Wicehrabia de Bragelonne/Tom III/Rozdział XLII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wicehrabia de Bragelonne |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Vicomte de Bragelonne |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom III Cały tekst |
Indeks stron |
Aramis zręcznym zwrotem zbliżył się do d‘Artagnana i Porthosa, stojących za kolumną i, ściskając Porthosowi rękę, rzekł:
— Aha!... wymknąłeś się z mojego więzienia?...
— Nie łaj go za to — odrzekł d‘Artagnan — to ja, kochany Aramisie, podałem mu klucz.
— A!.. mój przyjacielu — odparł Aramis, patrząc na Porthosa — czy z mniejszą czekałeś cierpliwością?...
D‘Artagnan przyszedł w pomoc Porthosowi, który nie wiedział co odpowiedzieć.
— Wy, duchowni — rzekł do Aramisa — jesteście wielkimi politykami, my zaś, wojskowi, idziemy prosto do celu. Otóż tak było: ja poszedłem odwiedzić kochanego Baisemeaux.
Aramis nadstawił uszy.
— Aha!.. — rzekł Porthos — przypominam sobie, że mam list do ciebie, biskupie, od pana Baisemeaux.
I podał mu list, który już znamy. Aramis prosił, aby mu pozwolono go przeczytać a kiedy go czytał, d‘Artagnan nie okazał najmniejszego pomieszania. Zresztą i Aramis tak panował nad sobą, że d‘Artagnan podziwiał go. Po odczytaniu listu, Aramis włożył go w kieszeń z zupełną obojętnością.
— Mówiłeś mi zatem, kochany kapitanie?.. — rzekł.
— Mówiłem, że poszedłem w interesie służbowym do pana Baisemeaux.
— W służbowym?.. — zapytał Aramis.
— Tak — odpowiedział d‘Artagnan — mówiliśmy zatem o tobie i o naszych przyjaciołach. Wyznać muszę, że Baisemeaux przyjął mnie bardzo zimno, pożegnałem go zatem prędko. Kiedym powracał, jeden z żołnierzy zbliżył się do mnie i zapytał: (widać poznał mnie pomimo cywilnych sukni) kapitanie, racz mi powiedzieć, do kogo ten list zaadresowany.
I wyczytałem: do pana du Vallon, w Saint-Mande, u pana Fouquet.
— Na Boga!... — zawołałem — Porthos nie powrócił, jak sądziłem do Pierrefonds, albo na Belle-Isle, Porthos jest w Saint-Mande, u pana Fouquet; pana Fouquet niema w Saint-Mande, Porthos jest zatem albo sam, albo z Aramisem, odwiedźmy zatem Porthosa.
I odwiedziłem go.
— Wybornie — odrzekł Aramis zamyślony.
— Nic mi o tem nie mówiłeś — odezwał się Porthos.
— Nie miałem czasu, mój przyjacielu.
— I przywiozłeś Porthosa do Fontainebleau.
— Do Plancheta.
— Planchet mieszka w Fontainebleau?... — zapytał Aramis.
— Tak blisko cmentarza, — nierozważnie odpowiedział Porthos.
— Jakto, blisko cmentarza!... — powtórzył podejrzliwy Aramis.
— Dalej — pomyślał muszkieter — korzystajmy z niepokoju, bo to prawdziwy, jak widzę, galimatjas.
— Tak, przy cmentarzu — powtórzył Porthos — Planchet to wyborny człowiek, smaży doskonałe konfitury; ale na nieszczęście, okna jego domu wychodzą na cmentarz. A!... to smutny widok i dziś rano...
— Dziś rano.... — rzekł Aramis, coraz mocniej pomieszany.
D‘Artagnan odwrócił się i zaczął bębnić marsza po szybie.
— Dziś rano — mówił Porthos — widzieliśmy, jak kogoś grzebano.
— A!...
— To przykra rzecz!... ja nie mieszkałbym w domu, z którego ustawicznie widać umarłych.... Ale d‘Artagnan, zdaje się, lubi to.
— I widział pogrzeb?...
— Nietylko patrzył na niego, ale pożerał go oczyma.
Aramis zadrżał i odwrócił się, aby spojrzeć na muszkietera, ale ten właśnie w najlepsze rozmawiał z panem Saint-Agnan. Aramis zaczął badać Porthosa; następnie, kiedy z niego, jak z cytryny wszystek sok wycisnął, rzucił olbrzymią łupinę. Powrócił do swojego przyjaciela d‘Artagnana i uderzył go po ramieniu.
— Przyjacielu — rzekł — Saint-Agnan się oddalił, ponieważ u króla zapowiedziano wieczerzę.
— Kochany przyjacielu — odpowiedział d‘Artagnan.
— My nie wieczerzamy z królem.
— Owszem, ja wieczerzam.
— Czy możesz ze mną mówić dziesięć minut.
— Nawet dwadzieścia, bo mam czas, dopóki Jego Królewska Mość nie siądzie do stołu.
— Gdzie chcesz, abyśmy rozmawiali?
— Tutaj na ławce; król wyszedł, można siedzieć, sala pusta.
— Zatem siadajmy.
Usiedli. Aramis wziął jednę rękę d‘Artagnana.
— Przyznaj mi się, przyjacielu — rzekł — że ty skłoniłeś Porthosa, aby mi nie ufał.
— Przyznaję, ale nie tak, jak ty to rozumiesz. Widziałem, że Porthos nudzi się śmiertelnie i chciałem, przedstawić go Królowi, zrobić dla niego i dla ciebie to, czegobyście sami nigdy nie zrobili.
— Jakto?
— A moja pochwała?
— Szlachetnie postąpiłeś, dziękuję ci.
— Wyrobiłem ci kapelusz, któregobyś beze mnie nie otrzymał.
— Tak jest, przyznaję — odrzekł Aramis ze szczególniejszym uśmiechem; — w rzeczy samej jesteś jedynym człowiekiem, który dopomaga swoim przyjaciołom do zrobienia karjery.
— Przekonaj się, że wszystko uczyniłem dla Porthosa.
— Tak, i ja się tem chciałem zająć; ale ty dłuższą masz od nas rękę.
Teraz na d‘Artagnana przyszła kolej uśmiechnąć się.
— No — rzekł Aramis, — winniśmy sobie prawdę; czy kochasz mnie zawsze, drogi d‘Artagnan?
— Zawsze jak przedtem — odrzekł d‘Artagnan, nie zaciągając wiele obowiązków tą odpowiedzią.
— Kiedy tak, dziękuję ci za szczerość, — rzekł Aramis — na Belle-Isle byłeś więc dla króla?
— Tak.
— Chciałeś nam wyrwać przyjemność ofiarowania ufortyfikowanej wyspy królowi?
— Ale, mój przyjacielu, zanim chciałem cię pozbawić tej przyjemności, trzeba było, abym wiedział wprzód o tym zamiarze.
— Zatem przybyłeś na Belle-Isle, nic nie wiedząc?
— O tobie?.. A skądże, u djabła, miałem wiedzieć, że Aramis został inżynierem jak Polibjusz albo Archimedes?
— Prawda. A jednak zgadłeś, żem tam był?
— Tak.
— I Porthos także?
— Mój drogi, tegom nie odgadł, że Aramis jest inżynierem: a co do Porthosa także zgadnąć mi było trudno. Prawda, mówi łacińskie przysłowie: że mówcą można stać się, a poetą trzeba się urodzić, ale żadne przysłowie nie mówiło dotąd: można urodzić się Porthosem a zostać inżynierem.
— Zawsze jesteś dowcipnym, — zimno rzekł Aramis. — Ale przystąpmy do rzeczy.
— I owszem.
— Kiedy odkryłeś naszą tajemnicę, pośpieszyłeś z nią do króla.
— Tem bardziej śpieszyłem, że wiedziałem jak wy śpieszycie.
— Kochany przyjacielu, zapewne nie rozważyłeś, że mogłeś mnie i Porthosowi zaszkodzić?
— Pomyślałem; ale dlaczego kazaliście mi na Belle-Isle taką dziwną rolę odgrywać?
— Przebacz mi — rzekł Aramis.
— A ty miej mnie za wytłumaczonego — odparł d‘Artagnan.
— Zatem — mówił dalej Aramis — tym sposobem wiesz wszystko.
— Na honor, nic nie wiem.
— Wiesz, że musiałem natychmiast uprzedzić pana Fouqueta, aby wprzód doniósł królowi.
— Ale to było zbyteczne.
— Bynajmniej. Pan Fouquet ma nieprzyjaciół, wiesz o tem.
— Tak, zapewne.
— Jednego nadewszystko.
— Niebezpiecznego?
— Śmiertelnego. Zatem, aby pokonać wpływ tego nieprzyjaciela, musiał pan Fouquet dać królowi dowody poświęcenia i wielkich ofiar. Zrobił on miłą niespodziankę Najjaśniejszemu Panu, ofiarując mu Belle-Isle. Gdybyś ty pierwszy przybył do Paryża, nie byłoby już niespodzianki... i mogłoby się zdawać, że ulegamy jakiejś obawie.
— Rozumiem.
— Otóż i cała tajemnica, — rzekł Aramis, zadowolony, że przekonał muszkietera.
— Tylko — rzekł d‘Artagnan, — krócej było wziąć mnie na bok i powiedzieć: „Kochany przyjacielu, fortyfikujemy wyspę Belle-Isle w zamiarze ofiarowania jej królowi. Zrób nam tę przysługę i powiedz za kim jesteś, czy jesteś przyjacielem pana Colberta, czy pana Fouqueta?“ Może ja byłbym nic nie odpowiedział; ale wtedy, mógłbyś dodać: „Czy jesteś moim przyjacielem?“ a ja byłbym odpowiedział: Tak.
Aramis skłonił głowę.
— Tym sposobem — mówił dalej d‘Artagnan — sparaliżowałbyś mnie, a jabym poszedł powiedzieć królowi: Najjaśniejszy Panie, pan Fouquet fortyfikuje Belle-Isle. Oto akt darowizny pana Fouqueta na dowód jego zamiarów. Ja tym sposobem nie grałbym roli głupca; kryć się nie było potrzeby i z pod oka nie bylibyśmy na siebie patrzyli.
— Zatem — odezwał się Aramis — działałeś, jako przyjaciel pana Colberta. Czy jesteś jego przyjacielem?
— Na honor, nie!... — zawołał kapitan, — jest to gbur, którego równie nienawidzę, jak niegdyś Mazariniego, a nie boję się go wcale.
— Co do mnie — mówił Aramis — ja kocham pana Fouqueta i sprzyjam mu. Znasz moje położenie... nie mam majątku... pan Fouquet wiele mi wyświadczył dobrodziejstw i nadto dobrze znam świat, abym tyle dobrego nie umiał ocenić; pan Fouquet podbił moje serce i nie mogę mu go odmówić.
— Doskonale, dobrego masz pana.
Aramis przygryzł usta.
— Sądzę, że najlepszego, jakiego mieć można.
Następnie zamilkł na chwilę.
D‘Artagnan nie przerywał mu.
— Wiesz zapewne od Porthosa, jakim sposobem został wmieszany w to wszystko?...
— Nie — odpowiedział d‘Artagnan, — prawda, jestem ciekawy, ale nigdy nie badam przyjaciela, kiedy chce przede mną ukryć tajemnicę.
— Zatem ja ci powiem.
— Ale to powiedzenie nie obowiązuje mnie.
— Nie lękaj się niczego; Porthos jest człowiekiem, którego najbardziej ukochałem, ponieważ jest dobry i szlachetny. Od chwili, gdy zostałem biskupem, szukam prawych charakterów przez które mogę ukochać prawdę, a nienawidzieć intrygi. Przywołałem więc Porthosa do Vannes. Pan Fouquet, który mnie lubi, widząc jego przywiązanie do mnie, przyrzekł mu order przy pierwszej sposobności. Oto cała tajemnica.
— Wcale jej nie nadużyję — odrzekł d‘Artagnan.
— A ty, czy chcesz zostać marszałkiem. Francji, parem, księciem i posiadać miljonowy majątek?
— Ależ, mój przyjacielu, — odparł d‘Artagnan — aby to otrzymać, co czynić należy?...
— Być stronnikiem pana Fouquet.
— Ale ja, mój przyjacielu, jestem królewskim.
— Myślę, że nie całkowicie.
— O!... d‘Artagnan jest tylko jeden.
— Ale myślę, że masz dumę, jak każde wielkie serce?
— Nieinaczej.
— A zatem?
— A zatem chcę być marszałkiem francuskim; ale król tylko może mnie zrobić marszałkiem, księciem, parem; tylko król uczynić to może.
— Ale wokoło króla — rzekł Aramis — wiele jest kamieni, o które potknąć się można.
— Ale nie dla króla.
— Zapewne, ale...
— Słuchaj, Aramisie, widzę, że tu każdy myśli o sobie a nie o monarsze; ja jednak go utrzymam i siebie tem samem obronię.
— Ale król może cię już nie potrzebować?...
— Przeciwnie, sądzę, że będę mu potrzebniejszy niż kiedykolwiek; słuchaj, mój drogi... a gdyby potrzeba było aresztować nowego Kondeusza, kto go aresztować będzie, jeżeli nie ten oręż?...
I d‘Artagnan potrząsnął mieczem.
— Masz słuszność — wyrzekł Aramis, blednąc.
I, powstawszy, uścisnął rękę d‘Artagnana.
— Taki jak ty przyjaciel jest najdroższym djamentem w koronie.
I rozstali się.
— Dobrze mówiłem — pomyślał d‘Artagnan — że tam coś jest.
— Prędzej trzeba miny podpalać — rzekł Aramis — d‘Artagnan zwietrzył lont.