Tajemnice Londynu/Tom III/Część druga/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnice Londynu |
Wydawca | S. H. Merzbach |
Data wyd. | 1847 |
Druk | S. H. Merzbach |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Seweryn Porajski |
Tytuł orygin. | Les Mystères de Londres |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom III Cały tekst |
Indeks stron |
Człowiek, który wszedł do dolnéj sali oberży pod królem Jerzym, mógł miéć około lat pięćdziesięciu; ale wyglądał daleko starzéj. Zrzuciwszy pled, który mu pokrywał barki i nieco twarzy, pokazał jedno z tych krwistych obliczów, na których bladość dopiero po wielu latach męczeństwa osiadać zwykła.
Oblicze to jednak było blade.
Czytelnémi literami na każdym jego rysie wyryty był długi szereg nieuleczonych cierpień, okrutnéj niepewności, kłopotów, żądz, i śmiertelnych walk, jakie w głębi serca z dziką enerpią toczyły nieposkromione namiętności.
Bob-Lantern, jako kłamca piérwszego rzędu, nie przepomniał głównéj zasady swego rzemiosła, to jest prawdopodobieństwa. Pomiędzy mnóstwem podejrzanych gospód, w których z równą łatwością mógłby był przyprowadzić do skutku swój szatański zamiar, wybrał oberżę mastra Gruff, bo Angus Mac-Farlane stawał tam zwykle, skoro przybywał do Londyuu. Bob więc tak blizko dotknął prawdy, że najmniejszy przypadek zmyślanie jego mógł zamienić w rzeczywistość.
Był to tez prawdziwy dla niego klin. Bob nie liczył na przypadek, a przypadek jak naprzykrzony sprzymierzeniec, zobowiązał się urzeczywistnić jego fikcją. Bob więc mimowolnie powiedział prawdę. Ojciec i córki pod jednym znajdowały się dachem.
Przybyły człowiek był to w rzeczy saméj iaird Angus Mac-Farlane, z zamku Krewe.
Był zamyślony i smutny, a smutek jego nie był przemijającym, lecz głękokim, chroniczny, skutkiem długoletnich cierpień. Wielkie jego szlachetne oczy zapadły, poczerwieniały, jakby od płaczu. Pomarszczone czoło otaczał rzadki wieniec wybujałych włosów; usta najregularniejszych rysów, w kątach zachowały głębokie zmarszczki, oznakę cierpień, napiętnowanych pasmem boleści i goryczy.
Dwa, że tak powiemy, przeciwne charaktery malowały się na jego fizjonomii: wrodzona energia, któréj ogień przerwami ogrzewał ogół tych spustoszonych rysów, i zwątpiałe znużenie, zniechęcenie, jakiś trud przytłaczający wojownika, już kilka kroć pokonanego.
Przybycie lairda w podobnéj chwili było prawdziwym razem pioruna dla godnéj pary. Mistress Gruff, jak powiedzieliśmy, padła na stołek, a zacny jéj małżonek otworzył wielkie zgłupiałe ślepie i całą garścią rwał kędzierzawe faworyty.
Angus nie uważał na ich pomięszanie. Przybliżył do ognia nasiąkłe deszczem bóty i rzucił na stół czapkę zdobną gałązką cisową.
— Jestem strudzony, rzekł, przygotujcie mi pokój.
— Wasz pokój! powtórzył Gruff klnąc; wasz pokój Mac-Farlane!... Niech mię djabli porwą, jeżelim się spodziewał widzieć was dziś wieczór... Tak Mac-Farlane... albo Wasza Wielmożności, jak tam was nazywają; na honor! do djabła! nie spodziewałem się!
— Czy mój pokój zajęty? spytał laird.
— Zajęty?.. Bogu dzięki! mości Mac-Farlane, pod królem Jerzym jest więcéj pokoi... a co do waszego...
— Milczże mój kochany! słodko przerwała oberżystka, która już przyszła do siebie i zwykły uśmiech na twarz przywołała; ah! Wasza Wielmożność chciałeś nam sprawić niespodziankę... I jakże się miewacie? — co tam u was słychać?
— Chory jestem, zimno odpowiedział laird — i nic nowego nie słyszałem... Chciejcie mi przygotować mój pokój!
Master Gruff chciał przemówić, ale żona skinieniem zamknęła mu usta.
— Zarabia się na życie jak można, rzekła pochlebnie, jednak nieco szyderczo — nie każdy podobnie jak Wasza Wielmożność odziedziczył piękny i wygodny zamek, przynoszący w dochodzie więcéj funtów szterlingów, niż nasza oberża szyllingów... Wasz pokój służy nam do prowadzenia małego handelku na Tamizie, a i w téj chwili nawet mamy tam kilka paczek...
— Sprzątnijcie je! rzekł zniecierpliwiony Mac-Farlane.
— Ej do licha! wszakże są inne jeszcze pokoje, zaklął rozgniewany Gruff.
— Mój przyjacielu, odezwała się mistress Gruff, lepiéj ty milcz... Jego Wielmożność ma prawo wybrać sobie pokój, jaki mu się podoba... Bądź pan trochę cierpliwy, panie Mac-Farlane... Za małe półgodziny... Czy mam panu tymczasem przynieść jaki posiłek?
— Będę jadł w moim pokoju, odpowiedział laird; niech się spieszą twoi ludzie, moja pani!
— Cały mój dom jest na rozkazy Waszéj Wielmożności, dodała mistress Gruff, któréj niewzruszonéj uprzejmości nic zakłócić nie mogło; biegnę i powracam panie Mac-Farlane... cały interes najwięcéj kwadrans potrwa.
Wstała i przechodząc mocno uszczypnęła męża w ramię, że aż stęknął z boleści.
— Staraj się go zabawić szepnęła mu do ucha, a jak kaszlnę przychodź na górę.
Master Gruff skinął głową na znak posłuszeństwa.
Angus Mac-Farlane usiadł na stoiku, który dopiéro opuściła oberżystka i przysunął się do ognia.
Laird obie ręce założył za kolana. Głowę zwiesił. Nieruchomém okiem zdawał się ścigać gęsty, zielonkawy dym wybiegający z komina, ale w rzeczy saméj oczy lairda nie widziały ani dymu, ani komina, ani żadnéj innéj rzeczy.
Cały zatopił się w myślach, wyraz twarzy jego zwykle ponury stał się straszliwy, ciężko oddychał.
— Mac-Nabie! Mac-Nabie! szepnął nakoniec przytłumionym głosem; nieszczęśliwy bracie!.. los mieć chce, aby moja krew pomściła się... aby moja krew ukarała go!....
Zamilkł i smutno westchnął.
— Czekam na odwagę, aby mu zadać cios, zaczął znowu jeszcze ciszéj, czekam... I dla czegoż Bóg pozwala nam kochać tych, których powinnibyśmy nienawidziéć?...
— Tra ta ta! mruknął master Gruff poziewając; Bóg łaskawy pozwala mnie i pani Gruff niecierpiéć się z całego serca...
Oberżystka tymczasem pobiegła na schody wilczym krokiem, i znowu zaczęła czynić spostrzeżenia pode drzwiami pokoju zajmowanego przez obie siostry.
Za témi drzwiami odbywała się scena zdolna wzruszyć najobojętniejszego widza. Ale mistress Gruff oddawna już zatwardziałą była na wszelką litość; żałowała tylko, że nie mogąc słyszéć wymawianych słów, pantomicznie tylko im towarzyszyć mogła.
I w istocie traciła tym sposobem połowę zadowolenia.
Otóż co się działo z drugiéj strony drzwi: Piwo nalane przez mistress Gruff, to dobre piwo Ś. Dunstana, zawierało dosyć znaczną dozę wody, którą Bob-Lantern dostał od Bishopa burkera w szynkowni pod fajką i garnkiem. Tą wodą była narkotyczna essencya, któréj tajemny sposób wyrabiania, znali tylko sami rezurrekcyoniści, a używali jéj zaś do usypiania ofiar piekielnego ich przemysłu. Zaledwie obie siostry wypiły po kilka kropel szkockiego piwa, wnet doznały skutków usypiającego napoju. — Uczuły po całych ich istotach rozlewające się silniejsze zdrowie i podwyższone życie. Anna zaczęła nucić miłą narodową piosnkę; Klara puściła wodze marzeniom i po raz piérwszy od dni kilku, słodka nadzieja zabłysła w jéj duszy.
Potém zdawało się im, że podłoga chwieje się pod ich stopami. — Mniemały, że się bujają, jakby płynęły na wielkim okręcie po spokojném morzu.
Anna uśmiechając się zamknęła oczy. Klara nagle pobladła i usiłowała utrzymać równowagę. Jakieś czcze podejrzenie, jakieś przeczucie niepokoiły ją.
Po chwili stan obu sióstr objawiał zupełnie przeciwne symptomata. Biédna Anna usypiała szczęśliwie, a Klara przewidywała niepewnie okropność ich położenia.
Opierała się snowi, bo serce jéj było mocne, a przez chwilę mniemała, że go pokona. — Stojąc, z podniesioném łonem, okiem pełném ognia, zbrojna amazonka gotowa do walki z niewidzialnym nieprzyjacielem, piękną była jak owe bohaterki, które tak dobrze malować umié poezya północy.
Ale ta pozorna siła zbyt gwałtownego potrzebowała wytężenia, żeby długo wytrwać mogła. Oczy Klary przypadkiem spadły na Annę, któréj uśmiechająca się główka, spuszczona, opierała się już o grzbiet krzesła.
Było to magnetyczne wstrząśnienie. Klara osłabiona padła bezwładna na krzesło i dwie łzy pływały po jéj licu.
— Moja siostro! moja biédna Anno! szepnęła rozdzierającym głosem.
Anna usłyszała; usta jéj otworzyły się.
— O! ja go już dawno kocham, rzekła błogim głosem szczęścia; bardzo dawno Klaro! wczoraj mniemałam, że ty go kochasz... O! moja siostro, jakżem płakała podczas gdyś ty spała!
Klara powiodła po czole zdrętwiałą ręką.
— Ojcze! ojcze! zawołała gwałtownie; gdzież jesteś? spiesz na ratunek twemu dziecięciu!... O! mój Boże! niech ja zginę, ale ona niech będzie ocaloną!
W téj to właśnie chwili mistress Gruff opuściwszy dolną salę, przybiegła czynić nowe pode drzwiami spostrzeżenia. Na widok nieruchomości obu sióstr, mniemała, że się wszystko już skończyło, i właśnie chciała nacisnąć klamkę, kiedy poruszenie Anny ją wstrzymało.
Młodsza siostra w rzeczy saméj obróciła się na krześle i sięgając niby do urojonéj osoby, rzekła:
— Dzięki, dzięki, dobry mój ojcze, szczęście moje będzie twoją nagrodą... Stefan bardzo mię kocha! dodała wstydliwie; a ja... o! a ja!... Jutro wesele... Będę milczeć aż do jutra.
Każde słowo Anny przeszywało serce siostrze. Rozpacz Klary doszła prawie do szaleństwa.
Nie chciała się zrzec jeszcze wszelkiéj nadziei, mówiła sobie, ze obawa jéj jest bezzasadną, dziecinną. Ale narkotyczny napój tak widoczne na Annie wywierał skutki, iż wszelkie powątpiewanie stało się niepodobném.
Wprawdzie skutek ten na niéj saméj nie zupełnie się objawił, ale właśnie dla tego tém mocniéj czuła okropność swego położenia. Opierała się, ale była pokonaną: była to prawdziwa walka; silniejszy nieprzyjaciel gniótł ją ołowianą ręką i poskramiał.
A jednak jeszcze się opierała, bo jakkolwiek mocnym był napój, obie siostry tak mało go zażyły, iż nie mógł od razu zwykłego wywrzeć skutku. Mistress Gruff niecierpliwiła się i klęła za drzwiami, lękając się co chwila nadejścia lairda.
— O gdyby się jeszcze napiły, małe kochaneczki! rzekła do siebie.
W téj chwili Anna jeszcze czuwająca, a może dopiero poczynająca marzyć, słabym i przerywanym głosem zaczęła nucić szkocką piosnkę. Na piérwszy dźwięk tego ukochanego głosu Klara zadrżała, rozpacz na chwilę ustąpiła; podniosła się z wielkiém podziwieniem szanownéj mistress Gruff i powolnym krokiem zmierzała ku drzwiom.
— Zamknięte! rzekła obojętnie, jakby się tego spodziewała.
Nogi uginały się pod nią, a piękna szyja zaledwie mogła utrzymać ociężałą głowę. Znowu przeszła przez pokój chwiejąc się i przystąpiła do okna.
Chciała je otworzyć i wołać o pomoc, ale osłabiona opuściła ręce i pochyliła głowę.
— Próbuj mój gołąbku; męcz się, mruczała pod nosem dobra mistress Gruff; im więcéj się utrudzisz, tém prędzéj uśniesz... znam ja się na tém, dzięki Bogu!
— Jakże Klara jest szczęśliwą mojém szczęściem! rzekła w téj chwili Anna nieco się podnosząc, ale nie otwierając oczu. Dobra siostra! chciałabym, żeby tak kochała kogo, jak ja mego Stefana, i żeby nawzajem była kochaną... Ona tak piękna!...
To słysząc starsza siostra truchlała, jakby nagle ścięła się wszystka krew w jéj żyłach. Nowa, ale przytłaczająca myśl przeszła jéj po głowie.
Myśl o śmierci; bo Klara śmierci się spodziewała, a bała się śmierci ze względu na siostrę. Serce jéj ściskało się na widok Anny; o sobie zapominała.
Rozpalona wyobraźnia inne znowu wzniecała w niéj uczucie. Gorejąca, młodzieńcza miłość, ta nagła, absolutna i nieograniczona namiętność, którą usiłowaliśmy opisać w piérwszéj części naszego opowiadania, piérwsze w téj chwili przed braterską czułością zajęła miejsce. Ku niemu to, jéj nadziei, jéj bóztwu, zwróciły się ostatnie myśli ofiary walczącéj ze śmiercią. Znikła jéj spokojność i poddanie się; nastąpiły żale, płacze, krzyki nieskończonéj boleści; padła bezsilna, tarzała się w wilgotnym kurzu podłogi.
Anna marząc, ciągle się uśmiechała, czasami szepcąc słowa najsłodszego szczęścia.
Tymczasem mistress Gruff, przerażona jękami Klary, które mogły. dojść do uszu lairda, lekko zbiegła ze schodów, dała znak mężowi, który natychmiast zbliżył się do niéj.
— Weź twoje skrzypce, powiedziała mu.
— Moje skrzypce, kochana przyjaciółko? powtórzył Gruff zdziwiony.
— Milcz!... i bierz skrzypce powiadam ci.
Na górze dał się słyszeć krzyk przeciągły. Master Gruff zrozumiał.
Zdjął ze ściany zakurzone i bez jednéj struny skrzypce i pociągnął smyczek kalafonią.
— Zdało mi się, żem słyszał krzyk, rzekł Angus Mac-Farlane, przebudzając się z ponurego zadumania.
— Nieco cierpliwości, mój panie łaskawy, odpowiedziała oberżystka, za pięć minut pański pokój będzie wypróżniony.
W téj chwili suwany smyczek po strunach wydał szatańskie tony.
Mac-Farlane wyjął z kieszeni tartanową czapkę i mocno ją na uszy nacisnął, a master Gruff ciągle wygrywał po piekielnemu.
Ostatnie jęki nieszczęśliwéj Klary połączyły się z dźwiękiem téj szyderczéj muzyki. Głos jéj umilkł wkrótce pod wzrastającą przemocą niepokonanego snu.
— Edwardzie! pomruknęła Klara, ostatnie wydając westchnienie, Edwardzie!... kochałam cię... kocham... O! ty nie będziesz nawet wiedział, że umieram kochając cię!
Usiłowała zawlec się do siostry, która wdzięcznie rozciągnięta na krześle, spała z anielskim na ustach uśmiechem.
— Przyjdą, myślała, bo już mówić nie mogła, przyjdą!... ze snu przejdziemy do śmierci, Biédna siostra!... nie będzie miała nawet grobu, na którymby Stefan mógł zapłakać!... A ja!... któż ostatnie moje westchnienie zaniesie Edwardowi?
I sparaliżowana padła obok siostry, kładąc głowę na jéj łonie i ostatnią wydając skargę:
— O Boże! cóżeśmy uczyniły, że taką śmiercią umierać musimy!
I już się nie ruszyła.
— Stefanie! mój Stefanie! przemówiła Anna, okalając pięknémi ramionami białą szyję śpiącéj siostry; jakże Bóg jest dobry i jak my jesteśmy szczęśliwe!...