W zwierciadlanym domu/Rozdział pierwszy

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lewis Carroll
Tytuł W zwierciadlanym domu
Podtytuł powieść dla młodzieży
Rozdział Zwierciadlany dom
Wydawca Wydawnictwo J. Przeworskiego
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia „Linolit“ Warszawa
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Ilustrator John Tenniel
Tytuł orygin. Through the Looking-Glass
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ZWIERCIADLANY DOM

Jedna rzecz była pewna, że białe kocię nie miało właściwie nic z tem wszystkiem wspólnego; było to stanowczo wyłączną winą czarnego kociaka. Przecież już od kwadransa białe kocię poddawało swój pyszczek troskliwemu myciu starej kotki (co zresztą znosiło z niezwykłą cierpliwością, jeżeli się mamy zagłębiać w szczegóły), najlepszy więc dowód, że biedactwo nie mogło mieć absolutnie nic wspólnego z tym całym wypadkiem.
Sposób, w jaki kotka Dina myła pyszczki swoim dzieciom, był następujący: najprzód takiego biedaka trzymała za ucho przednią łapą, a później drugą łapą myła mu pyszczek, zresztą zupełnie nieprawidłową metodą, rozpoczynając od nosa. I właśnie teraz, jak już powiedziałem, zajęta była myciem białego kociątka, które leżało całkiem spokojnie, usiłując tylko mruczeć, gdyż bezwątpienia czuło, że te wszystkie matczyne wysiłki wychodziły mu tylko na dobre.
Ale czarne kocię umyte zostało o wiele wcześniej tego popołudnia, to też, gdy Ala siedziała skurczona w głębokim fotelu, chwilami mówiąc do siebie, a chwilami drzemiąc, kocię bawiło się hałaśliwie kłębkiem nici, które Ala usiłowała nawinąć i nawijała tak długo i tak pracowicie, aż w pewnej chwili kłębek upadł na ziemię i znowu cała robota była na nic. Nici poniewierały się na dywaniku, poplątane, pełne supłów, a czarne kocię uwijało się wśród zwojów tych nici, nie mogąc wyplątać z nich swojego puszystego ogonka.
– Ach, ty podłe, podłe stworzenie! – zawołała Ala, chwytając kociaka, i całując go, aby tem samem wyrazić mu całą swoją pogardę. – Ta Dina naprawdę mogłaby cię nauczyć lepszych manjer! Powinnaś, Dino, powinnaś, sama wiesz o tem! – dorzuciła, patrząc z wyrzutem na starą kotkę i przemawiając do niej najsroższym głosem, na jaki się zdobyć mogła. Po chwili wdrapała się spowrotem na fotel, zabrawszy z sobą kociaka i poplątane nici, które poczęła znowu pracowicie nawijać na kłębek. Praca ta jednak nie szła zbyt szybko, gdyż Ala przez cały czas mówiła, częściowo do kociaka, częściowo do siebie. Kocię siedziało bardzo poważnie na kolanach Ali, udając, że obserwuje nawijanie nici i od czasu do czasu dotykając delikatnie łapką kłębka, jakby pragnęło zaznaczyć, że chętnieby dziewczynce pomogło, gdyby posiadało do tego odrobinę zdolności.

– Czy wiesz, co jest jutro, Kiciu? – zaczęła Ala. – Napewnobyś odgadł, gdybyś był ze mną przy oknie… tylko Dina tak ustawicznie uczy cię porządku, że na nic absolutnie nie masz czasu. Przyglądałam się chłopcom, którzy palili uschnięte krzaki ziemniaczane, a krzaków tych było mnóstwo, mój Kiciu! Później zrobiło się zimno i śnieg tak strasznie zaczął padać, że wszyscy uciekli. Mniejsza o to, Kiciu, jutro zobaczymy, jak krzaki się palą. – W tej chwili Ala nawinęła odrobinę nici dokoła szyi kociaka i poczęła mu się przyglądać. Oczywiście to było właśnie powodem nowej katastrofy, bo kłębek upadł na podłogę i znowu metr za metrem nici się rozwinęły.

– Wiesz, Kiciu, że byłam okropnie zła, – ciągnęła dalej Ala, gdy po chwili znowu obydwoje usadowili się na fotelu, – jak przekonałam się, że jesteś taki psotny. Miałam już zamiar otworzyć okno i wyrzucić cię na śnieg. Właściwie zasłużyłeś na to, ty mały, kochany psotniku! Co mi teraz powiesz na swoje usprawiedliwienie? Tylko proszę cię, nie przerywaj! – pogroziła mu palcem. – Pragnę w tej chwili wytknąć ci wszystkie twoje wady. A więc po pierwsze: miauknąłeś dwa razy dziś rano, jak cię Dina myła. Teraz nie możesz temu zaprzeczyć, Kiciu, bo sama słyszałam! Co mówisz? – (ma taką minę, jakby słuchała tego, co kociak mówi.) – Powiadasz, że cię łapką skrobnęła w oko? To także tylko twoja wina, że masz oczy otwarte; gdybyś je mocno zacisnął, napewnoby się to nie stało. Ale nie usprawiedliwiaj się już więcej, tylko słuchaj! Po drugie: odepchnąłeś ogonkiem Śnieżkę, jak postawiłam przed nią spodek z mlekiem! Co takiego, pić ci się chciało, istotnie? A skąd wiesz, że ona nie była spragniona? Teraz, po trzecie: rozwinąłeś całe nici, gdy tylko przez chwilę na ciebie nie patrzyłam!
– To są trzy twoje psoty, Kiciu, a za żadną z nich nie zostałeś ukarany. Wiesz, że to wszystko chowam na przyszłą środę. Wówczas wymierzę ci karę jednorazowo! – Teraz Ala mówiła już bardziej do siebie, niż do kociaka. – Co ze mną zrobią przy końcu roku szkolnego? Każą mi siedzieć w kozie za karę. Albo naprzykład, kara zasadzać się będzie na tem, że nie dostanę obiadu i tak bez obiadu przeżyję pięćdziesiąt dni. Ale nie trzeba się tem przejmować! Wolę raczej nie dostawać obiadów, niż jeść obiad codziennie!
– Czy słyszysz, jak śnieg uderza w szyby okienne, Kiciu? Jaki to przyjemny cichutki szmer! Ma się takie wrażenie, jakby ktoś całował okno od zewnątrz. Ciekawa jestem, czy śnieg kocha drzewa i pola, że je całuje tak delikatnie? A później przykrywa je grubą warstwą, wiesz, taką białą kołderką i napewno mówi: „Śpijcie, najmilsi, aż wróci znowu lato.” A gdy się budzą w lecie, Kiciu, przystrajają się w świeżą zieleń i tańczą dokoła… chociaż wiatr wieje… ach, to wszystko jest prześliczne! – zawołała Ala, upuszczając znowu kłębek z nićmi, aby klasnąć w dłonie. – I takbym chciała, żeby to było prawdą! Jestem pewna, że lasy są senne jesienią, gdy liście na drzewach żółkną.
– Kiciu, czy umiesz grać w szachy? Nie uśmiechaj się, mój drogi, pytam całkiem poważnie. Bo gdybyśmy grali właśnie teraz, tobyś się tej grze przyglądał, jakbyś ją istotnie rozumiał. Jakbym powiedziała „Szach”, tybyś zamruczał! Ale ten szach był całkiem niczego, Kiciu, i mógłbyś naprawdę wygrać, gdyby nie ten wstrętny Konik, który się zakręcił w moje figury. Kiciu drogi, niech nam się zdaje… –
I tutaj chciałbym powtórzyć, choć znikomą część tego, co zwykła mówić Ala, rozpoczynając zawsze od swego ulubionego zdania „niech nam się zdaje”. Miała nawet dość długą i poważną rozmowę ze swą siostrą wczoraj, a wszystko dlatego, że zaczęła w ten sposób: „Niech nam się zdaje, że jesteśmy królami i królowemi…” zaś siostra jej, która lubi być zawsze dokładna, zaprotestowała, że tak się „zdawać” nie może, gdyż są we dwie tylko, na co Ala natychmiast znalazła odpowiedź: „No to co? Ty możesz być jednym królem, a ja całą resztą.”
Pewnego razu Ala naprawdę przeraziła swą piastunkę, gdy jej całkiem nieoczekiwanie krzyknęła do ucha: „Nianiu! Niech nam się zdaje, że ja jestem zgłodniałą hjeną, a ty leżącą na drodze kością!”
Ale to długie wyjaśnienie oddaliło nas nieco od przemowy Ali zwróconej od kociaka.
– Niech nam się zdaje, że ty jesteś Czarną Królową, Kiciu! Wiesz, mam wrażenie, że gdybyś przysiadł na tylnych łapkach i wyciągnął przednie, to zupełnie byłbyś do niej podobny. Spróbuj tylko, mój kochany! – i Ala zdjęcia ze stolika Czarną Królową i postawiła ją przed kociakiem, jako model, który miał naśladować. Jednakże naśladownictwo niebardzo się udało, a Ala twierdziła, że nie udało się tylko z tego powodu, że kociak nie potrafił prawidłowo wyciągnąć przednich łapek. Pragnąc go za to ukarać, zaniosła go do zwierciadła, aby zobaczył, jaki jest niezgrabny.
– Jeżeli natychmiast się nie poprawisz, – zagroziła, – wyrzucę cię do Zwierciadlanego Domu. Jakbyś się na to zapatrywał?
– A teraz, jak będziesz uważał, Kiciu, i nie będziesz zbyt często przerywał, powiem ci szczerze, co myślę o Zwierciadlanym Domu. Najprzód jest tam pokój, który widzisz przez szkło – taki sam zresztą, jak nasz salon, tylko wszystko stoi w przeciwnym kierunku. Widzę dokładnie, co się w tym pokoju dzieje, jak stanę na krześle, tylko nie widzę tego kąta za kominkiem. Ach, a takbym chciała ten kątek zobaczyć! Chciałabym także wiedzieć, czy tam podczas zimy pali się ogień, bo zasadniczo nic na ten temat powiedzieć nie można, dopóki u nas na kominku się nie pali, bo tylko wtedy odrobina ciepła przechodzi do tamtego pokoju, żeby nam się zdawało, że i tam na kominku rozpalili. Pozatem tamtejsze książki są mniejwięcej takie same, jak nasze, tylko słowa trzeba czytać w odwrotnym kierunku. Przekonałam się już o tem, gdy jedną z naszych książek przytknęłam do lustra i w tej samej chwili w tamtym pokoju też uczyniono to samo.
– Czy chciałbyś mieszkać w Zwierciadlanym Domu, Kiciu? Ciekawa jestem, czyby ci tam dawano mleko? A może mleko zwierciadlane wcale nie jest dobre do picia… Ale zaraz, Kiciu! Teraz przejdziemy do korytarza. Przecież widzisz dokładnie tamte drzwi w Zwierciadlanym Domu, gdy tutaj w naszym salonie zostawia się drzwi szeroko otwarte. Tamten korytarz jest bardzo podobny do naszego korytarza, o ile dostrzegasz, tylko w głębi może być całkiem inny. Ach, Kiciu! Jakże toby było cudownie, gdybyśmy mogli tam przejść, do tego Zwierciadlanego Domu! Jestem pewna, że znaleźlibyśmy mnóstwo bardzo pięknych i ciekawych rzeczy. Niech nam się zdaje, że znaleźliśmy już drogę, którą możemy się tam dostać, Kiciu. Niech nam się zdaje, że szkło ustąpiło i jest takie miękkie, jak gaza, że możemy swobodnie przez nie przejść. Poprostu nagle w naszych oczach zamieniło się w pewien rodzaj mgły! Teraz już przejść tam będzie całkiem łatwo…

Wspięła się na gzems kominka, wypowiadając ostatnie słowa, choć sama nie zdawała sobie sprawy z tego, że opuściła wygodny miękki fotel. I istotnie, szkło poczęło nagle topnieć, zamieniając się w jasną, srebrzystą mgłę…

W następnej chwili Ala była już po przeciwnej stronie i zeskoczyła lekko z kominka na podłogę Zwierciadlanego Domu. Przedewszystkiem musiała się przekonać, czy na kominku pali się ogień i odczuła zadowolenie, skonstatowawszy, że ogień się istotnie palił, takim samym jasnym płomieniem, jak tamten, który figlarnie płonął w opuszczonym przez nią przed chwilą salonie.

– Więc tutaj będzie mi taksamo ciepło, jak w tamtym pokoju, – pomyślała. – Cieplej nawet, bo nikogo tu niema, ktoby łajał mnie za to, że stoję zbyt blisko kominka. Ach, jakże to będzie zabawnie, gdy zobaczą mnie tutaj przez lustro i nie będą mnie mogli stąd zabrać!
Zaczęła się rozglądać dokoła i zauważyła, że to wszystko, co widziała z dawnego salonu było całkiem proste i nieciekawe, lecz zato reszta rzeczy była całkiem inna i niezwykle interesująca. Naprzykład obrazy na ścianie w pobliżu kominka, wyglądały, jak żywe, a zegar na kominku (widziała go przecież jedynie od tyłu w lustrze), miał najwyraźniej twarz miłego staruszka, który się do niej uśmiechał.

– Ale tego pokoju nie utrzymują w takim porządku, jak my utrzymujemy tamten, – pomyślała Ala, dostrzegłszy kilka figurek szachowych, poniewierających się na dywanie wśród kupki popiołu. Lecz po chwili już z przyciszonym okrzykiem „Och!”, przyklękła i poczęła je bacznie obserwować. Figurki szachowe spacerowały parami tam i napowrót! – Tu są Czarny Król i Czarna Królowa, – rzekła Ala szeptem, w obawie, aby figurek nie spłoszyć, – a tutaj Biały Król i Biała Królowa przysiedli na krawędzi szufelki… Tutaj są dwie Wieże, które spacerują, trzymając się pod ręce. Przypuszczam, że mnie chyba nie słyszą, – ciągnęła dalej, pochylając jeszcze niżej głowę, – i jestem prawie pewna, że widzieć mnie równie nie mogą. Tak się teraz czuję, jakbym się stała nagle niewidzialna.
W tej chwili zaszemrało coś na stole, za plecami Ali, a gdy odwróciła głowę, dostrzegła jednego z Białych Pionków toczącego się prędziutko i wywijającego koziołki. Otworzyła szerzej oczy, oczekując z ciekawością, co się stanie.
– To przecież głos mego dziecka! – zawołała Królowa, odpychając Króla z taką siłą, że aż się potoczył na kupkę popiołu. – Moja najdroższa Lili! Mój królewski kociak! – i poczęła wdrapywać się bezskutecznie na kratkę z kominkiem.
– Królewskie kaprysy! – mruknął Król, pocierając stłuczony nos, który nadwyrężył boleśnie podczas upadku. Miał zupełną słuszność, że był odrobinę obrażony na Królową, bo teraz obsypany był popiołem od stóp do głowy.
Ala odczuła potrzebę niesienia pomocy, to też, gdy biedna „mała Lili” coraz bardziej zanosiła się płaczem, podniosła śpiesznie z ziemi Królową i postawiła ją na stole, tuż przy boku rozkapryszonej córeczki.
Królowa ze zdziwieniem usiadła. Ta szybka podróż powietrzna tak ją przeraziła, że dopiero po chwili zaczęła uspokajać kapryszącą Lili. Gdy wreszcie oprzytomniała trochę, zeszła na samą krawędź stołu i zawołała do Białego Króla, który usiłował otrzepać z siebie popiół:
– Strzeż się wulkanu!
– Jakiego wulkanu? – zapytał Król, spoglądając z niepokojem w ogień, jakby podejrzewał, że to właśnie w tem miejscu może wulkan wybuchnąć.
– Wydmuchnął mnie wgórę, – szeptała zadyszana Królowa, która jeszcze z trudem oddychała. – Uważaj, żebyś dostał się tu całkiem normalną drogą, żeby cię także wulkan nie wydmuchnął!
Ala, obserwowała Białego Króla, który z wysiłkiem wdrapywał się po żelaznej kratce kominka, aż wreszcie rzekła:
– Przecież w ten sposób nawet za kilka godzin nie znajdziesz się na stole. Lepiej chyba będzie, jak ja ci pomogę, nieprawdaż?
Ale król nie zwrócił na jej słowa uwagi, najwidoczniej nie mógł jej słyszeć, ani widzieć, Ala więc podniosła go delikatnie i wolniej niż Królową, przeniosła na stół. Zanim go jednak na stole postawiła, pomyślała o tem, że powinna go była otrzepać z kurzu, którego jeszcze dotychczas pozbyć się nie mógł.

Później opowiadała, że nigdy w życiu nie widziała takiej miny, jaką Król zrobił, gdy zorjentował się, że go jakaś niewidzialna ręka unosi w powietrze i otrzepuje z popiołu. Był zbytnio przerażony, aby mógł krzyczeć, lecz oczy i usta otwierał coraz szerzej i szerzej, aż ręka Ali poczęła trząść się od tajonego śmiechu i omal nie upuściła go spowrotem na podłogę.
– Ach, proszę cię, nie rób takiej miny, mój drogi! – zawołała zapominając zupełnie o tem, że Król nie może jej słyszeć. – Rozśmieszyłeś mnie tak okropnie, że z ledwością cię utrzymałam. I mógłbyś nie otwierać ust tak szeroko! Gotów jesteś połknąć cały popiół, który otrzepałam z twego ubrania. No, teraz wyglądasz już całkiem porządnie! – dorzuciła, przygładzając mu włosy i stawiając na stole tuż przy Królowej.
Król natychmiast upadł na plecy i leżał przez chwilę najzupełniej spokojnie. Ala przelękła się już nawet z tego, co uczyniła i poczęła rozglądać się po pokoju za odrobiną wody, którą pragnęła Króla ocucić. Nie znalazłszy jednak nic oprócz buteleczki atramentu, chwyciła ją i wróciła do stołu, lecz tutaj skonstatowała, że Król już sam się ocknął i że rozmawia z Królową przyciszonym, pełnym przerażenia głosem. Mówili ze sobą tak cicho, że Ala z trudem rozróżniała słowa.
– Zapewniam cię, moja droga, – mówił Król, – że poprostu zmartwiałem. Czułem, że nawet wąsy mam drętwe.
– Przecież ty wogóle nie masz wąsów, – zaśmiała się Królowa.
– Tej chwili panicznego przestrachu, – ciągnął dalej Król, – nigdy już chyba nie zapomnę!
– Jestem pewna, że zapomnisz, – uśmiechnęła się Królowa, – jeżeli nie zapiszesz swych wrażeń natychmiast.
Ala przyglądała się z wielkiem zainteresowaniem, jak Król wyjął z kieszeni ogromny pamiętnik i zaczął pisać. Olśniła ją nagła myśl i chwyciła koniec ołówka, który sterczał Królowi ponad ramieniem, poczem sama zaczęła pisać.

Biedny król był przerażony i nieszczęśliwy, mocując się z ołówkiem przez pewien czas w zupełnem milczeniu. Lecz Ala była dla niego za silna, więc po chwili zadyszany wyszeptał do żony:
– Moja droga! Naprawdę będę musiał zdobyć się na cieńszy ołówek. Z tym grubym w żaden sposób poradzić sobie nie mogę, wypisuje sam jakieś bzdury absolutnie bez mojej wiedzy.
– Jakież to znowu bzdury? – zapytała Królowa, zaglądając do pamiętnika, w którym Ala napisała: „Biały król ześlizgnął się po pogrzebaczu, lecz zsunął się po nim bardzo nieszczęśliwie”. – Przecież to nie są zapiski twoich wrażeń!
Na tym samym stole w pobliżu Ala zobaczyła książkę i gdy przysiadła na chwilę, obserwując Białego Króla, bo jeszcze ciągle była o niego niespokojna i zamierzała oblać go atramentem, gdy zemdleje – poczęła przewracać stronice, szukając jakiegoś ustępu, który potrafiłaby przeczytać.
– Bo przecież to wszystko napisane jest takim dziwnym językiem, którego absolutnie nie znam, – rzekła do siebie, wzdychając.
Istotnie, książka zapełniona była dziwacznemi hieroglifami.
Biedziła się nad tem przez pewien czas, aż wreszcie wpadła na domysł: – Oczywiście, przecież to jest tylko zwierciadlana książka! Gdy ją zaniosę do lustra, będę mogła wszystko z łatwością przeczytać.
Uczyniła tak i po chwili przeczytała następujący wierszyk:

„Strzeż się Jablerwocka, mój synu!
Bo gdy ziewa, to kąsa, gdy się wita, to bije…”

– To wszystko brzmi całkiem ładnie, – orzekła, skończywszy czytać, – ale niezupełnie wszystko rozumiem! – (Ala nawet przed samą sobą nie chciała się przyznać do tego, że wogóle z tego wierszyka ani słowa nie zrozumiała.) – W głowie mam teraz dziwny zamęt, mam całe mnóstwo pomysłów, tylko nie wiem dokładnie, jakie one są w istocie. Najwidoczniej ktoś kogoś bił, w każdym razie to jest całkiem jasne…
– Ale Boże święty! – zawołała, zrywając się nagle, – jak nie będę się śpieszyć, trzeba będzie wracać przez szybę zwierciadlaną, zanim zdążę obejrzeć dalszy ciąg Zwierciadlanego Domu! Chodźmy najprzód do ogrodu.
Po chwili wybiegła z pokoju i zbiegła nadół po schodach, a właściwie nie zbiegła, tylko schody wraz z nią nadół się opuściły. Końcami palców dotknęła klamki wyjściowych drzwi i miała wrażenie, że uniesiona w powietrze, wyfrunęła z wnętrza Zwierciadlanego Domu.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Charles Lutwidge Dodgson i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.