Wicehrabia de Bragelonne/Tom II/Rozdział VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wicehrabia de Bragelonne |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Vicomte de Bragelonne |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Czytelnik łatwo się domyśli, kogo odźwierny zapowiedział, anonsując kurjera z Bretanji.
Posłańca łatwo było poznać.
Był to d‘Artagnan, zapylony, opalony od słońca, z włosami w nieładzie i zupełnie w zaniedbanym stroju — zaledwie podnosił nogi, stąpając z trudnością po schodach i brzęcząc ostrogami.
Na progu, w chwili, gdy go przebywał, ujrzał Fouqueta.
Fouquet powitał go uśmiechem, nie pomnąc, że przed godziną muszkieter niósł mu zgubę.
D‘Artagnan znalazł w swej duszy i niestrudzonem ciele tyle przytomności umysłu, że przypomniał sobie dobre przyjęcie, jakiego doznał, odkłonił się więc grzecznie, więcej z uprzejmości, niż z poszanowania.
Uczuł na ustach wyraz, tylekroć powtórzony księciu de Guise:
— Uciekaj.
Ale wymówić ten wyraz, było to zdradzić swoją sprawę, wymówić ten wyraz w gabinecie króla przy odźwiernym, było to zgubić się dobrowolnie, a nie ocalić nikogo.
D‘Artagnan poprzestał więc na ukłonie i wszedł.
W tej chwili król wahał się pomiędzy niespodzianką, sprawioną przez Fouqueta, a radością z powrotu d‘Artagnana.
Nie będąc dworakiem, miał oko pewne siebie i bystre.
Wyczytał więc na czole Colberta upokorzenie, jakiego tenże doznał.
Zdawało mu się nawet, że słyszy, jak król mówił:
— A!... panie Colbert!... miałeś dziewięć kroć sto tysięcy w kasie?...
Colbert kłaniał się, nic nie mówiąc.
Cała ta scena wdarła się do umysłu d‘Artagnana oczami i uszami.
Pierwszym wyrazem Ludwika XIV-go do muszkietera, było czułe powitanie.
Następnie pożegnał Colberta.
Ostatni wyszedł z królewskiego gabinetu blady, chwiejący się na nogach, tymczasem d‘Artagnan podkręcił wąsa.
— Lubię widzieć w takim nieładzie wiernego mi sługę, — rzekł król, podziwiając marsową postać posła.
— Uważałem za konieczny pośpiech i dlatego w takim stanie poważyłem się przedstawić Waszej Królewskiej Mości.
— Zatem ważne przynosisz mi wiadomości?... — zapytał król z uśmiechem.
— Najjaśniejszy Panie, całą rzecz we dwóch wyrazach opowiem; Belle-Isle ufortyfikowana i to cudownie. Belle-Isle ma podwójny mur, cytadelę i oddzielne warownie; w porcie stoją trzy statki korsarskie, a baterje czekają tylko na działa.
— Wiem o tem wszystkiem — odpowiedział król.
— Wasza Królewska Mość wie o tem?... — zapytał osłupiały muszkieter.
— Mam nawet plany fortyfikacji, — rzekł król.
— Plany?...
— Oto są.
— W rzeczy samej... te same — rzekł d‘Artagnan — widziałem podobne.
I czoło d‘Artagnana zasępiło się.
— A!... rozumiem, — rzekł po chwili — Wasza Królewska Mość nie ufałeś mi i wysłałeś kogoś drugiego.
— Co cię to obchodzi, jakim ja wiem sposobem, dosyć, że wiem.
— Dobrze, Najjaśniejszy Panie — odrzekł muszkieter, nie usiłując nawet ukryć swojego nieukontentowania, — ale przebacz, Najjaśniejszy Panie, na co było zadawać mi tyle pracy i narażać, abym gdziekolwiek kark skręcił, pędząc z pożądaną wiadomością. Najjaśniejszy Panie, kiedy się komu nie ufa, albo ma go się za niezdolnego, to go się nie używa.
I, w zapomnieniu, tupnął nogą, z której spadł na posadzkę pył zakrwawiony.
Król patrzył się na niego i cieszył się wewnętrznie swoim triumfem.
— Panie — rzekł po chwili — nietylko wiem o Belle-Isle, ale nadto ci powiem, że ona jest moją.
— Dobrze, Najjaśniejszy Panie, nie żądam więcej, tylko racz mnie ze służby uwolnić.
— Jakto?... uwolnić ze służby?...
— Nieinaczej!... zanadto jestem dumny, abym jadł chleb królewski, nie zapracowawszy nań. Racz mnie uwolnić, Najjaśniejszy Panie.
— O!... o!...
— Błagam Waszą Królewską Mość.
— Ty się gniewasz, jak widzę.
— Bo i mam za co! Trzydzieści dwie godzin nie zsiadłem z konia, pędziłem dzień i noc, dokazałem cudu pośpiechu, przybywam jak wisielec, ręką nie mogę ruszyć, a kto inny mnie uprzedza!... jestem głupcem, Najjaśniejszy Panie, i proszę, racz mnie uwolnić ze służby.
— Panie d‘Artagnan — rzekł Ludwik XIV-ty, opierając białą dłoń na ramieniu muszkietera — to, co powiedziałem, w niczem nie uchyla mojego przyrzeczenia. Dałem słowo i dotrzymam go.
To mówiąc, młody monarcha poszedł prosto do stołu i, wziąwszy papier, złożony we czworo, rzekł:
— Oto nominacja na kapitana muszkieterów, zarobiłeś na nią, panie d‘Artagnan.
D‘Artagnan rozwinął papier i spojrzał na niego, niedowierzając własnym oczom.
— Ta nominacja — mówił król dalej — jest nagrodą nietylko za podróż na Belle-Isle, ale nadto za działanie na placu Greve. W rzeczy samej dobrze mi usłużyłeś.
— A!... — rzekł d‘Artagnan, nie mogąc powstrzymać występującego na twarz rumieńca, — czy i o tem wiesz. Najjaśniejszy Panie?...
— Tak, wiem o tem.
Król miał przenikliwe oko i sąd nieomylny, ilekroć w sercu czytać było potrzeba.
— Ty masz coś do powiedzenia — rzekł do muszkietera — a jednak nic mi nie mówisz. Mów szczerze i pamiętaj, że raz na zawsze powiedziałem ci, abyś był ze mną otwarty.
— Dobrze więc, Najjaśniejszy Panie — odpowiedział — wolałbym zostać kapitanem za szturm na czele szwadronu, za wzięcie miasta, lub baterji, niż za to, że byłem świadkiem powieszenia dwóch nieszczęśliwych.
— Czy to prawda, co mówisz?...
— Jakiż powód masz. Najjaśniejszy Panie, wątpienia o tem?
— Bo o ile cię znam, sądzę, że nie żałujesz wydobycia miecza za swojego monarchę?...
— Tym razem mylisz się, Najjaśniejszy Panie. Tak jest, żałuję, że dobyłem miecza w sprawie, której takie widzę następstwa. Ci nieszczęśliwi, których stracono, nie byli moimi, ani twoimi, Najjaśniejszy Panie, nieprzyjaciółmi, a nawet nie bronili się.
Król milczał przez chwilę.
— A twój towarzysz, panie d‘Artagnan, czy również żal twój podziela?...
— Mój towarzysz?...
— Tak, wszakże nie byłeś sam, jak się zdaje.
— Sam, gdzie?...
— Na placu Greve.
— Nie, Najjaśniejszy Panie, nie — odpowiedział d‘Artagnan, rumieniąc się na myśl podejrzenia, że chciał przywłaszczyć sobie sławę, należącą Raulowi — nie, na Boga, i jak Wasza Królewska Mość mówisz, miałem, towarzysza, nawet tęgiego towarzysza.
— Młodzieńca?...
— Tak, Najjaśniejszy Panie, młodzieńca. Jak widzę, miłościwy panie, o wszystkiem wiesz doskonale. Zapewne Colbert donosi Waszej Królewskiej Mości o wszystkiem?...
— Pan Colbert tylko dobrze o tobie mówi, panie d‘Artagnan, a gdyby mówił inaczej, nie słuchałbym go.
— A!... to szczęście.
— I mówił wiele dobrego o tym młodzieńcu.
— To słusznie — rzekł muszkieter.
— Koniec końców, zdaje się, że to waleczny młodzieniec — rzekł Ludwik XIV-ty dla zaostrzenia uczucia, które brał za zawiść.
— Waleczny?... tak, Najjaśniejszy Panie — powtórzył d‘Artagnan, uradowany, że może króla przychylnie do Raula usposobić.
— Czy wiesz jego nazwisko?...
— Tak sądzę.
— A znasz go?...
— Od dwudziestu pięciu lat, Najjaśniejszy Panie.
— Ależ on ma zaledwie dwadzieścia pięć lat!... — zawołał król.
— Właśnie, znam go od urodzenia.
— Jakiż na to dowód?...
— Najjaśniejszy Panie — odpowiedział d‘Artagnan — pytasz mnie z takiem niedowierzaniem, że w tem inny a nie Waszej Królewskiej Mości widzę charakter. Pan Colbert, który dokładnie doniósł o wszystkiem, czy zapomniał powiedzieć, że to jest syn mojego przyjaciela.
— Wicehrabia de Bragelonne?...
— Tak, Najjaśniejszy Panie, wicehrabia de Bragelonne jest synem hrabiego de La Fere, który przyczynił się do przywrócenia Karola II-go. O!... Bragelonnowie, to waleczne plemię!...
— Zatem jest synem człowieka, który przyszedł do mnie, a raczej do Mazariniego, od króla Karola II-go, ofiarując nam przymierze?...
— Tak.
— Mówisz, że hrabia de La Fere jest walecznym człowiekiem?
— Najjaśniejszy Panie, ten człowiek więcej razy dobył miecza dla ojca Waszej Królewskiej Mości, niż Wasza Królewska Mość liczysz dni w swojem życiu.
Teraz Ludwik XIV-ty przygryzł usta.
— Dobrze, dobrze, panie d‘Artagnan, a czy hrabia de La Fere jest twoim przyjacielem?...
— Od czterdziestu lat, Najjaśniejszy Panie. Widzisz Wasza Królewska Mość, że nie od wczoraj o nim mówię.
— Czybyś chciał zobaczyć tego młodzieńca, panie d‘Artagnan?...
— Byłbym bardzo uradowany.
Król zadzwonił i odźwierny się ukazał.
— Przywołaj pana de Bragelonne — rzekł król.
— A!... to on tu jest?... — zapytał d‘Artagnan.
— Dzisiaj jest na służbie z gwardją w Luwrze, w kompanji szlacheckiej księcia.
Zaledwie król skończył, aliści zjawił się Raul i spostrzegając d‘Artagnana, uśmiechnął się do niego z wdziękiem, jaki tylko na ustach młodzieńczych widzieć można.
— Dalej, dalej — rzekł poufale d‘Artagnan do Raula, — król pozwala, abyś mię uścisnął, ale najprzód podziękuj Najjaśniejszemu Panu.
Raul tak zgrabnie pokłonił się Ludwikowi, że ten monarcha, lubiący wszelką wyższość, byle nie mierzyła się z jego wielkością, podziwiał piękność, postawę i skromność młodzieńca.
— Młodzieńcze — rzekł król do niego, — prosiłem księcia, aby cię mnie ustąpił; zezwolił na to i od dzisiaj rana do mnie należysz. Prawda, książę dobrym był panem, ale sądzę, nie stracisz na zamianie.
— Zapewne, nie masz się o co troszczyć, Raulu, król jest dobry, — odezwał się d‘Artagnan, który odgadywał charakter Ludwika i igrał z jego miłością własną w pewnych granicach, rozumie się, zawsze zachowując przyzwoitość nawet wtedy, gdy mu pochlebiał.
— Najjaśniejszy Panie — odezwał się wtedy Bragelonne głosem łagodnym i pełnym wdzięku, który, zdawało się, odziedziczył po ojcu — Najjaśniejszy Panie, nie od dzisiaj Waszej Królewskiej Mości służę.
— Wiem o tem — odpowiedział król — zapewne mówisz o wypadku na placu Greve. W rzeczy samej tego dnia dobrze mi usłużyłeś.
— Najjaśniejszy Panie, zupełnie nie o tym dniu mówię; nawet nie przystałoby mi wspominać go wobec takiego męża, jakim jet pan d‘Artagnan! lecz chcę wymienić okoliczność, która epokę w mojem życiu stanowi i która w szesnastym roku życia poświęcała mnie usłudze Waszej Królewskiej Mości.
— Jakaż to okoliczność, powiedz pan?... — zapytał król.
— Następująca: Kiedym pierwszy raz szedł na wyprawę, mając się złączyć z wojskiem księcia, hrabia de La Fere odprowadził mnie do Saint-Denis, gdzie spoczywają zwłoki Ludwika XIII-go, czekając na stopniach grobowej bazyliki następcy, któremu Bóg niech najdłuższego życia udzieli. Tam kazał mi przysiąc na popioły moich monarchów, że będę służył tronowi, słowem, myślą i uczynkiem.
Przysiągłem, a Bóg i zmarli królowie przyjęli moją przysięgę.
Od dziesięciu lat, Najjaśniejszy Panie, nie miałem sposobności dotrzymać tej przysięgi. Służę Najjaśniejszemu Panu, nic więcej!... Teraz, wezwany, królu, do ciebie, zmieniłem regiment, ale nie pana.
Umilkł i pokłonił się.
Już skończył, a Ludwik XIV-ty jeszcze słuchał.
— Do pioruna!... — zawołał d‘Artagnan — wszak dobrze powiedział, Najjaśniejszy Panie?... Dobre plemię, wielkie plemię, miłościwy panie.
— Tak — odrzekł cicho wzruszony monarcha, nie chcąc jednak dać poznać swojego rozczulenia. — Tak, panie, prawdę powiedziałeś. Gdziekolwiek byłeś, byłeś moim i mnie służyłeś. Teraz zaś, zmieniając garnizon, wierzaj mi, postąpiłeś wyżej, a postąpiłeś słusznie.
Raul sądził, że to, co król powiedział, jest dostateczne, i, nie czekając dłużej, ukłonił się i wyszedł.
— Czy masz mi jeszcze co powiedzieć?... — zapytał król, kiedy pozostał sam z d‘Artagnanem.
— Tak, Najjaśniejszy Panie, wiadomość tę zachowałem na ostatek, bo jest smutna i okryje żałoba dwory europejskie.
— Co mówisz?...
— W przejeździe przez Blois smutna wieść wpadła mi w ucho.
— Może mój stryj... Gaston Orleański?...
— Tak jest, Najjaśniejszy Panie, Bogu oddał ducha.
— Czemuż mi o tem nie doniesiono?... — zawołał król nieco obrażony, że opóźniono zawiadomienie.
— Nie gniewaj się, Najjaśniejszy Panie — rzecze d‘Artagnan — kurjerzy paryscy, a nawet kurjerzy całego świata nie mogą w pośpiechu równać się z twoim pokornym sługą. Kurjer z Blois bardzo pospiesza i za dwie godziny niezawodnie przybędzie, ale on nie jest w stanie mnie dorównać.
— Mój stryj... Gaston!... — mówił Ludwik XIV-ty, ręką dotykając czoła i w tych trzech wyrazach zamykając całe wspomnienie przeszłości.
— Tak, Najjaśniejszy Panie — odpowiedział filozoficznie d‘Artagnan, dopełniając myśli króla — tak, przeszłość przemija.
— Prawda, prawda — mówił król zamyślony — ale pozostaje nam przyszłość, o którą starać się trzeba, aby nie była posępną.
— W tym względzie ja odwołuję się do Waszej Królewskiej Mości — rzekł muszkieter, kłaniając się — teraz zaś...
— Masz słuszność. Zapomniałem o twoich stu milach, które dla mnie zrobiłeś. Idź, spocznij, a potem staw się na moje rozkazy.
D‘Artagnan ukłonił się i wyszedł.
Następnie, jakby przyjechał tylko z Fontainebleau, zaczął chodzić po Luwrze, szukając Bragelonna.