Wicehrabia de Bragelonne/Tom III/Rozdział XXXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wicehrabia de Bragelonne |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Vicomte de Bragelonne |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom III Cały tekst |
Indeks stron |
W dwie godziny potem, gdy powóz nadintendenta ruszył na rozkaz Aramisa, unosząc ich obydwóch do Fontainebleau pędem chmur, uchodzących przed ostatniem tchnieniem burzy. La Valliere siedziała w swoim pokoju, ubrana w skromny szlafroczek i kończyła kolację na małym marmurowym stoliku. Nagle drzwi się otworzyły i lokaj uprzedził ją, że pan Fouquet pragnie złożyć jej swoje uszanowanie. Kazała to sobie powtórzyć dwa razy; biedna dziewczyna znała pana Fouqueta z nazwiska tylko i nie mogła odgadnąć, co mogła mieć wspólnego z ministrem skarbu.
Jednak gdy pomyślała, że może jest przysłany od króla, a po rozmowie, którąśmy przytoczyli, było to prawdopodobne, rzuciła okiem w zwierciadło, przygładziła włosy i dała rozkaz, aby proszono pana Fouquet.
Fouquet wszedł z uszanowaniem do La Valliere, przedstawiając się z owym wdziękiem, który był właściwym mężczyznom owego wieku, a którego dziś nie pojmują nawet. La Valliere odpowiedziała na ceremonjalny ukłon Fouqueta ukłonem panienki, świeżo wyszłej z pensji i wskazała mu miejsce. Ale Fouquet, kłaniając się, rzekł:
— Nie wprzódy usiądę, aż pani przebaczysz.
— Ja?... — zapytała La Valliere.
— Tak, pani.
— Ja mam przebaczać?
Fouquet wlepił przenikliwe spojrzenie w młodą dziewicę, zdawało mu się, że na jej twarzy widzi zdumienie.
— Widzę pani, że zarówno wiele masz wspaniałomyślności, jak rozumu, i czytam w twoich oczach przebaczenie, o które przyszedłem prosić. Ale uprzedzam de, że niedosyć mi ustnego przebaczenia i że proszę o przebaczenie z serca.
— Słowo daje panu — mówiła La Valliere — wcale cię nie rozumiem.
— Jest to delikatność ze strony pani — odpowiedział Fouquet — nie chcesz, ażebym się przed tobą rumienił.
— Rumienił!... przede mną rumienił! ale powiedz pan, czego masz się rumienić?
— Miałżebym się mylić — rzekł Fouquet — i czyżby moja postępowanie względem pani nie obraziło cię?
La Valliere wzruszyła ramionami.
— Pan mówisz zagadkowo — odparła — a ja jestem za mało domyślna, abym cię mogła zrozumieć.
— Niech i tak będzie — odrzekł Fouquet — nie będę nalegał więcej. Tylko zapewnij mnie pani, błagam cie, że mogę liczyć na zupełne twoje przebaczenie.
— Panie — odpowiedziała de La Valliere z pewnym rodzajem niecierpliwości — jednę tylko mogę ci dać odpowiedź i ta zapewne zadowoli cie. Gdybym wiedziała, że mi w czem uchybiłeś, przebaczyłabym ci. Tembardziej, pojmujesz, że nie wiedząc...
Fouquet przygryzł usta w ten sam sposób, jak to zwykł czynić Aramis.
— Skoro tak — rzekł — mogę się spodziewać, że pomimo tego, co się przytrafiło, pozostaniemy w zgodzie, i pani raczy wierzyć mojej pełnej uszanowania przyjaźni.
La Valliere sądziła, że zaczyna pojmować.
— O!... — rzekła sama do siebie — nie myślałam, że pan Fouquet szuka podpory w tak świeżej łasce.
I dodała głośno:
— Pańska przyjaźń, którą mi ofiarowujesz, jest dla mnie zaszczytem.
— Wiem, pani, że przyjaźń pani jest milszą i pożądańszą, niż przyjaźń sługi, ale mogę cię upewnić, że ostatnia będzie pełną poświęcenia, wierną i bezinteresowną.
La Valliere ukłoniła się; w rzeczy samej, wiele było szczerości w głosie nadintendenta.
Dlatego podając mu rękę, dodała:
— Wierzę panu.
Fouquet pochwycił rękę, którą mu podała młoda dziewica.
— Zatem żadnej nie znajdziesz pani trudności, aby mi powrócić ten list nieszczęsny?
— Jaki list?.. — zapytała La Valliere.
Fouquet wlepił w nią badawcze spojrzenie. Badał nawet prostotę i łagodność jej twarzy.
— Przyznam się pani — rzekł nakoniec — że twoje postępowanie jest jak można najdelikatniejsze, i chyba sam byłbym nieuczciwym człowiekiem, gdybym się lękał tak wspaniałomyślnej kobiety.
— Prawdę mówiąc, panie Fouquet, bardzo mi przykro, że jestem zmuszona powtórzyć ci, iż wcale twoich wyrazów nie rozumiem.
— Ależ na honor, czyś pani nie odebrała listu ode mnie?
— Na honor, żadnego — odpowiedziała La Valliere stanowczo.
— Dobrze, to dosyć; pozwól pani powtórzyć ci zapewnienie mojego uszanowania.
I, ukłoniwszy się, wyszedł, aby odszukać Aramisa, który czekał na niego w mieszkaniu.
La Valliere, zostawszy samą, obawiała się czy nadintendent nie zwarjował.
— A co?... — zapytał Aramis, który niecierpliwie czekał na Fouqueta — czy zadowolony z niej jesteś?
— Oczarowany — odpowiedział Fouquet — to kobieta pełna dowcipu i serca.
— Czy się nie gniewała?
— Bynajmniej, udała, że nic nie rozumie.
— Nie rozumie?
— Nie rozumie, że do niej pisałem.
— Jednak powinna cię była zrozumieć, aby list oddać, bo myślę, że ci go zwróciła.
— Nie.
— Przynajmniej musisz być pewny, że go spaliła.
— Mój kochany panie d‘Herblay, już od godziny gram w ślepą babkę i chociaż to zabawne, dosyć mi tego. Zechciej mię zatem zrozumieć: panna de La Valliere udawała, że nie rozumie, co mówiłem; zaprzeczyła, że żadnego nie odebrała listu; zaprzeczywszy zatem stanowczo, nie mogła mi go oddać ani spalić.
— Co mówisz?... — zapytał Aramis niespokojnie.
— Mówię, że upewniła mnie, iż żadnego listu nie odebrała.
— A zatem z przyczyn nam nie znanych twój posłaniec nie oddał listu — rzekł stanowczo Aramis — przyjrzałem się jej: jest szczera i szlachetna. Nie skłamałaby. Jestem tego pewien.
Fouquet zadzwonił. Lokaj wszedł.
— Zawołać Tobiasza — rzekł.
Po chwili ukazał się człowiek z niespokojnemi oczyma, ściśnietemi ustami, garbaty i mający krótkie ręce.
Aramis usiadł przy stole, tyłem odwrócił się do posłańca, na którego rysy twarzy i poruszenia patrzył w przeciwległym zwierciadle.
— Pójdź tu, Tobiaszu — rzekł Fouquet.
Lokaj zbliżył się pewnym krokiem.
— Jak dopełniłeś mojego zlecenia?
— Jak zwykłe, Jaśnie panie — odpowiedział posłaniec.
— Słuchaj — rzekł Fouquet, patrząc pilnie w oczy lokajowi — jeżeli list nie doszedł swojego przeznaczenia, przyznaj się; bo jeżeli popełniona została omyłka, głową to przypłacisz.
Tobiasz zadrżał, ale zaraz odzyskał przytomność.
— Jaśnie panie, położyłem list tam, gdzie mi kazałeś, daj mi pół godziny czasu, a przyniosę ci dowód, że list jest w rękach panny de La Valliere, albo sam list odniosę.
Aramis ciekawie obserwował lokaja. Fouquet łatwo ufał, a ten człowiek dwadzieścia lat wiernie mu służył.
— Idź — rzekł — i przynieś dowód, o którym mówisz.
Lokaj wyszedł.
— Cóż ty na to, panie d‘Herblay?
— Myślę, że potrzeba jakimbądź sposobem przekonać się o prawdzie; myślę nad tem, czy list doszedł, czy nie doszedł ręki panny de La Valliere. W pierwszym wypadku potrzeba, aby go La Valliere zwróciła, jeśli nie przekona nas, że spaliła; w drugim wypadku trzeba postarać się o odzyskanie listu, chociażby to miało miljon kosztować. A co czy nie jesteś tego zdania?
— Zapewne; ale zdaje mi się, mój biskupie, że przesadzasz niebezpieczeństwo.
— A! zaślepiony człowieku!... — mruknął Aramis.
— La Valliere, którą uważamy za dźwignię polityczną, jest sobie zwykłą zalotnicą, która spodziewa się, że będę za nią szalał i za pomocą listu trzyma mnie na wodzy. To rzecz bardzo prosta.
Aramis potrząsnął głową.
— Czy nie podzielasz tego przekonania?... — zapytał Fouquet.
— Ona nie jest zalotną — odpowiedział stanowczo Aramis.
— Pozwól sobie powiedzieć...
— O! ja znam się na kobietach — zapewnił Aramis.
— Mój przyjacielu! mój przyjacielu!
— Zapewne chcesz powiedzieć, że dawno odbywałem studja; ale pamiętaj, że kobiety są zawsze jednakowe.
— Tak, ale mężczyźni się zmieniają, i ty dziś jesteś więcej podejrzliwy, niż dawniej.
I, śmiejąc się dodał:
— Zobaczymy, jeżeli La Valliere zechce mnie kochać w trzeciej części, a króla w dwóch trzecich, czy na to można przystać?
Aramis powstał z niecierpliwością.
— La Valliere — odrzekł — nie kocha nikogo, prócz króla i tylko króla będzie kochała.
— Cóż więc myślisz uczynić?
— Raczej zapytaj mnie, co byłbym uczynił?
— Najprzód nie byłbym, pozwolił wyjść temu człowiekowi.
— Tobiaszowi?
— Tak, Tobiaszowi; to zdrajca!
— O!
— Jestem tego pewny!... Trzeba było nie wypuszczać go, aż wyzna prawdę.
— Jeszcze czas.
— Jakto?
— Przywołaj go i badajmy.
— Dobrze.
— Ale sądzę, że to rzecz zbyteczna. Od dwudziestu lat służy mi, a nigdy nie zawiódł... jednakże — dodał Fouquet, uśmiechając się — to bardzo łatwa rzecz.
— Przywołaj go. Dziś zrana, zdaje mi się, widziałem go rozmawiającego z ludźmi Colberta.
— Ba! moi ludzie zawsze się mają z nimi na baczności.
— Powiadam ci, widziałem go i jego postać, której dawniej nie znałem; skoro tylko wszedł, sprawił na mnie nieprzyjemne wrażenie.
— Dlaczego nic nie mówiłeś, kiedy tu był?
— Ponieważ dopiero od minuty jasno rozglądam się w moich wspomnieniach.
— O! o! przestraszasz mnie — rzekł Fouquet.
I zadzwonił.
Wszedł lokaj.
— Tobiasza!... — rozkazał Fouquet — przywołać Tobiasza!
Lokaj zamknął za sobą drzwi.
— Zostawiasz mi zupełną wolność działania, wszak prawda?
— Mianuję cię w moje miejsce generalnym prokuratorem.
Czekano dziesięć minut, ale napróżno.
Fouquet zniecierpliwiony znowu zadzwonił.
— Tobiasz!... — zawołał.
— Szukają go, jaśnie panie — odpowiedział lokaj.
— Nie może być daleko, nigdzie go nie posłałem.
— Przekonam się, jaśnie panie.
I znowu lokaj zamknął drzwi za sobą.
Aramis tymczasem przechadzał się niecierpliwie i w milczeniu po gabinecie.
Jeszcze dziesięć minut czekano.
Fouquet znowu zadzwonił, aż w uszach zahuczało.
Lokaj wszedł drżący, tak, że z jego twarzy można było wyczytać złą wieść.
— Jaśnie pan myli się; jaśnie pan musiał dać jakie zlecenie Tobiaszowi, bo wziął on ze stajni najlepszego konia, którego sam osiodłał i pojechał.
— Pojechał?... — wykrzyknął Fouquet. — Gonić go... pochwycić!...
— Hola!... — rzekł Aramis, biorąc go za rękę — uspokójmy się; złe się stało.
— Stało się.
— Zapewne, nie myliłem się w tym względzie. Teraz nie rozgłaszajmy go przedwcześnie, obliczmy następstwa i osłońmy się, jak można.
— Pomimo to — rzekł Fouquet — złe nie jest tak wielkiem.
— Czy tak sądzisz?...
— Nie inaczej. Wszakże mężczyźnie wolno pisywać do kobiety listy miłosne.
— Tak, mężczyźnie, ale nie poddanemu, osobliwie do kobiety, którą król kocha.
— Mój przyjacielu, król przed tygodniem nie kochał panny de La Valliere, nawet wczoraj o tem nie myślał, a list jest wczorajszy. Nie mogłem przewidzieć miłości królewskiej, skoro jej jeszcze nie było.
— Dobrze — odparł Aramis — ale list na nieszczęście nie ma daty. To mnie najbardziej udręcza. O!... gdyby on miał wczorajszą datę, byłbym zupełnie spokojny o ciebie.