Tajemnice Paryża/Tom II/Rozdział XXV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Tajemnice Paryża
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXV.
WSPOMNIENIA.

Jakób Ferrand bardzo łatwo przez związki swoje wystarał się o uwolnienie Gualezy z więzienia. Uwiadomiony przez Pubaczkę, że Gualeza siedzi w więzieniu św. Łazarza, udał się do jednego ze swoich klijentów, posiadającego wielkie znaczenie, z prośbą o wstawienie się za GuaIezą; powiedział mu, że młoda dziewczyna, która wprawdzie zbłądziła, ale teraz szczerze poprawiła się, a może znowu być sprowadzoną na drogę zguby, obiecuje z kobietami uwięzionemi u św. Łazarza, została mu polecona przez osoby dobroczynne, chcące zająć się jej losem, skoro zostanie uwolniona. Notarjusz mocno przytem nalegał, aby przy wypełnieniu tego dobrego uczynku imię jego nie było wymienione. Klijent Fernanda tak daleko posunął uprzejmość, że notariuszowi odesłał rozkaz oswobodzenia Gualezy.
Pani Seraphin, oddając pismo dyrektorowi więzienia, oświadczyła mu, że ma zlecenie odprowadzić młodą dziewczynę do osób, które się nią opiekują.
Wiedząc jak usilnie i zaszczytnie pani Armand, dozorczyni, poleciła Gualezę pani d’Harville, wszyscy mniemali, iże Gualeza winna otrzymaną łaskę wstawieniu się markizy, gospodyni notarjusza zatem nie mogła wzbudzać w swojej ofierze najmniejszego podejrzenia. Stara ta baba, kiedy chciała, umiała przybrać minę poczciwej duszy i trzeba było dużo przenikliwości i pilnej uwagi, żeby odkryć ślady fałszu, podstępu i okrucieństwa w jej uśmiechu niby pełnym dobroci.
— I cóż, kochana panienko — rzekła z przymileniem do Marji — czy bardzo jesteś rada, że wychodzisz z więzienia?
— Wszakże pojedziemy do Bouqueval, do pani George, nieprawdaż? — zawołała Marja.
— Tak jest, nieinaczej, pojedziemy na wieś do pani George — powtórzyła gospodyni notarjusza.
Ledwie wyszły, ledwie zawarły się za niemi drzwi więzienia, gdy spotkały młodą dziewczynę, przychodzącą zapewne odwiedzić którą z uwięzionych kobiet.
— Rigoletta! — krzyknęła Marja, poznając dawną towarzyszkę więzienia i przechadzek wiejskich, o której wspominała Rudolfowi, kiedy go spotkała pierwszy raz w szynkowni w Cite.
— Gualeza! — krzyknęła nawzajem gryzetka.
I obie uściskały się serdecznie.
— Więc to ty? co za szczęście! — mówiła gryzetka.
— Jakaż radość niespodziana! jak dawno nie widziałyśmy się! — odpowiedziała Gualeza.
— A! teraz pojmuję, dlaczego nie spotkałam cię ani razu od pół roku — mówiła dalej Rigoletta, spostrzegłszy wiejski ubiór przyjaciółki — mieszkasz na wsi?
— Tak, od niejakiego czasu — odparła Gualeza, spuszczając oczy.
— I przybyłaś tu jak ja, odwiedzić kogo?
— Tak... byłam tu — rzekła Gualeza, jąkając się i rumieniąc.
— A teraz wracasz do domu? zapewne daleko od Paryża? Kochana, droga Gualezo, nie zmieniłaś się, widzę, zawsze lubisz wieś. Ale pozwól, niech ci się przypatrzę! Musisz być rada ze swego losu? Jednakże powinnabym gniewać się na ciebie, czy godzi się tak rozstawać z przyjaciółką, nie pożegnać się? gdybyś mnie przynajmniej uwiadomiła, co się z tobą zrobiło.
— Tak nagle opuściłam Paryż — odparła Gualeza coraz bardziej zmięszana — że nie mogłam...
— O! już się nie gniewam, tak się cieszę, że cię znowu widzę. Słuchaj, czy pamiętasz Julkę, co była taka ładna i Rozynę, blondynkę z czarnemi oczami?
— Dobrze pamiętam.
— Wyobraź sobie, droga Gualezo, obie zostały oszukane, potem opuszczone i wreszcie doszły do tego, że dziś należą do liczby kobiet niegodnych.
— Ach, mój Boże! — jęknęła Gualeza i zaczerwieniła się cała.
— Chodźmy, chodźmy — przerwała niecierpliwie pani Seraphin, podając rękę swojej ofierze — czas ucieka, już późno...
— Ach pani, tylko chwilkę daruj nam jeszcze; tak dawno nie widziałam lubej Gualezy — zawołała Rigoletta.
— Bo już późno, moje panny — odpowiedziała gospodyni notarjusza; — trzecia wybiła, a mamy długą drogę przed sobą...
Jednakże odtąd pilnie słuchała rozmowy przyjaciółek.
— A ja wracam z więzienia mężczyzn — zaczęła opowiadać Rigoletta.
— Jakto?
— Tak jest, niestety, teraz przynoszę Ludwice Morel trochę bielizny, a tylko co zaniosłam inne drobiazgi biednemu Germainowi, nazywa się Germain, dawny mój sąsiad, najpoczciwszy chłopak w świecie, słodki, skromny jak dziewczynka; kochałam go jak rodzonego brata.
Usłyszawszy nazwisko Germain, pani Seraphin podwoiła swoją uwagę.
— Cóż on wykroczył, że go wsadzili do więzienia? — zapytała Gualeza.
— On! — zawołała Rigoletta, i oburzenie zajęło miejsce wzruszenia; — on! nic nie zawinił!... pastwi się nad nim stary notarjusz, potwór, który także prześladuje Ludwikę.
— Ludwikę, tę samą, do której tu przy chodzisz?
— Tak jest; służyła u tego notarjusza, a Germain był u niego kasjerem. Nie mam czasu tłumaczyć ci obszernie, o co go oskarża, ale to pewna, że ten niegodziwy człowiek jak wściekły pastwi się nad biednymi ludźmi, co mu nigdy nic złego nie zrobili. Lecz cierpliwości! cierpliwości! przyjdzie kolej i na niego. — Rigoletta wymówiła ostatnie słowa tonem, który zaniepokoił panią Seraphin; baba chciała się czegoś więcej dowiedzieć, dlatego wmieszała się do rozmowy.
— Kochana panienko — rzekła z przymileniem do Marji — późno; nie mamy czasu, czekają nas, pojmuję, że chciałabyś słuchać, co ta panna mówi, bo i ja, choć nie znam osób, o których wspomina, boleję nad losem młodego Germaina i dziewczyny. Ach, Boże! czy podobna, żeby na świecie byli ludzie tak źli! jakże się nazywa ten notarjusz, moja panienko?
Rigoletta nie miała żadnego powodu nie ufać pani Seraphin; przypomniawszy sobie jednakże przestrogi Rudolfa, który jej zalecił najgłębszą tajemnicę co do skrytej swojej opieki nad Germainem i Ludwiką, żałowała swojej prędkości.
— Ten niegodziwiec nazywa się Ferrand — odpowiedziała więc Rigoletta, dodając zręcznie, aby naprawić lekką swą nieuwagę — tem gorzej z jego strony, że dręczy tych biedaków, bo nikt się niemi nie zajmuje, nikt o nich nie dba, tylko ja jedna, a to im mało pomoże.
— O! są serca dosyć szlachetne, żeby to uczynić! — rzekła Marja po chwili namysłu, powściągając swe uniesienie. — Ja znam człowieka, co uważa sobie za obowiązek opiekować się tymi, co cierpią, i bronić ich; równie jest dobrotliwy dla poczciwych, jak niewypowiedzianie straszny dla złych.
Rigoletta zdziwiona spojrzała na Gualezę i już miała powiedzieć, myśląc o Rudolfie, że także zna kogoś, co śmiało występuje w obranie słabych przeciw możnym; ale zawsze pamiętna na przestrogi swojego sąsiada (tak nazywała księcia), gryzetka rzekła do Marji:
— Doprawdy? znasz tak szlachetnego człowieka?
— Znam i pewna jednak jestem, że, gdyby wiedział o niezasłużonej niedoli Ludwiki i Germaina, wybawiłby ich i ukarałby ich prześladowcę. Sprawiedliwość jego i dobroć zarówno są niewyczerpane.
Pani Seraphin, słysząc te słowa, zdziwiona popatrzyła na Marję i pomyślała:
— Czyżby ta dziewczyna była jeszcze niebezpieczniejszą, niż się nam zdawało? Z początku żal mi jej było, ale teraz widzę, że trzeba się jej pozbyć koniecznie.
— Kochana Gualezo, ponieważ masz tak dobrą znajomość, proszę cię, poleć łasce tego pana moją Ludwikę i mojego Germaina, bo nie zasłużyli na swój los tak smutny — rzekła Rigoletta, zastanowiwszy się, że uwięzieni przyjaciele źle nie wyjdą, gdy będą mieli dwóch protektorów zamiast jednego.
— Bądź spokojna — odpowiedziała Marja; — niezawodnie wstawię się za nimi do pana Rudolfa.
— Rudolf! — zawołała Rigoletta z największym podziwem. Pan Rudolf!... kupczyk?
— Nie wiem, kto on jest. Ale skąd to pytanie?
— Bo i ja znam jednego Rudolfa.
— Może nie ten sam.
— Wysokiego wzrostu, młody, wysmukły? w obejściu grzeczny, uprzejmy? wszak tak?
— To on, on niezawodnie — rzekła Marja; — tylko mi dziwno, że go bierzesz za kupczyka.
— Co do tego, to wiem z pewnością, sam mi powiedział.
— Znasz go?
— Czy go znam! to mój sąsiad; mieszka na czwartem piętrze, ma pokoik obok mego.
— On? on?
— Cóż dziwnego? Zarabia na rok półtora tysiąca franków, musi więc najmować skromne mieszkanie, tembardziej, że nie jest zbyt oszczędny, nie umiał mi nawet powiedzieć, co zapłacił, za swoje ubranie, ten kochany sąsiad.
— Nie, nie, to nie on — rzekła Marja, zadumana; a po chwili dodała z zapałem — ten, o którym ci mówię, jest potężny; imię jego wymawiają z miłością i czcią, postać jego wspaniała, wyraża uszanowanie, możnaby klękać przed jego wielkością i wspaniałomyślną dobrocią.
— Teraz już nic nie rozumiem, Gualezo, i także powiadam, to nie on; bo mój ani jest potężny, ani wzbudza cześć i uszanowanie. Dobry jest, wesoły, nie klękają przed nim ani trochę, obiecał mi wyfroterować pokój i co niedziela chodzić ze mną na spacer, widzisz więc, że to nie żaden wielki pan.
Gualeza, zastanawiając się nad tem, co słyszała, przypomniała sobie, że przy pierwszem widzeniu Rudolfa w szynkowni w City, był ubrany podobnie jak i inni goście, uczęszczający do tego miejsca. Czyliż nie mógł przy Rigolecie grać roli kupczyka? Ale jaki miałby cel w tej nowej przemianie?
— A gdzie mieszkasz, Rigoletto?
— Przy ulicy Temple, pod numerem 17.
— I to niezgorzej wiedzieć — pomyślała pani Seraphin. — Ten tajemniczy i możny Rudolf, który zapewne udaje tylko kupczyka, mieszka obok tej małej szwaczki, która bodaj że wie daleko więcej, niż chce powiedzieć, oboje mieszkają w tymże domu, gdzie Morel i Bradamanti.
Gospodyni notarjusza, dowiedziawszy się już, czego się chciała dowiedzieć, nalegała, żeby jechać. Przyjaciółki pożegnały się czule. Rigoletta poszła do więzienia, aby zobaczyć się z Ludwiką. Gualeza wsiadła do fiakra z panią Seraphin, która kazała jechać do Batignoles. Za rogatkami miasta, nad brzegiem Sekwany, stanęły.
Gualeza nie znała Paryża; spostrzegła jednak, że ta droga nie prowadzi do folwarku Bouqueval. Na zapytanie jej odpowiedziała pani Seraphin:
— Tyle tylko powiedzieć ci mogę, moja panienko, że wypełniam rozkazy twoich dobroczyńców.
— Jestem im posłuszna.
Obie poszły nad brzegiem. Opuścimy je na chwilę i zaprowadzimy czytelników naszych na Wyspę Grabieżnika.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.