Władca malinowy
Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Władca malinowy | |
Podtytuł | Bajka | |
Pochodzenie | Skarbnica Milusińskich Nr 61 | |
Wydawca | Wydawnictwo Księgarni Popularnej | |
Data wyd. | 1930 | |
Druk | „RENOMA” | |
Miejsce wyd. | Warszawa | |
Tłumacz | Elwira Korotyńska | |
Ilustrator | anonimowy | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
SKARBNICA MILUSIŃSKICH
pod redakcją S. NYRTYCA.
BRACIA GRIMM
WŁADCA MALINOWY
BAJKA
z ilustracjami
Spolszczyła E. KOROTYŃSKA
WYDAWNICTWO KSIĘGARNI POPULARNEJ
w WARSZAWIE.
|
W dworku wiejskim, dwie małe dziewczynki siedziały nad koszem malin, oczyszczając je i przygotowując do smażenia.
Przy nich, w charakterze niby pomocnika, ale właściwie zjadacza słodkich malinek, siedział brat starszy Julek.
Naraz z przerażeniem zawołała Terenia, jedna z jego siostrzyczek: — Ach!...
— Co się stało? — pytała Adelcia.
— Pfuj! robak! siedzi w malinie!
— Trzeba go było zjeść razem z maliną! — radził Julek.
— Co? zjeść robaka! Zagryźć go na śmierć, nigdy! — wołała Terenia.
— Zdepcz go! — krzyczał Julek.
Ale Terenia nie słuchała tej rady.
Na listek z malinowego krzewu posadziła robaczka i wyniosła go na podwórze. Nie zostawiła go tu jednak, spostrzegła bowiem spoglądającego na listek z robaczkiem wróbelka.
Zaniosła go do pobliskiego lasu i ukryła pod krzakiem malin, poczem wróciła do domu.
Po obiedzie zjedzono uzbierane rankiem maliny, szczególniej smakowały zawsze Julkowi.
— Nie mamy malin na zimę — odezwała się starsza siostra. — Dobrze byłoby uzbierać ze dwa koszyki jeszcze dzisiaj. Mielibyśmy do wafli wyborne konfitury i marmoladę.
— Pójdziemy obie do lasu i nazbieramy! — zawołała Terenia — bardzo to miłe zajęcie.
— Pokłońcie się odemnie waszemu robaczkowi — dorzucił Julek, — jeśli kiedy z nim się zobaczę, zjem go natychmiast!
Terenia i Adelcia wyruszyły do lasu szczęśliwe.
Ach! jak tam było prześlicznie! Pełno paproci i kwiatów, konwalji i dzwonków liljowych...
A co krok to wysuwały się z pod mchu czarne jagódki, a na wzgórkach rosły słodziutkie poziomki i stały wyprostowane, jak żołnierze, surojadki i borowiki.
Dziewczynki nie zbierały ani jagód ani grzybów, szukały tylko miejsca, gdzieby można było uzbierać jaknajwięcej malinek.
Szły coraz dalej i dalej i coraz głębiej w las się zapuszczały.
Naraz stanęły zdumione. Przed niemi rozciągała się polana, cała od malin zaróżowiona.
Na każdym z krzaków było takie mnóstwo dojrzałych jagód, że aż uginały się gałęzie. Dziewczynki nie widziały nigdy takiej obfitości malin.
Zbierały i jadły i wkrótce napełniły oba koszyki po brzegi.
Pozostały jeszcze na polance, postawiły koszyczki z malinami i zbierać znów poczęły do fartuszków.
Dopiero, gdy zostały napełnione słodkiemi jagódkami, postanowiły wracać do domu. Wziąwszy w jedną rękę koszyki, drugą podtrzymywały fartuszki i śpiewały piosenkę:
„Wonne jagody, słodkie jak miody,
Białe kwiateczki, jak panieneczki,
Ach ileż tego, bardzo słodkiego,
Bardzo dobrego i ach! wonnego!„
Szły i szły bez przerwy, a wtórowały im śpiewy wilg i krasek i szczebiotanie innych leśnych ptaków.
Nie były nigdy tak daleko, szukając malin zaszły w gęstwinę im nieznaną i teraz, choć mrok zapadał i rosa kładła się po ziemi — nie spostrzegały jeszcze swego domku.
Zaniepokoiły się bardzo, tem więcej, że idąc bez przerwy, wciąż powracały do tego samego zagajnika z malinami.
Gdy noc nadeszła i ciemno zrobiło się w lesie, strach ogarnął siostrzyczki, usiadły na ściętym pniu drzewa i rzewnie płakać poczęły.
— Jeść mi się chce — odezwała się Terenia.
— I mnie, także, — dodała Adelcia.
— Ach! jeślibym miała w tej chwili dla nas dwóch po kawałku chleba z mięsem!
Zaledwie wymówiła te słowa, na kolanach jej znalazł się kawałek chleba z masłem i pieczonem kurczęciem.
Tożsamo zdarzyło się i Tereni.
— Jeśliby jeszcze szklaneczka mleka! — westchnęła Adelcia.
Znalazło się i mleko u obu dziewczynek. Niewidzialna ręka postawiła dwa kubki świeżutkiego mleka, które dzieci wypiły z rozkoszą.
Skończywszy kolację, zaczęły ziewać, ogarnęła je senność.
— Przydałaby się nam miękka pościel! — mówiły. — Żeby, choć poduszeczka!
Pod główkami, opadającemi ze znużenia, znalazły się poduszeczki, a drżące z zimna i rosy dziewczątka, przykrył ktoś niewidzialną kołderką.
Zmówiły paciorek i usnęły. Obudził je śpiew cudny ptasząt i słonko świecące w oczy...
Zapomniały we śnie o swym wypadku, ze zdumieniem więc rozglądały się wokoło.
— Czyś się już wyspała, Adelciu? — spytała po chwili Terenia, — mnie się wciąż zdaje, iż śpię jeszcze. Co się z nami przytrafiło?
— Myślę, siostrzyczko, że wśród tego malinowego gaju, mieszka duch jakiś dobry...
Ach! jeślibyśmy dostały po filiżance kawy i po bułeczce!
Cały przybór z kawą, śmietanką i bułeczkami stał wnet na murawie.
Dziewczynki napiły się z rozkoszą doskonałej kawy i rozglądały się wokoło, skąd się to wszystko brało.
— Teraz chciałabym bardzo wiedzieć, kto jest tym duchem opiekuńczym, tym dobrym czarodziejem, który nas tak w naszej przygodzie ratuje, — odezwała się Terenia. — Chciałabym podziękować...
— Jam jest ten, którego chcesz ujrzeć, dzieweczko! — rozległ się czyjś głos z poza krzaków. — Witajcie dobre dziewczątka!
Głos ten, aczkolwiek sympatyczny przeraził obie dziewczynki.
Obejrzały się ze strachem i ujrzały nadchodzącego zza malin sędziwego staruszka.
Miał na sobie bialutkie, jak śnieg ubranie a na głowie czerwoną czapeczkę. Wyglądał prześlicznie, jak świeżo wyrosła z kwiatka malina.
Głos jego dźwięczał dobrocią, a łagodne oczy padały na wyspane i zadowolone dziewczątka.
— Nie bójcie się, drogie dzieci! — ciągnął dalej — Czyście dobrze spały i czy nie jesteście już głodne?
— Wyspałyśmy się doskonale! — odpowiedziała Adelcia i najadłyśmy się smacznych rzeczy, ale powiedz nam panie, kim jesteś?
— Jestem królem tych wszystkich krzaków malin, — odpowiedział staruszek, — i mieszkam już tutaj od lat tysiąca.
Ale duch leśny, nad całym panujący lasem, nie chce, abym wpadł w zarozumiałość i pysznił się stale swą władzą.
I z tej przyczyny, co każde sto lat zmienia mnie w maleńkiego robaczka.
W postaci tego prawie niewidocznego tworu muszę przebywać od wschodu słońca do zachodu. Wtedy to życie moje zależne jest od najlichszej ptaszyny, która mnie może zadziobać, od najmniejszego dziecka, które jest w stanie zadeptać, jeśli się znajdę w urwanej przez człowieka malinie.
Wczoraj właśnie był dzień mej przemiany w lichego robaczka. Między zerwanemi malinami byłem i ja.
Czekałem końca z trwogą, byłem pewny, że zostanę zdeptany i byłoby się to stało, jeśliby nie wasze dobre serduszka.
Gdyście mnie zdejmowały ze stołu, aby zanieść na listku, ze strachu wykrzywiła mi się twarz i zwichnąłem sobie nogę. Dlatego to uśmiechnąć się do was nie mogę.
Gdym po zachodzie słońca wrócił do swej poprzedniej postaci, myślałem nad tem, jakby tu wynaleźć dobre kochane dziewczątka, które mi uratowały życie i jak wywdzięczyć się za to, żem znów królem tych krzewów prześlicznych, tych malin soczystych i że patrzeć mogę na cudny błękit nieba i ogrzewać się promieniami złocistego słońca.
I oto przyszłyście tutaj i dałyście mi sposobność okazania choć w części mojej wdzięczności, przysługując się wam, dając wygody w lesie i zażądane przez was, pożywienie.
Nie stanąłem przed wami odrazu, aby was nie przerażać. W ciemnościach bowiem, wszystko wydaje się straszne.
Podarowałem wam wszystko niewidzialnie.
Dziś dopiero, gdy się rozwidniło i śpiew ptasząt obudził was, drogie dzieweczki, stanąłem przy was, aby, gdy zażądacie czego odemnie, być na wasze rozkazy.
I oto wyraziłyście życzenie poznania mnie... przeto jestem i dziękuję wam za wasze dobre serduszka, za litość nad biednym robaczkiem... Bądźcie zawsze litościwemi dla stworzeń, chociażby to był tylko marny robaczek...
Każdy, jak i wy żyć pragnie, każdemu żal ten piękny świat opuszczać. I każdy czuje ból...
Zabłądziłybyście znowu, drogie dzieweczki, bo nie znacie lasu, zawołam więc ptaszynę, która was doprowadzi lotem swych skrzydeł do domu.
Żegnajcie, drogie dzieci i raz jeszcze przyjmijcie me podziękowanie za szlachetny względem mnie uczynek.
Król malinowy pokaże wam wkrótce, że potrafi być wdzięczny.
Dziewczynki podały mu rączki na pożegnanie i podziękowały za gościnność, ciesząc się w głębi serduszek, że oszczędziły małego robaczka i obroniły go przed bratem.
Miały już odejść, gdy wtem staruszek raz jeszcze obrócił się ku nim i rzekł:
— Kłaniajcie się odemnie swemu bratu Julkowi i powiedźcie, że gdy go spotkam, to będę miał zaszczyt zaraz go zjeść!
— Ach! nie rób tego, panie, robaczku! — zawołały jednocześnie obie dziewczynki — błagamy cię o to! on się poprawi, napewno się poprawi...
— A więc zrobię to tylko dla was, kochane dzieci, że mu przebaczę, — odrzekł staruszek — mściwy nie jestem.
Pokłońcie się więc odemnie Julkowi i powiedźcie, żeby czekał na dar, który mu wkrótce przyślę. Żegnajcie, drogie dzieci!
Dziewczynki wzięły swe koszyczki i wybiegły w podskokach z polanki.
Przed niemi leciała wilga i wskazywała im drogę.
Można sobie wyobrazić radość wszystkich, gdy powróciły do domu.
Dziewczynki z trudem odpowiadały na wszystko, rozradowane i szczęśliwe.
W kilka minut po ich powrocie do domu, Julek podał im koszyczek, mówiąc, że przyniósł go jakiś staruszek.
Po odsłonięciu koszyka, znaleziono leżące wśród kwiatów i paproci dwie prześliczne bransoletki ze złota, z ciemno-różowemi rubinami w kształcie malin, z wyrytym napisem: „Dla Tereni i Adelci“.
Koło bransoletek leżała spinka do krawatu z brylantową główką przedstawiająca robaczka, z napisem — Julku, nie zabijaj nigdy bezbronnego!
Nie zapomniał król malin i o najstarszej z rodzeństwa.
Kiedy poszła do kuchni, znalazła tam stojących dwanaście koszyków ze świeżutkiemi malinami.
Smażono konfitury, robiono soki przez całe tygodnie i wysławiano wdzięczne serce robaczka.
A Julek? Czy był kiedy okrutny dla stworzeń? Nigdy!
Jako młody chłopak zapisał się do ligi litości dla stworzeń i był najgorliwszym opiekunem małych i dużych stworzeń.
Latem pilnował, żeby źli i bezlitośni chłopcy nie wybierali z gniazd ptaszków, a zimą sypał zgłodniałym okruchy i opiekował się bezdomnemi zwierzętami.
Godłem jego, wyrytem u niego w sercu było to piękne zdanie: „Bezlitośnego dla zwierząt i ludzka niedola nie wzruszy“.