Tajemnice Paryża/Tom II/Rozdział III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Tajemnice Paryża
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.
SIDŁA.

Pani d’Harville spostrzegła, że Rudolf wpatruje się w nią w milczeniu. Zarumieniła się, spuściła oczy, a potem podnosząc je, rzekła z miłem pomieszaniem, które ją czyniło jeszcze piękniejszą:
— Książę śmieje się z mego zapału. Bo ja z niecierpliwością czekam rozkoszy, mających ożywić mój byt dotąd smutny, bozpożyteczny. Jednego uczucia, najwyższego szczęścia, nigdy nie zaznam. Lecz dzięki księciu, gdzieindziej znajdę szczęście, dobroczynność zastąpi miłość, dzisiaj już doznałam tylu rozczulających wzruszeń! słowa księcia tyle mają wpływu na mnie! Skąd w księciu tak szlachetna litość?
— Wiele cierpiałem, wiele cierpię jeszcze, dlatego znam tajemnice boleści.
— Książę, książę jesteś nieszczęśliwy?
— Tak, bo zdaje się, że los chciał mnie usposobić do pomagania nieszczęściu, dając mi je poznać w całej obszerności. Srodze się nade mną pastwił, jako przyjaciela zranił mnie w przyjacielu, jako kochanka — w pierwszej kobiecie, którą kochałem ze ślepem zaufaniem młodości, jako małżonka dotknął mnie w żonie, jako syna dotknął mnie w ojcu, jako ojca — w mojem dziecięciu.
— Sądziłem, że księżna nie zostawiła potomstwa.
— Tak, lecz przed tem małżeństwem miałem córeczkę, umarła bardzo młodo. Teraz miałaby lat siedemnaście.
— A czy matka jej żyje jeszcze? — zapytała Klemencja po chwili wahania.
— Nie wspominaj mi pani o niej! — zawołał Rudolf i twarz jego zachmurzyła się. — Jej matką jest kobieta niegodziwa, skamieniała od egoizmu i pychy. Czasem nawet myślę, czy nie lepiej, że moja córka umarła, niż żeby umiała zostać w ręku takiej matki.
— Pojmuję teraz — rzekła — jak książę musisz żałować córki.
— Takbym ją kochał! Bo dla mnie, com widział ludzkość z najgorszej strony, jaka rozkosz wpatrywać się, w czystą niewinną duszę! Klemencja, widząc wzruszenie Rudolfa, zmieniła temat rozmowy.
— Czy książę wie, że zwiedziłam z jedną moją przyjaciółką więzienie Ś-go Łazarza, ona jest jedną z opiekunek młodych dziewcząt, które tam siedzą. Lituję się mad miemi, bo myślę, że możeby nie upadły tak nisko, gdyby od dzieciństwa nie zastały w opuszczeniu i nędzy. Nie wiem dlaczego zdaje mi się, że teraz bardziej kocham moją córkę.
— Tylko odważnie — rzekł Rudolf ze smutkiem. — Po dzisiejszej rozmowie jestem zupełnie spokojny o panią... Wiele jeszcze czeka panią walk, wiele cierpień, bo jesteś młoda, lecz myśl o dobrodziejstwach, które wyświadczysz, doda ci siły.
Łzy puściły się z oczu pani d’Harville.
— A książę nigdy mi nie odmówi swoich rad, swojej pomocy?
— Zbliska czy zdaleka, zawsze będzie mnie zajmowało wszystko, co panią obchodzi. Zawsze, w miarę sił, przykładać się będę do zapewnienia szczęścia pani i szczęścia mego najlepszego przyjaciela.
— Dzięki za tę obietnicę — odpowiedziała markiza, ocierając łzy. — Czuję, że bez szlachetnej pomocy księcia, sił by, mi zabrakło, lecz teraz przysięgam, że odważnie wypełnię moje obowiązki.
Na te słowa otworzyły się nagle małe drzwi ukryte w obiciu.
Klemencja krzyknęła, Rudolf zadrżał.
Pan d’Harville wszedł blady, wzruszony, ze łzami w oczach, i rzekł do Rudolfa, oddając mu list Sary.
— Racz książę przeczytać oszczerczy list, który odebrałem w jego przytomności i spalić go po przeczytaniu.
Klemencja patrzała ze zdziwieniem na męża.
— Co za podłość! — zawołał Rudolf z oburzeniem.
— A moje postępowanie jeszcze podlejsze!
Rudolf spojrzał ze zdziwieniem na markiza.
— Zamiast natychmiast pokazać księciu ten niegodziwy list, udałem obojętną spokojność, gdy tymczasem w duszy miotały mną zazdrość, wściekłość, rozpacz. Wiesz, książę co zrobiłem? Nikczemnie ukryłem się za drzwiami, żeby was podsłuchać, szpiegować! Wątpiłem! Autor tego haniebnego listu znał słabość mej duszy. A teraz, Mości książę, kiedym wszystko wysłuchał, bom ani słowa z dzisiejszej rozmowy nie stracił, teraz kiedy wiem, co sprowadza księcia do domu na ulicy Temple, kiedym, wierząc oszczerstwu, stał się jego wspólnikiem, na kolanach winienem prosić o przebaczenie.
— Ależ, mój Boże, Albercie, co ci mam przebaczyć? — rzekł Rudolf, podając markizowi obie ręce.
— A ty, Klemencjo — rzekł d’Harville smutnie do żony — czy mi przebaczysz ten jeszcze błąd?
— Chętnie, ale pod warunkiem, że mi pomożesz siebie uszczęśliwić. — I podała rękę mężowi, a on ją uścisnął ze wyruszeniem.
— Doprawdy, kochany markizie — zawołał Rudolf — nasi nieprzyjaciele są bardzo niezręczni! dzięki im, jesteśmy jeszcze serdeczniejszymi przyjaciółmi niż dawniej. Żegnam panią, nasze intrygi odkryte, teraz już nie pani sama będziesz pomagała biednym.
D’Harville odprowadził Rudolfa do pojazdu i wrócił do swego pokoju.
Trudno opisać jakie uczucia wzburzone i jedne drugim przeciwne miotały panem d’Harville.
— O! — wołał — jam winien, ja sam jeden! Biedna kobieta, oszukałem ją, haniebnie oszukałem! powinna mnie nienawidzić, a jednak okazuje mi teraz tkliwe współczucie. Ale jakiem prawem powierzyła mu fatalną tajemnicę? to haniebna zdrada. Jakiem prawem? A jednak tak młoda, wyrzekła się miłości i powiedziała tylko: o innej przyszłości marzyłam! Wiem, że Klemencja dotrzyma danego słowa, będzie dla mnie najlepszą przyjaciółką, siostrą. Przecież to moja żona, do mnie należy, mam prawo — przerwał sobie z szyderstwem i śmiechem. — Tak, użyć przymusu, gwałtu. Nowa podłość! Lecz cóż zrobię? kocham ją jak szalony, ja tylko jednę kocham, pragnę miłości, nie zaś zimnego przywiązania siostry. Może ulituje się nakoniec nade mną! Lecz nie! nigdy, nigdy nie zdoła przezwyciężyć odrazy! Ach! ileż, cierpiałem, kiedym ją uważał za winną. Co za męka! Ale nie, to próżna bojaźń. Klemencja przysięgła wypełnić swoje obowiązki i dotrzyma słowa, lecz jak ją to wiele będzie kosztować. O, jakżem ja nieszczęśliwy!
Po długiej bezsennej nocy, po wielu rozmyślaniach ucichły wzburzone uczucia i d’Harville niecierpliwie oczekiwał dnia.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.