Wicehrabia de Bragelonne/Tom II/Rozdział XL
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Wicehrabia de Bragelonne |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Vicomte de Bragelonne |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Król wyszedł od księżny w stanie wielkiego wzburzenia, nie będąc zdolny sam sobie z niego zdać sprawy. Czemu pogardzał niegdyś, nienawidził prawie księżny?... Czemu teraz tę samą kobietę znalazł tak piękną, czemu dlań była tak: pożądaną i nietylko chwilowo, lecz bezustannie czuł się zajętym tą czarodziejką?
Dlaczego nareszcie księżna, której oczy i dusza w inną stronę były zwrócone, od tygodnia już tak dziwnie łaskawie zwracała je ku królowi, dając do myślenia, iż zaszło pomiędzy nimi pewne porozumienie:
Skłonność księżnej do króla łatwą jest do wytłomaczenia: była młodą kokietką, żądną najwyższych uwielbień. Nic więc dziwnego, iż stopniowo, po zerwanych przymusowo uwielbieniach Buckinghama, potem Guicha, który przewyższał pierwszego bodaj dlatego tylko, iż był nowością, co u kobiet największą stanowi wartość, księżna zapragnęła uwielbień króla, będącego w królestwie całem, nietylko że najpierwszym, lecz najpiękniejszym i najwięcej posiadającym powabów umysłowych.
Co się zaś tyczy nagle zrodzonej w Ludwiku namiętności dla bratowej, fizjologia tłómaczyłaby ją formułkami oklepanemi, a badacz natury dałby jej za podstawę zasadę powinowactwa z wyboru.
Ludwik, powróciwszy do siebie, w duszy uznał księżnę za najponętniejsza z kobiet, które dotąd widział na swoim dworze. Księżna, pozostawszy samą, cała rozmarzona, widziała z radością, iż wywarła silne wrażenie na królu.
Król oznajmił bratu swemu, iż wszystko zostało ułagodzone; że księżna przejęta była dla niego najwyższym szacunkiem i najszczerszem przywiązaniem; lecz ponieważ jest to charakter wyniosły, niepodległy i obraźliwy, należało zatem strzec się, aby go nie dotknąć podejrzeniem najmniejszem. Książę odpowiedział mu, cedząc słówka, jak zwykle czynił, mówiąc do brata, że wytłomaczyć sobie nie może obraźliwości u kobiety, której postępowanie zasługuje, według jego zdania, na krytykę, i jeżeli ktoś tu miał stanąć w roli obrażonego, to chyba on, książę, miał do tego prawo bezsprzeczne.
Wtedy król odpowiedział mu opryskliwie, co świadczyło, jak żywo brał stronę swojej bratowej:
— Dzięki Bogu, iż księżna stoi ponad wszelką krytyką!...
— Ponad krytyką innych, przyznaję — rzekł książę — lecz mniemam, iż nie ponad moją.
— Właśnie też o to tu idzie, mój bracie, abym ci powiedział, iż księżna na twoją krytykę nie zasługuje. Nie przeczę, iż jest to kobieta mocno nierozważna i niepowszednia, lecz w gruncie jaknajlepszych zasad. Niezawsze we Francji charakter angielski jest pojęty dokładnie, a swoboda ich obyczajów zadziwia tych, co nie mają pojęcia, ile w tej pozornej swobodzie jest niewinności.
— A!... — odezwał się z widoczną urazą książę — Wasza Królewska Mość rozgrzesza żonę, którą ja obwiniam; nie jest więc występną, a ja nie mam nic więcej do powiedzenia.
— Bracie mój — żywo odparł mu król, którego sumienie poczęło cichutko przemawiać, iż książę niezupełnie się mylił; — bracie mój, to, co tu mówię i czynię, jest tylko dla szczęścia twego. Gdy powiedziano mi, iż użalałeś się na brak zaufania i względów u żony, nie chciałem, aby niepokój twój przedłużał się zbytecznie. Obowiązkiem moim jest mieć pieczę nad twoim domem, tak samo, jak i nad każdym z moich poddanych. Z przyjemnością przekonałem się tedy, iż obawy twoje były bezpodstawne.
Książę, patrząc badawczo na króla, rzekł poważnym tonem:
— Skoro Wasza Królewska Mość uznałeś niewinność księżnej, przed czem uchylam z pokorą czoło, jako przed wynikiem mądrości królewskiej, czy raczyłeś wejrzeć także w postępowanie tych, co są sprawcami skandalu, na który się uskarżam?...
— Słuszna twoja uwaga, bracie; postaram się o to.
Słowa te trąciły jakoby rozkazem i pociechą jednocześnie. Zrozumiał to książę i odszedł. Ludwik zaś znowu poszedł do matki; czuł on potrzebę dokładniejszego rozgrzeszenia, niż to, którego dostąpił u brata. Anna Austriacka nie miała powodu być równie pobłażliwą dla pana de Guiche, jaką była dla Buckinghama. Z pierwszych słów odgadła zaraz brak surowości w Ludwiku, postanowiła zatem być nieubłaganą. Był to jeden ze zwykłych wybiegów dobrej królowej, którym posługiwała się, chcąc gruntownie zbadać prawdę. Lecz Ludwik przestał już być nowicjuszem, królem był prawie od roku. W ciągu tego czasu miał sposobność nauczyć się ukrywania myśli swych i uczuć. Słuchając mowy Anny Austriackiej, nie przeczył jej ani gestem, ani spojrzeniem, aby tym sposobem podpatrzyć, do czego dąży królowa, i zrozumiał ze spojrzeń wymownych i niektórych zręcznych półsłówek, iż matka jego, biegła w przedmiocie spraw sercowych, jeżeli nie odgadła, to przynajmniej podejrzewała jego skłonność do księżny. Ze wszystkich jego stronniczek, największe znaczenie miała Anna Austriacka, z niechętnych zaś ona była najniebezpieczniejsza. Uciekł się więc do innego wybiegu. Księżnę obsypywał zarzutami, uniewinniał księcia, ze spokojem wysłuchał tego, co mówiła o panu de Guiche, również jak wtedy, gdy o Buckinghama chodziło. Nareszcie, widząc ją przekonaną o zwycięstwie nad nim, powrócił do siebie. Cały dwór, ożyli wszyscy ulubieńcy i poufali, a mnóstwo ich było, mieli zebrać się wieczorem dla odbycia próby baletu. Zanim nadeszła pora, biedny Guiche odbierał różne wizyty. W ich liczbie była jedna, której pragnął i obawiał się zarówno. Chodziło tu o kawalera Lotaryńskiego. Jakoż około godziny trzeciej po południu gość ten zjawił się u niego. Widok jego zdolny był natchnąć najwyższym spokojem.
— Książę — rzekł on do Guicha — był w przewybornym humorze, niktby nie mógł powiedzieć, aby choć najmniejsza chmurka przyćmiła jego niebo małżeńskie. Zresztą, książę nie był wcale zawzięty!....
Zdawna już kawaler Lotaryński wszystkim u dworu wpoił to przekonanie, iż z dwóch synów Ludwika XIII-go, Filip odziedziczył charakter ojcowski, chwiejny, pozbawiony stanowczości, mający niezłe popędy, a w gruncie niedobry, niezdolny ocenić swoich przyjaciół. Nadewszystko dodawał panu de Guiche otuchy, dowodząc mu, że księżna wkrótce zawojuje męża, w następstwie czego będzie rządził księciem ten, kto nad jego żoną weźmie przewagę.
Na co de Guiche, nieufny, a przytomnego umysłu młodzieniec, odpowiedział:
— Tak, kawalerze, lecz ja księżnę uważam za mocno niebezpieczną.
— Pod jakim względem?...
— Pod tym, że księżna poznała iż mąż jej nie przepada wcale za kobietami.
— Co prawda, to prawda — rzekł, śmiejąc się, kawaler.
— Dlatego też...
— Co takiego?...
— Księżna bierze pierwszego lepszego za przedmiot swoich względów, aby przez zazdrość przyciągnąć męża ku sobie.
— Głęboko pomyślane!... — wykrzyknął kawaler.
— I prawdziwe!... — odparł mu de Guiche.
A jeden i drugi nie powiedział, co myślał.
De Guiche, napadając na charakter księżnej, z głębi serca błagał ją o przebaczenie. Kawaler, podziwiając głębokość sądu Guicha, naoślep prowadził go w przepaść.
Potem de Guiche począł wypytywać go otwarciej, jakie pozostawiła wrażenie scena poranna, a potem jeszcze o wiele ważniejsze zajście w czasie obiadu.
— Mówiłem już przecie, że śmiano się do rozpuku, a książę na czele wszystkich — odpowiedział kawaler.
— A jednak — rzekł de Guiche — mówiono mi o odwiedzinach króla u księżny.
— A tak, bo jedna tylko księżna nie ma ochoty do śmiechu, król zatem poszedł, aby ją rozweselić.
— Więc?...
— Więc nic się nie zmieniło w układzie dnia.
— Ani próba wieczorna baletu?...
— Zapewne.
— Masz dokładną wiadomość?...
— Jaknajdokładniejszą.
W trakcie tej rozmowy wszedł Raul.
Kawaler, który dla niego, jak dla wszystkiego, co szlachetne, żywił skrytą nienawiść, na widok Raula, zabrał się do odejścia.
— Co mi radzisz tedy?... — zagadnął kawalera pan de Guiche.
— Radzę ci, abyś spał spokojnie, drogi mój hrabio.
— A ja dałbym ci zupełnie inną radę — odezwał się Raul.
— Jaką, mój druhu?...
— Byś wsiadł na konia i udał się do którego z swoich majątków; jak tam się znajdziesz, możesz wtedy usłuchać rady kawalera i spać spokojnie, ile ci się tylko spodoba.
— Co znowu, wyjeżdżać?... — zawołał kawaler, udając zdziwienie — dlaczego de Guiche miałby odjechać?...
— Gdyż niepodobna, abyś pan przedewszystkiem sam o tem nie wiedział, że wszyscy już rozpowiadają o zajściu, jakie nastąpiło pomiędzy księciem a panem de Guiche.
De Guiche zbladł.
— Nie wiem bynajmniej — odparł kawaler — fałszywe masz wieści, panie Bragelonne.
— Przeciwnie, jak najprawdziwsze, mój panie — odpowiedział Raul — i to, co mówię, jest radą przyjacielską dla pana Guiche.
W ciągu tej rozprawy, de Guiche, trochę pognębiony, spoglądał kolejno na obu swoich doradców.
Czuł, iż rozgrywa się w tej chwili sprawa, stanowiąca o całem jego życiu.
— Wszak prawda — mówił, zwracając się do hrabiego kawaler Lotaryński — że zajście to nie było tak burzliwem, jak się wydaje wicehrabiemu de Bragelonne, który zresztą nie był przy tem obecny?
— Panie — z naleganiem mówił Raul — burzliwe było, czy nie, ale nie o zajściu samem tu mówię, lecz o następstwach, jakie ono mieć może. Wiem o tem, że księżna płakała.
— Płakała? — wykrzyknął nierozważnie de Guiche, załamując ręce.
— No, proszę — odezwał się ze śmiechem kawaler — o tym szczególe nie wiedziałem wcale. Więcej wiesz, niż ja, panie de Bragelonne.
— Dlatego też żądam usilnie, aby de Guiche się oddalił.
— Ciekawym, dlaczego?...
— Bo król!... król!...
— Król! — wykrzyknął de Guiche.
— E! tak, mówię ci, król wziął do serca tę sprawę.
— Ba!... — odezwał się kawaler — król kocha Guicha, a przedewszystkiem jego ojca; przypuśćmy, gdyby hrabia wyjechał, byłoby to przyznaniem, iż popełnił coś nagannego.
— Dlaczego?
— No, wtedy się ucieka, gdy się co przeskrobie, lub się jest w strachu.
— Albo wtedy, gdy jest się obrażonym, jako człowiek, posądzony niesłusznie — rzekł Bragelonne — odjazdowi jego nadajmy pozór obrazy, nic nad to łatwiejszego; powiemy, że wszystko, co tylko można, robiliśmy, aby go zatrzymać, a przynajmniej ty, kawalerze, nie skłamiesz. Słuchaj! de Guiche, ty jesteś niewinny; zajście dzisiejsze musiało cię zranić; jedź! de Guiche, jedź!...
— E! zostań, de Guiche, zostań — mówił kawaler — dla tego samego, co powiedział pan de Bragelonne, że jesteś niewinny. Przepraszam raz jeszcze, wicehrabio, lecz jestem zdania wprost przeciwnego, niż twoje.
— Jak się panu podoba, zechciej zauważyć jednak, że wygnanie, jakie de Guiche sam sobie nakaże, potrwa niedługo. Skończy się ono wtedy, kiedy sam zechce, a powróciwszy z dobrowolnego wygnania, zostanie na wszystkich obliczach przyjazne uśmiechy, gdy zaś przeciwnie, ale usposobienie króla może sprowadzić burzę, której następstwa trudno przewidzieć.
Uśmiechnął się kawaler. —
— Tego też pragnę — szepnął do siebie i z politowaniem wzruszył ramionami.
Nie uszło to uwagi hrabiego; obawiał się, iż jeśli opuści dwór, wyglądać będzie, jakgdyby to uczynił pod wrażeniem strachu.
— Nie, nie — zawołał — Bragelonne, zostaję tutaj stanowczo.
— Prorokiem jestem — smutno przemówił Raul. De Guiche, biada ci, biada!...
— I ja też jestem prorokiem, lecz niczego złego nie przepowiadam; nie słuchaj go, hrabio, ja ci mówię: zostań, zostań.
— W każdym razie będzie próba baletu, tego jesteś pewny? — zagadnął de Guiche.
— Jak najpewniejszy.
— A widzisz, Raulu — ciągnął de Guiche, zmuszając się do uśmiechu — widzisz, że dwór nie jest groźny, złowrogi i gotowy do wojny wewnętrznej, skoro na nim tak zawzięcie tańczą; przygnaj to sam, Raulu.
Raul potrząsnął głową.
— Nic mi już nie pozostaje do powiedzenia — orzekł.
I z miną człowieka, pragnącego tylko spokoju, zagłębił się w fotelu, gdy tymczasem hrabia przywołał służbę, aby zajęła się jego ubraniem.
— Księżna dziś będzie jaśnieć urodą — podjął kawaler — dziś ma przymierzyć kostjum Pomony.
— A! prawda — wykrzyknął hrabia.
— Tak, tak, ciągnął dalej kawaler — wydała stosowne rozkazy. Czy pan wiesz, panie Bragelonne, że król będzie przedstawiał Wiosnę.
— To będzie godne uwielbienia — rzekł de Guiche z powodów, jakie mi podałeś, ten jest najważniejszy, abym został; ponieważ mam przedstawiać Vertumna, który ma odtańczyć pas z księżną, nie mogę wyjechać bez wyraźnego rozkazu króla, gdyż nieobecność moja popsułaby cały balet.
— A ja — rzekł kawaler — będę prostym cyganem; coprawda, tancerz ze mnie nie tęgi, a nogi mam jak kołki. Do widzenia, panowie. Nie zapomnij, hrabio, koszyka owoców, które masz ofiarować Pomonie.
— O! bądź pan spokojny, o niczem nie zapomnę — odparł Guiche, uniesiony radością.
— Teraz już jestem spokojny, że nie pojedzie — mruknął wychodząc kawaler Lotaryński.
Zebrano się u króla. Najpierwsze były królowe, potem księżna, kilka wybranych dam honorowych, spora liczba dworzan, również wybranych, przed rozpoczęciem tańca zabawiała się rozmową, jaką tylko w owych czasach umiano prowadzić.
Książę przyszedł, lecz troska poranna niezupełnie jeszcze zeszła mu z czoła; przywitanie jego z młodą królową i z matką, nacechowane było grzecznością i przywiązaniem. Skłoniwszy się od niechcenia księżnie, wykręcił się na pięcie i odszedł. Gest ten i chłód zostały zauważone. Pan de Guiche wynagrodził księżnę płomiennem spojrzeniem, a ona, trzeba to przyznać, podniósłszy powieki, z lichwą mu to odpłaciła. I to również przyznać należy, iż nigdy de Guiche nie był tak piękny; spojrzenie księżnej dokonały cudownej przemiany na obliczu syna marszałka de Grammont. Bratowa królewska przeczuwała burzę, wisząca nad jej piękną główką; i to także czuła, iż w ciągu dnia tego, tak obfitego w wypadki na przyszłość, dopuściła się przeciw temu, który ją kochał tak namiętnie, jeżeli nie zdrady, to conajmniej niesprawiedliwości. Zdawało się jej, iż nie powinna zwlekać z usprawiedliwieniem się z krzywdy, jaka dziś rano wyrządziła biednej swojej ofierze. Serce jej przemówiło widocznie na korzyść Guicha; Guiche pociągał ją więcej, niż inni. Nie mogło być już mowy ani o księciu, ani o królu, and też o milordzie, de Buckingham. W chwili obecnej Guiche panował niepodzielnie. Jednakże i książę był wcale ładny, lecz ani się umywał do hrabiego de Guiche. Wiadomo, przynajmniej tak mówią kobiety, że zachodzi ogromna różnica pomiędzy pięknością kochanka i męża.
Wszedł król.
Z jego spojrzenia, które poczynało trząść światem, jak zmarszczka na czole gromowładnego Jowisza, wszyscy odgadnąć pragnęli następstwa świeżo minionej burzy. Ludwik nie przejął się strapieniem brata. Promieniał swobodą i zadowoleniem. Nagle wpadła mu w oko strzelająca z ukosa ku księżnej niema rozmowa, prowadzona na spojrzenia, pomiędzy nią a hrabia de Guiche. Zacięły się usta królewskie, a gdy je otworzył, dał się z nich słyszeć frazes, mocno osłuchany:
— Panie moje — rzekł podchodząc do królowych — dowiaduję się, że w Fontainebleau wszystko według rozkazów moich gotowe.
Szmer zadowolenia rozszedł się po sali.
Król wyczytał na twarzach obecnych gwałtowną żądzę otrzymania zaprosin na zapowiedziane uroczystości.
— Pojadę tam jutro — dodał.
Pośród zgromadzenia milczenie głębokie.
— I polecam osobom, mnie otaczającym, aby przygotowały się towarzyszyć mi w podróży — rzekł król na zakończenie.
Wszystkie oblicza zajaśniały uśmiechem. Jeden tylko książę nie rozchmurzył czoła. Wtedy przed królem przeciągać poczęli sznurem panowie i damy, śpiesząc z podziękowaniem Jego Królewskiej Mości za wielki zaszczyt zaprosin.
Gdy przyszła kolej na pana de Guiche:
— A!... to pan — odezwał się król — nie spostrzegłem pana.
Hrabia się ukłonił. Księżna pobladła.
De Guiche otwierał już usta dla wyrażenia podziękowania.
— Hrabio!... — rzekł król — zbliża się czas wiosennych zasiewów. Przekonany jestem, iż twoi normandcy dzierżawcy z przyjemnością ujrzą cię w dobrach twoich.
I tak go zraniwszy temi nieludzkiemi słowy, odwrócił się plecami do nieszczęśliwego młodzieńca. Z kolei twarz Guicha oblekła się bladością, parę kroków postąpił do króla, zapominając, że nie pytany, nie mógł do niego przemawiać.
— Być może, iż źle zrozumiałem — wyjąkał.
Król zaledwie trochę zwrócił ku niemu głowę, a spojrzenie zimne i nieruchome, jak ostrze nieugiętej szpady, zatopił w sercu popadłego w niełaskę.
— O dobrach pańskich mówiłem — powtórzył zwolna, cedząc słowo po słowie.
Zimny pot wystąpił na czoło hrabiego, roztworzył dłonie, upuszczając kapelusz, trzymany drżącemi palcami. Król pogonił oczami w kierunku matki, jakgdyby chciał poszczycić się tem, że umie być panem. Szukał triumfującego spojrzenia brata, jakgdyby chciał zapytać, czy takiej zemsty wymagał. Nakoniec zatrzymał wzrok na księżnie. Uśmiechnięta, rozmawiała z panią de Noailles. Nic nie słyszała, a raczej udawała, że o niczem nie wie. Patrzył także i kawaler Lotaryński, lecz z tym złowrogim uporem, który zdaje się nadawać spojrzeniu ludzkiemu potężną siłę lewara, kiedy podważa, wyrywa z podstawy i het daleko odrzuca przeszkodę. Nareszcie pan de Guiche pozostał sam jeden w gabinecie królewskim; wszyscy się ulotnili.
Nagle otrząsnął się z rozpaczy, która go przybiła; pędem puścił się do swego mieszkania, gdzie czekał na niego Raul, trwający uporczywie w swoich ponurych przeczuciach.
— A co tam?... — cichym głosem zapytał przyjaciela, który wszedł chwiejnym krokiem, z głową odkrytą i obłąkanym wzrokiem.
— Tak, tak, nie omyliłeś się, tak...
I nie był w stanie nic więcej powiedzieć; wyczerpany padł na poduszki sofy.
— A ona?... — zapytał Raul.
— Ona!... — wrzasnął nieszczęsny, wznosząc ku niebu zaciśnięta pięść. — Ona!...
— Co mówi na to?...
— Mówi... że w tym stroju bardzo jej do twarzy.
— A co robi?...
— Śmieje się.
I sam się zaśmiał tak dziko, aż wszystkie nerwy zadrgały w biednym wygnańcu.