<<< Dane tekstu >>>
Autor Arthur Conan Doyle
Tytuł W sieci spisku
Podtytuł Powieść
Wydawca Księgarnia Dra Maksymiliana Bodeka
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Bednarskiego
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Uncle Bernac
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.
SYBILLA.

Na twarzy groźnego starca widniało zadowolenie a zarazem najwyższe zdziwienie z powodu naszej tak szybko zawartej przyjaźni. Gniew jego znikł bez śladu, gdy przemawiał do swej córki, ale wyraz twarzy Sybilli pozostał wciąż nieufny i chłodny.
— Mam kilka ważnych interesów do załatwienia — rzekł łagodnie. — Będę na to potrzebował około godziny czasu. Ludwika zajmie z pewnością obejrzeć tymczasem park zamkowy, w którym bawił się, będąc dzieckiem; nikt nie może tu być lepszym przewodnikiem od ciebie. Bądź więc tak dobra i oprowadź go wszędzie.
Sybilla nie miała nic przeciw temu, ja zaś byłem bardzo zadowolony, że będę miał sposobność rozmawiania z nią swobodnie, że poznam bliżej moją tajemniczą kuzynkę, od której pragnąłem się jeszcze wielu rzeczy dowiedzieć. Co miało znaczyć to zagadkowe ostrzeżenie angielskie na kopercie listu? Dlaczego zajmowała się tak żywo sprawami mego serca? To wszystko były ważne kwestje, które chciałem koniecznie wyjaśnić.
Wyszliśmy na dwór, gdzie nas owionęło świeże powietrze, przesycone balsamiczną wonią morza, jeszcze mocniej pachnące po silnych wiatrach tej nocy; przeszliśmy aleję cisową wysypaną żwirem i dostaliśmy się do parku. Obeszliśmy dokoła zamek, spoglądaliśmy w górę ku jego szczytom i blankom, podziwialiśmy szerokie łukowe okna, rzeźbione z drzewa dębowego i szare wyniosłe wieżyczki, zakończone dachówką. Prawe skrzydło było jeszcze z tej samej epoki co front i zachowało zębate mury i strzelnice, lewe zaś, później przebudowane, miało wytworną werandę obrosłą pnącym się kozieńcem.
Sybilla wyjaśniała mi dokładnie wszystkie szczegóły, a każde jej słowo świadczyło o tem, jak drogie jej się stało to mieszkanie. Poznawałem jednak, jak przykre było jej to położenie, że ona jest tu gospodynią, a ja gościem na zamku moich przodków. Tłumaczyła się z tej dziwnej sytuacji, mówiąc:
— Wstydzę się, mój kuzynie, podejmując ciebie w domu, który podług mnie nie przestał nigdy być twoim. Nie na ciebie byłam zła zrazu, ale na nas samych, którzy jak pasożyty zagnieździliśmy się w gnieździe przez innych zbadowanem. Ach, rumienię się ze wstydu na myśl, że mój ojciec zaprosił cię jako gościa do twego własnego domu.
— Być może, że nasza rodzina mieszkała już za długo pod tym samym dachem — odpowiedziałem. Może nam to wyszło właśnie na dobre, że nas stąd wygnano. Walka o byt wzmacnia ducha i ciało. Bóg chciał odrodzić nasz ród zniewieściały przez całe wieki dostatku i spokoju i zmusić go do odbudowania własnemi rękoma zburzonego szczęścia.
— Chcesz się udać do cesarza, kuzynie?
— Tak jest.
— Czy wiesz, że jego obóz znajduje się tu w najbliższem sąsiedztwie?
— Tak, słyszałem.
— Ale nazwisko twoje znajduje się na liście proskrybowanych?
— Nigdy nie byłem wrogiem cesarzowi, nie ma mi więc nic do zarzucenia. Chcę stanąć śmiało przed cesarzem i prosić go, by mnie przyjął do służby i wcielił do jednego ze swych pułków konnicy.
— Wielu ludzi — rzekła Sybilla — uważa Napoleona za uzurpatora i są mu wrogo usposobieni. Co do mnie, ja podziwiam go tylko, wszystkie jego czyny są wzniosłe i szlachetne. Ale kuzynie Ludwiku, sądziłam, że stałeś się zupełnie Anglikiem i że wróciłeś tu z angielskiemi pieniądzmi, aby knuć intrygi przeciw Francji.
— O nie, kuzynko, w sercu pozostałem szczerym Francuzem, serdeczna gościnność Anglików nie zmieniła mych uczuć wobec mej ojczyzny.
— Ale ojciec twój walczył pod Quiberon przeciw nam.
— Te walki należą do przeszłości, nowe pokolenie może mieć inne poglądy i przekonania. W tym względzie zgadzam się ze zdaniem twego ojca.
— Nie ufaj słowom mego ojca, osądzaj go według jego czynów — zawołała żywo młoda dziewczyna, z ostrzegającym ruchem ręki.
Potem zaś dodała ciszej:
— Ojciec mój nie powinien nigdy się dowiedzieć, że cię ostrzegłam, abyś się miał na baczności, inaczej miałbyś moją śmierć na sumieniu.
— Twoją śmierć? — zawołałem z przerażeniem.
— Tak jest, moją śmierć. Nicby go nie powstrzymało. Zabił już moją matkę.
Patrzyłem na nią w osłupieniu.
— Nie mówię, że ją zamordował, ale jego zimne okrucieństwo, tortury moralne, jakie jej zadawał, niegodziwe postępowanie z nią, to wszystko zabiło ją. A teraz rozumiesz, dlaczego przemawiam do niego takim tonem.
Widocznie obudziły się w sercu młodej a odważnej dziewczyny wspomnienia gorzkich uczuć i bolesnych przeżyć, jakich doznała w ciągu długich lat. Policzki jej zarumieniły się, piękne czarne oczy zabłysły ogniem. W tej wysokiej smukłej postaci zdawał się mieszkać duch rycerski, nieustraszony.
— Dziwisz się zapewne mej otwartości, kuzynie Ludwiku — zapytała — skoro się znamy zaledwie od kilku godzin?
— Wszak jestem twoim najbliższym krewnym, Sybillo.
— To prawda. A przecież nigdybym nie była przypuszczała, że będziemy się tak dobrze rozumieli. Z obawą i niepokojem oczekiwałam twego przybycia. Musiałeś zresztą poznać uczucia moje wobec ciebie, gdy mi byłeś przedstawiony.
— Rzeczywiście — odpowiedziałem. — Na pierwszy rzut oka poznałem, że moja obecność w Grobois jest ci niemiła.
— Była mi w istocie niemiła — rzekła młoda dziewczyna — albowiem mogła się stać dla nas obojga złowroga. Dla ciebie, ponieważ znam dobrze mego ojca i wiem, że ma swoje powody i to powody niedobre, dla których cię ściągnął do Francji. Dla mnie zaś, ponieważ...
— Dlaczego dla ciebie? — zapytałem zdziwiony, widząc, że urwała zakłopotana.
— Powierzyłeś mi tajemnicę twego serca, kuzynie Ludwiku. Chcę ci się odpłacić równem zaufaniem. I moje serce także nie jest wolne; jestem zaręczona...
— Życzę ci z całego serca szczęścia — odpowiedziałem. — Lecz cóż to ma wspólnego z moją osobą i moją obecnością w Grobois?
— Mgły Anglji zaciemniły twój umysł, drogi kuzynie — zawołała Sybilla, potrząsając swoja piękną główką. — Mogę jednak teraz mówić wyraźniej, skoro wiem, że i ty nie zgodzisz się pod żadnym warunkiem na plany mego ojca. Słuchaj tedy, Ludwiku. Mój ojciec pragnie, abyśmy się pobrali. W takim razie zapewniłby sobie na zawsze prawa do majętności Grobois. Ktokolwiekbądź wtedy będzie panował we Francji, Bourbonowie czy Bonaparte, nic nie będzie mogło zagrażać jego prawom.
Teraz dopiero zrozumiałem jego troskliwość o moją tualetę, jego życzenie, abym wyglądał jak najkorzystniej, jego niezadowolenie, gdy mnie Sybilla tak nieżyczliwie przyjęła i radość, kiedy widział nasze ręce złączone w przyjaznym uścisku.
— Zdaje mi się, że masz słuszność — zawołałem.
— Czy ja mam słuszność? Spojrzyj oto, jak nas śledzi.
Odwróciłem się od łąk wonnych, świeżem sianem pokrytych i spojrzałem w górę ku zamkowi. I rzeczywiście w jednem z okien zobaczyłem małą, żółtą twarz starca.
Widząc się odkrytym, skinął nam przyjaźnie ręką i uśmiechnął się.
— Teraz wiesz, dlaczego ci ocalił życie — szepnęła Sybilla. — Chce, abyśmy się pobrali i w tym celu potrzebuje, abyś żył. Gdy jednak pozna, że będzie się musiał wyrzec swoich planów, wtedy pozostaje mu tylko jedna droga, aby się zabezpieczyć przed powrotem rodziny Laval, a tą drogą jest...
Tu urwała.
Teraz dopiero zrozumiałem wielkie niebezpieczeństwo, w jakiem się znajdowałem. Nikomu we Francji nic nie zależało na mojem życiu i na mej osobie. Gdybym znikł pewnego dnia, któżby zarządził za mną poszukiwania? Byłem tedy zupełnie w mocy tego nędznika, którego dzikie okrucieństwo tak dobrze poznałem wczorajszego wieczora.
— Ależ — zapytałem — ojciec wie wszakże, że twoje serce nie jest wolne?
— Oczywiście, że wie o tem — odpowiedziała — i to właśnie najbardziej przejmuje mnie niepokojem. Obawiam się o ciebie i o siebie, ale jeszcze bardziej o Łucjana. Kto stoi w drodze planom mego ojca, ten jest niechybnie zgubiony.
— Łucjan! — wykrzyknąłem.
Imię to błysnęło w mej pamięci, jak światło wśród ciemnej nocy. Czyż było jednak możliwe, pomimo wszystkich kaprysów miłości, czyż było możliwe, aby ta odważna i dumna dziewczyna kochała tego nikczemnego tchórza, który tej nocy, w owej ruderze, tarzał się, przed memi oczyma, na ziemi, u stóp wuja Bernaca? I przypomniałem sobie teraz, że widziałem wtedy imię Sybilli. Przeczytałem je wszakże na kartce tytułowej dzieła Jana Jakóba Rousseau „Kontrakt społeczny“, gdzie było napisano:
„Lucjanowi od Sybilli“.
l również przyszły mi na myśl słowa, które wuj mój powiedział wtedy do Łucjana i w których mieściła się aluzja do przyszłego powinowactwa między nimi.
— Łucjan jest porywczy i łatwo się zapala — mówiła młoda dziewczyna. — Ojciec mój jest wtajemniczony w jego polityczne plany. Godzinami siedzą zamknięci z sobą w jego pokoju, a Łucjan nie chce mi wyjawić, o czem tam rozmawiają. Obawiam się, że zanosi się na coś niebezpiecznego. Łucjan jest raczej uczonym, aniżeli światowcem, ale zajmuje się żywo ruchem wolnościowym.
Chwilę tylko wahałem się i namyślałem, czy mam jej zataić to, co przeżyłem tej nocy, czy mam jej wyjawić prawdę, ale z domyślnością kochającej kobiety odgadła natychmiast moje myśli i zawołała:
— Ty wiesz coś o nim, a ja sądziłem, że jest w drodze do Paryża. Na miłość Boską, powiedz mi, co wiesz o nim?
— Nazywa się Lesage? — zapytałem.
— Tak jest, Łucjan Lesage.
— Wczoraj wieczorem poznałem się z nim — wyjąknąłem z trudem.
— Poznałeś go już? A przecież zaledwie przybyłeś do Francji. Gdzie go widziałeś? Co się z nim dzieje?
I z niezmierną trwogą pochwyciła mnie za rękę i cisnęła z całej siły.
Przerażony, nie wiedziałem, co czynić. Wydawało mi się okrucieństwem wyjawić dziewczynie całą prawdą, ale może jeszcze większem okrucieństwem byłoby milczeć. Spoglądałem dokoła bezradny i szukałem jakiejś odpowiedzi. W tem ujrzałem wuja Karola, który szedł ku nam po skoszonej łące. Obok niego kroczył, dzwoniąc ostrogami, przystojny młody huzar, ten sam, któremu zeszłej nocy polecono odstawić Łucjana do obozu cesarskiego.
Sybilla bez namysłu podbiegła do ojca, blada, z błyszczącemi oczyma i zastąpiła mu drogę.
— Co zrobiłeś z Lucjanem, ojcze? — zapytała go drżącym głosem.
W głosie jej brzmiała gorąca nienawiść i głęboka pogarda. Starzec cofnął się o krok w tył.
— Pomówimy o tem później — odpowiedział.
— Nie, muszę to wiedzieć natychmiast — zawołała Sybilla, w najwyższem uniesieniu. — Co zrobiłeś z Lucjanem?
— Żal mi niewymownie moi panowie — rzekł stary, zwracając się do mnie i do oficera huzarów — że jesteście świadkami tej przykrej sceny rodzinnej. Proszę cię, panie poruczniku, o pobłażliwość dla mej córki. Pański więzień jest jej najdroższym przyjacielem. Oczywiście takie względy rodzinne nie wstrzymują mnie od tego, abym wypełnił mój obowiązek wobec cesarza, chociaż to jest dla mnie rzeczą bardzo ciężką...
Teraz zwróciła się Sybilla do oficera:
— A więc pan go uwięziłeś?
— Był to niestety mój obowiązek
— Od pana dowiem się prawdy. Gdzie go pan odstawiłeś?
— Do obozu cesarza.
— Jakiej winy Łucjan dopuścił się?
— Nie wiem tego. Do spraw politycznych nie mieszam się. Wypełniam moje obowiązki i słucham rozkazów moich przełożonych. Ci oto panowie są moimi świadkami, że pułkownik Lassalle wydał mi polecenie uwięzić tego pana.
— Na miłość Boską; proszę mi powiedzieć, o co Łucjan jest obwiniony?
— Dość tego, moje dziecko — przerwał jej ostro wuj Bernac. — Skoro chcesz to koniecznie wiedzieć, powiem ci bez ogródek, że pan Łucjan Lesage został z tego powodu uwięziony, ponieważ jest zawikłany w spisek na życie cesarza. Jest to moja zasługa, że wykryłem jego plany mordercze.
— Twoja zasługa? — wykrzyknęła Sybilla z oburzeniem. — Ty go popchnąłeś na tę drogę spisków i zdrady, ty namawiałeś go, aby na niej pozostał i wstrzymywałeś go, gdy się zaczynał wahać w swoich zamysłach. Nędzniku! O mój Boże, czemże zasłużyłam na tę okropną karę, że muszę ciebie, takiego potwora, nazywać ojcem!
Wuj wzruszył ramionami, jak gdyby mu się zdawało, że nie warte trudu sprzeczać się z kobietą uniesioną gniewem. Porucznik i ja chcieliśmy się niespostrzeżenie usunąć, aby nie być dłużej świadkami tej przykrej sceny. Sybilla jednak zawołała nas napowrót; chciała, abyśmy byli obecnie słuchali wyrzutów i obelg, jakich nie szczędziła staremu.
Rozpacz bezbrzeżna błyszczała w jej pięknych, szeroko otwartych oczach.
— Mogłeś oszukiwać wszystkich innych ojcze, ale mnie nie oszukałeś — wołała. — Znam cię nawskróś. Zapędziłeś matkę moją do grobu i możesz mnie także zabić. Ale obawa przed tobą nie skłoni mnie nigdy do tego, abym ci była pomocna w wykonywaniu twych haniebnych zamiarów. Stałeś się republikaninem, aby zagarnąć zamek Grobois i te ziemie, które się prawnie należą komu innemu. Teraz znów ubiegasz się o łaskę Napoleona i zdradzasz twoich towarzyszów, którzy jeszcze w ciebie wierzą. Także i Łucjan ma się stać ofiarą twej niegodziwości. Znam twoje plany i kuzyn Ludwik zna je również, ale on nie zgodzi się na nie tak samo, jak i ja. Wolę raczej zginąć, aniżeli poślubić kogo innego, niż Łucjana.
— Gdybyś go widziała tej nocy, tego nędznego tchórza, mówiłabyś inaczej — odpowiedział chłodno wuj mój. — Jesteś teraz nieprzytomna, Sybillo. Ale przyjdziesz znów do rozumu i będziesz się wstydziła, żeś się wobec obcych ludzi w ten sposób zachowywała. A teraz, panie poruczniku, proszę wypełnić moje polecenie.
— Panu, panie de Laval, przynoszą rozkaz cesarza — rzekł młody oficer — odwracając się pogardliwie od mego wuja. — Cesarz polecił mi, abym pana natychmiast dostawił do obozu cesarskiego w Boulogne.
Serce zabiło mi z radości na myśl, że wydobędę się ze szponów wuja Bernaca.
— Gotów jestem panu towarzyszyć — zawołałem.
— Szwadron mój i koń dla pana czekają na dworze koło bramy.
— Ależ to nic tak pilnego — zauważył wuj mój. Zostanie pan z nami na śniadanie, poruczniku Gérard.
— Niepodobna, mój panie. Rozkazy cesarza nie cierpią zwłoki — odpowiedział młody oficer tonem stanowczym. I tak już straciłem za wiele czasu. Za pięć minut musimy być w drodze.
Starzec położył mi rękę na ramieniu i odprowadził mnie na bok, ku bramie zamkowej, przez którą Sybilla właśnie odeszła.
— Pragnąłbym jeszcze tylko z tobą przed twoim odjazdem pomówić w jednej sprawie. Czas nagli i muszę odrazu przystąpić do samej rzeczy. Kuzynkę twoją poznałeś dzisiaj nie z najlepszej strony, ale jakkolwiek zachowanie się jej mogło cię słusznie przeciw niej uprzedzić, mogę cię jednak zapewnić, że jest dziewczyną miłą, dobrą i wysoce wykształconą. Ze słów jej poznałem, że cię wtajemniczyła w swoje plany co do waszego małżeństwa. Otóż powiedz mi sam, czy może być lepsze rozwiązanie kwestji posiadania zamku Grobois?
— Niestety — odpowiedziałem — zachodzą tu pewne przeszkody.
— Jakież to przeszkody, jeżeli wolno wiedzieć?
— Przedewszystkiem, że Sybilla już jest zaręczona.
— To nie jest żadną przeszkodą. Postaram się o to, by Łucjan wyrzekł się swoich praw.
— Ja mam inne poglądy na małżeństwo. W Anglji, gdzie wyrosłem i wychowałem się, ludzie żenią się z miłości, a nie dla interesu. Zresztą twoje plany, wuju, nie mogą się spełnić już z tego powodu, ponieważ i moje serce nie jest wolne.
Rzucił mi gniewne spojrzenie.
— Zastanów się nad tem, Ludwiku, co czynisz — syknął głosem, podobnym do syczenia żmii. — Będziesz za to ciężko pokutował, gdy staniesz moim planom w drodze.
— Już się zastanowiłem, wuju — odpowiedziałem głosem stanowczym.
Pochwycił mnie wtedy za ramię i potrząsnął niem silnie, obracając mnie dokoła, jak może niegdyś uczynił szatan, gdy chciał kusić Chrystusa.
— Spojrzyj na te łąki i lasy, na ten park i ten dumny zamek, w którym twoi przodkowie mieszkali przez ośm wieków. To wszystko będzie znów twoje, gdy wykonasz moje życzenie.
Ale w tej chwili ujrzałem przed oczyma duszy małe okienko i rosnący przed niem krzew wawrzynowy, oraz słodką, bladą twarzyczkę Eugenji, która ze smutkiem z tego okna patrzyła.
— To rzecz niemożliwa — odpowiedziałem.
Ze słów moich poznał, że opór mój jest stanowczy. Nienawiść błysła w jego oczach i od łagodnego namawiania przyszedł do dzikiej groźby.
— Gdybym był o tem wiedział, nie ruszyłbym tej nocy palcem ku twej obronie, mój panie siostrzeńcze.
— Dobrze, że wiem o tem. Teraz mogę, wolny od wszelkich obowiązków wdzięczności iść moją własną drogą. Z panem nie chcę nic mieć do czynienia.
— Pan nie chcesz ze mną mieć nic do czynienia. Wierzę panu na słowo — krzyczał nieprzytomny od wściekłości. — Kiedyś będzie pan tego może jeszcze bardziej pragnął, aniżeli dzisiaj. Idź pan swoją drogą, ja pójdą swoją. Zobaczymy, kto lepiej na tem wyjdzie.
Oddział huzarów stał u bramy. W kilku minutach zapakowałem moje skromne manatki i pośpieszyłem na dół. Wtem wpadła mi na myśl Sybilla. Jak mogłem ją zostawić w zamku samą z tym szatańskim starcem! Czyż nie powiedziała mi sama, że życiu jej grozi niebezpieczeństwo? Stanąłem bezradny. Ale właśnie wybiegła sama, by się ze mną pożegnać.
— Bądź zdrów, kuzynie Ludwiku — zawołała, wyciągając ku mnie dłonie.
— Właśnie myślałem o tobie — rzekłem. — Miałem — bardzo żywą rozmowę z twoim ojcem.
— Bogu dzięki, że stąd odjeżdżasz. To twoje jedyne ocalenie. Ale miej się na baczności, on ci będzie szkodził, gdzie tylko będzie mógł.
— Spodziewam się, że dam sobie z nim radę. Ale ciebie nie mogę tu z nim zostawić samej.
— O mnie się nie troszcz. On ma więcej powodu obawiać się mnie, aniżeli ja jego. Ale śpiesz się, już wołają ciebie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Arthur Conan Doyle i tłumacza: Anonimowy.