Technika życia
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Technika życia |
Pochodzenie | Pijane dziecko we mgle |
Wydawca | Instytut Wydawniczy „Biblioteka Polska” |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Zakłady Graficzne „Bibljoteka Polska“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Byłem w tych dniach w pracowni pewnej miłej rzeźbiarki: gwarzyliśmy o tem i owem. Zwierzyłem się jej naiwnie, iż za młodu zazdrościłem zawsze malarzom i rzeźbiarzom, że mogli każdą kobietę zaprosić do pracowni i każda mogła przyjść i malarz mógł ją malować albo udawać że ją maluje, słowem, że miał otwarty bezlik możliwości, które rozbijały się u zwykłych śmiertelników o trywialność techniki życia. Nie zrozumieją może tych problemów dzisiejsze „garsonki“, tak proste, tak koleżeńskie, wszystkie podobne do siebie w swoich grzybkach na głowie i tak swobodnie krążące po świecie w swem incognito. Ach, inne to były kobiety wasze siostry (raczej ciotki) z przed ćwierć wieku! W olbrzymich kapeluszach, z pióropuszem na głowie, w pancerzu z brykli i w aksamitnej sukni z trenem od rana, majestatyczne, uroczyste, obwarowane kolczastym drutem form i konwenansów. Incognito! Właśnie! Z taką kobietą mieć schadzkę, to tak jakby jechać karawanem do Wilanowa. Gdzie ją zobaczyć, gdzie z nią się namawiać? Muzeum? Kobieta, któraby poszła w Krakowie do Muzeum Narodowego — nie mówiąc już o domu Matejki — byłaby zgubiona w opinji, to było zbyt niedwuznaczne.
Na tem tle można dopiero zrozumieć olbrzymie uprzywilejowanie malarza. „Pokażę pani moje szkice“... Ach! i co mógł pokazać biedny student medycyny? Trupią głowę? Czasem znalazła się dekadentka, która była ciekawa trupiej głowy, ale na to trudno było liczyć...
Musiała to być kwestja dość doniosła, skoro trafiamy na nią nawet w tak ogromnem morzu ludzi jak Paryż. Każdy światowiec we francuskich powieściach z owej epoki coś kolekcjonuje, a każda dama udaje że się interesuje kolekcjami. „Na wszelki wypadek“, jak mówi znane przysłowie. Nie mogła kobieta przyjść do mężczyzny tak wprost; musiała przyjść coś obejrzeć, starą porcelanę, japońszczyznę, słowem jakiegoś Rafaela. Mes bibelots, oto zwrot, który stał się tak utarty, że aż ośmieszony. Coś trzeba było mieć do pokazania. Znałem takiego, który pokazywał kobietom biblję z XIV wieku.
I oto, w tej błahej napozór kwestji, spostrzegam niezmiernie filozoficzny przykład ucisku niewidzialnych rzeczy nad człowiekiem. Technika życia! Ta technika życia, zależnie jak na nią spojrzeć, to rzecz arcypocieszna przez kontrast swoich małostek z napięciem i przesadą jakiemi człowiek wyposaża swoje uczucia; ale z innego punktu widzenia, tragiczna, kiedy obrócić oczy wstecz na całą generację, kiedy patrzeć na mnóstwo zwiędłych uczuć, złamanych istnień, z powodu jakichś niewyrażalnie śmiesznych drobiazgów, z powodu niedomagań technicznych... I nigdy ten kontrast nie rysuje się tak wymownie jak w młodości, owej epoce największego niestosunku między marzeniem a możliwością...
Jest w całej tej sprawie jeden ciekawy moment. Naturalnem jest, aby każda klasa, każdy kraj, każda epoka, wytwarzały sobie swoje własne formy na miarę własnych potrzeb; i to jest właśnie ewolucja obyczajów. Ale ten proces odbywa się dość kulawo i z wiecznem opóźnieniem; bywa przytem zmącony bezkrytycznem przyjmowaniem cudzych obyczajów. Często po jakiejś klasie dziedziczy formy życia inna klasa, dla której nie były one stworzone, która nie umie się z niemi obchodzić. Tragikomicznym spektaklem była pod tym względem burżuazyjna kultura XIX wieku, która odziedziczyła całe mnóstwo obcych form, mając zupełnie odmienne warunki życia i wychowania. Brudna gipsowa Wenus w salonie pani Dulskiej, oto co przeszło do nas z kultury Odrodzenia. I tak potrosze ze wszystkiem.
Najpocieszniej odbija się to w odziedziczonych pojęciach „honoru“. Pojedynek, ten obyczaj dość naturalny u ludzi którzy nosili broń u boku, i mający ten sens, że załatwiał sprawy doraźnie i bez reszty, wyrodził się w trzęsawisko kodeksów i sądów honorowych, z których, kto raz w nich postawił nogę, latami nie wychodzi.
Zastanawiałem się także, skąd wziął swój początek ów obowiązujący w wieku XIX dogmat, że mężczyzna nie może przyjąć pieniędzy od kobiety. Ma on wszelkie pozory tradycyj bardzo rycerskich. Tymczasem, jeśli zajrzeć do starych kronik, do pamiętników, nigdy nie brano tyle i tak chętnie od kobiet co w owych szlachetnych czasach. Świetni panicze, którzy bili się w pojedynku na śmierć o jedno słowo, żyli poprostu z kobiet. Patrz Brantoma, Bussy-Rabutina i innych.
Powie ktoś, że to u farmazonów, ale nie u nas, w Polsce. Gdzietam! Czytajmy pamiętniki, jakże typowe dla całej epoki, Duklana Ochockiego. Chowany był bardzo surowo, bardzo po staropolsku, z wielką drażliwością na punkcie honoru. Raz, na kontraktach, jako młody chłopczyna był z ojcem u księcia Ponińskiego. Na pożegnanie książę zawołał go do gabinetu, dał mu pełne kieszenie cukierków i do tego pięć dukatów. Chłopak uszczęśliwiony pobiegł z cukierkami i pieniędzmi do matki. Matka oburzyła się, że przyjął pieniądze od obcego człowieka. „Skądże to te pieniądze? zawołała. — Od księcia. — Jakżeś ty je śmiał przyjąć!“ I chłopak wziął piętnaście plag dyscypliną, po wszelkiej formie.
Minęło lat kilka. Siedemnastoletni Duklanek pojechał na pogrzeb starszego krewnego; niestara wdowa zatrzymała go, aby jej w pierwszych chwilach boleści dotrzymywał towarzystwa. Nie wyszły dwa tygodnie, a porozumieli się. Kiedy chłopak wyjeżdża do domu na święta, wyjeżdża znakomicie wyekwipowany, dostatnio zaopatrzony w pieniądze.
Specjalna wyrozumiałość ojca? Gdzietam, ten ojciec był bardzo surowy. Tak samo zresztą patrzał na te rzeczy srogi wojewoda Stempkowski, u którego młody Duklan był później na dworze.
I zważmy: Ochocki pisze pamiętniki swoje jako siedemdziesięcioletni z górą starzec, nie był żadnym awanturnikiem, żadnym Casanową, ale człowiekiem który piastował od młodu godności obywatelskie, cieszył się powszechnym szacunkiem. Kiedy, za udział w powstaniu kościuszkowskiem, wywieziono go do Rosji, a obywatelstwo po drodze, litując się doli zesłańca, chce go wspomóc pieniędzmi, on, mając nieco swojego grosza, odrzuca hardo zarówno dwadzieścia dukatów księżnej Szujskiej (ofiarowane bezinteresownie), jak dwa tysiące rubli zacnych państwa Hołyńskich. I oto ten sędziwy patryarcha, wywołując wspomnienia młodości, opowiada bez najmniejszego zażenowania jak w Lublinie wyłudzał pieniądze z obstarniej podkomorzyny:
To znów, z czasów pobytu we Lwowie, notuje najspokojniej, jak „miłostki podniosły jego finanse“ etc. Kiedy natomiast jakaś dama, z którą był bardzo blisko (prawda że wówczas był młody i ubogi), daje mu regestr sprawunków do załatwienia, a nie daje mu na nie potrzebnej gotówki, odpowiada oschle:
Całkiem poprostu, Polonus ten „kupowanie serca“ uważa sobie za dyshonor, wyłudzone zaś od kobiety pieniądze ma sobie za chlubne wspomnienie, coś niby zdobycz wojenną którą nawet w późnej starości i w innej epoce (pamiętniki pisane były po roku 1840) miło się pochwalić. I na każdym kroku pamiętniki te stwierdzają, jak bardzo pojęcia te były w epoce naszych pradziadów, w epoce staropolskiej cnoty powszechne.
Otóż, kultura burżuazyjna XIX stulecia przejęła cały balast szlacheckich pojęć honoru, ale z zapałem prozelitów przejęła je nieco naiwnie, niezręcznie, jak mieszczuch który nie umie się obchodzić z fuzją myśliwską. I mogłoby łatwo być, że stąd — wbrew naturalnemu nieraz układowi stosunków — utrwalił się dogmat, że mężczyzna pod grozą dyshonoru nie może nic wziąć od kobiety. Ileż egzystencji złamał ten paragraf niepisanego kodeksu! Ileż widziałem tragedji młodych i ślicznych chłopców, którzy szli na dno lub kończyli samobójstwem, nie mogąc szukać ratunku na tej jedynej dla nich nieraz drodze. Pamiętam jednego takiego złotego młodzieńca: długów miał powyżej uszu, nie miał już skąd brać, pożyczał fraki od przyjaciół i sprzedawał je, doszedł wreszcie do tego że kradł pieniądze na balu dobroczynnym kupując kwiaty, kładąc na tacy pięć guldenów a biorąc sobie reszty niby z pięćdziesięciu. Złapano go na tem i w łeb sobie strzelił. Ileż kobiet byłoby poratowało tego ślicznego i miłego chłopca? Ale nie było sposobu, niewidzialna siła mówiła: „nie wolno“, ślepa technika życia łamała samo życie...
Znów będą krzyczeć na mnie że jestem niemoralny, że namawiam do brania pieniędzy od kobiet... Ja do niczego nie namawiam; mnie jest tylko żal patrzeć na ludzi gdy się kręcą w kołowrocie który ich miażdży, gdy męczą się i giną nieraz przez bałwochwalstwo jakiejś zabłąkanej fikcji... Przypominać o względności pojęć, o płynności wierzeń i obyczajów, było zawsze prawem filozofów. I niema może zbawienniejszego lekarstwa dla ludzi. Niech żyją tak czy inaczej, ale w każdej dobie niech dążą do tego aby sobie tworzyć pojęcia na swoją miarę, dla swoich potrzeb, rewidować je nieustannie, uprzątać rupiecie fałszów i przeżytków.
To co poruszyłem, to jedna kwestja wśród wielu. Stworzyć sobie własną technikę życia, oto jedno z najbardziej palących zadań naszej przełomowej epoki.