Walka o miliony/Tom V-ty/XXV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Walka o miliony
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom V-ty
Część trzecia
Rozdział XXV
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Marchand de diamants
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXV.

— Mówiliśmy przed dwoma miesiącami o opłakanym stanie zdrowia pani hrabiny de Nervey — zaczął Agostini. — To jej zdrowie dotąd nie polepszyło się wcale.
— Przeciwnie, poparła Melania, ta biedna kobieta ma się coraz gorzej.
— Co nie przeszkadza jej zamykać ściśle przed synem pugilaresu i zmuszać wicehrabiego do szukania tyle zgubnych dlań pożyczek, których rezultatem będzie utrata całej po matce sukcesyi.
— Wiem o tem... Lecz w Czemże ja dopomódz tu mogę?
— Jeden tylko pozostaje środek do ocalenia szczątków owego majątku.
— Jaki?
— Zaślubić pani wicehrabiego.
— Uczyniłabym to, być może, i nakłoniła go ku temu. Wszakże jego matka na ten nasz związek nigdy nie zezwoli. Tak... nigdy! ona mi to wręcz powiedziała.
— To źle, źle bardzo... gdyż wreszcie, gdybyś pani go zaślubiła, mogłabyś mieć zapewnioną w kontrakcie nader okrągłą sumkę pieniędzy, którą odebrałabyś po śmierci swojej teściowej i równie swego małżonka, jakie według wszelkiego prawdopodobieństwa wkrótce po sobie nastąpią, a tym sposobem zgarnęłabyś pani te pieniądze z przed nosa wierzycielom.
— Byłoby to pięknem, gdyby wykonać się dało — odpowiedziała Melania — nieszczęściem jednak, zrobić tego nie można.
— Dlaczego?
— Ponieważ tak matka, jak syn, nie zgodziliby się na kontrakt w tym rodzaju.
— Tak, gdyby nie znalazł się sposób zmuszenia ich ku temu... — rzekł Agostini tak znaczącym tonem, iż Melania, posłyszawszy go, zadrżała.
— Zmusić ich? — powtórzyła.
— Ma się rozumieć... Chcesz-że pani na seryo zaślubić Jerzego de Nervey na warunkach, jakie ci przedstawiłem przed chwilą? — pytał Włoch dalej.
— Ba! tego tylko pragnę. Cel jest pociągającym, ale nie widzę sposobu dojścia do niego.
— Jakto... nie wiesz więc pani, że wszystko można wymódz na ludziach, skoro posiada się w ręku ich tajemnicę, a owa tajemnica jest kompromitującą?
— To doskonale. — zawołał Fryderyk z wybuchem śmiechu. — Skoro się trzyma w ręku jaki piękny sekret, nic łatwiejszego. Nieco sprytu natenczas, a sprawa potoczy się jak na kółkach.
— Wiadomo... — odparła Melania. — Nieszczęściem jednak, tak pan, jak i ja, nie posiadamy w ręku nic takiego, coby mogło skompromitować hrabinę de Nervey.
— Nie o hrabinę bynajmniej tu chodzi — odrzekł Włoch; — lecz raczej o jej syna, którego, gdy zechcę, mogę zesłać do Nowej Kaledonii.
Melania z Fryderykiem zerwali się z krzeseł.
— Jego? — zawołała, chwytając za rękę Agostiniego.
— Do Nowej Kaledonii... wicehrabiego? — powtórzył Fryderyk z osłupieniem. Ach! cóż więc zrobił ów Pierrot, aby do tego stopnia zbrukać honor naszej rodziny?
— Jest on fałszerzem... ni mniej, ni więcej!
— Fałszerzem... Jerzy?
— Tak! oto dwa weksle, każdy na pięć tysięcy franków, opatrzone przezeń fałszywym podpisem, naśladującym charakter pisma Haltmayera.
— Wypada więc zapłacić Jerzemu — ozwała się Melania — a skoro zapłaci, ściganie go miejsca mieć nie będzie.
— Masz pani słuszność, gdyby mu przedstawiono te weksle i gdyby chciał ocalić swój honor. Tego się jednakże nie uczyni... Nie chodzi nam tu bowiem o to, ażeby on je zapłacił, lecz żeby odpowiadał przed sądem za swój czyn występny. Widzisz więc pani, jaką broń straszną posiadamy przeciw niemu, a nietylko przeciw wicehrabiemu, lecz i jego matce, która nie zechce zapewne widzieć swego syna na ławie oskarżonych. Jesteśmy więc panami sytuacyi. Możemy nakazać im, skoro nam się podoba, małżeństwo i kontrakt.
— Rzecz jasna... — odparł Fryderyk.
— Przypuśćmy... — ozwie się Melania. — Wszak Jerzy natenczas zostanie pod oskarżeniem, a ja nie chcę tak... za nic w świecie być żoną przyszłego galernika!
— Nie obawiaj się pani z tej strony niczego — odrzekł Włoch. — Zapewnij mi tylko wypłatę dziesięciu tysięcy franków, a ja ci oddam te oba weksle w dniu twoich zaślubin.
— Jestem gotową podpisać wszystko, co pan zechcesz.
Dźwięk dzwonka rozległ się w tej chwili przy drzwiach przedpokoju.
Melania spojrzała na zegar.
— Trzecia... — wyrzekła. — To Jerzy przybywa.
— Pozwolisz-że mi pani działać dowolnie w swym interesie? — pytał Agostini.
— Tak... tak! Działaj pan... rób, co ci się tylko podoba, na wszystko się godzę.
— Zostańmy więc tu i czekajmy.
Drzwi jadalni nagle się otwarły. Wszedł wicehrabia de Nervey, jeszcze bardziej wychudły, z zapadniętemu policzkami, żółtą cerą twarzy, mocno podsiniałemi oczyma.
— A! otóż szczęśliwe spotkanie... — zawołał słabym, przerywanym głosem, spostrzegłszy Agostiniego. — Wiesz pan, iż właśnie miałem myśl, wyszedłszy ztąd, pojechać do ciebie w odwiedźmy.
— I w interesie... — dodał Włoch.
— No tak, przyznaję... Szczęście, jakie mi dotąd służyło przy grze w bakara, całkiem mnie opuściło. Jak gdyby kto zaklął, do kroć piorunów. Melania jest bez grosza, a ja z pomocą przyjść jej nie mogę... Otóż i rozpaczliwa sytuacya! Matka moja uparła się... ani z nią dojść do ładu. Widzisz więc pan, mówię ci otwarcie, iż bez twojej pomocy i tego jakiegoś uczciwego kapitalisty znalazłbym się w dyabelnie przykrem położeniu. Cieszę się więc, że pana spotkałem. Dlaczego jednak przybierasz taką grobową fizyonomię?
— Ponieważ z wielkim mym smutkiem zmuszony jestem oznajmić panu złą wiadomość, panie wicehrabio...
— Złą wiadomość? Tego jeszcze potrzeba było... — zawołał Jerzy z obawą. — Cóż takiego nareszcie?
— Nie licz pan już na mego kapitalistę... Zamknął kredyt, jaki otworzył przedtem dla pana.
— Otóż cios nieprzewidziany. Ależ ten człowiek jest idyotą, zkąd i dlaczego odwraca się odemnie tak nagle?
— Nie oznajmił mi powodu, zaznaczył tylko postanowienie, jakie jest nieodwołalnem. Przedtem otworzył swoją sakiewkę dla pana, teraz ją zamknął... To już rzecz jego.
Jerzy de Nervey chwycił się za głowę, jak gdyby chcąc wyrwać te kilka włosów, pozostałych na jego wyłysiałej czaszce.
— Co ja teraz pocznę... co będę robił? — powtarzał.
— Mógłbym panu udzielić pewną poradę... — rzekł Agostini.
— Radę, bez pieniędzy?
— Możeby się i one znalazły...
— Mów więc...
— Przypuśćmy, żeś powziął myśl ożenienia się...
— Głupstwo... szaleństwo!
— Mimo to przypuśćmy, żeś tę myśl powziął.
— No... i cóż dalej?
— Przypuśćmy, że zaślubiasz kobietę bez majątku...
— Ależ to absurd... powtarzam!
— Lecz pozwólże mi pan skończyć... Przypuśćmy dalej, że pańska matka, pani hrabina de Nervey, zapewnia w ślubnymi kontrakcie twej przyszłej sumę czterysta tysięcy franków, hypotekując takową legalnie. Upadłyby natenczas wszelkie pretensye twych, wicehrabio, wierzycieli. Byłoby to jakgdyby gruszką dla ugaszenia pragnienia, zapewniając skromny dochód twej towarzyszce życia, która dla ciebie poświęciła dni najpiękniejszej młodości.
— A! pan mówisz o Melanii? — przerwał wicehrabia.
— Tak właśnie...
— Wierzę, iż to zapewniłoby jej przyszłość, ale nie widzę, w czemby mi teraz dopomódz mogło.
— Na ów posag, zapewniony przez pańską matkę w kontrakcie, mógłbym panu bez trudności wyjednać pożyczkę dwustu tysięcy franków za upoważnieniem pańskiej żony.
— Któregobym nie odmówiła napewno! — zawoła Melania.
— Wszystko to bardzo piękne, lecz niepraktyczne... — rzekł Jerzy. — Nie jestem z mej strony przeciwny zaślubinom. Melania jest dobrą dziewczyną; chętniebym się z nią ożenił. Chodzi tu jednak o zezwolenie mej matki, którego ona nigdy za życia nie udzieli.
— Ha! widzę, iż pan nie znasz mej matki — zawołał de Nervey. Uparta, jak muł... Skoro raz powie: „nie“, nic zmusić jej nie jest w stanie do zmiany postanowienia.
— Gdyby jednakże który z pańskich przyjaciół podjął się wyjednać u niej to zezwolenie...
— Który z moich przyjaciół?
— Tak... naprzykład pan Haltmayer?...
Posłyszawszy to nazwisko, Jerzy zarumienił się, a potem zbladł nagle.
— Dlaczego Haltmayer, nie inny? — wybąknął zcicha.
— Ponieważ on bardziej niźli ktokolwiekbądź, znalazłby zasadę, niezłomną zasadę, do przekonania pani de Nervey.
— Nie rozumiem pana... — zawołał Jerzy z widocznem pomieszaniem.
— Na seryo pan mnie nie rozumiesz? — pytał Włoch szyderczo.
— Tak mi się zdaje.
— To źle się panu wydaje. Nie zmuszaj mnie pan, bym ci to jaśniej wytłumaczył; rozumiesz mnie bowiem doskonale!
— Haltmayer jest nieobecnym w Paryżu, a nawet we Francyi... — rzekł de Nervey.
— Przeciwnie, on jest w Paryżu, jest we Francyi. Spotkałem go wczoraj u jednego z moich kolegów, którego pan znasz być może, mianowicie u niejakiego pana Robert, przy ulicy des Martyrs.
Jerzy otarł czoło potem zroszone, chwiejąc się cały.
— Tenże sam Robert — ciągnął dalej Agostini — w obecności Haltmayera dał mi dwa weksle... Pan wiesz, o czem ja mówię.
De Nervey przerażony wyciągnął ręce błagalnie ku Agostiniemu.
— Milczenie... na Boga, milczenie... — wyszepnął ze drżeniem.
— A! zrozumiałeś mnie pan więc... — odrzekł Włoch — nie wątpiłem o pańskiej inteligencyi, panie wicehrabio. Te weksle ja mam przy sobie, w moim portfelu... Od pana zależą aby zniszczonemi zostały.
— Zapłacę je... zapłacę! — wołał Jerzy z trwogą.
— Nie chodzi tu o zapłatę, jak na dziś przynajmniej.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.