Tajemnice Londynu/Tom III/Część druga/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnice Londynu |
Wydawca | S. H. Merzbach |
Data wyd. | 1847 |
Druk | S. H. Merzbach |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Seweryn Porajski |
Tytuł orygin. | Les Mystères de Londres |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom III Cały tekst |
Indeks stron |
Już od godziny Klara i Anna Mac-Farlane siedziały przy stole nakrytym, czekając niecierpliwie na przybycie ojca.
Kiedy niekiedy słyszeć się dawało lekkie stąpanie po korytarzu i szelest materyalnéj sukni ocierającéj się o drzwi, jak gdyby ktoś zbliżał się do zamka dla patrzenia i słuchania.
Na dworze świstał wiatr wieczorny. Czasami widziano jak po za okopconémi szyby wysokich okien, niby czarne widma, przesuwały się gęste kłęby dymów buchających z kominów parostatków co płynęły w górę lub dół rzeki; słyszano smutny i przeciągły krzyk flisów, dalekie wołanie przewoźników i dalszy jeszcze turkot tysiąca powozów nieustannie toczących się po ulicach Londynu.
Nic było to nic nadzwyczajnego. Słuch obu sióstr był zapewne przyzwyczajony do tego rodzaju dźwięków; ale są chwile, w których wszystko nastręcza nam powód do ponurych marzeń.
Anna i Klara z początku wesoło i wiele o ojcu rozmawiały, potem nieco o Stefanie i o owych miłych zamkach na lodzie, które młode dziewice tak zręcznie budować umieją; ale nareszcie samotność przy pomocy monotonnego koncertu, którego rozmaite części opisać usiłowaliśmy, sprawiły, iż nieznacznie posmutniały. Jakieś boleśne przeczucie przytłoczyło ich serca.
Pokój w którym się znajdowały był obszerny. Wielkie łóżko z firankami, kilka krzeseł, stół i biurko staroświeckiego kształtu, stanowiły cały sprzęt tego pokoju i uczyniły go tém obszerniejszym. Noc była ciemna, a jedna tylko świeca rzucała wątły blask, tém słabszy, że ciemne ściany żadnego nie dawały odbicia.
Klara ponura i zamyślona z roztargnieniem spoglądała na okna, w których przerwami odbijały się ognie statków poruszanych parą. Anna w istocie zatrwożona, ale nie śmiejąca skarżyć się, wsparła głowę na ręku i chciała wmówić w siebie, że jest w domu ciotki, pod wysoką protekcyą swego kuzyna Stefana Mac-Nab.
— Klaro! rzekła nakoniec po-cichu i nieodkrywając twarzy.
Klara zwróciła na nią smutne, lecz spokojne spojrzenie.
— Czy ty się nie boisz? spytała bojaźliwie Anna; jak tu ciemno i zimno, moja siostro!... już musi być późno... A ten człowiek, teraz mniemam, żeś miała słuszność Klaro! ten człowiek, który tu nas przyprowadził nie jest podobny do poczciwego Dunkana z Leed!
— Wszakżeś go tak dobrze poznawała! rzekła Klara uśmiechając się.
— Nie wiém... Dunkan nie ma tak dzikiego wzroku, co się szyderczo z pod gęstych i spuszczonych powiek uśmiecha... Chciałabym stąd wyjść Klaro!
— Cóż znowu, Anno!... wszakże nasz ojciec ma przyjść. No! uspokój się... Czegóż się można obawiać o téj godzinie, kiedy cały Londyn jeszcze czuwa?
— Nie wiém, rzekła Anna drżącym głosem; boję się... Nigdym się bardziéj nie bała!
Wtém coś przy drzwiach zaszeleściało, a biédna dziewica drżąc przytuliła się do siostry, któréj szlachetne czoło nie postradało spokojności.
Drzwi otworzyły się i weszła mistress Gruff uzbrojona najprzyjaźniejszym swym uśmiechem, a z nią wszedł także master Gruff, którego straszliwa twarz zdawała się być pokryta nową warstwą złego humoru.
Mistress Gruff niosła rosół; master Gruff zaś trzymał w ręku dzbanek szkockiego piwa, którego piana zdołałaby obudzić narodowe uczucie w mieszkańcu równin od trzech dni zmarłym.
— I cóż! moje piękne panienki, rzekła mistress Gruff z miluchnym ukłonem, laird coś długo daje na siebie czekać. Przyrzekł nam, że wróci najpóźniéj o godzinie szóstéj... dziwna rzecz dla czego nie przybywa.
— Dziwna rzecz! mruknął master Gruff wlepiając w Annę wielkie swe czerwone oko.
— Mój przyjacielu, czule powiedziała mistress Gruff, milcz... postaw dzban... i idź precz!
Poczciwiec natychmiast wykonał ten rozkaz.
— No, no, moje ładne panienki, wesoło dodała oberżystka, skoro mąż jej wyszedł, laird zapewne wkrótce nadejdzie... Jedźcie i pijcie tymczasem, usłuchajcie mojej rady.
Klara dała znak odmawiający.
— Szkockie piwo, moja panno! zawołała mistress Gruff nalewając w szklanki; prawdziwe piwo S. Dunstańskie, na honor!... skosztujcie moje panienki: to pachnie dobrym krajem, jakém chrześcijanka!... ale wiécie co! może wolałybyście po naparsteczku whiskeju?
— Poczekamy na ojca, odrzekła Klara, aby położyć koniec tym patryotycznym zapraszaniom.
Mistress Gruff anielskim uśmiechem przyjęła te zimne wyrazy i pokazała dwa rzędy najpiękniejszéj czarności zębów.
— Moja piękna panienko, odpowiedziała, niech będzie jak chcesz... ale piwko dobre, jak pragnę zbawienia!...
Mistress Gruff skłoniła się i zbiegła po schodach.
Wchodząc do dolnéj sali zawołała; bodajbyś żył na moje ukaranie na tym świecie... czy nie mogłeś pomagać mi przekonać te panienki!...
— Kazałaś mi milczeć, odpowiedział oberżysta.
— I jeszcze raz to powtarzani, krotko odparła łagodna małżonka; ah! mości Gruff, powiedz mi, na co się ty przydałeś na tym biédnym świecie!... Cóź teraz za skutki?... Panienki nie będą piły... i będą czuwać jak kotki w marcu... czy rozumiesz.
— Moja kochana...
— Milczy, mój panie! kto same tylko głupstwa prawi!... o! jakaż ja nieszczęśliwa!... a cóź powie pan Bob, który nam z góry zapłacił?... czyż mamy mu oddać jego dwadzieścia funtów? No powiedz!
— Oddać mu dwadzieścia funtów, Baby?
— Oto téż pytam cię master Gruff?
— Na honor, Baby, mniemam...
— Czyżem cię nie prosiła, żebyś milczał? zawołała uprzedzająca gospodyni, dla Boga! miejże nademną choć trochę litości... Ah! gdybym miała innego męża!... ale już się nie odstanie co się stało!
A już dwadzieścia lat jak się to stało.
Master Gruff lękliwie spuścił straszny swój wzrok i nie śmiał już ani słowa wyjąknąć. Żonka przez chwilę przypatrywała mu się z pogardliwą dumą, lecz zmordowana zapewne brakiem onoby, z którąby rozmawiać mogła, zwolna poszła znowu na schody wiodące do pokoju dziewic.
Stanąwszy przede drzwiami ostrożnie przyłożyła oko do zamka. Mistress Gruff nosiła jedwabną suknię spiętą pod samą szyję, jak każda metodystka. To tłómaczy nam szelest dający się czasami słyszeć w pokoju, bo najmniejszą wadą mistress Gruff była ciekawość, a tego wieczoru bardzo często przytykała ona do zamka swe uśmiechające się oko.
Przez dziurkę widziała dokładnie, ale nie mogła słyszeć, co tém opłakańszą stanowiło okoliczność, że właśnie obie siostry o niéj rozmawiały.
Anna w istocie nieco się uspokoiła, do czego nie mało przyczynił się przyjacielski uśmiech oberżystki. Ośmielona widokiem oblicza, w którém mniemała czytać przychylność, młoda dziewica wnet odzyskała nieco wrodzonéj wesołości.
Pokój w którym się znajdowała nie zdawał się jéj tak ciemnym; zewnętrzny hałas dochodził do jéj ucha, wolny od owéj ponuréj wróżby, jaką mu przed tém nadawała przelękniona jéj wyobraźnia.
Przeciwnie piękną twarz Klary zasępił jakiś odcień niespokojności; rzec można, że widok uśmiechającéj się oberżystki pozbawił ją wesołości.
— Dla czegożeś wyprawiła stąd tę poczciwą kobiétę? odezwała się nakoniec Anna; ona ma tak łagodną i ugrzecznioną minę!... Ja już się nie boję... Teraz bez zadrżenia mogłabym czekać do północy.
— Do północy! powtórzyła Klara lekko zmarszczywszy brwi!... Czyś się przypatrzyła téj kobiécie moja siostro?
— A jakże Klaro, i byłabym ją z całego serca uściskała... z bojaźni nie mogłam już prawie oddychać.
— Czy uważałaś, przerwała Klara, że ona ma coś szczególnego w swojém spojrzeniu?
— Szczególnego!... nie, naprawdę nie... owszém raczéj bardzo uprzedzającego...
— Jéj uśmiech ból mi sprawiał, rzekła pocichu Klara.
— A dla mnie owszém był bardzo przyjemnym, moja siostro... ale jakaś ty blada, ponura i smutna!... Czy się czego obawiasz Klaro?
To mówiąc bojaźliwa dziewica straciła całą wesołość i znowu przytuliła się do siostry.
Klara nie odpowiedziała.
— Nie dobra! przemówiła Anna; już byłam spokojna, a ty znowu mię zatrważasz!
Klara z przymileniem spojrzawszy na nią, chwyciła za rękę usiłując uśmiechnąć się.
— Nasz ojciec przyjdzie, rzekła.
— O! tak! nasz dobry ojciec! zawołała Anna obaczémy go znowu... może zabierze nas z sobą do kochanéj naszéj Szkocyi...
— I Stefana? dodała żartobliwie Klara.
Anna cała zapłonęła.
— I ciotkę, szepnęła... i mojego kuzyna... jeżeli on zechce.
— Zechce, moja siostro, zechce... Ale coś się opóźnia nasz ojciec!
Klara te ostatnie wyrazy wymówiła z tak widoczną niespokojnością, że Anna mimowolnie zadrżała. Biédna dziewica przyzwyczajona była instynktownie ulegać wrażeniom siostry, ilekroć naiwna i miła jéj wesołość nie strzegła dziecinnéj słabości jej charakteru. Niespokojnym wzrokiem spojrzała w twarz Klary, i nie znana trwoga natychmiast gwałtowniéj ją opanowała. Klara również cierpiała. Nie mogła wytłómaczyć sobie przyczyny opóźnienia się ojca; zrazu lękała się o niego, a potém o siostrę i o siebie, odnowiło się podejrzenie co do mniemanego Dunkana z Leed, a podejrzenie to, w téj samotnéj godzinie, wzrastało w jéj wyobraźni i przybrało kształty prawdopodobieństwa.
Mówiono pod ów czas o tajemnych porwaniach, o bezbożnych napaściach, a straszne wieści o burkerach, rezurrekcyonistach i innych spekulantach śmierci, bardzo często zakłócały sen młodych dziewic.
Klara więc miała niejaki powód do obawy, bo znajdowała się wraz z siostrą w nieznanéj oberży i zaprowadził je tam człowiek niewątpliwie bardzo podejrzany; ale obawa długi czas nie mogła pokonać jéj szlachetnéj natury, i Klara wkrótce ją przemogła. Na to dostatecznym był dla niéj jeden rzut oka na siostrę. Biédna Anna, złamana niepewną obawą, zwiesiła swą piękną główkę i zdawała się blizką omdlenia.
Klara ujęła jéj zimną rękę i lekko w swoich dłoniach ścisnęła.
— Myślałby kto, że jesteśmy w głębi jaskini łotrów, szepnęła; chciałam przekonać się, czy śmielszą teraz jesteś jak przed tm Anno... Uspokój się... jesteśmy tu równie jak w domu bezpieczne... Ah! jakżeby się Stefan śmiał, mała swawolnico, gdyby cię widział tak drżącą!
Anna podniosła głowę mniemając, że Klara już się nie boi, a to wróciło jéj wnet całą odwagę.
— Tobie zimno, zaczęła znowu Klara; jeżeli chcesz zjemy tymczasem.
— Czy ty mogłabyś tu co jeść Klaro? spytała zdziwiona Anna; — mnie jeszcze tak ciężko na sercu... Napiłabym się trochę wody.
Ożywiły się jéj blade lica, na ustach osiadł figlarny wyraz.
— Cóż ja mówię o wodzie? zawołała chwytając wysoki kufel z piwem szkockiém, otóż to mi doda serca Klaro; wypijmy za zdrowie ojca!
I wypiła znaczną porcyę.
U drzwi dał się słyszéć lekki szelest.
— Dobre, rzekła Anna; Effie z Leed nigdy lepszego nie warzyła... Czy ty już nie jesteś Szkotką Klaro?... no wypijże za zdrowie ojca.
Klara uradowana, że tym sposobem utrzyma wesołość siostry, także wzięła za kufel i piła.
Tą razą wyraźniéj już słyszano szelest oddających się kroków na korytarzu, który wkrótce zginął na schodach.
Były to kroki uprzejmej mistress Gruff, któréj czatujące oko nie opuściło dziurki od zamka przez cały ciąg opisanéj dopiéro sceny.
— Już się napiły! już się napiły! te kochane gołąbki!... zawołała uradowana wpadając do dolnéj sali, gdzie master Gruff chrapał przed kominkiem czekając na nią; piły obie jak dzielne szkockie dziewczęta!
Master Gruff obudził się przestraszony.
W każdéj innéj, mniéj sprzyjającéj okoliczności, oberżysta byłby zapewne surową odniósł karę za sen niewczesny; ale w téj chwili jego szanowna połowica, niezmiernie uradowana, w dowód łagodności, poprzestała tylko na mocném nim wstrząsnieniu.
— Cóż tam, moja kochana przyjaciółko? co tam nowego? spytał konstytucyjny małżonek.
— Jak to, co! master Gruff, nieużyteczny i głupi klocu! jak to co! bezwstydny próżniaku: córki lairda napiły się wody pana Boba.
— Napiły się, kochana żono?
— Napiły, i u djabła! teraz cierpliwie czekać będą na przybycie ojca, który o téj godzinie zapewne sobie poluje na cietrzewia w lasach Teviot-Dale.
— Już za późno polować na cietrzewia, mruknął master Gruff.
— Wcześnie, czy późno, mniejsza oto! ze złością zawołała oberżystka. To jednak pewna, że laird jest teraz o dwieście mil od oberży pod królem Jerzym, i że...
Nim jeszcze mistress Gruff dokończyła tych słów, nagle otworzyły się drzwi od ulicy, i do dolnéj sali wszedł jakiś człowiek starannie szkockim pledem okryty.
Wchodząc odrzucił w tył pstre draperye swego pledu.
Mistress Gruff, jakby piorunem rażona, padła na stołek.
— Laird! pomruknęła przestraszona; chyba sam szatan go tu sprowadza!