Tajemnice Paryża/Tom I/Rozdział XLIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnice Paryża |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Mystères de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Rigoletta była prawie w jednym wieku z Gualezą, swoją dawną towarzyszką więzienia. Między temi dwiema dziewczętami zachodziła taka różnica, jak między śmiechem a łzami. Jedna poetyczna, czuła, nieuleczalnie zraniona wyrzutom sumienia, a druga żywa, wesoła, szczęśliwa, prozaiczna, choć dobra i litościwa.
Rigoletta, bynajmniej nie egoistka, znała tylko cudze smutki, pomagała cierpiącym ze wszystkich sił, całą duszą; ale, przyniósłszy im pomoc, zaraz zapominała o nich. Często zdarzało jej się wśród głośnego śmiechu rozpłakać się, a niemniej często, wśród szczerych łez zanosiła się od śmiechu. Jako prawdziwe dziecię Paryża, wolała hałas, niż ciszę, ruch, niż spoczynek, grzmiącą harmonję balowej orkiestry, niż łagodny szmer wiatru, zgiełk paryskich ulic, niż cichą samotność wsi. Tak jest, dobra ta dziewczyna zawsze przekładała błoto ulic paryskich nad kwitnące łąki. Za żadne skarby nie odstąpiłaby od przyjętego zwyczaju wychodzenia w niedzielę na przechadzkę ze swoim sąsiadem. Bez ceremonji i skrupułu przyjmowała od niego obiad w restauracji na bulwarze Temple i bilet na galerję do teatru na bulwarach.
Miała lat osiemnaście niespełna, średniego wzrostu, lecz tak dobrze zbudowana, że malarz nie zdołałby wymyślić zgrabniejszej figurki; gdyby była bodaj o cal wyższa, już całość jej postawy straciłaby wdzięk uroczy.
Rudolf dotąd widywał Rigolttę tylko w ciemnej izbie Morelów i na ciemniejszych jeszcze schodach; kiedy wszedł cicho do pokoju gryzetki, oświeconego dwoma dużemi oknami, zobaczył dopiero cudną świeżość jej lic i stanął zdumiony.
Nie wiedząc, że Rudolf jest w pokoju (bo ciągle jeszcze stał przy drzwiach), gryzetka postawiła nogę na stołku i nachyliła się, żeby lepiej zasznurować bucik. Rudolf zobaczył białą jak śnieg pończochę i kształtną nóżkę. Gryzetka włożyła w tym dniu najlepszy swój czepeczek i najlepszy fartuszek, żeby nowy sąsiad nie wstydził się z nią iść do Temple. Bo mniemany kupczyk podobał się jej bardzo: polubiła jego twarz, nacechowaną uprzejmością, dumą i śmiałością; przytem okazał tyle litości dla Morela, tak wspaniałomyślnie odstąpił mu mieszkania, słowem, czy z powodów czysto moralnych, czy też dla swojej męskiej pięknej postawy, Rudolf, nie wiedząc nawet o tem, zaskarbił już sobie zaufanie u gryzetki.
Rudolf ciekawie przypatrywał się pokojowi i przekonał się, że pani Pipelet nie przesadziła, chwaląc czystość i porządek w gospodarstwie Rigoletty. Był to pokoik ubogi, ale miły i dobrze urządzony. Okna i łóżko miały zielone firanki perkalowe z wełnianą frendzlą; wszystkie uszyła i zawiesiła sama Riigoletta. W dwóch białych szafach, stojących przy łóżku, mieściło się za szkłem całe gospodarstwo gryzetki, a w pokoju nie było widać ani konewki, ani naczyń kuchennych, ani nawet miotły. Wszystkie meble: komoda, cztery krzesła, duży stół do prasowania i roboty, były z orzechowego drzewa. Na jednem oknie klatka z dwoma kanarkami, wiernymi, nieodstępnymi towarzyszami Rigoletty.
Nakoniec gryzetka spostrzegła Rudolfa, pogrążonego W zadumie i, nie zmieniając położenia, rzekła:
— Ach, sąsiedzie, już jesteś?
— Tak, — odpowiedział Rudolf, — byłem i unosiłem się nad tym pięknym pokojem, bo, sąsiadko, mieszkasz, jak królowa.
— Cóż robić? to mój jedyny zbytek. Nigdy nie wychodzę z domu, niechże mi przynajmniej w domu będzie dobrze. Miałam czterysta dwadzieścia franków, gdym wyszła z więzienia, wszystko prawie tu wsiąkło.
— Gdy wyszłaś z więzienia? Byłaś więc w więzieniu?
— O! to długa historja. Proszę nie myśleć, że siedziałam tam za coś złego.
— Wcale tego nie myślę.
— Po cholerze zostałam sama jedna na świecie; miałam wtenczas może z dziesięć lat!
— A przedtem u kogoś była?
— U bardzo dobrych ludzi; lecz oni właśnie pomarli na cholerę. (Tu łzy się zakręciły w czarnych oczach Rigoletty). Wszystko, co mieli, sprzedano na zaspokojenie małych długów, i ja zostałam bez opieki. Nie wiedząc co robić, poszłam na odwach, naprzeciwko naszego domu i powiedziałam do żołnierza, stojącego na warcie, „mój panie żołnierzu, rodzice moi umarli, zostałam sama jędna, nie mam z czego żyć, co mam teraz robić?“ Na to nadszedł oficer i odesłał mnie do komisarza; ten, jako włóczęgę, posłał mnie do więzienia, skąd wyszłam po skończeniu szesnastu lat.
— A twoi rodzice?
— Nie znałam ojca, a matka umarła, kiedy miałam zaledwie sześć lat. Dobrzy ludzie, o których panu mówiłam, mieszkali koło nas, a, nie mając dzieci, wzięli mnie do siebie. Stary Cretu był malarzem pokojowym.
— Czy to był bogaty rzemieślnik?
— Jak każdy; miał robotę, to był bogaty, nie miał, to biedny! ale zato zawsze i on i żona byli weseli. Na całej ulicy nie było drugiej takiej pary; wiecznie tylko śmiechy, żarty, śpiewy, a przytem najlepsi i najuczynniejsi ludzie w świecie. Cretu, skoro tylko wrócił z roboty, ciągle się śmiał, żartował, dokazywał jak dziecko, bawił się ze mną, jakby był moim rówieśnikiem, a i jego żona strasznie mnie pieściła.
— A powiedz mi, czy nigdy się nie kłócili?
— Nigdy, a nigdy. Przez niedzielę, poniedziałek, a czasem wtorek trwała hulanka, i zawsze i wszędzie brali mnie z sobą. Cretu był doskonałym rzemieślnikiem; kiedy chciał, zarabiał dużo pieniędzy. Pamiętam, że kiedy nie było w domu nic oprócz chleba i wody, Cretu brał z bibljoteki...
— Miał więc bibljotekę?
— Tak nazywał pudełko, w którem chował rozmaite zbiory piosenek, wszystkie kupował i na pamięć umiał. Kiedy więc mieliśmy tylko chleb i wodę, brał z bibljoteki starą książkę kucharską i pytał nas: Co będziemy jedli? czy to? czy owo? i czytał nazwy najlepszych potraw, a każde z nas wybierało sobie jednę. Cretu brał próżny rondel i wśród tysiącznych żartów, wyrabiając najpocieszniejsze miny, udawał, że kładzie wszystko, co trzeba do potrawy; my tymczasem zajadaliśmy spokojnie suchy chleb i śmieliśmy się jak warjaci.
— Czy ci szczęśliwi ludzie mieli długi?
— Nigdy! Były pieniądze, to hulanka, nie było — to suchy obiad.
— A nigdy nie myśleli o przyszłości?
— Poco było o niej myśleć? Ach! jakżem się zagadała! Proszę, sąsiedzie, podaj mi szal i przypnij go tu pod kołnierzykiem; oto masz dużą szpilkę, bo trzeba iść.
Rudolf włożył szal na zgrabne ramiona Rigoletty i czekał dalszych rozkazów.
— Teraz, sąsiedzie, podnieś trochę kołnierzyk, przypnij pod nim szal do sukni, tylko dobrze, a uważaj, żebyś mnie nie ukłuł.
Dla wypełnienia tego rozkazu Rudolf musiał pochylić się do białej szyi, od której odbijały czarne jak kruk włosy. I tak blisko się pochylił, że gryzetka krzyknęła.
— Sąsiedzie, już nigdy pewno nie poproszę cię, żebyś mi przypinał szal.
— Daruj, moja sąsiadko, jestem taki niezgrabny.
— Przeciwnie, mój panie, nawet aż nazbyt zgrabny, na to się właśnie żalę. Daj rękę i chodźmy, ale bądź grzeczny, bo się pogniewamy!
— W istocie, sąsiadko, nie moja wina; twoja szyja jest taka biała, żem dostał jakiegoś zawrotu głowy, mimowoli nachyliłem głowę i...
— Dobrze, dobrze! na drugi raz nie dam powodu do takiego zawrotu głowy, — odpowiedziała Rigoletta, grożąc palcem.
Rigoletta i Rudolf zeszli na podwórze. Rudolf zajrzał jeszcze do izby stróża i rzekł uprzejmie:
— Przyślę tu rozmaite rzeczy do Morela, bądź łaskaw, pomóż zanieść je do mego pokoju.
— Bądź pan spokojny, wszystko się zrobi.
— Potem, — dodał smutnie Rudolf, — trzeba zawołać księdza do umarłej córki Morelów, spisać akt zejścia i sprawić pogrzeb. Oto pieniądze.
W tej chwili wszedł człowiek, tak otulony płaszczem, że mu oczy tylko było widać i zapytał;
— Czy tandeciarka Buret jest w domu?
— Czy pan przyszedłeś z Saint-Denis? — zapytał Pipelet.
— Tak, w godzinę i kwadrans.
— Dobrze, idź pan na górę.
Nieznajomy śpiesznie wbiegł na schody.
— Cóż to znaczy? — zapytał Rudolf.
— Coś się tam robi u starej pani Buret, ciągle to przychodzą, to wychodzą. Dziś rano powiedziała mi: „Pytaj każdego, kto tylko do mnie przyjdzie: Czy pan przyszedłeś z Saint-Denis? i puszczaj tylko tych, którzy odpowiedzą: Tak, w godzinę i kwadrans“.
— A to zupełnie jak wojskowy parol, — rzekł Rudolf z ciekawością.
— Zupełnie, panie; dlatego też powiedziałem sobie: coś się tam robi u matki Buret! Nie mówię już o tem, że Kulas, obrzydły chłopiec, służący u pana Cezara Bradamanti, wrócił dopiero o drugiej godzinie w nocy ze starą babą jednooką, którą nazywają Puhaczką. Baba przesiedziała u matki Buret do czwartej w nocy, fiakr czekał na nią na dole. Skąd ona przyjechała? poco włóczy się o tak późnej godzinie? Zadawałem sobie te pytania, ale nie mogłem znaleźć odpowiedzi, — dodał Pipelt poważnie.
— I ta kobieta, którą nazywasz Puhaczką, odjechała fiakrem o czwartej rano? — zapytał Rudolf.
— Tak, panie, i pewno wkrótce wróci, bo matka Buret powiedziała mi, że ją mogę puścić, nie pytając.
Rudolf słusznie domyślał się, że Puhaczka knuje jakąś nową zbrodnię, ale nigdyby nie odgadł, niestety, jak blisko go ta zbrodnia dotyczyła! Rudolf z Rigolettą we drzwiach spotkali Anastazję, wracającą z miasta; dźwigała ciężki kosz z zapasami kuchennemu.
— To mi pięknie, to mi dobrze! — zawołała, spoglądając ze znaczącym uśmiechem na sąsiada i sąsiadkę — już się pod rękę prowadzicie! Rzeczy dobrze idą, młodość musi wziąść swoje. Ładna dziewczyna i ładny chłopiec!
Rudolf wziął Rigolettę pod rękę i wyszedł z nią na ulicę.