Walki w obronie granic/Obrona Westerplatte

<<< Dane tekstu >>>
Autor red. i wybór Alojzy Horak
Tytuł Walki w obronie granic
1 — 9 września
Podtytuł Kampania wrześniowa w oświetleniu niemieckim
Wydawca Wojsk. Biuro Prop. i Ośw.
Data wyd. 1941
Druk Thomas Nelson and Sons Ltd.
Miejsce wyd. Londyn
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
OBRONA WESTERPLATTE.
Oberkommando der Wermacht — »Der Sieg in Polem — Str. 71 — 75. Decker — »Mit Spaten durch Polen — Str. 43-49. Sponholz — »Danzig — deine S. A.« — Str. 59-61.

»7 września na froncie bałtyckim uległa waleczna polska załoga Westerplatte połączonemu natarciu: pionierów, kompanij szturmowych marynarki wojennej i gdańskiej samoobrony, wspieranych przez artylerię okrętu Schleswig-Holstein«.

Tak obronę Westerplatte omawia niemiecki generał, jeden z pierwszych historyków kampanii.
W chwili wybuchu wojny Westerplatte było w myślach i w ustach wszystkich Polaków. Mało ludzi zdawało sobie sprawę, w jakich warunkach obrony jego załoga spełniła swój obowiązek. Postaramy się to przedstawić na podstawie dokumentów niemieckich.


»Naczelne dowództwo niemieckie złożyło dnia 3 listopada 1939 r. swemu ministerstwu spraw zagranicznych sprawozdanie z badań dotyczących stanu urządzeń wojskowych Westerplatte.
Polska załoga Westerplatte wynosiła 240 ludzi, zamiast 2 oficerów, 20 podoficerów i 66 szeregowców według postanowienia Ligi Narodów z dnia 9 grudnia 1925 r.
Z umocnień znajdowały się na Westerplatte: prócz starego niemieckiego stanowiska z roku 1911, 5 blokhauzów betonowych na ciężkie karabiny maszynowe, zbudowanych na podstawie dobrze przemyślanego systemu wzajemnego flankowania. Prócz tego nowe koszary były przygotowane do obrony ze wszystkich stron, a podziemia ich, jak również podziemia t. zw. domu podoficerskiego, obetonowane i przygotowane do obrony. Poza tym znaleziono jedną armatę 75 mm. i 2 armatki przeciwpancerne oraz szereg polowo umocnionych gniazd ciężkich karabinów maszynowych, palisad i wnęków strzeleckich«.

A więc załoga polska wynosiła zaledwie I kompanię piechoty, wzmocnioną I kompanią ciężkich karabinów maszynowych uzbrojoną w jedną armatę lekką i, jeśli policzymy ciężkie karabiny maszynowe w blokhauzach, w 15 ciężkich karabinów maszynowych. Jak widać ze sprawozdania niemieckiego nie posiadała zapasu amunicji, bo nie można uznać za zapas amunicji nawet na godzinę boju 10.000 ładunków na 15 ciężkich karabinów maszynowych, które znajdowały się w jej rękach przy upadku pozycji.
Bo też Westerplatte nie była żadną fortecą, jak twierdzą Niemcy, była nadbrzeżnym placem składowym u ujścia Wisły, w kształcie trójkąta o bokach długich przeszło na kilometr, omywanych Wisłą i morzem, o podstawie szerokości 500 m., będącej granicą między składem, a terenem portu gdańskiego. Umocnienia, które opisują Niemcy, nie były przygotowane na oblężenie przez regularną armię niemiecką, wyposażoną we wszelkie środki natarcia, tym bardziej, że rozmiary Westerplatte nie pozwalały na budowę umocnień.
A przeciwnik. Rozporządzając pełną swobodą działania za zgodą Rządu Polskiego, zawczasu wprowadził do Gdańska, pod pozorem wizyty, pancernik szkolny Schleswig-Holstein: 10.000 ton wyporności, 1.000 ludzi załogi, uzbrojony w 4 armaty — 28 cm., 10 armat — 15 cm. i 4 armaty — 8,8 cm. Do użycia na morzu ten okręt się nie nadawał, gdyż zbudowany był przed wojną światową, a szybkość jego i uzbrojenie było wielokrotnie niższe od pancerników angielskich. Tu jednak 18 ciężkich i średnich armat niemieckich, w walce z 1 polską polówką, likwidowało od razu możność jej działania. Pamiętać trzeba jeszcze o tym, że siła uderzenia dział morskich jest znacznie większa od analogicznych dział lądowych, tak że efekt działania niemieckich armat 15 cm. równał się działaniu artylerii lądowej nie średniej, lecz ciężkiej t. j. ponad 20 cm.
Prócz wyżej wymienionej artylerii, skierowali Niemcy na Westerplatte co najmniej 2 baterie lądowe i batalion pionierów wschodnio-pruskich. Do tego dochodziły kompanie szturmowe oddziału desantowego pancernika, oddział gdańskiej obrony nadbrzeżnej i batalion służby pracy, wystawiony przez gdańską partię narodowo-socjalistyczną. Nieprzyjaciel dysponował również dywizjonem bombowców nurkujących wykonywującym w ciągu jednego dnia wielokrotne naloty z pobliskich lotnisk. Pamiętajmy o tym, że dywizjon bombowców nurkujących reprezentował 20.400 kg. bomb zrzucanych w ciągu niecałych 10 minut na przestrzeń niewiele większą od placu Marszałka Piłsudskiego w Warszawie.
Przewaga nieprzyjaciela, nielicząc artylerii i lotnictwa, decydujących w tym wypadku, była w samych oddziałach szturmowych dwunastokrotna.


Już w nocy z 31 sierpnia na 1 września rozpoczęła się walka o Westerplatte. Naprzód kompanie szturmowe otoczyły Westerplatte od strony lądowej, t. j. od portu gdańskiego i wzdłuż frontu nadwiślańskiego. Pod ich osłoną gdański batalion służby pracy rozpoczął budowanie podstawy wyjściowej do natarcia. Pancernik Schleswig-Holstein przysunął się Motławą na odległość 300 m. od Westerplatte i rozpoczął godzinę trwające bombardowanie.
Niemcy spędzili noc w pogotowiu, obawiając się próby przebicia się Polaków w stronę miasta. Gdy nad ranem zdrzemnięto się, zostali Niemcy nagle wyrwani z krótkiego snu przez dudniący huk i przenikliwe wycie. Była godzina 4.45. To Schleswig-Holstein ze wszystkich dział rozpoczął ogień na Westerplatte. Niesłychane ciśnienie powietrza zmiatało namioty, stojącego w odwodzie oddziału służby pracy. Obóz nasz ostrzeliwują. To było wrażenie każdego z nas. Był to jednak nieprzerwany ogień działowy pancernika, który Westerplatte zamienił w piekielny kocioł. Granat za granatem pękał z hukiem na Westerplatte, kolumna dymu powstawała obok kolumny dymu, pożar obok pożaru.
Polacy odpowiedzieli ogniem, ale cóż znaczył ogień z karabinów maszynowych przeciw granatom z pancernika. Niemniej nad głowami gdańskiej służby pracy gwizdały wiązki pocisków karabinów maszynowych, odłamki granatów leciały, wyjąc nad namiotami. Potworne widowisko rozwijało się przed oczami tych, którzy z najbliższej odległości mogli obserwować niesłychane działanie artylerii okrętowej.
Kłębiące się chmury dymów zaległy Westerplatte, przerywane przez czerwone błyskawice wybuchających w stanowiskach nieprzyjacielskich granatów.
O godzinie 6 rano zamilkł nagle grzmot dział i huk wybuchów. Teraz zagrały karabiny maszynowe. To było natarcie na Westerplatte. Po krótkim jednak czasie przybyli do obozu gdańskiego batalionu pracy pierwsi ranni kompanii szturmowych marynarki wojennej. Obóz zamienił się w plac opatrunkowy.
Szturm nie udał się, a więc znowu zagrzmiały działa. Tym razem, prócz artylerii pancernika, dał się słyszeć również ogień działowy od południa i od wschodu. Rozbrzmiewał on w oddali jak burza na widnokręgu. Po pierwszym niepowodzeniu przystąpili Niemcy do regularnego natarcia. Zadaniem gdańskiej służby pracy było budowanie równoległej do frontu polskiego pozycji, coraz bliżej nieprzyjaciela. Musiano je budować na linii wojsk walczących lub nawet przed nimi. Dowództwo batalionu pracy zaledwie mogło nadążyć żądaniom. Nierzadko prowadzono pracę przed pierwszą linią bez osłony piechoty. W tych warunkach batalion służby pracy stał się nieznużonym pomocnikiem piechoty, która nie mogłaby dać sobie rady bez jego pomocy. Gdy robotnicy wieczorem śmiertelnie znużeni wracali do obozu, nie mieli spokoju, gdyż noc w noc próbowali Polacy wypadów, a przełamanie linii niemieckiej piechoty nie powinno im się udać. Dzień w dzień musieli budować długie na kilometry przeszkody z drutu kolczastego, a już następnego dnia musieli je stawiać paręset metrów naprzód«.

Z powyższego opisu widać, jak ostrożnym, systematycznym i mozolnym było natarcie i jak Polacy przeciwdziałali mu ogniem i wypadami bez względu na bombardowanie z dział i samolotów.


»Drugiego września musiał batalion pracy opuścić swój obóz jak najszybciej. Westerplatte miała być zaatakowana przez bombowce nurkujące, a obóz leżał w niebezpiecznym pobliżu natarcia. Po południu 2 września 2 kompanie cofnęły się w głąb przesmyku na pozycje, a reszta poszukała schronienia w pobliskim lesie wśród wydm. Wtedy nadleciał pierwszy klucz bombowców i już ciężkie bomby lotnicze pękały, a chmury czarnego dymu spiętrzyły się na kształt gór nad Westerplatte. Klucz za kluczem nadlatywał, siejąc śmierć i zniszczenie. Obrazu tego nikt nie zapomni. Atak lotniczy minął równie szybko jak się zaczął. Po piekielnym hałasie ostatnich minut, zdawało się jak gdyby wszystko zamarło, tylko pożary i chmury dymu przypominały atak. Praca batalionu roboczego trwała dalej bez przerwy w dzień i w nocy. Nie było odpoczynku nocnego. Schleswig-Holstein i baterie nadbrzeżne nie zostawiały Polakom nawet w nocy spokoju. Nad głowami zaspanych ludzi wyły przelatujące granaty. Koniecznym było ciągłe pogotowie, nie było nocy bez potyczki. Noc w noc walczyły z sobą placówki, alarmując odwody.
Dzień po dniu ponawiano natarcia przy użyciu najróżnorodniejszej broni na umocnienia, które nawet w przybliżeniu nie dorównywały niemieckiemu wałowi zachodniemu, a mimo to wytrzymywały najsilniejsze bombardowania«.

Musimy w tym miejscu zwrócić uwagę czytelnika, że wszelkie wysiłki Niemców zlikwidowania Westerplatte w ciągu godzin, czy dni, co było ambicją Niemców, rozbijały się o męstwo 240 żołnierzy, odstrzeliwujących się i przeciwuderzających przez cały tydzień.


»W czwartek 7 września Niemcy zarządzili szturm przy udziale batalionu pionierów i oddziału desantowego marynarki wojennej.
O godz. 4 rano oddziały szturmowe zajęły podstawę wyjściową.
Gdańska obrona nadbrzeżna, utworzona z członków partii, została ustawiona ze swoim karabinem maszynowym w rejonie dworca kolejowego Neufahrwasser z zadaniem zwalczać ogniem wszelki ruch na zachodniej i wschodniej stronie Westerplatte.
Wszędzie widać ślady poprzednich ostrzeliwań, z muru otaczającego Westerplatte zostały tylko resztki. Olbrzymie drzewa zostały powalone, przez luki w lesie, który ongiś miał charakter dziewiczy, można rozpoznać w pierwszym świcie blokhauzy i koszary. Już ubiegłej nocy pchnęli Niemcy w las cysternę z benzyną, zaopatrzoną w zapalnik czasowy i zdetonowali ją, wywołując pożar, teraz dogasający. Rozjaśnia się coraz bardziej i w momentach, gdy wiatr rozwiewa dym coraz wyraźniej widać z poza szczątków lasu resztki czerwonego muru, który otaczał skład amunicji. Z całym naprężeniem wypatrują czujki. Nie widać żadnego ruchu. Powoli przesuwa się na lewo od nas Mołtawą pancernik Schleswig-Holstein bliżej ku nam. Punktualnie o godz 4.45 otwiera pancernik ogień z odległości 300 metrów na Westerplatte. Ze wszystkich luf zionie śmiercią i zniszczeniem na polskie stanowiska. Z drugiej strony z Neufahrwasser terkocze z jednego z wysokich spichrzów ciężki karabin maszynowy, wysyłając świetlne pociski. Granat po granacie ciężkiej i średniej artylerii okrętowej pęka na Westerplatte. Gęste chmury dymu wznoszą się, płomienie zakwitają. Trzy godziny trwał ogień huraganowy, a po nim nastąpiła nagle cisza. W tym samym momencie ruszył szerokim frontem na wypad oddział rozpoznawczy, złożony z kompanii pionierów. Metr za metrem przedzierają się przez szczątki lasu. W tym samym momencie jednak otwierają polscy obrońcy ogień z umocnień z głębi lasu. Niemcy szturmują bez względu na straty. Już pierwsi docierają do resztek muru, wywalając granatami bramę. W szturmie wdzierają się głęboko w długi na jeden kilometr teren Westerplatte. Dopiero gdy morderczy ogień 5 ciężkich blokhauzów i strzelców, siedzących na drzewach, czyni w danym momencie bezcelowym dalsze posuwanie się, a najważniejsze zadanie dokładnego rozpoznania fortyfikacji zostało przeprowadzone, zarządza dowódca oddziału szturmowego odwrót kompanii.
Polacy odparli szturm. Niemcy twierdzą, że jakkolwiek wypad ten miał być tylko przygotowaniem do właściwego szturmu, to wraz z uprzednim bombardowaniem wstrząsnął do tego stopnia duchem załogi polskiej, że wywiesiła białą chorągiew. Z resztek murów wychodzi o godz. 12 dowódca z resztkami załogi. Na widok białej chorągwi, z jednej strony dowódca oddziału szturmowego ze swymi ludźmi, a z drugiej patrol gdańskiej obrony nadbrzeżnej, przeprawiając się przez Motławę, wchodzą na Westerplatte. Na deklarację poddania się oświadcza niemiecki dowódca oddziału szturmowego przez tłumacza, że »Obrona była bardzo waleczna«.
Jeńcy robią bardzo dobre wrażenie. Do niewoli dostało się 4 oficerów, 3 chorążych, 27 podoficerów i 133 strzelców. Ogółem 167. Byli to wszystko wyborowi żołnierze, naturalnie, że ciężkie bombardowanie zostawiło ślady na ich wyglądzie. W liczbie jeńców była znaczna część lekko i ciężko rannych. Na rozkaz niemieckiego dowódcy, dzielny dowódca obrony, kapitan Dąbrowski, otrzymuje prawo, na znak uznania żołnierskiego męstwa całej załogi Westerplatte, noszenia szabli i w niewoli.
Westerplatte przedstawia jedno wielkie rumowisko i pole lejów od bomb i granatów. Blokhauzy i koszary noszą ślady ciężkiego ognia niemieckiego. Ciężkie bomby lotnicze powyrywały leje o 10 i więcej metrach średnicy. Same umocnienia jednak, mimo szalonego bombardowania, nie zostały zniszczone. Ciężkie blokhauzy betonowe w liczbie pięciu zagłębiały się w ziemię kilku piętrami. Znać było ślady rowów łącznikowych wiążących blokhauzy między sobą. Poza blokhauzami znajdowały się gniazda karabinów maszynowych, których ogień czynił z przedpola pole śmierci. Kryte rowy dobiegowe umożliwiały wypady na tyły nieprzyjaciela. W centrum znajdował się budynek koszarowy, z którego piwnic, o oknach osłoniętych workami z piaskiem, spotykał zawsze morderczy ogień szturmowców niemieckich, którzy aż tam się zapędzili«.

Obrona Westerplatte przeciw miażdżącej przewadze liczby i materiału nieprzyjacielskiego i w porównaniu z obroną fortów belgijskich i linii Maginota, może stanowić chlubną kartę każdej armii i jako taka znajdzie miejsce w polskiej historii wojskowej.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Alojzy Horak.