Wicehrabia de Bragelonne/Tom V/Rozdział XII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XII.
JAK ROZKAZ SZANOWANY BYŁ W BASTYLJI.

Fouquet, wzburzony tem, o czem się dowiedział, pędził, co konie mogły wyskoczyć.
— Czemże była — myślał — młodość tych ludzi, którzy w wieku podeszłym zdołali ułożyć i wykonać takie zamiary?
Niekiedy przychodziło mu na myśl, czy to wszystko, co mu Aramis opowiedział, nie było snem tylko, albo sidłami, na niego zastawionemi, i że, przybywając do Bastylji, znajdzie rozkaz uwięzienia, a tym sposobem podzieli więzienie z zepchniętym z tronu królem. Dlatego też w czasie przeprzęgu koni wysłał kilka rozkazów zapieczętowanych, do d‘Artagnana i innych dowódców, których wierność nie mogła być w podejrzeniu.
— Tym sposobem — rzekł do siebie Fouquet — czy będę uwięzionym lub nie, zrobiłem to, co mi honor nakazywał. Jeżeli będę wolnym, rozkazy przybędą już po moim powrocie i nie będą jeszcze rozpieczętowane. Jeżeli zaś przeciwnie, to będę miał pomoc dla siebie i króla. Tak przygotowany przybył do Bastyljli, zrobiwszy dwie i pół mili w godzinę.
Baisemeaux ujrzawszy Fouqueta drżał ze wstydu i strachu. Zdawało mu się, że odwiedziny Aramisa pociągają teraz za sobą następstwa, których urzędnik śmiało mógł się obawiać.
— Czy pan dziś zrana widziałeś pana d‘Herblay?...
— Tak!... ekscelencjo.
— I nie czujesz okropności zbrodni, jakiej stałeś się wspólnikiem?..
— Masz tobie — pomyślał Baisemeaux i dodał głośno:
— Ale jakiej zbrodni, ekscelencjo?...
— Za to powinieneś być ćwiartowanym!.. ale nie czas teraz mówić o tem; zaprowadź mię natychmiast do więźnia!...
— Do jakiego więźnia?... — spytał Baisemeaux drżący.
— Udajesz, że nie wiesz?... dobrze, i to jest najlepiej dla ciebie!.. Bo istotnie, gdybyś był wspólnikiem, byłoby już po tobie!... Chcę więc uwierzyć w twoją nieświadomość.
— Ależ, ekscelencjo.
— Dobrze!... dobrze już, ale prowadź mię do więźnia!
— Do Marchialego?...
— Kto to jest ten Marchiali?...
— Jest to więzień, przywieziony dziś przez pana d‘Herblay!..
— Nazywają go Marchiali?... — rzekł Fouquet, zmieszany w swoich domysłach prostoduszną otwartością Baisemeaux.
— Tak jest!... ekscelencjo!... pod tem nazwiskiem jest tu zapisany.
Fouquet, przywykły do czytania w sercach ludzi, przekonał się o zupełnej jego szczerości, a potem, przypatrzywszy się z uwagą wyrazowi twarzy Baisemeaux, nie mógł już przypuścić, ażeby Aramis powierzył mu tajemnicę.
— I to ten więzień — spytał gubernatora — którego d‘Herblay wczoraj zabrał z sobą?...
— Ten sam!.. ekscelencjo.
— Ten, którego odwiózł dziś napowrót?... — dodał żywo Fouquet, domyśliwszy się całego planu Aramisa.
— Tak jest!... ekscelencjo.
— I nazywa się Marchiali?...
— Marchiali. A jeżeli ekscelencja przybyłeś, aby go zabrać, tem lepiej, bo właśnie chciałem pisać o nim do jego ekscelencji.
— Po co?...
— Od dzisiejszego rana jestem bardzo niekontent z niego, ma jakieś przystępy szaleństwa, takie, iż myślałby kto, że na jego rozkaz Bastylja się zawali.
— Ja cię też uwolnię od niego.
— Chwała Bogu!
— Prowadź mię więc do niego.
— Proszę ekscelencję o rozkaz!...
— Jaki rozkaz?...
— Królewski.
— Zaraz napiszę panu.
— To nie będzie dostateczne, ekscelencjo, gdyż na to potrzeba rozkazu samego króla.
Fouquet oburzył się.
— Pan, co jesteś takim formalistą, aby więźnia odwiedzić, pokaż mi rozkaz, na mocy którego wprzód go uwolniłeś?
Baisemeaux pokazał rozkaz uwolnienia Selodna.
— I — cóż z tego?... — rzekł Fouquet — to Seldon, nie Marchiali?
— Bo też Marchiali nie jest uwolniony i jest tu ekscelencjo.
— Ależ przecie pan mówisz, że pan d‘Herblay wywiózł I odwiózł Marchialego?
— Nie mówiłem tego.
— Mówiłeś i to tak wyraźnie, iż zdaje mi się, że i teraz słyszę to samo.
— Chyba mi się język poplątał.
— Panie Baisemeaux, strzeż się!
— Niczego się nie boję, ekscelencjo, gdyż w niczem nie uchybiłem formalności.
— I pan śmiesz to mówić?
— Przysiągłbym nawet! pan d‘Herblay przywiózł mi rozkaz uwolnienia Seldona, i Seldon jest wolny.
— Ale ja panu powiadam, że Marchiali wyszedł z Bastylji.
— Trzebaby mi tego dowieść, ekscelencjo.
— Pozwól mi się z nim zobaczyć?
— Ekscelencjo, jako zarządca państwa, wiesz o tem bardzo dobrze, że nikt bez wyraźnego rozkazu króla nie może się widzieć z więźniem.
— A pan d‘Herblay przecie widział się z nim.
— Niema na to dowodu, ekscelencjo.
— Panie Baisemeaux, ostrzegam cię, uważaj, co mówisz.
— Akta są moim dowodem!
— Pan d‘Herblay przepadł zupełnie.
— Pan d‘Herblay przepadł? Niepodobna!
— Słuchaj, panie gubernatorze! daję ci na to słowo, że natychmiast po widzeniu się z więźniem, dam panu rozkaz królewski.
— Daj mi go, ekscelencjo, pierwej.
— A jeżeli mi odmówisz, każę cię ze wszystkimi twymi oficerami natychmiast aresztować.
— Nie dopuścisz się tego gwałtu, ekscelencjo! chciej zwrócić uwagę na to, że będziemy posłuszni tylko rozkazowi królewskiemu, i że tak dla widzenia Marchialego, jak i dla zrobienia dla mnie niewinnemu tej krzywdy, potrzebny jest wyraźny rozkaz królewski.
— To prawda — podchwycił Fouquet z wściekłością — prawda, a więc, panie de Baisemeaux — rzekł dobitnie, przyciągając go do siebie — wiesz, dlaczego tak usilnie pragnę mówić z więźniem?
— Nie wiem, ekscelencjo, i racz uważać, jak mię przestraszasz, jestem cały drżący, siły mnie opuszczają.
— Jeszcze się bardziej przerazisz, panie de Baisemeaux, jak powrócę tu z 10,000 wojska i 30 działami.
— A! mój Boże!... ekscelencja dostał pomieszania zmysłów.
— Kiedy podburzę przeciw tobie i twoim przeklętym murom całą ludność Paryża i kiedy, wyłamawszy bramy, każę cię powiesić na najwyższej baszcie.
Baisemeaux załamywał ręce, jak człowiek w rozpaczy, ale nic nie odpowiadał.
Widząc to, Fouquet porwał pióro i pisał:
— „Rozkazuję panu, starszemu zgromadzenia kupców, ażeby tenże, zebrawszy gwardję miejską, uderzył na Bastylję, dla dobra królewskiego“.
„Rozkazuję księciu de Bouillon i księciu Kondeuszowi ażeby, wziąwszy Szwajcarów i inne gwardje, uderzyli na Bastylje dla dobra królewskiego“.
Baisemeaux zamyślił się Fouquet pisał:
— „Rozkazuje każdemu żołnierzowi, obywatelowi i szlachcicowi, chwytać i pojmać, gdziebykolwiek się znajdował, kawalera d‘Herblay biskupa Vannes i jego wspólników, którymi są: 1) Pan de Baisemeaux, gubernator Bastylji, podejrzany o zbrodnie zdrady, buntu, i o zamach stanu.
— Wstrzymaj się pan — zawołał Baisemeaux — nic nie rozumiem: ale tyle nieszczęść może we dwie godziny spaść na Bastylję, że król, który mnie będzie sądzić, sam uzna, że musiałem ulec groźbie tak strasznych losów. Idźmy więc do wieży, ekscelencjo, a tam zobaczysz Marchialego.
Fouquet wybiegł z pokoju, Baisemeaux szedł za nim, ocierając pot, spływający strumieniem po twarzy.
W miarę jak wstępowali po kręconych schodach, coraz wyraźniej dolatywał ich jakiś przytłumiony z początku głos, który zamieniał się w okropny krzyk złorzeczeń i przekleństw.
— Co to takiego?... — zapytał Fouquet.
— A to pański Marchiali — rzekł gubernator — posłuchaj pan, jak wyją warjaci.
Odpowiedzi tej towarzyszył rzut oka na Fouqueta, więcej obrażający, niż grzeczny.
Ten zadrżał, bowiem w okorpnym krzyku poznał głos króla. Zatrzymał się, wyrwał pęk kluczów z rąk Baisemeaux, który myślał już, że mu Fouquet chce niemi głowę roztrzaskać.
— Odejdź stąd — rzekł groźnie.
— Właśnie tego żądam — rzekł tenże do siebie. — To będzie ładnie, jak ci dwaj warjaci spotkają się z sobą, pewny jestem, że jeden drugiego udusi.
— Idźże!... — powtórzył Fouquet — a jeżeli nogą stąpisz na ten korytarz, zanim cię zawołam, bądź pewny, że zajmiesz na wieki miejsce najnędzniejszego z więźniów w Bastylji.
— Umrę niezawodnie — mruczał Baisemeaux, oddalając się chwiejnym krokiem.
Krzyki więźnia stawały się coraz głośniejszemi.
Fouquet, zapewniwszy się, że Baisemaux jest już na dole, otworzył pierwszy zamek.
Wówczas wyraźnie usłyszał ochrypły głos królewski, który z wściekłością wołał:
— Na pomoc!... jestem królem!... na pomoc!...
Klucz od drugiego zamku nie był ten sam, co od pierwszego.
Fouquet zmuszony był szukać go w pęku kluczy.
Król, doprowadzony prawie do szaleństwa, krzyczał z całych sił:
— To Fouquet kazał mię tu zaprowadzić, na pomoc przeciw panu Fouquet, jestem królem, na pomoc królowi przeciw Fouquetowi.
Krzyki te, rozdzierające serce ministrowi, poprzedzały uderzenia we drzwi połamanemi krzesłami, Fouquet dobrał wreszcie klucza, króla opuszczały siły, nie mówił już, ale ryczał.
— Śmierć Fouquetowi — śmierć zbrodniarzowi Fouquet.
Drzwi się otworzyły.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.