Wicehrabia de Bragelonne/Tom V/Rozdział XIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XIII.
WDZIĘCZNOŚĆ KRÓLEWSKA.

Dwaj ci ludzie, którzy, jak się zdawało, mieli się rzucić na siebie, zatrzymali się, wydając okrzyk przerażenia.
— Czy przychodzisz zabić mnie?... — rzekł król, poznając Fouqueta.
Z dzikim wzrokiem, blady, z włosami najeżonemi, Ludwik XIV-ty przedstawiał prawdziwy obraz rozpaczy, głodu i przestrachu, połączonych w jednym posągu.
Fouquet, rozrzewniony tym widokiem, poskoczył do króla z otwartemi rekami i łzami w oczach. Ludwik podniósł na Fouqueta kawał złamanego stołka, którym przed chwilą bił we drzwi.
— Jakto? — rzekł Fouquet drżącym głosem — nie poznajesz wiec, Najjaśniejszy Panie, najwierniejszego z twoich przyjaciół?
— Ty moim przyjacielem — odpowiedział Ludwik, zgrzytając zębami, a w głosie przebijała nienawiść i żądza zemsty.
Fouquet, zbliżywszy się, ucałował kolana jego, a chwyciwszy w objęcia, zawołał:
— Mój królu! dziecię moje! a! cóżeś wycierpiał!
Ludwik, przywrócony do przytomności tą zmianą położenia, opamiętał się, a zawstydzony nieładem ubrania, prawie szaleństwem, i opieką, jakiej teraz doznawał, cofnął się o kilka kroków. Fouquet nie przeczuł, że pycha królewska nie przebaczy mu nigdy, iż był świadkiem tylu słabości.
— Chodź, Najjaśniejszy Panie! jesteś wolnym — rzekł.
— Wolny? — powtórzył król. — Dajesz mi wolność, kiedyś śmiał podnieść na mnie rękę?
— Nie wierzysz zapewne sam temu, Najjaśniejszy Panie — rzekł Fouquet oburzony — abym mógł być choć najmniej winnym w tej sprawie.
I krótko, lecz z zapałem, opowiedział mu całe zdarzenie, którego szczegóły są nam wiadome.
Dopóki trwało opowiadanie, Ludwik cierpiał okropnie, lecz potem nietyle go uderzyła wielkość nieszczęścia, jakie nań spadło, ile ważność tajemnicy brata jego, bliźniaka.
— Ja tylko jednego mam brata, a tym jest książę. Znasz go tak dobrze, jak i ja, i powiadam ci, że to jest spisek, a początek dał gubernator Bastylji.
— Uważaj, Najjaśniejszy Panie, że ten człowiek był tak, jak i wszyscy, zwiedziony podobieństwem księcia.
— Podobieństwem? cóż znowu!
— Musi być jednakże Marchiali bardzo podobny do Waszej Królewskiej Mości, skoro oczy wszystkich zawiodły — rzekł Fouquet.
— Niedorzeczność!
— Nie mów tego, Najjaśniejszy Panie; ludzie, którzy są gotowi śmiało stanąć w oczy twoim ministrom, matce, oficerom i całej rodzinie, ludzie ci bardzo muszą być pewni podobieństwa.
— To prawda — pomruknął król. — Ale gdzież są ci ludzie?
— W Vaux.
— W Vaux? i ty cierpisz ich obecność tam?
— Dla mnie najpilniejszem się zdawało uwolnić Waszą Królewską Mość. Dopełniłem tej powinności i teraz oczekuję rozkazów mojego monarchy.
Ludwik zamyślił się na chwilę.
— Zbierzmy wojsko w Paryżu — rzekł.
— Rozkazy co do tego są już wydane — odpowiedział Fouquet.
— Wydałeś rozkazy? — zawołał król.
— Tak jest, Najjaśniejszy Panie, Wasza Królewska Mość będziesz za godzinę na czele 10,000 wojska.
Za całą odpowiedź król, porwawszy rękę Fouqueta, ścisnął ją tak serdecznie, iż łatwo było poznać, jak dotąd nie dowierzał swemu ministrowi.
— I z tem wojskiem — mówił król — pojedziemy oblegać w twoim domu buntowników, którzy się zapewne przygotowują do oporu.
— Toby mnie zadziwiło — odrzekł Fouquet.
— Dlaczego?
— Gdyż, skoro wykryliśmy ich naczelnika, główną sprężynę tego przedsięwzięcia, cały zamiar spełzł na niczem.
— Zdarłeś zatem maskę temu fałszywemu księciu?
— Nie, nawet go nie widziałem.
— O kimże więc mówisz?
— Kierownikiem tego przedsięwzięcia nie był ten nieszczęśliwy. On jest tylko narzędziem, jak widzę, przeznaczonem na nieszczęśliwe nadal życie. Kierownikiem był ksiądz d‘Herblay, biskup Vannes!
— Twój przyjaciel.
— Był nim, Najjaśniejszy Panie — odpowiedział Fouquet ze szlachetnością.
— To bardzo nieszczęśliwie dla ciebie — odrzekł król, mniej szlachetnie. — No, ale ja im pokażę!
— Jak to Wasza Królewska Mość rozumiesz?
— Rozumiem odpowiedział król — że, przybywszy do Vaux z wojskiem, połapiemy wszystkich bez wyjątku w tem gnieździe nietoperzy.
— Wasza Królewska Mość ukarzesz ich śmiercią! — zawołał Fouquet.
— Bez wyjątku!
— O! Najjaśniejszy Panie!
— Zrozumiejmy się dobrze, parnie Fouquet — rzekł król wyniośle. — Nie żyje już w tych czasach, kiedy zabójstwo było jedynym środkiem dla króla. Ja mam parlamenty, które sądzą w mojem imieniu, i rusztowania, na których wykonywają moją najwyższą wolę.
Fouquet zbladł.
— Ośmielę się zwrócić uwagę Waszej Królewskiej Mości, że jakikolwiek proces w tej mierze będzie wieczną hańbą dla tronu! Nie wydaje mi się dobrem, aby łaskawe imię Anny Austriackiej przechodziło przez usta ludu, otwarte już do drwinek.
— Ale trzeba, aby sprawiedliwość była wykonaną, mój panie.
— Dobrze, Najjaśniejszy Panie! ale krew królewska nie może płynąć na rusztowaniu.
— Krew królewska! i ty wierzysz temu? — zawołał król z wściekłością, tupiąc nogą. — To podwójne urodzenie jest bajką i wymysł ten jest największą zbrodnią pana d‘Herblay, i te zbrodnie chce ukarać, bardziej niż gwałt i zniewagę.
— Ukarać śmiercią?
— Śmiercią! tak, panie!
— Najjaśniejszy Panie! — rzekł ze stanowczością Fouquet, którego głowa długo schylona, podniosła się z szlachetną dumą. — Jeżeli się podoba, Wasza Królewska Mość każesz ściąć głowę Filipowi, księciu Francji, swemu bratu, to należy do Waszej Królewskiej Mości, i zapewne poradzisz się w tem Anny Austrjackiej, matki Waszej Królewskiej Mości. To, co każesz, będzie słusznem, nie chcę się więcej w to mieszać, nawet dla zaszczytu korony Waszej Królewskiej Mości. Ale proszę Waszej Królewskiej Mości o jednę łaskę!
— Mów — rzekł król, zmieszany ostatniemi słowami ministra — czego żądasz?
— Łaski dla pana d‘Herblay i dla pana du Vallon!
— Moich zabójców? O! spodziewałem się, że będziesz prosił o łaskę dla swoich przyjaciół.
— Nie będę zwracał uwagi Waszej Królewskiej Mości na to, że gdyby pan d‘Herblay chciał być zabójcą, mógłby zabić dziś rano Waszą Królewską Mość w lesie Senatr, i wszystka byłoby skończone. Mniej nawet — wystrzał prochem z pistoletu w twarz — mówił dalej Fouquet — a twarz Ludwika XIV-go byłaby się zmieniła przez opalenie i uwolniłaby na zawsze pana d‘Herblay od odpowiedzialności.
Król zbladł z przerażenia, na myśl o przebytem niebezpieczeństwie.
— Gdyby pan d‘Herblay miał być zabójcą — mówił dalej Fouquet — zapewne nie opowiadałby mi swoich zamiarów, a gdyby się pozbył prawdziwego króla, fałszywy nie mógłby być zaprzeczonym. Gdyby przywłaściciel był nawet poznany przez Anne Austriacką, to zawsze byłby jej synem, a dla sumienia pana d‘Herblay byłby to zawsze król z krwi Ludwika XIII-go. Co więcej, spiskowy był pewnym osobistości i tajemnicy. Wszystko dałoby mu jeden wystrzał z pistoletu. Łaski wiec dla niego, Najjaśniejszy Panie, zaklinam na zbawienie.
Król zamiast być ułagodzonym tem odmalowaniem szlachetności Aramisa, uczuł się poniżonym; jego niczem nieposkromiona duma nie mogła oswoić się z myślą że jeden człowiek trzymał na włosku życie królewskie. Dlatego też z gwałtownością rzekł do Fouqueta:
— Nie wiem doprawdy, dlaczego prosisz mię o łaskę dla tych ludzi? i na co prosić o to, co można i bez tego otrzymać?
— Nie rozumiem Waszej Królewskiej Mości.
— A jednakże to bardzo łatwo, gdzież ja jestem?
— W Bastylji, Najjaśniejszy Panie.
— Tak, w wiezieniu! i uchodzą za warjata?
— Prawda, Najjaśniejszy Panie.
— I nikt mnie tu nie zna, tylko Marchialego?
— Niezawodnie!
— A więc nie zmieniaj w niczem mego położenia, zostaw warjata, niech gnije w więzieniu Bastylji, a panowie d‘Herblay i du Vallon obejdą się bez mojej łaski. Ich nowy król uniewinni ich zupełnie.
— Wasza Królewska Mość, krzywdząc mię, popełniasz błąd — rzekł obojętnie Fouquet. — Ani ja, ani pan d‘Herblay nie jesteśmy tak ograniczeni, ażebyśmy mieli zapomnieć, i na to nie zwrócić uwagi, że, gdybym chciał, jak Wasza Królewska Mość mówisz, mieć nowego króla, nie potrzebowałbym zdobywać bram Bastylji, ażeby Waszą Królewską Mość stad wydobyć. To jasne, jak słońce, gniew pomieszał rozumowania Waszej Królewskiej Mości, bo inaczej nie obrażałbyś najniesłuszniej tego z twych sług, który ci największą w życiu uczynił przysługę.
Ludwik poznał, że za daleko się posunął, że drzwi więzienia były jeszcze zamknięte, kiedy szlachetne oburzenie Fouqueta coraz bardziej się uspakajało.
— Nie mówiłem tego, aby ci nie ubliżać, broń Boże! — odpowiedział król. — Ale ponieważ udajesz się do mnie o łaskę, ja ci odpowiadam, wedle mego sumienia, a podług niego, winni, za którymi przemawiasz, nie są godni ani łaski, ani przebaczenia.
Fouquet milczał.
— Postępowanie moje — mówił dalej król — jest równie szlachetnem, jak twoje, gdyż jestem w twojej mocy, powiem nawet, że jest szlachetniejszem, gdyż nakładasz mi warunki, od których mogła zależeć wolność moja i życie; odmówić zaś jest to zrobić z nich ofiarę.
— Zbłądziłem — rzekł Fouquet — to jest, zdawać się mogło Waszej Królewskiej Mości, że chcę wymóc na nim przyrzeczenie. Żałuję tego i przepraszam Waszą Królewską Mość.
— I chętnie Ci przebaczam, kochany panie Fouquet — rzekł król z uśmiechem wesołości, którą tyle poprzednich wypadków od wczoraj zatruło.
— A więc ja otrzymałem łaskę dla siebie — rzekł uporczywie minister — ale panowie d‘Herblay i du Vallon.
— Nie otrzymają jej nigdy, dopóki żyję — odrzekł król nieugięty. — Zrób mi tę przysługę, nie domagając się tego nigdy.
— Będę posłusznym Waszej Królewskiej Mości.
— I nie będziesz miał za to do mnie urazy?
— O!... nie, Najjaśniejszy Panie, gdyż przewidziałem ten rezultat.
— Przewidziałeś, że odmówią ułaskawienia dla tych panów?
— Tak jest, i dlatego przedsięwziąłem stosowne środki.
— Co przez to rozumiesz?... — zawołał król zdziwiony.
— Pan d‘Herblay przybył, że tak powiem oddać się w moje ręce, pan d‘Herblay dał mi szczęście zbawić mego monarchę i państwo, nie mogłem go także wystawić na: sprawiedliwą zemstę Waszej Królewskiej Mości, byłoby to toż samo, co zabić go własną ręką.
— A więc cóżeś zrobił?
— Najjaśniejszy Panie, dałem panu d‘Herblay moje najlepsze konie i cztery godzin czasu, nim jakakolwiek pogoń z rozkazu Waszej Królewskiej Mości pójdzie za nim.
— Niech i tak będzie — pomruknął król — ale świat jest dość wielki i pogoń wysłana przeze mnie, dopędzi ich przecież i zniweczy te cztery godzin pośpiechu.
— Dając im cztery godzin naprzód, dałem im życie i oni je zachowają.
— Jakto?...
— Pędząc cztery godzin naprzód od muszkieterów Waszej Królewskiej Mości, przybędą do mego zamku w Belle-Isle, gdzie dałem im schronienie.
— Mniejsza o to, ale zapomniałeś, żeś mi darował Belle-Isle. Moi muszkieterowie zdobędą wyspę i wszystko będzie skończone.
— Ani muszkieterowie, ani całe wojsko nie dokaże tego, Najjaśniejszy panie — rzekł zimno Fouquet — Belle-Isle jest niezdobyte.
Król posiniał, błyskawica wypadła z jego oczu. Fouquet uczuł, że jest zgubiony, ale nie był on z liczby tych, co się cofają przed głosem honoru. Wytrzymał złowrogi wzrok króla, ten zaś, pokrywszy milczeniem swą wściekłość, rzekł po chwili:
— Jedźmy do Vaux.
— Jestem na rozkazy Waszej Królewskiej Mości, ale zdają mi się, że nieodzownem byłoby dla Waszej Królewskiej Mości zmienić ubiór, zanim się pokażesz całemu dworowi.
— Wstąpimy do Luwru!... — rzekł król — jedźmy!...
I przeszli obok osłupiałego Baisemeaux, który widząc raz jeszcze wychodzącego Marchialego, wydarł sobie resztę włosów.
Fouquet dał mu kwit na uwolnienie więźnia, na którym król napisał:

„Widziałem i potwierdzam“
Ludwik“


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.