Wicehrabia de Bragelonne/Tom IV/Rozdział XXXVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wicehrabia de Bragelonne |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Vicomte de Bragelonne |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom IV Cały tekst |
Indeks stron |
D‘Artagnan krzyknął z radości, spostrzegając syna swego przyjaciela.
— Raulu, mój chłopcze — rzekł — a to jakim sposobem?... Czy król cię odwołał?...
Słowa te źle zabrzmiały w uszach młodzieńca, który, też siadając, odpowiedział:
— Na honor nie wiem, i to tylko wiem, żem wrócił.
— Hm!.. mruknął d‘Artagnan, składając listy i wpatrując się w Raula. — Cóż mi to mówisz, chłopcze? król cię nie odwołał, a tyś wrócił. Ja tego dobrze nie rozumiem.
Raul zbladł i gniótł kapelusz w ręku, z miną niezadowoloną.
— Masz jakieś zmartwienie? — rzekł muszkieter.
— Kochany kapitanie! Wiem aż nadto dobrze, że w wyższości umysłu i sile daleko wyższy jesteś ode mnie. A w tej chwili ja jestem głupi i bezsilny. Nie mam ani głowy, ani ręki, nie pogardzaj mną, lecz dopomóż mi; ja jestem najnędzniejszy ze wszystkich żyjących istot na świecie.
— Ho! ho, a to dlaczego? — spytał d‘Artagnan, odpinając szpadę i osładzając uśmiech.
— Bo panna La Valliere mnie oszukuje.
Twarz d‘Artagnana nie zmieniła się.
— Wiesz dobrze, że ja się w podobne sprawy nie mieszam.
— Panie — rzekł Raul, ściskając go za rękę — w imię tej przyjaźni, która cię łączy, z moim ojcem...
— A! do licha! jesteś bardzo chory... na ciekawość.
— To nie ciekawość! lecz miłość!
— Sadzę, że gdybyś kochał.... Ale to niepodobna.
— Ależ mówię ci, że kocham Ludwikę nad życie!
D‘Artagnan bystrym wzrokiem przeniknął serce Raula do głębi.
— Niepodobna; powiadam ci, jesteś jak wszyscy młodzi ludzie, nie zakochany, ale szalony!
— A choćby i tak było?
— Człowiek rozsądny nigdy nie uleczy przewróconej głowy. W życiu mojem sto razy próbowałem tego, a zawsze napróżno. Będziesz mnie słuchał, ale nie usłyszysz; a jeżeli usłyszysz, nie zrozumiesz; a jeżeli zrozumiesz, to nie posłuchasz.
— O! spróbuj pan, spróbuj...
— Więcej jeszcze powiem, gdybym był tak nieszczęśliwym i wiedział cokolwiek, a tak głupim, ażebym ci miał powiedzieć!... Jesteś, jak mówisz, moim przyjacielem?
— O! tak.
— Dobrze! to pewno poróżnilibyśmy się. Bo tybyś mi nigdy nie przebaczył, żem zniszczył twoje złudzenia, jak wy to nazywacie w miłości.
— Panie d‘Artagnan! pan wiesz o wszystkiem, a zostawiasz mię w niepewności, w rozpaczy, chcesz mojej śmierci, to okropne.
— La, la, la...
— Wiesz pan, że nigdy nie szukam kłótni. Ale ponieważ ojciec mój i Bóg nie przebaczyliby mi nigdy, gdybym sobie odebrał życie, pójdę i zapytam pierwszego lepszego o to, co przede mną ukrywasz, i zarzucę mu kłamstwo!...
— I zabijesz go! wielka rzecz! a cóż to ma mnie obchodzić! Zabij, mój chłopcze, zabij, jeżeli ci to sprawia przyjemność.
— Ja nie zabiję nikogo! — rzekł Raul ponuro.
— Tak! tak, wszyscy wy, młodzi, jednę piosnkę śpiewacie! dasz się zabić, nieprawdaż? jak to będzie pięknie, ja cię będę żałował, powtarzając dzień cały: Cóż to za głupiec ten Bragelonne, co za głupiec! Pół życia strawiłem, ażeby go nauczyć robienia szpadą, a ten cymbał dał się wsadzić na rożen, jak ptak jaki. Nie wiem, kto cię uczył logiki, ale niech mię djabli porwą, jak mówią Anglicy, ten człowiek, mój panie, skradł pieniądze twojemu ojcu.
Raul ukrył twarz w ręce, mówiąc zcicha:
— Nie mam już przyjaciół! nie!
— Aha! — rzekł d‘Artagnan.
— Są tylko szydercy lub obojętni!
— Banialuki! Chociaż jestem gastończykiem, nie jestem szydercą. A gdybym był obojętnym, pewno już od kwadransa posłałbym cię do wszystkich djabłów, bo najbardziej wesołego zrobiłbyś smutnym, a smutnego pewnobyś umorzył. Jakto młodzieńcze, chcesz, ażebym cię odstręczył od twojej ukochanej i nauczył cię niecierpieć kobiet, które są zaszczytem i szczęściem życia ludzkiego?
— Panie, powiedz mi, powiedz!... a błogosławić cię będę!
— E, mój kochany! czyż myślisz, że ja pamiętam wszystkie te zdarzenia ze stolarzem, malarzem, schodami i sto tym podobnych?
— Stolarz?... Co znaczy ten stolarz?
— Na honor, nie wiem: powiadano mi, że stolarz wyrżnął dziurę w podłodze.
— U La Valliere!?
— A! nie wiem gdzie!
— U króla?
— Dobryś!.. gdyby to było u króla, myślisz, żebym ci o tem powiedział?
— U kogóż więc?
— Godzinę już męczę się, powtarzając ci, że nie wiem!
— A ten malarz?.. ten portret...
— Zapewne król kazał odmalować portret jednej z dam dworu!
— Panny La Valliere?
— Ty tylko to nazwisko masz w ustach!... któż ci mówi o La Valliere!
— Jeżeli nie o niej mowa, cóż mnie to ma obchodzić?
— Ja też nie chcę, ażeby cię to obchodziło! Pytasz mię, a ja ci opowiadam. Chcesz dowiedzieć się historyjek, opowiadam ci je, a ty zrób sobie z niemi, co chcesz!
Raul uderzył się w głowę z rozpaczą.
— A!... to śmierci się równa!... — zawołał.
— Jużeś mi to powiedział.
— Prawda, masz słuszność.
I postąpił ku drzwiom, jakby chciał wyjść.
— Dokąd idziesz? — rzekł d‘Artagnan.
— Chcę zobaczyć kogoś, kto mi powie prawdę!
— Któż taki?
— Kobieta!
— Panna de La Valliere, nieprawdaż? — rzekł d‘Artagnan z uśmiechem — wiesz doskonały masz pomysł, szukasz pociechy i zaraz ją znajdziesz. Bo pewno ona sama o sobie nic złego nie powie.
— Mylisz się, panie — odpowiedział Raul — kobieta, do której się udam, wiele powie mi złego.
— Założę się, że to Montalais?
— Tak, Montalais.
— A, mój przyjacielu, w podobnem zdarzeniu ta kobieta przesadzi ci dobre lub złe. Nie zaczepiaj Montalais, mój Raulu!
— Chyba nie dla tej przyczyny odradzasz mi Montalais.
— Prawda, przyznaję. Zresztą pocóż mam z tobą drażnić się, jak kot z myszą. Żal mi cię doprawdy. I jeżeli żądam, ażebyś nie mówił teraz z Montalais, to jedynie dlatego, że musiałbyś wydać swoją tajemnicę, a możeby jej nadużyto. Zaczekaj.
— Nie mogę!
— Napisz do Montalais, prosząc ją, ażeby się zobaczyła z tobą.
— A!... — wykrzyknął Raul, chwytając pióro, które mu kapitan podał.
W tejże chwili drzwi się otworzyły i jeden z muszkieterów zbliżył się do d‘Artagnana.
— Kapitanie — rzekł — panna Montalais jest tu i chce z panem mówić.
— Ze mną — mruknął d‘Artagnan. — Niech wejdzie, a przekonam się, czy to ze mną chce mówić.
Przebiegły kapitan zgadł. Montalais, wchodząc i spostrzegając Raula, krzyknęła.
— Pan, pan, o!... przebacz mi, panie d‘Artagnan.
— Przebaczam ci, pani, gdyż wiem, że w moim już wieku, tym, którzy mnie szukają, muszę być bardzo potrzebny.
— Ja szukam pana de Bragelonne — rzekła Montalais.
— Jak się to dobrze złożyło, bo właśnie on szuka pani. Raulu!... czy nie chciałbyś pójść z panią?...
— Z całego serca.
— Idź więc.
I wypchnął zlekka Raula z gabinetu.
Potem, biorąc za rękę Montalais, rzekł:
— Chciej pani być dobrą i oszczędzać ich oboje!...
— A!... — odpowiedziała — to nie ja będę z nim rozmawiała.
— Jakto?...
— Księżna kazała go szukać!....
— Doskonale — rzekł d‘Artagnan — skoro tak, ręczę, że za godzinę chłopak będzie uleczony.
— Albo umrze — odrzekła Montalais z politowaniem. — Do widzenia, panie d‘Artagnan.
I pobiegła do Raula, który oczekiwał na nią w drugim pokoju bardzo niespokojny i ciekawy rozmowy, która mu nie obiecywała nic dobrego.