<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Nowa rozpusta
Pochodzenie Pijane dziecko we mgle
Wydawca Instytut Wydawniczy „Biblioteka Polska”
Data wyd. 1928
Druk Zakłady Graficzne „Bibljoteka Polska“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



NOWA ROZPUSTA.
(Słowo wstępne wygłoszone przed odczytem Marcelego Bouteron)

Szanowni Państwo! Historja przyjazdu do Polski pana Bouteron, którego będę miał zaszczyt przedstawić, jest bardzo skomplikowana. Aby ją objaśnić, trzeba nam się cofnąć niemal o sto lat wstecz. Trzeba nam sięgnąć do miesiąca listopada roku 1832: wówczas bowiem rozstrzygnęły się te sprawy: wówczas zostało zapisane w gwiazdach, że w maju r. 1928 pan Bouteron przyjedzie do Polski. Mógł był wprawdzie doczekać okrągłych lat stu, do roku 1932: ale nie umiał doczekać: jest to człowiek gorącego temperamentu, namiętny i niecierpliwy.
Cóż tedy zaszło w owym listopadzie roku 1832? Pewien pisarz francuski — nazywał się Balzac — wówczas w zaraniu swojej sławy, otrzymał list. List od kobiety. Nie była mu to pierwszyzna. Po Fizjologji małżeństwa, po Jaszczurze, po pierwszych nowelach, otrzymywał takich listów kobiecych setkami: mimo to, ten właśnie go zafrapował. Może dlatego, że przyszedł z bardzo daleka, aż z Ukrainy: przy ówczesnych środkach komunikacji, to było wówczas dalej niż dzisiaj do Chin.
List był arcy-romantyczny: był to ówczesny język, ówczesny styl, wspólny całej Europie od Paryża po Berdyczów, i który ułatwiał pięknym duszom porozumienie się. Oto urywek z listu tej, która miała przejść do historji literatury francuskiej pod mianem „cudzoziemki“:

„Z pewnością pan kochasz i jesteś kochanym; spójnia Aniołów musi być waszym udziałem; dusze wasze muszą kosztować nieznanych rozkoszy. Cudzoziemka kocha was oboje i chce być waszą przyjaciółką.
„Chciałabym być jasnym aniołem, i ustrzec pana od wszelkiego błędu...“

Wreszcie list kończył się:

„Podziwiam pański talent, składam hołd pańskiej duszy, chciałabym być pańską siostrą...“

Przyjaciółka, anioł, siostra, ładnie pisano wówczas! To nie to co dziś, prawda?
W chwili gdy Balzac otrzymał ten list, był zrozpaczony. Był więcej niż zrozpaczony, był wściekły. Zgadnijcie czemu? Oto właśnie inna kobieta, którą kochał, której namiętnie pragnął, którą kochał sercem, zmysłami, próżnością — bo ta kobieta to była księżna — też powiedziała mu że chce być dla niego siostrą. Ale to było co innego: to nie był początek, to było zakończenie. Rozbudziwszy w nim i rozdrażniwszy wszystkie fibry męskości, pani des Castries ofiarowała mu miłość, ale platoniczną. Pan Bouteron, który wie wszystko, usprawiedliwia ją: zwierzył mi w sekrecie to, czego oficjalna historja literatury nie pisze, mianowicie że księżna de Castries nie była tak winna jak Balzac przypuszczał: że wypadek na polowaniu, upadek z konia nadwerężył jej krzyż pacierzowy i skazał tę lubą kokietkę na przymusowy platonizm. Ale Balzac tego nie mógł wiedzieć, i był wściekły.
I oto w tej właśnie chwili zjawia się nowa kobieta, aż z Ukrainy, i też ofiarowuje się że chce być jego siostrą. Był urodzaj na siostry w tym roku 1832.
I zrozumcie tu paradoksy serca ludzkiego? Jak wytłómaczyć, że ranę, którą zadała jedna siostra, uleczyła druga siostra? Że Balzac nietylko na ów ukraiński list odpisał, ale że rozwinęła się stąd cała korespondencja, i że genialny powieściopisarz, zanim ujrzał swoją daleką cudzoziemkę na oczy, zanim wiedział jak wygląda — fotografji wówczas nie znano — już był po uszy zakochany? To są tajemnice tej cudownej epoki Romantyzmu, dziś się już takie cuda nie zdarzają. Dość że wywiązała się z tego miłość, która trwała siedemnaście lat: przerywany czasem kilkoletniem niewidzeniem romans, w następstwie którego pani Hańska, żona a potem wdowa po olbrzymio bogatym właścicielu ziemskim, zaślubiła Honorjusza Balzaka.
Nieszczęściem dla siebie, pani Ewa przeżyła pisarza o trzydzieści blisko lat, które spędziła w Paryżu jako wdowa. Nikt nie ma pojęcia co to jest za trudna sytuacja być wdową po wielkim człowieku! A do tego cudzoziemce! A do tego przy dzisiejszym stanie krytyki literackiej, która wgląda bez ceremonji w najtajniejsze życie prywatne wielkich ludzi, i nietylko wielkich ludzi, ale każdego, kto miał szczęście lub nieszczęście z nimi spleść swoje życie. Historycy literatury zaczęli rewidować całą egzystencję biednej pani Hańskiej. Co? Jak? Czemu? — wszystko chcieli wiedzieć. Wszystko się im niepodobało. Czemu zaraz nic rzuciła męża i nie poleciała za Balzakiem do Paryża? Czemu, siedząc na zapadłej Ukrainie, męczyła go swoją zazdrością i dopominaniem się o listy? Czemu, owdowiawszy, nie wyszła za niego natychmiast, ale kazała mu czekać dziewięć lat? Czemu po jego śmierci nie zakopała się żywcem w grobie, ale ośmieliła się żyć, i nawet parę razy zauważyła, że są na świecie mężczyźni? I dopieroż zaczął się srogi sąd nad Ewą Hańską, niczem swego czasu nad naszą Ewą Pobratyńską z Dziejów Grzechu. Wyrok: była próżna, oschła, zimna, nie kochała nigdy Balzaka. Tak załatwiono skomplikowaną historję dwojga ludzi i dwojga serc z lat siedemnastu: tak w czambuł potępiono bez apelacji kobietę, którą Balzac całe życie ubóstwiał i którą uważał za swoją opatrzność.
Otóż pan Bouteron jest balzakistą. Jest balzakistą tak jak są kokainiści, morfiniści, pijacy, rozpustnicy. Ogarnęło go to od czternastego roku życia. Jak to na niego przyszło? Jak każda rozpusta. Czem się dzieje, że jeden chłopak sprawia ojcu radość, a drugi zgryzotę? Że jedna panienka jest cnotliwa a druga się puszcza? Dość że Bouteron był od dziecka balzakistą. Sprawił dużo zmartwienia rodzicom. Kiedy ich pytano o syna, odpowiadali: „Ano cóż, dobry chłopiec, zdolny chłopiec, ale coś go opętało, balzakizuje się, jest balzakistą“.
Pan Bouteron zna tedy życie Balzaka na wylot. Zna je o wiele lepiej niż je znał ktokolwiek z osobistych znajomych pisarza, lepiej niż jego własna siostra, matka, żona; i to bardzo naturalne. Ma w ręku wszystkie akta, jawne i tajne. Znał więc doskonale i cały materjał procesu biednej Ewy. I jednego dnia, sprzykrzyło mu się słuchać tych ryczałtowych wyroków, lekkomyślnych sądów, niedyskretnych rewizji. I napisał artykuł, który narobił dużo hałasu, pod tytułem: Apologja pani Hańskiej. Zestawił wszystkie fakty, objaśnił wszystkie komplikacje, które rozcinano zbyt prosto, przedstawił nowe dokumenty i wkońcu zapytał: „No, jeżeli to się u was nazywa nie kochać człowieka, to nie wiem czego chcecie jeszcze“? I w tym odruchu był nietyle historykiem literatury, ile przyjacielem kobiet. Proszę, moje panie, dla niego o brawo.
Artykulik był tak przekonywujący, napisany z takim ogniem, że zrobił wielkie wrażenie. Zaczęły się polemiki, dyskusje, kwestję, która zdawała się dawno osądzona, zaczęto rozpatrywać na nowo, ale już z innego tonu. Dziś inaczej już sądzą panią Hańską, inaczej o niej piszą niż wprzódy.
Ostatecznie, powie ktoś, to jest rzecz błaha, obchodzą nas dzieła Balzaka, a nie jego amory. Zapewne; ale, skoro już się nam tak zdarzyło, że nasza rodaczka Polka odegrała taką rolę w życiu jednego z największych genjuszów świata, milej nam jest, aby ta rola była piękna, a w każdym razie, aby była sprawiedliwie sądzona.
Ale wynikła z tego rzecz inna. Zajmując się procesem pani Ewy, pan Bouteron nieustannie natykał się na Polskę. I ani się spostrzegł jak nasz kraj zaczął go żywo interesować, jak on sam stał się niemal polskim patrjotą. Zna geografję Ukrainy jak żaden z nas; wie na pamięć, ile jest wiorst z Brodów do Berdyczowa, zna genealogję rodziny Rzewuskich — bo Ewa Hańska była z domu Rzewuska — jak sam Niesiecki albo Przeździecki. Przeżywał wraz z Balzakiem wszystkie tęsknoty do owej Wierzchowni, do której pisarz wzdychał tyle lat, w której — jak powiadał — byłby chciał spędzić całe życie jako „mużyk“ u stóp swojej ukochanej. Zaintrygował pana Bouteron kraj, który wydawał kasztelanki zdolne poprawiać błędy stylistyczne Balzaka, a żyjące wśród oceanu pszenicy i morza chłopów nie umiejących pisać ani czytać. I zaczęła się w nim budzić nieprzeparta ciekawość poznania Polski; możnaby powiedzieć nostalgja za tym krajem, którego nigdy nie widział, ale w którym spędził niemal dwa lata ze swoim ukochanym mistrzem. No i przyjechał do nas. Początkowo miał zamiar wiernie odtworzyć sposób podróży Balzaka, który jechał do Polski bez przestanku, nie rozbierając się ośm dni i ośm nocy, koleją, dyliżansem, bryczką, kibitką; ale w końcu pan Bouteron dał się zaniepokojonym przyjaciołom ubłagać i wsadzić do sypialnego wagonu. Przyjechał do nas znając nas już, ze szczerą dla nas sympatją i przyjaźnią, pragnąc niejako odnowić węzły nawiązane przed stu laty. Przyjmijmy go jak najserdeczniej, pokażmy mu nasze życie, nasze obyczaje, nasze trunki: ale przedewszystkiem to, co jego, obrońcę i rycerza pani Hańskiej, może zainteresować najbardziej: nasze kobiety. Pan Bouteron jest świetnym pisarzem a do tego bibljotekarzem Akademji, styka się codzień z całą wielką literaturą francuską, reklama jaką nam może zrobić w tej mierze, jest nie do pogardzenia. Nikt nie przewidzi co z tego może wyniknąć: może jakie nowe listy nowych cudzoziemek do nowych genjuszów i, za sto lat, — nowe apologje.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.