Wiatr od morza/Jan Henryk Dąbrowski pod Gdańskiem

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stefan Żeromski
Tytuł Wiatr od morza
Pochodzenie Pisma Stefana Żeromskiego
Wydawca J. Mortkowicz
Data wyd. 1926
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Generał Dąbrowski, wziąwszy ze sobą batalion majora Sierawskiego i batalion pułkownika Fiszera, ruszył chyłkiem według wskazówek chłopca, nazwiskiem Ćwikliński. Po wertepach, dołach, parowach, przesadziwszy płoty ogrodów, parkany i rowy, dotarł do bramy Wodnej, czyli Wiślanej. Brama w istocie była napoły zepsuta i bez obrony. Bataliony wyłamały ją, weszły do miasta, przebiegły tylne ulice i z nastawionym bagnetem rzuciły się na osłupiałych Niemców. W tejsamej chwili zdruzgotane kulami wierzeje bramy Gdańskiej runęły i wojsko z północy wdarło się do miasta. Prusacy strzelali z okien i drzwi. Wreszcie, kiedy i Zachodnią bramę rozwalono, załoga w sile pięciuset ludzi z dowódzcą — poddała się. Zabrano działa. Chwytano niewolnika, zabierano bagaże i broń, uprowadzano konie, albo zdzierano z nich uprzęż, ściągano wozy do przewiezienia z pola rannych, chromych i osłabionych.
Stanęły wreszcie wojska w mieście.
Rozeszła się wśród nich wieść, że opanowane są Skarszewy i Miłobądz, a nieprzyjaciel z pośpiechem cofa się w mury fortecy. Wtedy jeden okrzyk rozległ się w szeregach:
— Na Gdańsk! Ku morzu!
Młody żołnierz polski ruszył teraz śmiało spod zdobytego Tczewa na tajemniczy ów Gdańsk, ku niewidzianemu jeszcze morzu. W początkach marca, w wietrzny dzień, idąc od Miłobądza gdańskim gościńcem, młoda armia ujrzała wielkie dymy i migające wśród nich czerwone i złote płomienie. To Prusacy podpalili gdańskie przedmieścia, zamykając się przed oblężeniem w fortecy. Płaskie niziny słały się wokół, zwłaszcza na wschodzie, za wielkim szlakiem Wisły. Oficerowie pokazywali żołnierzom widny z oddali czerwony zamek w Malborgu. Z zachodniej strony zaznaczały się wzgórza i lasy. Drzewny we mgle szlak wierzb i brzóz znaczył drogę bitą i krzyżownice boczne, zdążające w tamtę północną stronę, gdzie słały się po ziemi bure i śniade dymy. Serce żołnierza napełniało męstwo młodociane, kawalerska beztroska i wyższa ponad wszystko ciekawość. Lecz, — o, gościńcu gdański, strzelista i równa drogo! — ty wiesz, ile na tobie twardych legło kamieni i jak ściska serce twój widok! Podspodni lęk wił się nad tobą chyłkiem, niewidokiem, wiekuisty szatan dusz, nie mający kształtu, nie posiadający figury swej, podobny do kłębów dymu. Tajne czucia migały w nim, jak ogień, nie wiedzieć, co pożerający. Dymy rozpościerały się, lub składały, niby skrzydła olbrzymie, już to zapraszając obłudnie, pociągając zdradziecko, już zamykając widok nazawsze w ciemnicy śmierci wiecznej. Młoda brawura szła wprost w dymy, nie bacząc na lęk wewnętrzny, lekceważąc sobie dyabła samego. Wszystko jedno, co było na drodze, byleby u jej końca czekało zwycięstwo! Dym się wił ponad drogą, zdawał się o zwycięstwie zapewniać, ale zarazem z tegoż zwycięstwa chichotać. Ileż to już razy wałęsał się pośród tych okolic, towarzysząc zwycięscom i słuchając zwyciężonych szlochania! Ileż to razy tańczył nad drewnianemi chatami tych stron, gdy na nie klęska wojny spadała! Owijał się, jak sztandar powabny dookoła strzelistych wież gdańskich. Chmurą czarną zwisał nad urodzajnemi nizinami, niby dumanie głębokie nad dziejami zniszczenia pracy człowieczej, w którem śmieszny ród ludzki lubuje się nadewszystko. Pełzał okrwawionemi smugami po przedmiejskich ulicach, których, obiedwie strony czarne zgliszcza obiegły. Podrywał się z ziemi i wypadał pod chmury niebieskie w zawrotnym, radosnym tańcu.
Dywizya odpierając i pędząc przed sobą pruskie oddziały, przybyła wreszcie na wzgórza, otaczające fortecę. Wdarła się na ich szczyty. Leżał przed oczyma żołnierzy stary Gdańsk w wieńcu krwawych dymów. Rdzawe wieże maryackiego kościoła, strzeliste gzygzaki Franciszkanów, igła z pozłocistą figurą króla na prawomiejskim ratuszu, ruda masa kościoła świętego Piotra, ciemno-zielone szczyty świętej Katarzyny, szczytnica Karmelitów, wielki kwadratowy słup świętego Jana — i wszystkie inne ostrokończyste, lub zaokrąglone kształty wież wychylały się raz wraz zza czarnej dymu zasłony. Widzieli rzekę od północy, sztuczny zalew od południa i wschodu, oszańcowaną wyspę Holm w wód rozwidleniu, daleką wieżę fortecy Wisłoujścia, przed stu laty odbudowaną po pożarze, — oraz twierdzę nad samem już morzem, Neufahrwasser. Mieli przed sobą od zachodniej strony forty góry Gradowej, góry Biskupiej, Stolzenbergu i Wrzeszcza, tworzące mocną linię obronną. Oficerowie tłomaczyli żołnierzom, iż zadaniem dywizyi jest wedrzeć się między Gdańsk i Wisłoujście, odciąć miasto lądowe od fortu i dostępu do morza. Żołnierze spoglądali na to miasto i jego okolice, jakby na wielką mapę wojenną, przed ich oczyma rozpostartą. Widzieli drogi, idące od zachodu, skąd miało postępować regularne oblężenie, szturm na roboty gdańskie. Od wschodu i południa widzieli świeże umocnienia, wzniesione przez Prusaków i Moskali na wyspie Holm i na gdańskiej mierzei.
Za daleką Wisłą, za Nogatem, we mgłach wiosennych stała wśród swoich warownych stanowisk armia francuska. Wielki jej wódz miał główną kwaterę w zamku Finkenstein, czuwając nad Gdańskiem i nad Ostródą. Sto siedemdziesiąt tysięcy ludzi, uzbrojonych we wszelką broń zajmowało w wyciągniętych stanowiskach całą linię Wisły i Narwi. Wszystkie te korpusy po dwu dniach marszu mogły stanąć pod Ostródą. Gdy generał pruski Lestocq usiłował przebić się poprzez linie francuskie ku Gdańskowi, został odepchnięty pod Brunsbergą. A gdy wódz rosyjski Bennigsen uderzył na korpus marszałka Neya, Napoleon zebrał większą siłę i wyparł rosyan pod Guttstadt.
Wszystka siła francuska, wraz z wodzem, czekała na zdobycie Gdańska, ażeby, mając tyły zabezpieczone w zupełności, odrzucić armię rosyjską od brzegów morza, przerwać jej komunikacyę z fryskim zalewem, odebrać zasiłki, które morzem otrzymywała, rzucić się na Heilsberg i odciąć armię od Królewca, czyli rozłączyć Prusaków i Moskali.
A tymczasem z dwu stron na odsiecz Gdańska zbliżały się wojska rosyjskie i pruskie. Generał Kamienskoj w siedm tysięcy ludzi lądował w Neufahrwasser. Pułkownik pruski Bülow we trzy tysiące posuwał się ku Wisłoujściu gdańską mierzeją.
Nie zwlekając, kawalerya Sokolnickiego uderzyła na nich z całą forsą. Strzelcy legii północnej odbili przy pomocy gwardyi paryskiej ataki na redutę Holmu i mierzei. Legia północna i legia Jana Henryka Dąbrowskiego wzięły udział zarówno w oblężeniu Gdańska, jak w atakach od strony Żuławy. Legia północna zdobyła forty Wrzeszcza. Amilkar Kosiński sforsował Stolcenberg. Wtedy można było założyć paralele regularnej walki oblężniczej. Prusacy uderzyli z boku, od strony Szydlickiego wąwozu i zmusili batalion Malczewskiego do odwrotu. Tłum kozaków wypadł z twierdzy, a szarża pruskich dragonów rozbiła dwie polskie kompanie. Wówczas Dziewanowski powiódł swych ułanów do kontrataku. Sokolnicki z garścią jazdy wpadł na tyły wroga, Weyssenhof sformował piechotę, wreszcie biegła z pomocą artylerya Charelota, która tyle dokazała przy zdobyciu Tczewa. Sam marszałek Lèfebvre-Desnouettes poprowadził na bagnety batalion pułku drugiego, szefowstwa Downarowicza. Sam porwał bęben i przyspieszonym krokiem pędził ku nieprzyjacielowi. Atak świetnie się powiódł. Wzięto Cyganią górę bagnetem i zapędzono się aż pod same mury fortecy.
W atakach od strony Żuław raniony został pułkownik Downarowicz. Poległ na mierzei szef batalionu Parys. Wielu oficerów dało życie. Krwią swoją zafarbowali wody Leniwki i Motławy, ażeby ludziom gdańskim wolność wywalczyć. Z bezprzykładną furyą walczył pierwszy batalion drugiego pułku. Kamienskoj musiał się do Neufahrwasser wycofać. Bülow zmuszony został do odwrotu wzdłuż mierzei, ku Pilawie. Wówczas to około trzech tysięcy polaków uszło z twierdzy i do swoich znaków przystało. Zbuntowała się załoga Wisłoujścia i poddała twierdzę francuzom. Piechota polska zdobyła fregatę angielską »Sans-peur«, wiozącą amunicyę do fortecy. Artylerya polska świetnie ostrzeliwała forty Gradowej góry.
W drugiej połowie maja ze szczytu wyniosłej ponad Wrzeszczem góry, rozmiękłą po deszczach, gliniastą drogą schodził o lasce ranny w nogę podczas zdobywania Tczewa generał Jan Henryk Dąbrowski. Odwiedził był syna, ciężkiemi okrytego ranami, który się w klasztorze oliwskim leczył od kilku miesięcy. Komendę nad dywizyą objął był tymczasowo Amilkar Kosiński, — po nim Giełgud. Towarzyszyło twórcy legionów kilku oficerów. Ci objaśniali mu stan rzeczy i opowiadali o dokonanych wypadkach. Jeden wskazywał mu dymy dalekie ciągnące się nad wygiętą mierzeją. To tam czwarty pułk Ponińskiego miał już swoją kwaterę, zdobywszy Sienną Budę w krwawej bitwie. Inny opowiadał, jak żołnierze brnęli w wodzie, wysoko niosąc broń i sakwy z patronami, krok za krokiem, w boju zdobywając pruskie na mierzei stanowiska. Jeszcze inny pokazywał punkt daleki, gdzie brygada Schramma o brzasku marcowego dnia, podpłynąwszy na berlinkach pod prawy brzeg Wisły naprost wsi Fürstenwerder, wyszła na brzeg w ogniu dwudziestu dział bateryi pruskiej, które broniły tego umocnionego stanowiska. Opowiadano wodzowi, który z innego placu boju przybywał, jak to idąc krok za krokiem pod ogniem dział z Wisłoujścia i Neufahrwasser, Weyssenhof budował redutę dla odcięcia Gdańska od morza. O kilkaset kroków od wybrzeża kopano rów komunikacyjny, prowadząc go z lasu ku Leniwce a następnie naprzeciwko cypla wyspy Holm wyrzucano głęboką redutę. O świcie, ujrzawszy robotę, w nocy przez pułk polski dokonaną, Prusacy i Moskale rzucili się z miasta. Uderzyły działa z Wisłoujścia. Lecz pułk uderzenie wytrzymał i zachował swe miejsce w wykopanych rowach. Następnej nocy pogłębił i zakończył rowy. Na nic się już nie zdały wszelkie wroga wysiłki, ażeby zniszczyć te dzieła ziemne, które nosiły nazwę »Numer Dziesiąty«. Z zapałem i dumą wszyscy oficerowie opowiadali na wyprzódki o zdobyciu wyspy Holmu. Według ich relacyi, Weyssenhof strzegł reduty z częścią pułku czwartego, a kompanie woltyżerskie i grenadyerskie pod dowództwem podpułkownika Kamińskiego posunęły się lewym brzegiem Wisły, prawym Motławy, w stronę Gdańska. Po nocy w krypach przebyły rzekę i wdarły się na umocnione szańce wyspy. Dwa bataliony rosyjskie, broniące osuchu, zostały tym nagłym atakiem zaskoczone. Wybito je bagnetem, wystrzelano, wytopiono w Motławie. Ledwie połowa tych Moskali poszła w niewolę. Druga połowa śmierć znalazła w rowach i szańcach krwawego okopu.
Generał, wysłuchawszy tych raportów, sprawozdań i luźnych opowieści, poprosił oficerów, żeby go tutaj zostawili samego, gdyż życzy sobie w milczeniu rozpatrzeć pozycye. Gdy odeszli, zasiadł na pniaku obok drogi, ręce skrzyżował na kiju. Wodził oczyma po tym świecie rozległym. Miał przed sobą miasto, Leniwkę, Motławę, wyspę Holm, równiny Brzeźna ku Gielatkowu, — a w oddali morze. Szare smugi, jaśniejące w ciemnej ramie ziemi. I oto wzdrygnienie głuche ruszyło się znagła w piersi wielkiego żołnierza. Szloch krótki. Po nim ścierpnięcie krwi w żyłach. Mróz w szpiku kości. Uśmiech szczęśliwy zajaśniał na wargach.
— Moskale i Prusaki, — marzył z cicha, chichocząc, — tutaj razem, w tem gnieździe. Na wyspie Holm, u bramy zielonej Gdańska, — Moskale na straży. A moje młode Wojtki i Wawrzki w nich pospołu! Ten Holm wzięli.
Przyszedłem, — poszepnął do siebie, kiwając sennie głową. — Przyszedłem na miejsce, aż do morza. Zdala, zdala. Zza siedmiu gór, zza siedmiu rzek. Nie małom pogubił braci. Poginęli mi najmężniejsi w długich drogach, w zażartym boju. Słuchajcież wy, co śpicie w ziemi włoskiej, w ziemi francuskiej, w Szwajcarach, w niemieckiej ziemi: pognębiony jest Krzyżak i pognębiony jest Fryderyk! Szatan na wieki powalony jest o ziemię! Prawica boża popchnęła cesarza Francuzów i jego armie, ażeby tu szły miażdżyć szatana. Ludy obce — Franki, Bretony, Burgundy, Szwajcary, Belgowie, Holendry, Włochy, Badeńczycy, Sasy — musiały przyjść tutaj, nad Wisłę, tylekroć od wrogów naszego plemienia jarzmioną. Musiały wbród ją przekroczyć i tam na ziemiach straszliwej zbrodni krzyżackiej za dzieło sprawiedliwości krew wylewać. A ja sam z ziemi włoskiej przyszedłem tutaj i patrzę oczyma żywemi — w morze! Oglądam dokonane dzieło, którem w duszy wypiastował! O, Boże!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stefan Żeromski.