<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Tryumf wiary
Podtytuł Obrazek historyczny z czasów Mieczysława Pierwszego
Wydawca Drukarnia Synów St. Niemiry
Data wyd. 1908
Druk Drukarnia Synów St. Niemiry
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XII

Po odprawieniu poczestnem Czechów, których Mieszko obdarzywszy sowicie do granicy odesłał, cisza znów na zamek wróciła i na pozór nic się w nim nie zmieniło.
Nie poruszono ani chramu w Gnieźnie na górze Lecha, ani starej nad Cybiną w Poznaniu świątyni — kapłani chrześcijańscy nie odprawiali jawnie nowej wiary obrządków, żadnemi oznakami nie objawiała się ona na zewnątrz.
Na grodzie zbierały się ciągle kupy wojska, wśród którego ksiądz Jordan prawie nieustannie się krzątał. Dawał im spoufalać się z sobą, zyskiwał ludzi przysługami i datkami, a na proste umysły umiał też działać bardzo prostymi środkami. To samo na inny sposób Dobrosław robił na dworze. Z władyków i panów już kilkunastu dało się skłonić do przyjęcia chrztu świętego. Z każdym dniem rosło i wzmagało się chrześcijaństwo, najmniej jednak pomiędzy ludem, który trzymał się tego, do czego nawykł od wieków. Lud jednak nie miał powodu do poruszenia się, bo jawnie kniaź nic nie uczynił przeciwko staremu obyczajowi.
To też mieszkańcy osad bardziej oddalonych żadnej nie czując zmiany byli przekonani, że Mieszko nie będzie miał odwagi rzucić się na starą wiarę swoją. Warga i jego towarzysze, co lud jątrzyć się starali, tracili wpływ swój zwolna. Na zbiorowiskach w dnie uroczyste, gdzie się dawniej tłumy zbiegały, teraz coraz puściej było. Lecz nagle wypadek niespodziany na nowo stygnące to przywiązanie dla starych bogów rozbudził.
O dwie mile od Warty i Cybiny, w głębi lasu, na uroczysku Białe zwanem, wznosiła się od dawna wystawiona nieforemna postać jakiegoś bóstwa. Ogromny kamień służył mu za podstawę, a bałwan był z drzewa niezgrabnie wyciosany.
Jednego dnia przybyły niewiasty do lasu zbierać grzyby i przestraszyły się ogromnie, widząc, że bałwan został obalony, kamienie porozrzucane, a ręka złośliwa, co tego dokonała podłożyła suchych gałęzi pod bałwana i na pół go spaliła.
Ponieważ Bial powszechnie był czczony i za bóstwo opiekuńcze okolicy uważany, lament, płacz i oburzenie wstrząsnęły całą ludnością. Wkrótce doszła wiadomość z okolicy na Dąbrowach, że i tam bałwan kamienny, który stał na wzgórzu od niepamiętnych czasów, ręka jakaś zuchwała obaliła i potrzaskała. Ludzie w gniewie odbiegli Biala i pobiegli płakać i lamentować na Dąbrowę. Tu znaleziono ślady kilku koni i dowody, że ludzi musiało być wielu, bo też jeden człowiek nie zdołałby obalić takiego bałwana. Naturalnie nikt nie wątpił, że to chrześcijan była sprawka. Warga wołał o zemstę, wskazywał dwory podejrzane, ale ludzie się uparli iść gromadą do kniazia na skargę, że im się tak straszna wyrządziła krzywda.
Gromady zwołały się na dzień oznaczony, kilku starszych wystąpiło na przedzie i wszyscy pociągnęli ku Cybinie.
Na grodzie nikt się nie ruszył. Mieszko już był o wszystkiem przez swoich wiernych zawiadomiony. Gromada w milczeniu przyciągnęła przed dworzec pański i stanęła w porządku uroczystym. Mieszko wysłał stolnika swego z zapytaniem, czego by chcieli.
Temu opowiedzieli starsi jak się rzecz miała. Po chwili kniaź ukazał się we drzwiach z obliczem wesołem.
Gdy mu obszernie opowiedziano wszystko, kniaź zapytał tylko:
— Kto był tego zniszczenia sprawcą?
— Miłościwy panie — odezwał się ubogi kmieć Drzewica — gdybyśmy wiedzieli kto winien, samibyśmy go ukarali, bo za nasze bogi ująć się musimy. Wy, Miłościwy kniaziu, wiecie wszystko, każcie śledzić i ukarać, pomóżcie nam!
— Słuchaj Drzewico — odparł Mieszko — a mocne były bogi?
Gromada wołać zaczęła, że pioruny, że grad lub pomór na bydło zesłać mogą...
— Za cóż na was mścićby się mieli, kiedyście wy niewinni — odparł Mieszko — a jeżeli potęgę i siłę mają, to się sami obronią i pomszczą.
Na ostatek dodał, że winowajcy nie ma, sprawiedliwości więc zadość stać się nie może. Bogom trzeba zostawić pomstę, oni winowajcę niech swymi piorunami zabiją.
Wtem z pomiędzy gromady wystąpił Warga, z włosem roztarganym, rozpalony jak w gorączce i krzyknął śmiało?
— Co tu szukać winnego? Albożmy nie wiemy kto przeciw nam i bogom naszym powstaje? Namnożyło się tych, co obcą wiarę do nas przynoszą. Nie kto winien tylko oni, ich karać, gubić i wypędzić! My sobie krzywdy wyrządzić nie damy, a jeśli nie uzyskamy sprawcy sprawiedliwości, sami ją sobie zrobimy!
Mieszko popatrzył na mówiącego i skinął na komorników, aby go wzięli. Cała gromada oniemiała.
— Znam cię stary — rzekł — tyś raz już dwór w Krasnejgórze podpalił. Puszczono cię na wolność, ale teraz sprawiedliwość ci wymierzym.
Gdy komornicy zbliżyli się do Wargi, cała gromada szemrać i prosić za nim zaczęła. Mieszko kazał go puścić, ale tak groźno spojrzał na niego, że dziad słowa nie rzekłszy, znikł gdzieś w tłumie.
— Sprawiedliwości wam nie dam, bo nie ma nad kim jej spełnić — rzekł kniaź do gromady — bogi jeśli są mocne, obronią się same.
Rzekłszy to, popatrzał na milczącą gromadę i skinieniem ręki ją odprawił.
Odeszli więc wszyscy z głowami spuszczonemi, — milczący, smutni, nikt odezwać się nie śmiał. Po za wałami, opodal grodu, na łące nad Wartą usiedli znużeni. Tu nagle zjawił się Warga, ponury i gniewny.
— U nich sprawiedliwości szukać! — zawołał z oburzeniem. — U nich, kiedy tam pełen dwór chrześcijan i oni tam przewodzą! Co tu pytać? po co prosić? Spaliliśmy dwór synowi Lubonia, zróbmy tak wszystkim tym, co się do nowej wiary skłaniają! Lecz i ich razem spalić trzeba!
Długo w ten sposób gadał Warga, miotał się i krzyczał, lecz nikt mu nie potakiwał i nie obiecywał pomocy. Przeciwnie, stary Drzewica odezwał się, że kniaź miał słuszność, że bogi same się obronią i pomszczą. Drudzy też zgadzali się na to i tak wkrótce rozeszli się wszyscy do domów. Stary Warga, nie obejrzawszy się już na nikogo, poszedł przez pola i lasy gdzie go oczy niosły.
Mieszko, pomimo prośby i nalegania Dąbrówki, odłożył uroczyste ogłoszenie wiary do przyszłego roku. Postanowił tymczasem zwiększać gromadkę przysposobionych do chrztu świętego, z myślą nowego znamienia pogodzić kraj, który swych dawnych bogów opłakiwał.
Z drugiej strony Mieszko szukał sposobności do jakiegoś wystąpienia, któreby mu przymierze z cesarzem ułatwiło.
Ów Wigman, którego Włast poznał na zamku Gosberta, popadłszy całkiem w niełaskę cesarza, swego krewniaka, siedział teraz u Wolińców nad Odrą, a że spokojnie wytrzymać nie mógł, napadał z nimi razem ziemie Mieszkowe. Teraz więc był czas, broniąc własnych posiadłości, razem uczynić cesarzowi przysługę i uwolnić go od niespokojnego krewniaka.
Posłano także do Pragi do Bolka, prosząc go, by parę hufców dobrze zbrojnych przysłał w pomoc Mieszkowi.
Dąbrówka na tę nową zwłokę patrzała z gniewem i ze łzami, lecz nauczyła się już w pożyciu z mężem, iż go powolnie tylko przekonywać i skłaniać było można. Gdy powziął jakieś postanowienie, niczem nie dał się odwieść od niego.
Wyruszył więc i tym razem w pole, nie rzekłszy nawet dokąd, a na zamku został ksiądz Jordan z kilku duchownymi, powołanymi z Czech do pomocy w nawracaniu. Pracujący w Krasnejgórze Włast, coraz więcej zwoływał ludzi do Winnicy Pańskiej.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.