Wicehrabia de Bragelonne/Tom IV/Rozdział IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wicehrabia de Bragelonne |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Vicomte de Bragelonne |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom IV Cały tekst |
Indeks stron |
Pan Valot wszedł.
— A co, panie Valot — spytał król — spełniłeś mój rozkaz?..
— Z całą dokładnością, Najjaśniejszy Panie.
— W jakim stanie zastałeś pana de Guiche?... powiedz szczerze.
— W bardzo opłakanym, Najjaśniejszy Panie.
— Jednak jak widzisz dzik go nie pożarł.
— Kogo?
— Pana de Guiche?
— Jaki dzik?
— Wszak dzik go ranił? Tak mówią przynajmniej.
— Chyba jaki złodziej zwierzyny? Jaki mąż zazdrosny, kochanek zawiedziony, ktoś, co działał zemstę.
— Co mówisz, panie Valot; rany pana de Guiche nie są otrzymane w walce z dzikiem?
— Rany pana de Guiche pochodzą od kuli pistoletowej, która mu urwała serdeczny i mały palec u prawej ręki, a później wcisnęła się pomiędzy kości klatki piersiowej.
— Kula!... Czy jesteś pewny, że pan de Guiche raniony jest od kuli? — zawołał król, udając zdziwienie.
— Na honor — odpowiedział Valot — rzecz to tak pewna, jak to, że tutaj jestem, Najjaśniejszy Panie.
I pokazał królowi kulę, nawpół spłaszczoną.
Król spojrzał na nią, nie dotykając jej.
— To ona była w piersiach biednego chłopca? — zapytał.
— Kula nie przebiła klatki piersiowej, Najjaśniejszy Panie; spłaszczyła się zaś albo o osadę pistoletu lub o mostek piersiowy.
— Boże!... — zawołał król — nic o tem wszystkiem nie mówiłeś mi, panie Manicamp.
— Najjaśniejszy Panie....
— Zatem ta zasadzka na dzika była wymysłem? Mów pan.
— A!... Najjaśniejszy Panie.
— Zdaje mi się, że masz słuszność — rzekł król, zwracając się do swego kapitana muszkieterów — widać, że to był pojedynek.
Król w wysokim stopniu posiadał władzę, nadaną wielkim, mieszania i poniżania niższych. Manicamp rzucił na muszkietera spojrzenie pełne wyrzutu. D‘Artagnan zrozumiał to spojrzenie i nie chciał pozostać pod ciężarem oskarżenia. Postąpił krok;
— Najjaśniejszy Panie, — rzekł — kazałeś mi obejrzeć i zbadać plac w lesie Rochin, wyjawić moje zdanie, co tam zaszło. Udzieliłem moich uwag, ale nie oskarżyłem nikogo. Wasza Królewska Mość sam pierwszy wymówiłeś nazwisko de Guiche.
— Dobrze, dobrze, panie — wyrzekł król z dumą — spełniłeś swoja powinność, jestem z ciebie zadowolony, i powinno to być dostateczne dla ciebie. Ty zaś, panie Manicamp, zaniedbałeś swej, boś skłamał.
— Niezawsze zna się prawdę, Najjaśniejszy Panie.
— Nie kłam więcej, albo podwoję karę.
Manicamp ukłonił się, blednąc. D‘Artagnan krok jeszcze postąpił w zamiarze wstawienia się gdyby rosnący gniew królewski przestąpił pewne granice.
— Panie — rzekł król — przekonaj się, że nie możesz dłużej zaprzeczać. Pan de Guiche pojedynkował się?
— Ja temu nie zaprzeczę, Najjaśniejszy Panie i Wasza Królewska Mość byłbyś wspaniałomyślny, nie zmuszając szlachcica do kłamstwa.
— Zmuszając?... Kto pana zmuszał?
— Najjaśniejszy Panie, pan de Guiche jest moim przyjacielem, Wasza Królewska Mość zabroniłeś pojedynków pod karą śmierci, kłamstwo może ocalić mego przyjaciela, więc kłamię!
— Dobrze — pomruknął d‘Artagnan — zuch!... lubię go!...
— Panie — odparł król — zamiast kłamać, lepiej było nie pozwolić pojedynkować się.
— Najjaśniejszy Panie, ty, który jesteś pierwszym szlachcicem we Francji, wiesz dobrze, że my, wojskowi nie uważamy pana de Bouteville za zhańbionego też, że zginął na placu de Greve. Unikać i chronić się przed nieprzyjacielem jest hańbą.
— Dobrze, zatem — wyrzekł Ludwik XIV-ty — podam panu środek zmazania tej winy.
— Jeżeli tylko przystoi szlachcicowi, z uniesieniem go pochwycę, Najjaśniejszy Panie.
— Nazwisko przeciwnika pana de Guiche?
— O!.. o!... — pomruknał d‘Artagnan — czy wracają czasy Ludwika XIII-go?
— Najjaśniejszy Panie!... — rzekł Manicamp z pewnym tonem błagalnego wyrzutu.
— Jak widzę, nie chcesz go wymienić? — rzekł król.
— Najjaśniejszy Panie, ja go nie znam.
— Brawo!... — odezwał się d‘Artagnan.
— Panie Manicamp, oddaj swoją szpadę kapitanowi.
Manicamp skłonił się grzecznie, odpasał szpadę i z uśmiechem podał ją muszkieterowi. Ale Saint-Agnan żywo wystąpił pomiędzy d‘Artagnana i jego.
— Najjaśniejszy Panie, — rzekł — za pozwoleniem Waszej Królewskiej Mości.
— Dobrze — odrzekł król, uradowany w duszy, że znalazł się ktoś, co stanął pomiędzy nim, a gniewem, jakiemu pozwolił się unieść.
— Manicamp, jesteś waleczny i król oceni twoje postępowanie, zanadto jednak chcieć służyć swoim przyjaciołom jest to im szkodzić. Ty znasz nazwisko, o które Jego Królewska Mość pyta.
— Prawda, znam.
— Zatem je powiesz.
— Jużbym je powiedział, gdybym je był miał powiedzieć!
— Skoro tak, to ja powiem, gdyż nie uważam tej tajemnicy za tak ważną.
— Wolno panu, jednak zdaje mi się...
— O!.. na bok wspaniałomyślność; nie pozwolę panu iść do Bastylji. Mów pan, albo ja będę mówił.
Manicamp był człowiekiem dowcipnym i pojął, że dosyć zrobił dla swojej opinji; teraz szło o to, aby ją zachować i odzyskać łaski króla.
— Mów pan, — rzekł do pana Saint-Agnan. — Uczyniłem wszystko, cokolwiek sumienie nakazywało mi uczynić, a sumienie moje pod wysoką musi być władzą — dodał, zwracając się do króla, — kiedy przeważyło rozkazy Jego Królewskiej Mości, jednakże sądzę, że Jego Królewska Mość przebaczy mi, skoro się dowie, że tu chodzi o honor jednej z dam.
— Jednej z dam?.. — zapytał król niespokojny.
— Tak, Najjaśniejszy Panie.
— Zatem dama była przyczyną walki?
Manicamp skłonił się. Król powstał i zbliżył się do niego.
— Jeżeli to osoba znakomita — rzekł — nie będę się gniewał, że byłeś tak wstrzemięźliwy — przeciwnie.
— Najjaśniejszy Panie, wszystko, co ma związek z dworem Waszej Królewskiej Mości, albo jego brata, jest znakomite w moich oczach.
— Dworem mojego brata — powtórzył Ludwik XIV-ty z pewnym rodzajem wahania... — przyczyna walki jest zatem dama dworu mojego brata?
— Tak, dworu księżny.
— Dworu księżny?
— Tak, Najjaśniejszy Panie.
— Zatem dama ta?
— Jest panną honorową Jej książęcej wysokości, księżny Orleańskiej.
— O którą pan de Guiche pojedynkował się, mówisz?
— Tak i tym razem, już nie kłamię.
Ludwik zrobił poruszenie, pełne pomieszania.
— Panowie — rzekł, zwracając się do widzów tej sceny — chciejcie się na chwilę oddalić, abym pomówił sam na sam z panem Manicamp. Wiem, że może się usprawiedliwić, a nie śmie wobec świadków. Przypasz pan swoję szpadę, panie Manicamp.
Manicamp wykonał rozkaz.
— Hultaj pełen przytomności umysłu, — rzekł d‘Artagnan, biorąc pana de Saint-Agnan pod rękę i oddalając się z nim razem.
— Wypłynie, — rzekł Saint-Agnan d‘Artagnanowi do ucha.
— Nawet z honorem, hrabio.
Manicamp spojrzał na pana Saint-Agnan i na kapitana z podziękowaniem, a król nie dostrzegł tego spojrzenia.
— Idźmy, idźmy — mówił d‘Artagnan, przechodząc próg drzwi — złą miałem opinję o nowem pokoleniu. Byłem w błędzie, to zuchy ci nowi ludzie.
Valot wyprzedził ulubieńca i kapitana.
Król i Manicamp sami zostali w gabinecie.