Wicehrabia de Bragelonne/Tom IV/Rozdział V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ V.
D‘ARTAGNAN PRZEKONAŁ SIĘ, ŻE BYŁ W BŁĘDZIE, A MANICAMP, ŻE MIAŁ SŁUSZNOŚĆ.

Król zobaczył sam, idąc aż do drzwi, że nikt nie podsłuchuje, następnie zaś powróciwszy, stanął twarz w twarz przed panem de Manicamp.
— Teraz — rzekł — kiedy jesteśmy sami, wytłumacz się.
— Z największa szczerością, Najjaśniejszy Panie — odpowiedział młodzieniec.
— A przedewszystkiem trzeba ci wiedzieć, że do niczego większej nie przywiązuję wagi — dodał król — jak do honoru dam.
— Właśnie dlatego miałem na względzie delikatność Waszej Królewskiej Mości.
— Teraz już cię zupełnie rozumiem. Mówisz, że szło o jednę z dam honorowych mojej bratowej, i że osoba, o której mówimy, przeciwnik hrabiego de Guiche, ten mężczyzna, którego nie chcesz wymienić...
— Ale, Najjaśniejszy Panie, Saint-Agnan wymieni go.
— Tak; mówisz zatem, że ten mężczyzna obrażał kogoś z dworu księżny.
— Pannę de La Valliere, Najjaśniejszy Panie.
— A!.. — wykrzyknął król, jakby to, co słyszał, było dla niego nadspodziewanem i jakby cios ten ugodził go w samo serce. — A!... więc to pannę de La Valliere znieważono!...
— Mówiono o niej w mniej przyzwoitych wyrazach.
— W mniej przyzwoitych wyrazach o pannie de La Valliere i ty nie chcesz mi wymienić tego zuchwalca!
— Najjaśniejszy Panie, sądziłem, iż z tem już rzecz skończona i że Wasza Królewska Mość zrzekłeś się mieć ze mnie donosiciela.
— Prawda, masz słuszność, — odpowiedział król, miarkując się — zresztą, ja zawsze dość wcześnie dowiem się nazwiska tego, którego mam ukarać.
Manicamp widział, iż rzecz bierze nowy obrót. Król zaś spostrzegł, że się nieco za daleko zapędził. Dlatego rzekł:
— I ukarzę go nietylko za to, że obraził pannę de La Valliere, którą wysoko cenię; ale dlatego, że przedmiotem kłótni była kobieta. Ja bowiem wymagam, ażeby na moim dworze szanowano kobiety i nie kłócono się o nie.
Manicamp skłonił się.
— A teraz, dowiedzmy się, panie de Manicamp — ciągnął król dalej — co mówiono o pannie de La Valliere?
— Czy Wasza Królewska Mość nie odgaduje.
— Mówiono, zapewne że kocha kogo? — odważył się zapytać król.
— Być może.
— Ale panna de La Valliere ma prawo kochać, jeżeli jej się podoba — podchwycił król.
— Tak samo i Guiche utrzymywał.
— I o to się pojedynkował.
— Tak, Najjaśniejszy Panie, o to tylko.
Król zarumienił się.
— I więcej nic nie wiesz?.
— O czem, Najjaśniejszy Panie?
— O tem, co teraz właśnie tak interesująco opowiadasz.
— A cóż ja mam wiedzieć, Wasza Królewska Mość?
— Ot naprzykład, nazwisko mężczyzny, którego kocha La Valliere i przeciwnika pana de Guiche, który jej odmawiał prawa kochania.
— Najjaśniejszy Panie, nic nie wiem, nic nie słyszałem, niczego się nie domyślam; ale powiadam, że Guiche wielkiego jest serca i jeżeli chwilowo wystąpił w obronie panny de La Valliere, to dlatego, że prawdziwy jej obrońca za wysoko stoi, aby sam mógł jej bronić.
Te wyrazy były więcej niż jasne; dlatego król się zarumienił, ale tym razem z zadowolenia. Zlekka więc tracił po ramieniu pana Manicamp.
— Dobrze, dobrze, nietylko jesteś dowcipnym gaskończykiem, panie de Manicamp, ale nadto dzielnym szlachcicem; zaś twój przyjaciel, pan de Guiche jest rycerzem, jakich lubię; oświadcz mu to ode mnie.
— Zatem, Najjaśniejszy Pan przebacza mu.
— Zupełnie.
— A ja jestem wolny?
Król uśmiechnął się i podał rękę Manicampowi.
Manicamp pochwycił ją i ucałował.
— O!.. — dodał król — cudownie opowiadasz.
— Ja, Najjaśniejszy Panie?
— Doskonaleś opowiedział wypadek, który spotkał hrabiego de Guiche. Jakbym widział wychodzącego dzika z lasu, potem jakbym widział szamoczącego się konia, a wreszcie jak ten dziki zwierz rzuca się na człowieka. Pan nie opowiadasz, ale malujesz.
— Najjaśniejszy! Panie, sądzę, że Wasza Królewska Mość ze mnie żartuje — rzekł Manicanup.
— Przeciwnie — odrzekł Ludwik XIV-ty poważnie — ja bardzo rzadko żartuję, panie Manicamp, i chcę, abyś wszystkim opowiedział tę przygodę, I to nie zmieniając ni jednego wyrazu, czy rozumiesz?
— Doskonale, Najjaśniejszy Panie.
— Teraz pozwól d‘Artagnana.
Manicamp drzwi otworzył.
— Panowie — zawołał — król was wzywa.
D‘Artagnan, Saint-Agnan i Valot weszli.
— Panowie — wyrzekł król — muszę wyznać, że wyjaśnienie pana de Manicamp zupełnie mnie zadowoliło.
D‘Artagnan rzucił na Valota z jednej, a na Saint-Agnan z drugiej, spojrzenie, które znaczyło:
— A co czy nie mówiłem?
Król odprowadził pana de Manicamp na stronę i rzekł cicho:
— Niech Guiche leczy się a nadewszystko, niech jak najprędzej powraca do zdrowia, pragnę mu w imieniu wszystkich dam podziękować, tylko niechaj więcej nie zaczyna.
— Choćby miał sto razy umrzeć, Najjaśniejszy Panie, stokroć dobędzie broni, kiedy idzie o honor Waszej Królewskiej Mości.
To już było wyraźnie. Ale, jak powiedzieliśmy Ludwik XIV lubił kadzidła i byle mu je dawano, nie był bardzo wybredny co do gatunku.
— Dobrze, dobrze — rzekł, żegnając Manicampa — ja sam zobaczę pana de Guiche i powiem mu kazanie.
Manicamp wyszedł. Wtedy król, zwracając się ku trzem świadkom tej sceny, zawołał.
— Panie d‘Artagnan!
— Najjaśniejszy Panie?
— Powiedz mi, jak się to dzieje, że masz słaby wzrok ty, co zazwyczaj masz dobre oczy.
— Ja wzrok słaby, Najjaśniejszy Panie??
— A tak.
— Ha!.. musi być tak, skoro Wasza Królewska Mość utrzymuje, ale w czem takiem?
— A z tym wypadkiem w lesie Rochin.
— A!...
— A tak. Widziałeś ślady dwóch koni, widziałeś stopy dwóch ludzi, opisałeś szczegóły walki. A tego wszystkiego nie było, proste złudzenie.
— A!.. a!.. — powtórzył d‘Artagnan.
— Tak samo z tem skopaniem ziemi kopytami, z temi niby śladami walki. Guiche borykał się z dzikiem, no i ta walka, jak się zdaje, była długa i uparta.
— A!.. — znowu westchnął d‘Artagnan.
— I kiedy pomyślę, że ja na chwilę dałem wiarę czemuś podobnemu.... ale mówiłeś z taką pewnością.
— W rzeczy samej, Najjaśniejszy Panie, musiałem źle widzieć — odpowiedział d‘Artagnan z humorem, który uradował króla.
— Zatem zgadzasz się, że tak nie było?
— Najjaśniejszy Panie, jak najzupełniej.
— A teraz jak się na tę sprawę zapatrujesz?
— Zupełnie inaczej, niż przed pół godziną.
— I czemu przypisujesz zmianę tego zdania?
— Rzeczy bardzo prostej, Najjaśniejszy Panie; przed pół godziną wracałem z lasu Rochin z nędzną latarką stajenną.
— A teraz?
— Teraz zaś jaśnieją światła gabinetu królewskiego i oczy jak gwiazdy. Król zaczął się śmiać, Saint-Agnan aż się pokładał.
— Tylko pan de Valot — dodał d‘Artagnan — sądzi, że pan Guiche jest raniony od kuli i kulę wyjął.
— Na honor, przyznam się... — mówił Valot.
— Czyś nie tak pan sądził?... — podchwycił d‘Artagnan.
— To jest — odrzekł Valot — nie tylko sądziłem, ale byłbym nawet przysiągł.
— Śniło ci się, mój dobry doktorze — rzekł król.
— Mnie się śniło?...
— Rana pana de Guiche!... sen!... kula!... sen!. Wierzaj mi, to wszystko tylko sen i nie mów o tem — wtrącił d‘Artagnan.
— Dobrze mówi — rzekł król — rada, którą ci daje d‘Artagnan wyborna, nie mów o twoim śnie nikomu, panie Valot, a na honor, nie będziesz tego żałował. Dobranoc, panowie. O!.. straszne to bywa polowanie na dzika!...
— O!.. tak!... — powtórzył d‘Artagnan donośnie — na dziki polować niebezpiecznie.
I powtarzał te wyrazy przez wszystkie pokoje, którędy przechodził.
I wyszedł z zamku, prowadząc pana Valot z sobą.
— A teraz, kiedy jesteśmy sami — rzekł król do pana Saint-Agnan — mów, jak się nazywa przeciwnik pana de Guiche?...
Saint-Agnan spojrzał na króla.
— O!.. nie wahaj się — rzekł król — wiesz, że mam przebaczyć.
— De Vardes... — odpowiedział Saint-Agnan.
— Dobrze.
Następnie, wchodząc do swojego pokoju, z żywością zawołał:
— Przebaczyć to nie znaczy zapomnieć.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.