Walka o miliony/Tom V-ty/XXVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Walka o miliony |
Podtytuł | Powieść w sześciu tomach |
Tom | V-ty |
Część | trzecia |
Rozdział | XXVI |
Wydawca | Nakładem Księgarni H. Olawskiego |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Jana Cotty |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Marchand de diamants |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— O cóż więc chodzi? — pytał de Nervey, patrząc na Włocha przestraszonym wzrokiem.
— O to, ażebyś mi pan zechciał towarzyszyć wraz z panią Melanią Gauthier do pani hrabiny, swej matki, której raczysz mnie pan przedstawić. Ja jej wytłumaczę z całą gorącością serca, iż pan pragniesz zostać małżonkiem panny Gauthier, a gdyby pani hrabina przeciwstawiała swój tytuł wysoki, arystokratyczne swe stanowisko i inne podobne dzieciństwa, odpowiem jej, że takie małżeństwo nie stanowi mezaliansu, ponieważ panna Gauthier jest pańską kuzynką. Związek ten przeto zawartym zostanie w rodzinie.
„Mam nadzieję, iż pani de Nervey pozwoli się przekonać i otworzy swoje ramiona, mówiąc jak w teatrze Ambigu: „Pójdźcie do mego serca, me dzieci... do mojego serca!“
„Gdyby zaś moje usiłowania nie odpowiedziały nadziejom, natenczas byłbym zmuszony uciec się do ostatecznie i stanowczo rozstrzygającego argumentu, jaki tu chowam w moim portfelu.“
— Co?! pan śmiałbyś powiedzieć mej matce o mojej nieroztropności... nierozwadze?
— Pańskiej nierozwadze... —odrzekł Włoch, podkreślając intonacyą głosu ów wyraz. — Czy pan wiesz, dokąd prowadzi nierozwaga, tego rodzaju?
— Moja matka umarłaby, słysząc coś podobnego!
— Ha! wszakże pan pragniesz tego i na to tylko wyczekujesz... nieprawdaż, panie wicehrabio? Wobec nas odrzuć pan wszelkie udawanie.
— Jutro zobaczę się z matką... pomyślę nad tem... — rzekł Jerzy.
— Nad czem pan będziesz rozmyślał... skoro tu panu jedno tylko wyjście pozostaje? Dlaczego więc do jutra rzecz tę odkładać?
— Dobrze... zatem zobaczę się z matką dziś wieczorem. Wołałbym rozsadzić sobie czaszkę kulą w tej chwili, niźli mieć świadków podobnej rozmowy. O! bądź pan spokojnym, uczynię wszystko, co trzeba, i powiem to, co powiedzieć należy.
— Użyj pan, jakich chcesz, środków, to pana wyłącznie obchodzi. Pamiętaj tylko, że skutek pomyślny otrzymać potrzeba i że to nie może przewlekać się długo. Jutro pan mi przyniesiesz odpowiedź swej matki. Musi ona być zadawalniającą... pamiętaj pan o tem.
— Przyjdę jutro do pana... — wyszepnął Jerzy i wyszedł, chwiejąc się jak człowiek pijany.
— Sprawa już jakby załatwiona! — rzekł Agostini, zacierając ręce. — Zostaniesz pani wicehrabiną de Nervey... — dodał, zwracając się do Melanii.
— Niewielki zaszczyt wzamian za ławę sądową i galery — odpowiedziała, wzruszając ramionami.
— Lecz nadewszystko — ozwał się Fryderyk Bertin, jako praktyczny dzisiejszy młodzieniec — nie zapomnijcie o zabezpieczeniu czterechset tysięcy franków dla mojej kuzynki.
— Bądź pan spokojnym... mamy to na pamięci.
— Jesteś pan dzielnym finansistą — zawołał Fryderyk, powtórnie zwracając się ku Agostiniemu. — Wysoce poważam cię i cenię.
— Czyni mi to zaszczyt... — odrzekł Włoch, przygryzając usta, aby utrzymać minę poważną, poczem uścisnąwszy rękę Melanii, dotknął końcami palców grubej dłoni Fryderyka i wyszedł z ulicy de Monceau.
Znalazłszy się na chodniku, Jerzy de Nervey przystanął, dyszący, jak pół obłąkany.
Dobywszy machinalnie chustkę z kieszeni, przyłożył ją do ust i spostrzegł na białem płótnie dużą krwawą plamę.
— Do pioruna! — zawołał — jestem więc bardzo chory! Lecz jakiż piekielny zbieg okoliczności... Czyż mogłem przewidzieć, że to zwierzę, ów Haltmayer, powróci tak prędko i że ta cała sprawa tak zły obrót weźmie? A jednak miałem sposobność naprawić to wszystko. Zobaczywszy go, trzeba było powiedzieć:
„Mój dobry, poczciwy, znalazłszy się w ciężkiem położeniu, popełniłem szaleństwo, naśladując twój podpis, głupstwo chwilowe... ty to rozumiesz... Zapłacę ci to gotówką...“
„I byłoby wszystko poszło gładko.
„Obecnie jest już zapóżno... I otóż znalazłem się w rękach tego nikczemnego lichwiarza! Jakiż interes jednak mieć on może w tem, abym zaślubił Melanię. Ot! co mnie zaciekawia!
„Złączyli się przeciw mnie i trzymają... tak... pochwycili, trzymają!
„Sąd... — mówił dalej po chwili — nie... nigdy w życiu! Wolę już zaślubić Melanię, a zresztą jest to jedyny sposób do uregulowania mojej pozycyi. Matka musi mi na to zezwolić.
„Na czterysta tysięcy franków, zabezpieczonych kontraktem, ów łotr Agostini pożyczy nam dwieście tysięcy. Przyobiecał to i dotrzyma słowa. To poprowadzi nas do otrzymania, niezadługo sukcesji, bo życie matki widocznie skraca się z dniem każdym.“
Mówiąc to, ów nędznik, torturowany obawą sądu, a razem i cierpieniem fizycznem, szedł w stronę ulicy Miromesnil.
Na schodach spotkał się z wychodzącym właśnie doktorem.
— Pan wracasz od mojej matki? — zapytał Jerzy.
— Tak, panie hrabio.
— Jakże się ma dzisiaj?
— Jednakowo.
— To nie odpowiedź. Chciałbym dokładnie wiedzieć, co pan sądzisz o stanie jej zdrowia?
— Nie kryję przed panem, iż grozi jej niebezpieczeństwo. Spokój jedynie absolutny, tak fizyczny, jak i moralny, może przedłużyć jej egzystencyę. Powtarzam panu, staraj się oddalać od niej wszelki smutek, wszelką zgryzotę.
Nagły cios jaki, wzruszenie, zabiłyby ją napewno!
— Dziękuję, doktorze, będę się starał ściśle zastosować do twych poleceń.
Rozstawszy się z lekarzem, Jerzy udał się na pierwsze piętro, do apartamentów, zajmowanych przez panią de Nervey.
— Czy mama może mnie przyjąć? — zapytał pokojówki.
— Tak sądzę, panie... Pójdę oznajmić, że pan wicehrabia przybył.
Oznajmienie synowskiej wizyty wywołało uśmiech na blade usta hrabiny. Rozkazała go natychmiast wprowadzić. Jerzy wszedł.
Hrabina leżała wsparta na szeslongu, jak wówczas, gdy przedstawiliśmy ją czytelnikom w owej wstrętnej scenie z jej synem, owem wyrodnem dzieckiem, które omal, że nie zabiło tej biednej kobiety. Od dnia tego widziała go hrabina zaledwie pięć razy, cierpiąc niewypowiedzianie nad jawną obojętnością niewdzięcznika, matka bowiem kocha sercem matki, jakiekolwiekbądź byłyby błędy jej dziecka.
Wicehrabia wszedł, usiłując nadać swej twarzy wyraz głębokiej tkliwości. Zbliżywszy się do chorej, rzekł, całując jej rękę:
— Spotkałem właśnie doktora, kochana mamo. Oznajmił mi, iż twoje zdrowie znacznie się polepszyło, że nawet zupełnie jest dobrze...
— Doktór mówił to zapewne dla twego uspokojenia — odpowiedziała hrabina. — Mimo to czuję w rzeczy samej, iż od dni kilku wzmocniły się nieco me siły.
— A bicie serca?
— Rzadziej przychodzi i mniej gwałtownie.
— Co dowodzi, że doktór się nie omylił. Otóż jesteś, mamo, na drodze do zupełnego wyzdrowienia i może będziesz mogła bez utrudzenia wysłuchać mnie przez kilka minut?
Pani de Nervey znała dobrze swojego syna. Jego słodko-obłudne zachowanie się, nie wróżyło jej nic dobrego.
— Jeżeli mi nie udzielisz jakich przykrych wiadomości — odpowiedziała — wysłucham cię napewno bez utrudzenia.
— Sądzę, iż nie weźmiesz tego, mamo, za rzecz przykrą, że chcę pomyśleć o mojej przyszłości.
— Gdybyś o niej myślał poważnie, byłabym nad wyraz szczęśliwą. O! gdybyś był wcześniej zwrócił na to uwagę, nie byłbyś nadszarpnął tak swego zdrowia! Nie pozostawiłbyś po za sobą tylu opłakanych wspomnień. Zresztą, lepiej późno niż nigdy. A więc, cóż mi masz nowego do powiedzenia? Cóż postanowiłeś?
— Postanowiłem raz zakończyć me kawalerskie życie!...
Pani de Nervey wzdrygnęła się żywo.
— Ależ przy takim stanie zdrowia, czyliż to uczynić podobna? — wyszepnęła smutno.
— Jakto, czy podobna? — zawołał, rzuciwszy się, Jerzy. — Szukasz więc, matko, pozorów, aby mnie wstrzymać od ożenienia?
— Bynajmniej... Oddawna już na to powinieneś się był zdecydować. Wtedy przyszłoby ci to z łatwością i zdrowie twoje zostałoby ocalonem.
— No... zdaje mi się, że na to wszystko jest czas jeszcze?
— Lecz któryż z ojców rodziny... zastanów się... który zechce dać swą córkę człowiekowi, co zniszczył swe zdrowie i roztrwonił przez rozpustę majątek? A ty, biedne me dziecię, właśnie takim jesteś. Ojciec, któryby cię obecnie przyjął za zięcia, byłby chyba szalonym!
— Przyznam, że to wszystko, co mówisz, mamo, w tej chwili, nie jest dla mnie pochlebnem...
— Być może, któż jednak powie ci prawdę, jeśli nie własna twa matka?
— Sądzisz więc, iż niepodobnaby mi było znaleźć żony dla siebie?
— Tak... obawiam się tego...
— Uspokój się więc, proszę... Nie będzie to tak trudnem, jak się wydaje. Taką kobietę też odnalazłem.
— Pani de Nervey zadrżała.
— Jakto, uczyniłeś już wybór? — pytała z obawą.
— Tak.
— Jest-że ona ładną?
— Bardzo ładną... a nawet i bez tego, mamo, pojmujesz...
— Młoda?
— W moim wieku mniej więcej...
— Bogata?
— A! co to... to nie.
— Gdyby brak majątku był tu jedyną przeszkodą, przyklasnęłabym temu.
— Wiem, że i tak, mamo, przyklaśniesz... zezwolisz... jesteś tak dobrą.
— Kochasz tę młodą dziewczynę?
— Gorąco!
— I jesteś przez nią kochanym?
— Są powody, które mi pozwalają w to wierzyć.
— A jestżeś pewnym, iż zostaniesz przez jej rodziców przyjętym?
— Bezpożyteczna obawa. Jest ona wolną... Nikt sprzeciwić się nie może temu małżeństwu.
— Z zacnej pochodzi rodziny?
— Zdaje się, do pioruna!... ponieważ ta jej rodzina jest naszą rodziną... — zawołał Jerzy z ten większą bezczelnością, im bardziej czuł zbliżającą się chwilę rozwiązania.