1623 — 26. Tam znowu prosił usilnie, aby go wysłano do Japonii, ale jenerał jezuitów wahał się i zwlekał. Jeden z biografów Męcińskiego twierdzi, iż nowy zakonnik tak był wciąż przejęty swą ideą męczeńską, że gdy podczas rozprawy sądowej o zamach na króla Zygmunta III miano sprawcę zamachu, Piekarskiego, poddać według ówczesnego zwyczaju torturom, Męciński miał prosić o wysłanie go do Warszawy, aby się mógł tym torturom przyjrzeć i sprawdzić, czy miałby dość sił, aby je wytrzymać. Nie jest to możliwe, ponieważ, gdy ten proces się toczył (1620 r.), Męciński bawił w Rzymie jako człowiek jeszcze wolny i skoroby chciał jechać do Warszawy, do nikogo o pozwolenie nie potrzebowałby się zwracać. Ale wersja ta świadczy wymownie, do jakiego stopnia płonął żądzą poniesienia śmierci męczeńskiej i jak powszechnie było to znane.
Tymczasem umarł Stanisław i teraz cały już majątek rodziny Męcińskich przypadł Wojciechowi. Wśród bliższych i dalszych krewnych zrobił się popłoch. Naprzód już wiedzieli, co Wojciech uczyni z licznymi włościami. Zaczęły się błagania, pertraktacje i prośby, ale ponieważ sprawa była jasna, do procesu nie doszło i Wojciech mógł, jak tego pragnął, ziemiami swymi obdarzyć Towarzystwo Jezusowe. Przeznaczył je na utrzymanie młodzieży kształcącej się w jezuickim kolegium śś. Piotra i Pawła w Krakowie. Niedokładne daty z najbliższych lat życia Męcińskiego dały nieżyczliwemu jezuitom księdzu Janowi Markiewiczowi[1] możliwość puszczenia w świat wiadomości, która mogłaby rzucić na Męcińskiego pewien cień. Oto twierdzi on, że Męciński po ukończeniu studiów filozoficznych był jakiś czas rektorem w kolegium jezuickim śś. Piotra i Pawła w Krakowie i odmówiwszy jako taki bezprawnie dziesięciny z jednej włości, ofiarowanej przez siebie zakonowi, został przez trybunał koronny zaocznie skazany na banicję, a przez biskupa krakowskiego na ekskomunikę. Sprawę tę rzekomo później jednak załagodzono, a dopiero wówczas Męcińskiego wysłano do Lizbony, aby go z kraju usunąć. Późniejsze badania dowiodły jednak, że wiadomość ta nie odpowiada prawdzie, ponieważ Męciński nigdy rektorem w krakowskim kolegium jezuickim nie był, a zatem żadnej dziesięciny nie mógł odmawiać. Natomiast faktem jest, że po załatwieniu spraw majątkowych pozwolono mu wyjechać do Lizbony. W roku 1628 został wyświęcony w Eworze na księdza przez biskupa Etiopii Apolinarego Almeidę, późniejszego męczennika.
Ale i tu jeszcze nie skończyły się jego sprawy i kłopoty ziemskie. Bo oto w r. 1630 zawezwano go nagle do Rzymu, po czym, już po drodze, skierowano go do Krakowa, gdzie krewni, sądząc, iż wyjechał do Japonii, wszczęli proces o unieważnienie jego darowizny na rzecz Zakonu. Męciński przybył w samą porę, aby do tego unieważnienia nie dopuścić i darowiznę swą Towarzystwu Jezusowemu ostatecznie raz na zawsze zabezpieczyć. Zabrawszy srebra rodzinne, które przeznaczał na wotum dla św. Franciszka Ksawerego w postaci świecznika, opuścił Polskę, aby już nigdy do niej nie wrócić. Tracąc to obywatelstwo, zyskiwał prawdziwe obywatelstwo całego świata jako wyłącznie boży poddany, robotnik we wszechświatowej „winnicy Pańskiej".








  1. W broszurce łacińskiej wydanej w Krakowie r. 1647.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Bandrowski.