<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Wśród lodów polarnych
Wydawca Księgarnia J. Przeworskiego
Data wyd. 1932
Druk „Floryda“ Warszawa
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Désert de glace
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
X.
Zimowanie.

Życie, jakie pędzili nasi podróżnicy było nadzwyczaj jednostajne.
Kaprysy atmosfery, zmuszające do pozostawania w domu były na porządku dziennym.
Zaraz następnego dnia, termometr obniżył się o kilka stopni, śnieg wznosił się tumanami, które zasłaniały światło dzienne. Zmuszało to wszystkich do pozostawania w domu lodowym.
Wyszukiwano też sobie różne zajęcia, oczyszczano ze śniegu wejście i umacniano ściany domku i magazynu. Przedmioty zniesione z okrętu, ułożono w jaknajwiększym porządku.
Większą część dnia podróżni przepędzali na leżeniu. Hatteras leżał w zamyśleniu; Altamont pił lub spał. Doktór zajęty był często porządkowaniem swoich notatek, lub też opowiadał towarzyszom ciekawe i pouczające epizody z życia podróżników.
Z całą stanowczością twierdzić można, że doktór był duszą tego małego towarzystwa.
On to łagodził spory pomiędzy kapitanami, on pouczał ich i rozweselał a swą prawością i szczerością umiał sobie zjednać wszystkich i powoli nawet począł wywierać pewien wpływ na Hatterasa, który go bardzo lubił i szanował.
Doktór mówił i robił wszystko z taką swobodą, że ci ludzie, znajdujący się o sześć stopni od bieguna północnego, uważali swe istnienie za zupełnie naturalne.
Gdy doktór mówił, słuchano go jakby rozprawiał w swoim gabinecie.
A przecież o ile różniło się położenie naszej gromadki, od położenia rozbitków, wyrzuconych na jedną z wysp Oceanu Spokojnego.
Tam natura sama dawała możność egzystencji. Polowanie, rybołówstwo oraz owoconośne drzewa zaspokoić mogą niezbędne potrzeby człowieka. Wyspy te znajdują się na szlakach, po których przepływają okręty, a przez to i wydostanie się z takiej wyspy nie jest tak beznadziejne.
Jakże różnem było położenie naszych rozbitków tu na wybrzeżu Nowej Ameryki.
Doktór, któremu najwięcej dokuczała bezczynność, z upragnieniem oczekiwał odwilży, aby móc robić wycieczki, choć z drugiej strony obawiał się aby wtedy nie rozpoczęły się tarcia pomiędzy obydwoma kapitanami.
Doktór pragnął przedewszystkiem usunąć z drogi wszelkie sporne sprawy i powoli doprowadzić do zgody pomiędzy obydwoma współzawodnikami.
Wiedział on, że nie tak łatwo mu to przyjdzie i dla tego często rozmyślał o rywalizacji tych dwóch ludzi i zastanawiał się nad sposobami umożliwiającemi zgodę.
Na ten temat prowadził on z Johnsonem częste narady i obaj myśleli nad sposobami wyjścia z tego błędnego koła, należało cierpliwie czekać odpowiedniej chwili.
Tymczasem wszyscy przebywali w domu lodowym, nie mogąc go opuszczać z powodu niepogody.
— Czy niema sposobu, aby się rozerwać? Żyjemy tu jak zwierzęta zasypiające na całą zimę, — zapytał pewnego wieczoru Altamont.
— To prawda, — odpowiedział doktór — za mało nas tu jest abyśmy mogli urządzić systematyczne rozrywki.
— Więc myślisz, doktorze, ze łatwiej byłoby znieść nudy, gdyby nas było więcej?
— Nie ulega wątpliwości! bo kiedy całe osady okrętowe zimowały w stronach podbiegunowych, znajdowały zawsze jakieś zajęcie i nie nudziły się.
— Byłbym bardzo ciekawy wiedzieć, co ci ludzie robili; istotnie cudowny trzeba mieć umysł, aby wynaleźć coś wesołego w naszem położeniu.
— Nie było to znowu nic cudownego, wprowadzili oni do tych, daleko na północ wysuniętych krajów: czasopismo i teatr.
— Jakto? mieli swój dziennik i grali komedje?
— Tak jest i prawdziwą znajdowali w tem przyjemność. Kapitan Parry, zimując na wyspie Melville, podał projekt utworzenia pisma i urządzenia teatru.
Porucznik Beechey był dyrektorem teatru, a kapitan Sabine głównym redaktorem pisma, nazwanego „Zimową Kroniką“, czyli gazeta północnej Georgii.
Gazeta ta wychodziła w okresie od listopada 1819 r. do 20 marca 1820 r. Podawała zaś wszelkie szczegóły, dotyczące zimowania, opisywała polowania, drobne wypadki, spostrzeżenia meteorologiczne; mieściła się tam również kronika humorystyczna.
— Chciałbym bardzo przejrzeć wyciągi z tego czasopisma, mówił Altamont, artykuły tego dziennika musiały być zamrożone od pierwszego do ostatniego wyrazu.
— Broń Boże, w każdym razie to, coby się mogło wydać naiwnem Akademii literackiej w Londynie, wystarczało zupełnie osadzie zakopanej w śniegu. Sami osądzicie!
— Jakto, czyżbyś, doktorze, zapamiętał?…
— Nie zapamiętałem, ale znalazłem na pokładzie „Porpoise“ opis podróży Parry’ego, który mogę wam odczytać.
Doktór wyjął wspomnianą książkę z szafy i odszukał odpowiedni ustęp.
— Patrzcie, tu mamy parę wyciągów z gazety „północnej Georgii“. Oto pismo wystosowane do naczelnego redaktora:
Z prawdziwą przyjemnością w gronie naszem przyjęto projekt pański, dotyczący założenia pisma. Jestem przekonany, że pod pańskim kierunkiem nie jedną dostarczy ono nam rozrywkę i uciechę przez 100 ciemnych dni, które tu przepędzić mamy. Zbadawszy wrażenie, jakie wywarła zapowiedź pańska na całem towarzystwie, mogę pana zapewnić, używszy do tego wyrażenia prasy londyńskiej, że sprawa ta wywołała wielką sensację wśród naszej publiczności.
Nazajutrz po ukazaniu się pańskiego projektu, powstało na pokładzie niebywałe zapotrzebowanie atramentu.
Zielone sukno naszych stolików pokryło się niebawem mnóstwem stalówek, ku wielkiemu niezadowoleniu naszego służącego, który przy zamiataniu ukłuł się jedną z nich w palec.
Wszystkie nasze stoliki uginały się pod ciężarem pulpitów do pisania, które od dwóch miesięcy Bożego świata nie oglądały, wydobyto również ze składów znaczną ilość papieru, spoczywającego od długiego czasu w zupełnem zapomnieniu.
Muszę jeszcze zwrócić pańską uwagę na jeden szczegół, a mianowicie, że znajdą się tacy, którzy do skrzynki redakcyjnej wrzucą artykuły pozbawione oryginalności, a przeto nieodpowiadające pańskiemu programowi.
Mogę cię, panie redaktorze, zapewnić, iż wczoraj wieczorem widziałem jednego z autorów, trzymającego w ręku otwarty tom „Spectatora“, z którego coś przepisywał.
Ostrzegam więc pana, abyś się miał na ostrożności przeciwko podobnym podstępom; nie chcemy odczytywać w „Kronice zimowej“ tego, co, być może, nasi przodkowie przed 100 laty czytali przy śniadaniu“.
Pysznie, wybornie, zawołał Altamont, w odezwie tej w istocie mieści się dobry humor!
— Słuchajcie dalej, tu oto, mówił doktór, znajdziemy opis cierpień i przykrości na dalekiej północy. Niektóre z tych obserwacji są bardzo trafne.

∗                ∗

Wyjść rano na powietrze i narazić się na mimowolną kąpiel w otworze przez kucharza zrobionym.
Pójść na polowanie, spotkać wspaniałego renifera, zmierzyć do niego i nie wystrzelić z powodu wilgotnego ładunku.
Udać się w drogę, zabrawszy kawałek świeżego chleba, a gdy się poczuje głód, znaleźć chleb tak twardym, że go ugryźć nie można.
Nagle wstać od stołu, usłyszawszy, że w pobliżu okrętu znajduje się wilk, a powróciwszy, znaleźć się nagle w objęciach niedźwiedzia.
— I my moglibyśmy coś dodać do tych nieprzyjemności podbiegunowych, ale gdy się je raz przeszło, to przyjemnie o nich wspominać.
— Zaiste, odezwał się Altamont, to bardzo zajmujące czasopismo, wielka tylko szkoda, że nie możemy go prenumerować, ani być jego współpracownikami.
— A gdybyśmy sami spróbowali podobne założyć, zauważył Johnson.
— My, w pięciu? Zaledwie starczyłoby na redaktorów, a któż czytać będzie?
— To samo byłoby z teatrem, nie mielibyśmy widzów, dodał Altamont.
— A teraz idźmy marzyć o tem wszystkiem, zauważył Johnson, jest późna pora chodźmy na spoczynek.
— Pilno ci coś dzisiaj, mój stary przyjacielu, rzekł doktór.
— Cóż chcesz, panie Clawbonny, czuję się tak dobrze w mojem łóżku, a zasnąwszy, śnię tak przyjemnie o ciepłych krajach, i zdaje mi się, że jedną połowę życia spędziłem pod równikiem, a drugą pod biegunem.
— A więc, panowie, zakończył doktór, byłoby okrucieństwem męczyć dłużej naszego poczciwego Johnsona; słońce podzwrotnikowe oczekuje go, idźmy więc także spać.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: Anonimowy.