Wacek i jego pies/Rozdział trzydziesty drugi

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Wacek i jego pies
Wydawca Seminarium Zagraniczne
Data wyd. 1947
Druk Drukarnia św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Rozdział trzydziesty drugi
PIERWSZA CHMURA


W zapowiedzianym przez leśniczego dniu przybyły do gajówki aż trzy samochody pełne ludzi w niemieckich mundurach i czapkach. Jeden z nich, wysoki, opasły, o czerwonej, złej twarzy wszedł do izby. Nie zdejmując czapki i nie witając się z panią Wandą, rozwinął plan puszczy i skinął na leśniczego i pana Piotra.
Długo coś krzyczał zachrypniętym głosem, prowadząc palcem po planie, aż w końcu inżynier począł powtarzać rozkazy nowego leśniczego całego obwodu — Niemca.
— W rewirze pana za trzy dni rozpocznie się polowanie... W ciągu dnia będą zagarnięte dwa mioty... O świcie przybędzie tu kompania wojska i otoczy rewir, mamy rozkaz wystawić na strzały myśliwych łosie i dziki... Nagonkę poprowadzi nowy inspektor lasów, pan Szumacher...
— Kto? — wykrzyknął gajowy.
— Pan Szumacher — powtórzył z naciskiem leśniczy.
Pan Piotr na dźwięk tego nazwiska aż drgnął. Znał Szumachera. Był to osadnik. Miał trochę pola i dobry dom przy lesie, niedaleko od granicy Rogaczewa. Trudnił się on również kłusownictwem. Gajowy kilkakrotnie oskarżał go o to, aż przyłapał go z zabitym kozłem.
Szumacher został skazany na miesiąc więzienia. Wypuszczono go z niego, kiedy rozpoczęła się wojna.
Ten właśnie Szumacher, ubrany teraz w mundur niemiecki, stał się urzędnikiem nowych władz, które zagarnęły Polskę i puszczę. Mówił już tylko po niemiecku.
Udawał, że nie zna mowy polskiej.
Starał się jednak trzymać z daleka od pana Piotra i unikał jego badawczego wzroku.
Gajowy domyślał się, że polowanie to, które musiałoby zniszczyć wszystką zwierzynę w rewirze, było pomysłem kłusownika Szumachera.
Pan Piotr zacisnął zęby i przysiągł sobie, że pokrzyżuje plany zdrajcy.
W tej samej chwili spotkał się z wymownym spojrzeniem leśniczego. Stanąwszy w postawie służbowej pan Piotr zameldował inżynierowi, że od kilku już dni czatuje na kłusowników.
— Panie leśniczy — mówił gajowy — jakichś trzech łobuzów spoza rzeki zruszyli ze stoisk łosie, rudel jeleni i dziki. Dziś właśnie miałem stanąć do raportu w biurze leśniczego, ale otrzymałem rozkaz czekać na komisję.
— Niech pan uczyni wszystko, możliwe, żeby polowanie dla panów generałów... się udało! — powiedział jakimś dziwnie zmienionym głosem inżynier.
Gajowy stał wyprostowany, a po ogorzałej twarzy jego błąkał się ledwie dostrzegalny uśmiech.
Opasły Niemiec zamieniwszy na uboczu kilka słów z Szumacherem, podszedł do pana Piotra i szarpiąc go za klapę kurtki coś wykrzykiwał długo i groźnie.
— Pan leśniczy obwodowy obarcza pana szczególną odpowiedzialnością za powodzenie polowania — przetłumaczył mu słowa Niemca inżynier i znowu spojrzał w oczy gajowemu.
— Rozkaz! — padła służbowa odpowiedź. Samochody odjechały. Gajówka opustoszała.
Pan Piotr długo siedział z łokciami opartymi o stół. Głowę zaciskał w dłoniach i myślał.
— Cóż zrobisz teraz biedaku? — szepnęła prze-rażona wszystkim pani Wanda.
Gajowy wstał i rozłożył szeroko ramiona.
— Ja im pokażę, co umie Piotr Rolski! Będą mieli polowanie ludziom na pośmiewisko!
— Co zamyślasz zrobić? — spytała żona.
— Powiem ci, ino wprzód dobrze sobie wszystko w głowie ułożę — odparł już spokojnie.
Zrzucił kurtkę i usiadł przy otwartym oknie, gdzie kwitły w doniczkach szkarłatne geranie i biało-liliowe fuksje.
Po chwili wyjrzał na podwórko i zawołał:
— Chodź-no, chłopaku, do mnie! Mam pilną sprawę! Potrzebna mi jest twoja pomoc...
Kiedy Wacek wbiegł do pokoju i usiadł na ławie przy gajowym, pan Piotr powiedział poważnym głosem:
— Słuchaj z całą uwagą i wszystko zapamiętaj, jak każde słowo w pacierzu.
Wacek w milczeniu skinął głową.
Mikuś leżał przy progu i drzemał.
Parę razy nawet chrapnął głośno. Nie trwało to jednak długo, bo wkrótce wyciągnął przednie łapy, podniósł głowę i słuchał.
Posłyszał swoją nazwę wśród innych nieznanych mu słów i stał się nagle czujny i uważny.
Gajowy tymczasem pouczał Wacka, w jaki sposób ma on wyprowadzić z rewiru łosie za rzekę do sąsiedniego lasu i baczyć, by nie powróciły aż po skończonym polowaniu.
— Z dzikami nie będziesz miał kłopotu — objaśniał dalej. — Skoro tylko zruszysz ich z bajorzyska, idź za nimi z Mikusiem do rewiru pana Szańca. Pozostaw je w buczynie. Nie ruszą się stamtąd, bo będą tani żerowały w orzeszkach bukowych... Tam znajdziemy je potem i przegonimy do siebie, na dawne miejsce. Ale te łosie leżą mi najbardziej na sercu, gdyż myślę, że o nie właśnie przede wszystkim chodzi temu opasłemu Niemcowi.
— Mamy jeszcze jelenie koło leszczynowego zagajnika — wtrącił Wacek.
Gajowy machnął ręką beznadziejnie.
— Na to już nie poradzę! Przepadnie rudel. Musimy odżałować jelenie...
Wacek pokiwał smutnie głową.
Nagle odezwała się pani Wanda:
— Piotrze, czy chłopak poradzi sobie z tym wszystkim? Przecież dajesz mu niebezpieczną robotę? Co z nami zrobią Niemcy, kiedy dowiedzą się, kto im popsuł szyki?
Gajowy spuścił głowę i odpowiedział ze smutkiem w głosie:
— Długo nad tym rozmyślałem... Wacek poradzi sobie, bo jest rozważny, staranny i śmiały... Zresztą Mikuś mu pomoże...
Pies przy tych słowach parsknął głośno. Zdawało się, zrozumiał o czym była mowa.
Gajowy ciągnął dalej:
— Nikt nie będzie podejrzewał nawet, że ten mały chłopczyna nawarzył takiej kaszy! Będą za to śledzić każdy mój krok. Już postara się o to ten zdrajca Szumacher! Nic nie wskóra, gdyż całe dnie będę na oczach ludzi: na porębie, czy z naganiaczami... Wacek zaś po kryjomu, z dala od oczu zrobi swoje i uratuje co się da uratować!
Długo jeszcze naradzali się Wacek z panem Pio-trem, aż chłopczyna wstał i zaczął się przebierać w odświętne ubranie’.
— Gdzie się wybierasz, Wacuniu? — spytała zdziwiona pani Wanda.
— Skoczę do Rogaczewa, do pana Karskiego! — odpowiedział z sieni.
Pan Piotr wyjaśnił jej wszystko.
Przez trzy dni gajowy i Wacek będą musieli spędzać cały czas w puszczy.
Któż by wtedy opiekował się bezpomocną, chorą kobietą?
Pan Piotr nie wiedział, jak w tym wypadku poradzić sobie.
Sprawę rozstrzygnął Wacek.
— Polecę — powiedział — do Rogaczewa i będę prosił dziedzica, żeby przysłał do gajówki jakąś kobietę do opieki nad panią Wandą. Na pewno — nie odmówi.
Wacek poszedł do dworu.
Pani Karska z Zosią odjechały już do domu, ale pan Karski i jego żona bardzo chętnie spełnili prośbę chłopca i przyrzekli przysłać na jutro, wczesnym rankiem, niańkę młodszych dzieci.
Uszczęśliwiony Wacek, poprzedzany przez szczekającego wesoło Mikusia, czym prędzej popędził z powrotem.
Nad łąką krążyła para boćków.
Ryczały powracające do obory w Rogaczewie biało-czarne, łaciate, stateczne krowy.
Pastuszek ochoczo palił z bata.
Ujadał jakiś śmieszny, kosmaty, biały kundelek.
Wrzeszczały dwie sroki, siadając i zrywając się co chwila z żerdzi ogrodzenia przy drodze.
Jakaś młoda dziewczyna zdobiła chabrami i rumiankiem figurę Matki Bożej w kapliczce pod dębem.
Od puszczy napływały zapachy żywicy, grzybów i jakichś ziół.
Na niebie nie było ani obłoczka.
Ale w duszy Wacka zbierała się chmurka. Gnębiła go obawa i troska o to, co miało nadejść.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.