Wicehrabia de Bragelonne/Tom II/Rozdział XV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XV.
HAVRE.

Cały orszak wesoły i świetny, ożywiony jednak tak rozmaitemi uczuciami, czwartego dnia po wyjeździe swoim z Paryża, przybył do Havru. Była już piata godzina po południu, a żadnej dotąd od księżniczki angielskiej nie miano wiadomości.
Zajęto się szukaniem mieszkań; i od tej chwili zaczęło się nieporozumienie pomiędzy panami, kłótnie i sprzeczki pomiędzy służącymi. Wśród błądzącego tu i owdzie tłumu zdawało się hrabiemu de Guiche, że poznaje Manicampa.
W rzeczy samej, on to był; ale ponieważ Malicorne kupił od niego najpiękniejsze suknie, ubrał się przeto skromnie, mając tylko fioletową aksamitną, srebrem haftowaną odzież.
Guiche poznał go i z twarzy i ze stroju. Już nieraz widział u niego tę fioletową odzież, zazwyczaj przeznaczoną na ostatni wypadek.
Manicamp ukazał się hrabiemu pod gorejącem sklepieniem bramy, która gorzała raczej niż była oświetlona; bramą tą wjeżdżało się do Havru, tuż obok wieży Franciszka I-go.
Hrabia, widząc smutna twarz Manicampa, nie mógł się wstrzymać od śmiechu.
— A! mój poczciwy Manicamp — rzekł — cóż ty w fioletach, czyś w żałobie?
— Tak, jestem w żałobie — odpowiedział Manicamp!
— Po kim?
— Po mojej sukni niebieskiej, haftowanej złotem, którą straciłem, i na jej miejsce mam tylko te lichotę i to nawet z moich oszczędności musiałem ją wykupić.
— Czy tak?...
— Czemuż się tu dziwić? Wszak mnie zostawiłeś bez pieniędzy.
— Aleś cały, to główna rzecz.
— Ale co się w drodze nacierpiałem.
— Gdzie stoisz?
— Ja?
— Tak, ty.
— Ja nigdzie nie stoję.
Hrabia de Guiche zaczął się śmiać.
— A gdzie będziesz stał?
— Tam, gdzie ty.
— To ja nie wiem.
— Jakto nie wiesz?
— Zapewne, skądże mam wiedzieć?
— Czyś nie najął mieszkania?
— Ja?
— Tak, ty, panie hrabio.
— Jak widzę, żaden z nas nie pomyślał o tem. Havre jest wielkiem miastem, i byle dostać stajnię na dwanaście koni, kilka porządnych pokoi...
O! tu są bardzo porządne mieszkania.
— A zatem...
— Ale nie dla nas.
— Jakto nie dla nas? a dla kogóż?
— Dla Anglików, do miljona djabłów!
— Tak, to oni wszystkie domy najęli?
— Oni.
— Jakim sposobem?
— Z polecenia pana Buckingham.
— Co mówisz?... — zapytał hrabia.
— Z rozkazu pana de Buckingham. Wyprawił on naprzód kurjera, który przy był przed trzema dniami i wynajął wszystkie lepsze mieszkania.
— A! to wyborne, ale może przesadzasz?
— Przekonasz się.
— Ale pan de Buckingham nie mógł przecież zająć całego miasta?
— Prawda, że go nie zajął, bo jeszcze nie przybył, ale je zajmie, gdy przybędzie.
— Ho! ho! ho:
— Widać, że nie znasz jeszcze Anglików.
— Ależ, mój kochany, kiedy kto zajmie jedno mieszkanie, nie potrzebuje drugiego.
— Tak, ale jeżeli jest więcej osób?
— To zajmą dwa, trzy, cztery, sześć domów, ale jeżeli w mieście jest ich setki?
— Kiedy wszystkie zajęte.
— To być nie może.
— A! jakże jesteś uparty! powtarzam ci, że pan de Buckingham wynajął wszystkie mieszkania, otaczające dom, w którym ma stanąć królowa Angielska, wdowa, z księżniczką, córką.
— A! to dziwna rzecz — rzekł pan we Wardes, głaszcząc szyję swojego konia.
— Ale tak jest, nieinaczej.
— Czy tylko pewnym jesteś tego, panie de Manicamp?
Zadając to pytanie, ukradkiem spojrzał na hrabiego de Guiche, jakby go zapytywał, czy można dać wiarę słowom jego przyjaciela.
Tymczasem noc zapadała i pochodnie, paziowie, lokaje, konie, jeźdźcy, powozy zapełniały bramę i plac; światła odbijały się w przypływającem morzu i rozjaśniały brzeg, na którym stali mieszczanie i majtkowie, chciwi widoku.
Lecz Bragelonne był jakby obcym, trzymał się na koniu za hrabią de Guiche i patrzył jak światło igra po wodzie; jednocześnie napawał się wonią powietrza morskiego.
— Ale doprawdy — odezwał się hrabia de Guiche — ciekawym, jaka przyczyna skłoniła pana de Buckingham do zrobienia takiego zapasu mieszkań?
— A tak, i ja ciekawym, jaka to przyczyna?... — dodał pan de Wardes.
— Bardzo poważna! — odparł pan de Manicamp.
— Czy ją pan znasz?
— Tak mi się przynajmniej zdaje.
— To powiedz.
— Nachyl się pan.
— Alboż można tylko cicho o niej mówić?
— Zaraz się pan przekonasz.
— A więc dobrze...
Hrabia de Guiche nachylił się.
— Miłość — rzekł Manicamp.
— Nic nie rozumiem.
— Jakto?
— Wytłomacz się pan jaśniej.
— A więc słuchaj pan: Mówią, panie hrabio, że Jego Królewska Mość, brat króla, będzie najnieszczęśliwszym z małżonków.
— Co? znowu książę Buckingham!
— To nazwisko przynosi nieszczęście książętom francuskim.
— A więc książę?...
— Mówią, że ten młody szaleniec jest zakochany w księżniczce i wścieka się ze złości, gdy się kto do niej zbliży.
Hrabia de Guiche zarumienił się.
— Dziękuję ci — rzekł, ściskając rękę Manicampowi.
Później dodał:
— Na miłość Boską, staraj pan się, aby ta tajemnica nie doszła do uszu Francuzów, albo zabłysną miecze, które się nie zlękną stali angielskiej.
— Zresztą — odpowiedział Manicamp — nie jest to fakt dowiedziony, może to tylko bajka.
— O! nie — rzekł de Guiche — to prawda.
I mimowoli zgrzytnął zębami.
— Prawdę mówiąc — wtrącił Manicamp — co mnie albo pana obchodzi, że książę będzie tem, czem był jego nieboszczyk ojciec? Ojciec Buckinghama był tem dla królowej, czem jego syn dla młodej księżnej.
— Manicamp, Manicamp!
— To nie nowość, wszyscy o tem wiedzą.
— Ciszej — rzekł hrabia.
— A dlaczego ciszej — odezwał się de Wardes — to bardzo zaszczytne dla narodu francuskiego. Panie de Bragelonne, czy nie jesteś tego co i ja zdania?
— O co chodzi?... — zapytał de Bragelonne.
— Że Anglicy oddają hołd piękności naszych księżniczek.
— Przepraszam, nie wiem, o czem mówiono, i muszę żądać objaśnienia.
— Dobrze, trzeba było, aby pan de Buckingham ojciec przybył do Paryża dla przekonania w Bogu spoczywającego Ludwika XIII-go, że jego żona jest najpiękniejszą z kobiet na dworze francuskim; teraz zaś potrzeba, aby pan Buckingham syn oddał hołd piękności księżniczki, którą zaślubić ma książę francuski.
— Panie — odparł Bragelonne — nie lubię żartów w podobnych razach. My, szlachta, jesteśmy stróżami honoru naszych księżniczek, a jeżeli my z nich śmiać się będziemy, co bedą robili ich lokaje?
— O! panie — odrzekł de Wardes — jakże to mam rozumieć?
— Jak się panu podoba — zimno zakończył Bragelonne.
— Bragelonne, Bragelonne — cicho szepnął hrabia de Guiche.
— Panie de Wardes — zawołał Manicamp, widząc, że młodzieniec popędza konia ku Raulowi.
— Panowie, panowie — wołał hrabia de Guiche nie róbcież publicznego zgorszenia na ulicy. Panie de Wardes, nie masz słuszności.
— Ja nie mam słuszności? a to w czem, pytam pana?
— W tem, że pan zawsze źle o kimś mówisz — odparł Raul z właściwą sobie zimną krwią.
— Pobłażania, Raulu — mówił cicho hrabia de Guiche.
— Dajcie sobie spokój, panowie — odezwał się Manicamp.
— Dalej, panowie, naprzód — zawołał hrabia de Guiche.
I, torując sobie drogę pomiędzy końmi i paziami, pociągnął za sobą cały orszak francuski.
Wielka brama, prowadząca na dziedziniec, była otwarta; Guiche wjechał, a za nim Bragelonne, de Wardes, Manicamp i trzech, czy czterech innych.
Tam odbyto pewien rodzaj narady wojennej; naradzano się nad środkami utrzymania godności ambasady.
Bragelonne wniósł, aby uszanowano prawo pierwszeństwa.
De Wardes proponował podpalić miasto.
Ta rada wydawała się Manicampowi za gwałtowną.
Radził, aby najprzód iść na spoczynek, i to było najrozumniej.
Na nieszczęście, aby tej rady usłuchać, dwóch brakowało rzeczy:
Mieszkań i łóżek.
Hrabia de Guiche namyślał się czas jakiś, potem rzekł donośnym głosem:
— Kto mnie kocha, za mną!...
— Czy i słudzy?... — zapytał paź, zbliżając się.
— Wszyscy — odrzekł uniesiony. — Dalej panowie. Manicamp!... prowadź nas do domu, który ma zajmować księżniczka.
Nie odgadując zamiaru hrabiego, przyjaciele ruszyli za nim, a za nimi tłum ciekawych, pragnąc poznać nieodgadniony zamiar.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.