Upiorny dom/Rozdział VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Upiorny dom
Podtytuł Powieść sensacyjna
Wydawca Bibljoteka Najciekawszych Powieści
Data wyd. 1931
Druk Drukarnia B-ci Wójcikiewicz
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział VI.
MIĘDZY NAMI... PANIENKAMI...

Wkrótce Den opuścił mieszkanie...
Pociąg odchodził nazajutrz z rana. Należało telegraficznie uprzedzić Freda. Później wstąpić do jakiej restauracji, bo dzień cały prawie nic w ustach nie miał.
A zapadał już mrok.
Załatwiwszy się szybko w urzędzie pocztowym, Den przystanął na ulicy chwilę w niepewności. Dokąd się skierować? Majowy wieczór był ciepły i parny i nie nęciła go kolacja w zamkniętym lokalu. Wesoły, roześmiany tłum zapełniał chodniki, migały przytulone do siebie, zakochane pary, niosące wielkie naręcza bzów, wspomnienia z zamiejskich wycieczek...
— Skręcę w Aleje! — pomyślał — i gdzieś na powietrzu znajdę stolik.
Powoli jął iść w tym kierunku, a znalazłszy się przed werendą jednej z modnych restauracji tam zajął miejsce.
Z wielkim apetytem spożył ogromnego sznycla, wypił bombę piwa, poczem obstalował czarną kawę i nabiwszy fajkę, z rozkoszą zaciągał się dymem, machinalnie obserwując ruch uliczny. Długo trwałoby prawdopodobnie te dolce farniente detektywa, któremu z powodu wczesnej godziny, nie spieszno było do domu, gdyby nie niespodziewany wypadek.
Właściwe nie wypadek, a posłyszane niechcący słowa...
Oto sąsiedni stolik, oddzielony od niego tylko cieniutką, przezroczystą kratą pnącego się dzikiego wina, od dłuższego czasu zajęły dwie urocze osóbki. Rzucił na „damy” przelotnie wzrokiem, nie zatrzymując się na nich dłużej, tem bardziej, że tożsamość tych pań łatwo można było ustalić. Nazbyt wymalowane twarze, nazbyt eleganckie tualety, przy krzykliwych głosach i swobodnem zachowaniu łatwo zdradzały wyższego rzędu kokotki. Młode, przystojne dziewczyny, które przyszły tu zawrzeć korzystną znajomość lub też bogate w poprzednio zdobytą gotówkę, tu we dwie pragną się zabawić. Drugie raczej nasuwało się przypuszczenie, bo panienki obstalowawszy kosztowne trunki i potrawy nie rozglądały się po sali, obojętne na otoczenie, wciąż papląc do siebie o czemś bez przerwy. Napewno nie podsłuchiwałby ich rozmowy Den i nie starał się wedrzeć w „zawodowe” sekrety, lecz urywki jakie go dobiegły, zmusiły do uwagi i zastanowiły mocno.
Czyżby się przesłyszał? Nie... Najwyraźniej przy sąsiednim stoliku padło nazwisko Kirsta... Ten sam? Zamordowany awanturnik? Tak: o nim rozprawiano niewątpliwie a dziewczyny nie tłumiły nawet swych głosów, nie przypuszczając, że kogokolwiek zaciekawią te zwierzenia...
Den pochylił się lekko do przodu.
— Więc tak się kochałaś w tym Kirście? — powtarzała siedząca twarzą do detektywa, szczupła o utlenionych włosach blondynka. — Morowy miał być chłop i niezwykle hojny...
— Kochałam, jak nigdy dotąd... — odparła jej towarzyszka, odwrócona tyłem, tęga nieco brunetka, której ładny, trochę zmysłowy profil Den mógł tylko rozróżnić. — Forsy miał huk, ale obchodziło mnie to mało...
— Ty nie leciałaś na forsę, Irma? Toć gadali o nim, że pan z panów!
— Kirst, pan z panów? — roześmiała się nazwana Irmą. — Dobrześ trafiła, Lola... Kiedy nie żyje, szczerze tobie powiem... Swój... Nasz, równy chłop, choć udawał zagranicznego frajera.
— Przecie baron?
— Taki on baron, jak ty hrabini... I Kirst to on się wcale nie nazywał...
— Tobie się zwierzył?
— Zwierzyć nie zwierzył! Bardzo był zawsze sekretny i trzymający fason... Samam doszła...
— Doszłaś?
Panna Irma jęła szeptać z podnieconą miną nieco ciszej. Na tyle jednak głośno, że Den mógł pochwycić poszczególne zdania.
— Tylko nie gadaj nikomu... Choć nieboszczyk, ale nie chcę, żeby świństwa szczekali i jeszcze czepiła się glina... Obiecujesz?
— Jak pragnę szczęścia...
— Dobra jest! Wiem, że nie sypniesz, Lolka! Słuchaj... Poznaliśmy się przypadkiem w nocy na dancingu i po pijanemu wziął mnie z sobą do numeru... Choć z początku myślałam, tylko dobry gość, cościk mnie ciągnęło do niego... Ładny, silny a kiedy ci zerknął temi czarnemi ślepiami, to miałaś wrażenie, że kobietę prześwidruje całą... O, myślę, cwaniak... Rano wali setkę i się żegna, kombinował, że tak nasza znajomość się skończy, ale i ja nie jestem frajerka...
— Coś zrobiła?
— Spodobał mi się! Zaczęłam się do niego pętać a zamawiać o to, o owo... Widzę, że i, ja mu przypadłam do smaku... Drugi raz ci tam nocuję i trzeci... Kiedyś przy mnie się ubiera i grzebie po walizkach... A tu raptem z walizki, pewnie obsunęła się skrytka, wylatują statki...
— Co, u barona statki? — zawołała zdumiona panna Lola, a Den uśmiechnął się z zadowoleniem, gdyż podsłuchane słowa całkowicie potwierdzały poprzednie przypuszczenia.
— Nastojaszcze złodziejskie narzędzia! — z przejęciem potwierdziła Irma. — Znam się chyba na tem... Więc zaczynam się śmiać i pytam Kirsta — skąd to u ciebie się bierze?
— A on?
— Zrobił się czerwony, ślepia zabłysły, niczem u wilka, kombinuję, chwila jeszcze a rzuci się na mnie... Ale nie... Uspokoił się... Wmawia, żem się pomyliła i pilniki przyjęła za statki... Później łapie forsy huk, tka do ręki, każe iść do domu... Wtedy nie wytrzymałam, rozbeczałam się na głos... Słuchaj, powiadam, nie chcę twoich pieniędzy, ja naprawdę cię kocham, żebyś był najgorszy bandzior, psem ci będę, oddaną niewolnicą... Ty mnie się nie lękaj i nie graj komedji!... Obojeśmy z jednej gliny!... Prędzej mi ręce i nogi obetną, nim sypnę przed kimkolwiek...
— Uwierzył?
— Uwierzył i od tej pory stał się dla mnie całkiem inny. I fasonu się wyzbył i przestał zacinać zagranicznym akcentem... Ale sekretny został do końca... Czasem chciałam z niego wyciągnąć co z przeszłości, albo co zamierza robić dalej... On nic... Powiada, nie pytaj, przyjdzie czas wszystkiego się dowiesz... Widzę, żeś przywiązana do mnie dziewczyna, wyjedziemy, zabiorę cię z sobą... Teraz zaczekaj... Tydzień, dwa, zakończę moje sprawy w Warszawie i zwieję, bo zaczyna być duszno... O bardzo duszno... Trzeba uciec daleko, żeby mnie nie znaleźli łajdaki i znowu zmienić nazwisko... Byłem hrabią, baronem, zostanę księciem... Tom pojęła, że on i Kirst się wcale nie nazywał...
— A jak?
— Nie wiem i nikt nie wie...
— A kogóż się tak bał? Policji?
— Z początku i ja tak sądziłam! Wiedzą o jego kantach i śledzą... Ale potem zrozumiałam, że lękał się kogo innego...
— Kogo?
— Tych pieskich synów, którzy go zabili! — z pasją wyrzuciła Irma.
Zaległa cisza. Znać było, że panna Irma przeżywa chwilę głębokiego wzruszenia, wspominając tragiczne przejścia, które ją pozbawiły kochanka. Tajemnica ta jednak zbyt była emocjonująca, aby przyjaciółka, ku wielkiej radości Dena, nie poczęła nalegać:
— Słuchaj! A ty o tej śmierci nie wiesz nic? Nie domyślasz się niczego? Pisali, że zamordowano Kirsta, aby ograbić z pieniędzy i biżuterji...
— Ograbić, to ograbili na pewno! — cicho wyszeptała Irma, głosem stłumionym przez łzy. — I zdrową dranie złapali facjendę... Ale kto? Żebym wiedziała?... Mam pewien ślad, ale...
— Masz ślad?
— Tam ręce maczała kobieta!...
— Kobieta?
— Rude ścierwo! Ona urządziła wszystko...
— Ruda?
Podczas kiedy panna Lola zadawała to zapytanie, Den aż uniósł się na swem miejscu. Ponownie natykał się na osobę pani Kińskiej, teraz jednak informacje otrzymywał ściślejsze.
— Od pewnego czasu zauważyłam — opowiadała Irma — że włóczy się do niego kobieta w żałobie o czerwonych, jak miedź włosach... Zaczęłam być zazdrosna, coś o niej przygadałam Kirstowi... A ten, jak na mnie nie krzyknie — przestań śledzić, bo cię całkiem przegonię!... Tom się bała i siedziałam cicho! Ale raz ci przychodzę — pamiętam akurat w przeddzień śmierci Kirsta — a ta małpa wędruje z jego numeru na dół po schodach... Welon miała na twarzy, lecz zdążyłam się przyjrzeć i poznałabym ją nawet w piekle... Rude kudły, blada twarz, zielone ślepia... Morda zła, wredna... Zatrzęsło się we mnie wszystko, ale jakby nigdy nic pukam do Kirsta... Sam mi naznaczył tę godzinę, musiała baba złapać go niespodzianie... A Kirst lata blady, niby warjat po pokoju, oczy nieprzytomne, gada sam do siebie... Słyszę najwyraźniej, jak mruczy... Ta kobieta chce mojej śmierci... Czuję, że przez nią zginę... Przekleństwo! Czyż nie uda mi się z jej łap uwolnić... Piękna dyrektorowa!... Więc jutro...
— To mówił?
— Najwyraźniej! Przypadam, ściskam, całuję, błagam, proszę, żeby mi coś z tego wyjaśnił... A on się już opanował i kręci swoim zwyczajem... Głupstwo, Irmo! Łatwo mnie nie przestraszą... Ja miałbym się lękać kobiety? Tam do djabła... Uspokój się moja mała Irmo... Jutro skończę wszystko... i nie będziesz się więcej martwiła... Tak, jutro... A nazajutrz nie zastałam go w numerze... Tylko w parę godzin później dowiedziałam się z gazet, że go zabili tam pod Warszawą...
— Okropne! — jęknęła Lola. — I ty o tem nie opowiedziałaś władzom? Czemu?
— Naco miałam gadać? Żeby mnie się czepili i wpakowali do sprawy? Oni nawet nie przypuszczają, że tak blisko żyłam z Kirstem... I co ja wiem? Ruda kobieta, pogróżki, nazwał ją dyrektorową...
Powtórnie zapadło ciężkie milczenie.
Lecz jeśli panna Irma lekceważyła swe informacje, Den uważał, że są aż nazbyt cenne dla niego i że nie wolno mu przepuścić niezwykłej gratki. Pojmował naturalny wstręt podobnych istot do policji, obawę, iż nie tylko nie uwierzą w ich słowa, ale kto wie, jeszcze zechcą podejrzewać. On, jako detektyw prywatny, łatwiej budził zaufanie. To też nie namyślając się chwili, poderwał się od swego stolika i szybko podszedł do młodych osóbek.
Obrzuciły go zdumionemi spojrzeniami.
— Pan właściwie?... — wycedziła Irma, mierząc intruza zimno od stóp do głowy. — Pan się myli... My nie zawieramy znajomości...
Lecz Den, niezrażony tem powitaniem, przysunął sobie krzesełko.
— Tu nie o zwykłe zawarcie znajomości chodzi! — wyrzekł cicho, lecz stanowczo. — Niechcący podsłuchałem rozmowę pań...
— Pan śmiał?
— Jestem detektyw prywatny Den! Pragnąłbym parę słów zamienić... Panie pozwolą, że usiądę...
Nie czekając na zaproszenie zajął miejsce, poczem aby przerwać możliwe protesty, prędko mówił:
— Tak, podsłuchałem rozmowę... I dowiedziałem się z tej rozmowy, że jedną z pań, o ile się nie mylę pannę Irmę, bardzo blisko obchodziła osoba zamordowanego „barona” Kirsta... Mnie również, gdyż w tej sprawie prowadzę dochodzenie, jak dotychczas bezskutecznie... A szczegóły o rudowłosej kobiecie są pierwszorzędnej wagi...
Głośne nazwisko detektywa, nieobce panienkom, uczyniło swoje wrażenie. Wyraz oburzenia znikł z twarzyczek, siedziały tylko nieco nadąsane i niepewne, jak dalej mają się zachować. Den postanowił przełamać ostatnie lody nieufności.
— Jeśli ośmieliłem się być niedyskretny — wymówił ciepło — to dla tego, iż panie rozmawiały dość głośno i że panna Irma dąży wraz ze mną do jednego celu... Mianowicie, aby śmierć Kirsta została pomszczona... Nie narażę pani na najlżejszą przykrość, a chciałbym tylko co do paru rzeczy się upewnić...
Młode osobki zamieniły znów znaczące spojrzenie. Pierwsza odezwała się Lola.
— Naprawdę nie rozumiem cię, Irma, dla czego boisz się opowiadać?... Z panem Denem mogłabyś być szczera... Słyszałam, że porządny chłop i nikogo niepotrzebnie nie wsypie...
— Zapewniam słowem honoru...
— Cóż mogę więcej dodać? — rzekła wreszcie powoli Irma, zachęcona przez przyjaciółkę. — Słyszał pan wszystko, to i wie... Nic nie dołożę, ale i nic nie cofnę...
Tylko o to detektywowi chodziło.
— Właśnie! — zawołał żywo. — Właśnie... Pragnę tylko, aby pani na parę zapytań dała raz jeszcze odpowiedź...
— A nie będą mnie ciągać po urzędach?
— Nie... Dla mojej własnej wiadomości...
— Więc dobrze...
Detektyw wyjął notatnik, coś w nim napisał, poczem zagadnął.
— Twierdzi pani stanowczo, że Kirst w przeddzień śmierci był wysoce zdenerwowany z powodu pogróżek?
— Tak!
— I że te pogróżki padły zapewne z ust rudowłosej kobiety, która go odwiedziła?
— Tak!
— Mówił... „ta kobieta chce mojej śmierci”?
— Mówił najwyraźniej!
— Nazywał nieznajomą dyrektorową?
— Raz ją tak nazwał...
Den znów coś szybko napisał, poczem wymówił twardo, patrząc Irmie prosto w oczy.
— A poznałaby pani tę rudowłosą osobę, gdyby ją pani pokazano?
— Ja nie miałabym jej poznać? — wyrwał się gwałtowny okrzyk oburzenia. — Wciąż przed sobą widzę!... Och, dajcie mi ją... Z jakim gustem zatopiłabym paznokcie w tej bladej twarzy... A może jest pan na tropie zbrodniarki, panie detektywie...
Den nie uważał za wskazane dzielić się swemi podejrzeniami.
— Jeszcze nie! — odparł ogólnikowo. — Lecz niewykluczone, że dzięki pani wskazówkom lada dzień ją pochwycę... Dziękuję... Więcej nie mam zapytań... Widzi pani, że moja indagacja nie była taka straszna... Ale jeszcze jedno... Wolno zapytać o adres?...
— Irma Kulikówna, artystka filmowa... A to moja przyjaciółka Lola Gontasek! — Obie mieszkamy na Tamce... — uzupełniła panna Irma informacje, wymieniając numer domu... Cóż — zadowolony pan?
— Najzupełniej! — uśmiechnął się Den, chowając notes. — I dłużej już nie będę się naprzykrzał... Raz jeszcze dziękuję i żegnam... A jeśli zajdzie potrzeba, pozwolę sobie panią odszukać...
— Ciekawam, czy panu się uda wyśledzić...
Den powstał z miejsca, z prawdziwą wdzięcznością uścisnął rączki obu panienek, poczem powrócił do swego stolika, uregulował rachunek i opuścił restaurację. A gdy wychodził, wytworne osóbki całkowicie już z nim zaprzyjaźnione, długo na pożegnanie kiwały mu główkami.
Detektyw raźno kroczył przed siebie...
Nie, ten dzień pobytu w Warszawie stanowczo nie został stracony. Choć podczas wizyty u Turły nie otrzymał najlżejszej wskazówki, mogącej wyświetlić w naturalny sposób tajemnicę upiornego domu — inne zdobyte dane były po stokroć cenniejsze.
Pani Kińska...
Dyrektorowa? Właścicielka Litycz?
Przyjmowała w zamordowaniu Kirsta bezpośredni udział? Jej się przed śmiercią najwięcej obawiał?
Byłaż więc ona tą... Tak tą samą, która przedtem?... A obecnie?...
Czemu sieci zastawia na Freda?...
Den uśmiechnął się...
Och! Wyjaśnienie tej zagadki wydawało mu się postokroć łatwiejsze, niźli walka z duchem.

Tymczasem panna Irma i panna Lola po odejściu detektywa, również szybko opuściły restauracyjną werendę. Niespodziewane spotkanie wywarło snać wrażenie, bo szły obie Alejami Ujazdowskiemi, w milczeniu bez słówka, tylko na ich twarzyczkach zarysowały się nieokreślone uśmiechy.
Lecz miast udać się na Tamkę, gdzie jakoby zamieszkiwały, skręciły nagle w jedną z bocznych, ciemnych ulic.
Tam, rychło z mroku wypłynęła sylwetka, wysokiego mężczyzny. Podszedł do nich i cicho zapytał:
— Dał się nabrać?
— Poszło, jak z płatka! — zachichotała Irma. — Rozpalił się, niczem w ogniu żelazo...
— Nic nie podejrzewał? Żeście gadały tak głośno?
— Nic! Tańczył, niby pies na dwóch łapach... No i robotę zrobiłyśmy fajno... Beczałam nawet ze wzruszenia...
Lola cichym śmiechem przywtórzyła cynicznym słowom przyjaciółki.
— Świetnie! — mruknął mężczyzna. — Wpadł na trop rudowłosej piękności... O... Znajdzie ją napewno... Brawo, panie Den...
— Ale nas tak prędko nie znajdzie!... Do sądnego dnia będzie szukał na Tamce!... — dodała Irma, ujmując pod rękę towarzysza. — No, siadajmy do samochodu... Spacerować po Warszawie niezbyt bezpiecznie... Gdzie wóz?
— Ot stoi... — wskazał na czerniejące w głębi uliczki zarysy samochodu.
Dobrana trójka rychło znikła w głębi prywatnego auta, które jakby tylko oczekując na to, jęło się oddalać w określonym z góry kierunku ku rogatkom stolicy...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.