Układ „Obrazków z życia“ i charakterystyka osób

<<< Dane tekstu >>>
Autor Piotr Chmielowski
Tytuł Układ „Obrazków z życia“ i charakterystyka osób
Pochodzenie Obrazki z życia
Wydawca Księgarnia Feliksa Westa
Data wyd. 1903
Druk Księgarnia Feliksa Westa
Miejsce wyd. Brody
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Układ „Obrazków z życia“ i charakterystyka osób.

Układ wszystkich trzech obrazków jest niezmiernie prosty, niczem nie skomplikowany, ale w każdym z nich cokolwiek inny, z powodu obranej przez autora formy przedstawienia rzeczy. Wypadki, zdarzenia mają zupełnie podrzędne znaczenie w rozwinięciu charakterów; służą głównie do sprowadzenia stanowczej zmiany w losie osób czyli tak zwanej katastrofy, wszędzie smutnej, dwa razy nawet tragicznej. Najbardziej przedmiotowym pod względem formy jest „Dziennik obłąkanego“; w nim autor nie występuje ani razu ze swojemi własnemi uwagami; przemawia tylko sam obłąkany; a z jego słów musi czytelnik wyrobić sobie pojęcie i o charakterze jego i o powodach obłąkania. W dwu innych obrazkach autor ukazuje swoją osobistość i zaznacza własne spostrzeżenia oraz sposób widzenia rzeczy. W „Staroświeckich obywatelach“ ta obecność jest zupełnie uzasadniona artystycznie, gdyż obrazek przedstawia się jako osobiste wspomnienie z lat młodocianych, kiedy się do owego skromnego dworku nieraz zajeżdżało za życia dawnych serdecznych jego mieszkańców, a później odwiedziło się go po ich zgonie, gdy pod zarządem nowego właściciela i przydanej mu „opieki“ rządowej wszystko poszło w ruinę. Autor nie pilnował się formy wspomnień osobistych, ale przechodził do formy przedmiotowego malowania treści i tylko od czasu do czasu, dla wzmocnienia lirycznego nastroju, wracał znowu do osobistych wynurzeń. W „Płaszczu“ nie widzimy, przynajmniej pozornie, zewnętrznie, wspomnień osobistych, ale ponieważ utwór z nich powstał rzeczywiście, więc autor, choć obrał formę przedmiotowego malowania stosunków, nie mógł powściągnąć napomknień i sarkazmów, jakie mu się pod pióro cisnęły, gdyż były wynikiem przeżytych osobiście wrażeń i wzruszeń. Spółczującą jego duszę oburzał przedewszystkiem nieludzki sposób postępowania urzędników wyższych z niższymi. Stąd wypłynął jego sarkazm na ową „wysoką figurę“ w randze jenerała, który swoją srogą postawą i karcącemi słowy taki obudził strach w biednym urzędniku, iż ten popadł w gorączkę i umarł niebawem. — Pod względem stylu „Płaszcz“ wyróżnia się od dwu innych obrazków wyrobioną dopiero w późniejszych latach Gogola skłonnością do długich (nieraz aż nadto skomplikowanych) okresów i do używania wielu zdań wtrąconych, bez jakich poprzednio się obchodził, dbając o żywość i zwrotność opowiadania. Staranności w unikaniu powtarzań czy to wyrazów czy zwrotów Gogol nie okazywał nigdy.
W „Staroświeckich obywatelach“ panuje uczucie pogodne, słoneczne, nie dozwalające nam patrzeć krytycznie na postaci, wyprowadzone przez Gogola na scenę. Nie przychodzi nam chyba na myśl niezmiernie ciasny widnokrąg umysłowy, w którym się staruszkowie obracali, nie razi nas ciągłe ich jedzenie i wiecznie te same rozmowy. A dlaczego? Bo w tej sferze, z której zostali wzięci, wśród tych warunków, w jakich żyli, i z takiem jak oni usposobieniem innymi być nie mogli; autor zaś nie miał zgoła na celu roztrząsnąć ich rozum, dać poznać ich pojęcia, lecz tylko odmalować to życie jednostajne, ale dla nich nie nudne i nie nużące, a zwłaszcza tę nadzwyczajną dobroć ich serca, spokojnego i zadowolonego, która pragnęła, ażeby wszyscy wkoło nich byli spokojni i zadowoleni. Żądza posiadania nie trapi ich duszy; potrzeby ich są skromne, a ponieważ mogą je zadowolić w zupełności, mniejsza o to, czy majątek mógłby przynosić jeszcze więcej. Służba okrada ich bezczelnie, ale oni o tem nie wiedzą, a ich dobroduszność jest tak wielka, że nawet przez głowę im nie przychodzi posądzać kogoś o złodziejstwo, a ladajakie wyjaśnienie biorą za prawdę rzetelną. Błyszczeć wśród świata nigdy zapewne nie marzyli; dość im przyjąć suto gości, gdy ich nawiedzą; wtedy radość się ich zwiększa, i robią wszystko, co tylko mogą, ażeby im dogodzić. Nie robią tego dla popisu, dla zaimponowania bliźnim, ale tylko z dobrego serca, pragnąc, by wszyscy tchnęli wesołością.
W zachowaniu się obojga staruszków są pewne drobne różnice, psychologicznie doskonale uzasadnione. Atanazy, choć niegdyś zdobył się na wykradzenie Pulcheryi, choć rozsądny i znał się dobrze na gospodarstwie, nie miał w sobie najmniejszej skłonności ani do awantur, ani nawet do działania jakiegokolwiek; na starość wegietował już tylko, to jest żył niemal jak roślina, która potrzebuje jeno odżywiania i kiedyniekiedy ledwie przypominał sobie nastrój żartobliwy, żeby żonę troszeczkę nastraszyć; zostawiony własnym siłom i obrotności, okazywał zupełną życiową nieudolność. Pulcherya przeciwnie, zajęta wciąż gospodarstwem kobiecem, zachowała więcej samodzielności w tym szczuplutkim zakresie, poczytywała Atanazego za dobre kochane dziecko, które rady sobie dać nie będzie mogło. To też gdy zgon swój przewidywała, największą jej troską było, co się stanie z mężem, więc na zbawienie wieczne zaklinała starą gospodynię, ażeby o nim pamiętała. W tym jednym wypadku okazała się, w słowach przynajmniej, surową, pogroziła, że sama prosić będzie Boga, ażeby Jawdosze nie dał lekkiego skonania, jeżeli przez nią mąż owdowiały ucierpi w czemkolwiek.
„Dziennik szalonego“ jest bolesnym okrzykiem duszy ludzkiej, która jako dusza czuje się równą wszystkim innym; a wie, że gdyby zachciało się jej upomnieć o tę równość, poczytanoby ją co najmniej za pozbawioną rozumu. Aksenty Iwanowicz Popryszczyn[1] nie wyróżniał się zapewne od swoich spółkolegów urzędników biurowych wyższem wykształceniem; to, co mu się kołatało po głowie z dziejów dawnych i najnowszych, wskazuje dość wyraźnie, że ze szkół nie wyniósł ani wielkiego, ani doborowego zapasu wiadomości; lecz wyróżniał się od nich ambicyą, która miała źródło swe w miłości względem córki dyrektora. Znał on hasła równości i wolności, szerzące się i w Rosyi także po rozgromie Napoleona i powrocie wojsk rosyjskich z Paryża; ale wiedział również, że pomiędzy słowem a czynem jest przepaść. Tam, gdzie ranga (czin) stanowiła o godności człowieka, niepodobna było nawet marzyć, żeby radca tytularny mógł naprawdę sięgnąć po rękę córki Jego Ekscelencyi, któremu temperował pióra. Aksenty Iwanowicz wiedział, że wszystko dostaje się „tylko kamerjunkrom i jenerałom“. Ale wiedząc o tem, nie chciał się poddać losowi; usposobienie jego było niespokojne, burzliwe, buntownicze; godność człowieczą w sobie cenił wysoko, sercem jeżeli nie rozumem wyniósł się nad pospolitą w jego sferze powszedniość; może pod wpływem jakiego poety, odczytując raz ustęp o psich zalecankach, które były tylko innem wyrazem zalecanek salonowych, wołał oburzony: „I jak też można zapełniać list takiemi głupstwami!... Człowieka mi dajcie! Ja chcę widzieć człowieka; ja potrzebuję pokarmu takiego, któryby mię nasycał i napawał słodyczą moją duszę”. Tiepłow, ubiegający się o rękę Zofii, czemże jest lepszy od niego jako człowiek? Ba! ale jest kamerjunkrem. Ażeby módz się starać o Zofię, Aksenty Iwanowicz pragnąłby sam zostać kamerjunkrem lub jenerałem... Ma 42 lata... sam czas do karyery!... Czego jednak nie można osiągnąć w rzeczywistości, to mieć wolno w wyobraźni. I zostaje Aksenty Iwanowicz... królem hiszpańskim. Teraz już nic nie stanie na przeszkodzie do związku z Zofią; Tiepłow pójdzie z kwitkiem, choć już wesele jego zapowiedziane. Tak się roiło biedakowi w wyobraźni; a w rzeczywistości odwieziono go do szpitala waryatów, gdzie głowę zimną wodą zlewano. Kto się wmyśli i wczuje w duszę biednego szaleńca, ten z ściśniętem sercem czytać będzie ostatnie jego odezwanie się do bezlitośnych ludzi, co go dręczą, choć on nic nie zawinił. Może lepiej byłoby, gdyby autor opuścił końcową notatkę o narośli pod nosem boja algierskiego, bo wrażenie stałoby się jednolitszem; ale tak ścisły realista jak Gogol nie chciał pominąć tego rysu waryactwa, rysu wydobywającego się poprzez najsroższe cierpienia.
Akakij Akakijewicz, bohater „Płaszcza“, biuralista również jak i Aksenty Iwanowicz, nie ma zgoła jego ambitnych uroszczeń. Należy do tej kategoryi ludzi, których nazywamy „przybitymi“, „zahukanymi“. Przybiła ich nędza materyalna i słaby rozwój umysłowy. Nie mają ani śmiałości, ani dumy; nie narzekają na los, nie krytykują wyższych, nie czują się zdolnymi do żadnej pracy, wychodzącej poza kres, do którego latami całemi przywykli, stają się maszynami do przepisywania papierów urzędowych. Zahukany, jednostajną, nudną swą robotą niezmęczony, służbisty w najwyższym stopniu, niezaradny, nieumiejący niczem przysporzyć sobie dodatków do swej nader szczupłej pensyjki, może tylko za pomocą nadzwyczajnej oszczędności, ba, głodzenia się, dojść do sprawienia sobie nowego płaszcza, gdy starego nawet pijany partacz nie chciał już dalej naprawiać, bo się rozlatywał na próchno. Radował się tym nabytkiem jak dziecko, ale radość ta trwała krótko, jak błyskawica jeno przerzynając pasmo jego szarego życia. Po uczcie, wydanej przez jednego z wyższych kolegów, uczcie, która go znudziła, gdyż do takiego przepędzania czasu nie przywykł, w drodze powrotnej do domu, rabusie zdarli z niego płaszcz w oczach stójkowego, co się obojętnie temu przypatrywał, myśląc że to żart „przyjacielski“; komisarz policyi, zamiast się zająć szybko odkryciem złodziei, podejrzliwie wypytywał się Akakija, dlaczego tak późno się włóczył; „wysoka figura“ aż nadto dobitnie dała poznać biednemu urzędnikowi swoją dostojność, jak niemniej niewłaściwość jego postępowania. Z przeziębienia i ze strachu zapadł Akakij Akakijewicz w gorączkę i niebawem przeniósł się na tamten świat. Autor, w którym szlachetne poczucie moralne w czasie ostatecznego obrabiania „Płaszcza“ niezmiernie silnie się rozwinęło, nie chciał pozostawić tej śmierci biedaka bez należytego skarcenia przynajmniej „wysokiej figury“. Nadał więc obrazkowi zwrot fantastyczny, opowiadając o pojawieniu się upiora-urzędnika, zdzierającego płaszcze przechodniom; nie pominął ten upiór i „wysokiej figury“. Kiedy wracała z przyjemnie spędzonego wieczoru; rozmarzonemu jenerałowi wydało się, iż upiór robi mu wymówki za zwymyślanie i za niezajęcie się odszukaniem skradzionego płaszcza; dobrowolnie więc oddał mu swój, czemprędzej kazał jechać do domu, i odtąd w sposobie postępowania z niższymi zaczął okazywać pewną łagodność.
I ten więc obrazek jest artystycznem wstawieniem się za duszą ludzką, w ciele biedaka pokutującą.


Najlepsze, najkompletniejsze wydanie wszystkich „Pism“ (Soczinienija) Gogola, wyszło r. 1901 w Petersburgu pod redakcyą Tichonrawowa, a nakładem A. F. Marksa, w 12 tomach. Jest tu krótki życiorys autora, napisany przez W. I. Szenroka. Przypiski redaktora do każdego tomu wskazują rok powstania utworów, pierwodruków, oraz odmianki (waryanty) pomniejsze; tam bowiem, gdzie obrobienie w różnych wydaniach wielce się różniło, oddrukowano je w całości. Postąpiono podobnież z dwoma obrobieniami drugiego tomu „Dusz zmarłych“, o ile ocalały od ognia, na które je skazał autor.
O powieściach ukraińskich Gogola obszernie rozwiódł się M. Petrow w „Zarysach historyi literatury ukraińskiej XIX wieku“ (Oczerki istorii ukrainskoj litieratury XIX stoletija, Kijów, 1884).
U nas pierwszą wiadomość o Gogolu podał Tygodnik literacki poznański w r. 1838 (Nr. 37); potem, wraz z przekładem „Pamiętnika waryata“ dokonanym przez Marcina Szymanowskiego, drukowało ją r. 1843 czasopismo rosyjsko-polskie „Jutrzenka“, ogłaszane w Warszawie przez Piotra Dubrowskiego. Następnie J. I. Kraszewski w swojem „Athenaeum“ pomieścił r. 1844 przekłady: „Dziennika waryata“, „Płaszcza“ i „Przygód Czyczykowa czyli Dusze zmarłych“, dokonane przez Piotra Szepielewicza, a cenił Gogola wysoko, zestawiając go w jednym rzędzie z Dickensem i Balzakiem. W r. 1846 w tłomaczeniu J. Chełmikowskiego wyszedł „Rewizor czyli podróż bez pieniędzy“ w Wilnie (drugie tłomaczenie we Lwowie, 1884 w „Bibliotece Mrówki“). „Taras Bulba“ w przekładzie Fedorowicza, a właściwie Piotra Głowackiego, ukazał się we Lwowie r. 1850. „Martwe dusze“ w przekładzie Zygmunta Kierdeja-Wielhorskiego wyszły w Poznaniu w r. 1876 i 1879. Wreszcie p. t. „Powieści mniejsze“ (Lwów, 1871) zawarto tłomaczenie „Staroświeckich obywateli“, „Powieści o kłótni Iwana Iwanowicza z Iwanem Nikiforowiczem“, „Nosa“, „Powozu“, „Iwana Teodorowicza Szpońki i jego ciotki“, „Notatek waryata“. Tłomaczenia dokonali według Estreichera: Paulin Święcicki i Jan Grzegorzewski, ale bardzo lichym językiem i z jakiegoś obciętego przez cenzurę egzemplarza, mianowicie w „Notatkach waryata“.
O Gogolu pisali po polsku: Jan Sawinicz w „Księdze Świata“ 1860; Wincenty Korotyński w „Kalendarzu Jaworskiego“ r. 1870; Anna Lisicka w „Przeglądzie Polskim“ r. 1886 (tom III). W czasopiśmie warszawskiem „Kłosy“ r. 1871 znajduje się w pięciu numerach przekład charakterystyki Gogola, wyjęty z dzieła Wodowozowa: „Nowa literatura rosyjska“. W „Wielkiej Encyklopedyi Illustrowanej“ w Warszawie Antoni Pietkiewicz (Adam Pług) pomieścił dobry artykuł pod wyrazem: Hohol.


W wydaniu niniejszem skorzystano z przekładu dawniejszego „Staroświeckich obywateli“ i „Dziennika obłąkanego“; ale musiano w nim poczynić liczne zmiany i uzupełnienia. Przekład „Płaszcza“ jest zupełnie nowy.








  1. W rozmowie a nawet w opowiadaniu Rosyanie rzadko kiedy wymieniają nazwisko osoby, zwykle tylko imię i imię jej ojca w formie przymiotnikowej (patronymicum), co się zwie otczestwo; Aksenty Iwanowicz zatem znaczy: Aksenty, syn Iwana.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Piotr Chmielowski.